terça-feira, 14 de setembro de 2010

Osadnictwo. Gluchowski. Czesc 12.

-265-

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
Polacy w Brazylji jako rolnicy.

JAK WYGLĄDA ROLNICTWO W BRAZYLJI? — PRÓBY ORGANIZACJI I  POSTĘPU- — UDZIAŁ POLAKÓW W ROLNICTWIE, — ICH ROLA I ZNACZENIE.
Pragnąc dać Czytelnikowi obraz, przedstawiający udział Polaków w rolnictwie brazylijskiem, a specjalnie w Paranie, ich role i znaczenie, uważani, że przedewszystkiem trzeba choć po­bieżnie naszkicować, jak wygląda rolnictwo brazylijskie wogóle, a w Paranie specjalnie, jakie są jego rodzaje i jakie formy. To dopiero pozwoli wyrobić sobie pojęcie o całem zagadnieniu.
Jak wygląda rolnictwo w Brazylji? Różne jego formy, a więc gospodarka w lesiz i na kampie. Hodowla i produkcja herwy.
Brazylja to kraj par excellence pionierski. To też, kiedy się mówi o rolnictwie w Brazylji, należy pamiętać, że jest ono w stadjum jaknajbardziej ekstensywnej gospodarki, idącej po linji najsłabszego oporu i że dopiero są robione próby, naogół jeszcze nieuwieńczone powodzeniem, aby pchnąć je na nowe tory bardziej intensywnej pracy, lepszego systemu, a co za tem idzie wyższej produkcji. Ale wszystko to jest jeszcze muzyką przy­szłości. Narazie rolnictwo w Brazylji idzie drogami utartego zwy­czaju, jak ono w różnych formach wygląda?
Gospodarka „rosowa".
Kolonista nasz, idąc za morze, pieścił w duszy ideał, ma­rzenie posiadania  jak największej ilości boru, tego boru którego w Polsce nie miał, którego własności zazdrościł drugim, możniej-szym.   To też, przybywszy do Brazylji, szedł na kolonje leśne, tembardzicj że w Brazylii utarło ste przekonanie, że gospoda­rzyć na roli warto jedynie na ziemiach z pod lasu.
-266-
Naturalnie na początku zamyślał prowadzić gospodarkę po polsku, chciał karczować bór, a potem zaraz orać pługiem. Ale wprędce przekonał się że to trud Syzyfowy, że nakład pracy niewspółmiernymby był do rezultatów i, patrząc na otaczających kolonję „kabokli", przeszedł do ich systemu. Na czem on polega? Oto rzecz zupełnie prosta. Kawał boru, przeznaczony do sadzenia, wycina więc zostawiając jedynie potężne, odwieczne pnie twardodrzewu czy pinjory. Wycięty bór, tzw. „rosę”, zostawia się aż wyschnie zupełnie. Wtedy zapała się go. Pożar strawi do­szczętnie wszystkie cieńsze gałęzie i drzewa, zostawiając jedynie grubsze kłody, między którymi, w popiołem pokrytą ziemię, sadzi się kukurydzę lub wsiewa żyto czy pszenicę. To jest gospodarka „rosowa" (roca). Naturalnie, że o ile „rosa” zrobiona jest w boru dziewiczym, to praca idzie tam inaczej; sadzi się kukurydzę zazwyczaj do kija, tj. robi się tylko dziurę kijem i wrzuca parę ziarnek, a nogą się zagarnia i idzie dalej. O ile las iuż był kilka razy cięty czyli jest to tzw. „kapoeira” (capoeira), to z początku jeśli jest ona starą, praca jest tam tak trudna, jak i w bo­rze dziewiczym; ale gdy las jest już kilka, razy palony, wtedy rosną w nim zazwyczaj gatunki drzew miękkich. Pnie i kłody olbrzymów leśnych są już wypalone i wygniłe i po ścięciu mło­dej 4 do 5 letniej kapoeiry, można nawet po jej spaleniu orać częściowo, a w okolicach, gdzie ziemia już wycieńczona, z roku na rok palona, daje tylko cienkie krzaki i chwasty, tam w całości. Tak to kolonista nasz od „rosy” typowej, brazylijskiej, przez kabokla losowanej dziś jeszcze w głębi kraju, przechodził powoli do uprawy normałnej pługiem, przyczem wprowadził nawet pewnego rodzaiu swój własny płodozmian, gdzie normalnie dany kawał ziemi po roku obsiewu, ugoruje 4 do 5 lat, aby porósłszy kapoeirą, znowu pójść pod uprawg. Naturalnie, że system pale­
nia „rosy” jest dla ziemi na dalszą metę bardzo szkodliwym: wycieńcza ją po latach kilkudziesięciu fatalnie, tak, że dzisiaj koloniści w okolicach podkurytyoskich" gdzie ziemię ją już od
lat blisko 50-ciu, a od 25 lat chodzą po niej pługiem, zmuszeni są już stosować sztuczne i naturalne nawożenie, bez którego nicby się nie urodziło, podczas kiedy w borze jest to niepotrzebne, gdyż ziemia daje plon obfity, bez żadnej ze strony człowieka pomocy.
-267-
Polacy i Rusini w Paranie, a wogóle koloniści europejskiego pochodzenia, wnieśli do gospodarki lepsze metody, jak np. w Pa­ranie, Polacy byli pierwszymi, którzy poczęli wprowadzać   w użycie pługi.  ,,Kaboklo” bowiem poza system palenia „ros" nie wy­szedł, i zapewne z małymi wyjątkami, nie wyjdzie. Skoro w oko­licy jego pojawią się pierwsi osadnicy, Polacy, którzy poczynają grodzić płoty i sadzić większe ilości zboża, czuje się on odrazu,  jak „zacieśniony” (apertado) i  idzie dalej w lasy. Dziś więc mamy dwa typy gospodarki rolnej. Jeden na kolonjach starych, gdzie bór już zniknął, gdzie ziemia jest już oczyszczona, a kapoeiry są tak słabe, że po spaleniu „rosy”, mo­żna zamz orać. Tam naturalnie uprawa roli idzie już po euro­pejsku przy pomocy pługa, brony i innych narzędzi, jak opielacze kukurydzy, czy obsypywacze ziemniaków. Pracy też ma ko­lonista więcej, ziemie bowiem słabsze są zazwyczaj zatrawione, a że chwasty bujają tu szalenie, trzeba kukurydze nieraz i trzy razy opielać. Często musi dawać obornik lub nawóz sztuczny. Wogóle zaczyna fuż kolonista wchodzić powoli w okres gospo­darki intensywniejszej. Musi też stopniowo wyszukiwać kultury rentowniejsze. Oprócz sakramentalnej kukurydzy, fiżonu, batatów, czy ulubionej gdzieniegdzie tatarki, sadzi coraz więcej ziemniaków, które mają zbyt dosko­nały; dają dochód dobry; to znowu poświęca się kulturze wina, już to pod miastami przechodzi do warzyw, gdzieindziej specja­lizując się w pomidorach, to znowu truskawkach, czy, malinach itp. Drugi typ to gospodarka w lesie poza kolonjami. Kolo­nista, osiadły tam, ma zazwyczaj ziemi więcej, średnio 30—40 alkrów (alkier okrągło licząc 5 mórg polskich), prowadzi więc tam gospodarkę zupełnie odmiennie. Trzyma bydło, tnie herwę, a na części sadzi i „flancuje”, jak to koloniści mówią.Tam rosa ma charakter typowo pionierski: las ścięty i spalony zie­mia gotowa, w już pisałem, do kija, czy do motyki, sadzi się kukurydzę. W takim borze chwasty nie bujają tak szyb­ko, ziemia jest od traw wolniejsza, to też kukurydzę opiela się raz i to w ten sposób, że się przejdzie „fakonem” i zetnie się nim nowe pędy trzciny, która najprędzej rośnie. Kukurydza wybujała buja szybko i nie da się chwastom rozplenić, tak, że drugi raz już sięjej nie oczyszcza.

-268-

Naturalnie, o żadnych narzędziach rol­niczych tam się nie słyszy poza motyką i ,,fakonem” (jest to duży  nóż w rodzaju kordelasa) oraz „fojsem”. Jest to, jak koloniści mówią, „kosa brazylijska”, t. j. rodzaj zakrzywionego noża, osa­dzonego sztorcem na trzonku, którym się tnie cienki las i krzewy. Kiedy kolonista w okolicach bliższych środków komunikacji, pod miastami, uprawia zboża czy warzywa, czy inne produkty na sprzedaż, kolonista w lesie produkuje przeważnie tylko to, co mu jest potrzebne dla użytku domowego, lub co mu niezbędne jest dla bydła i nierogacizny, tj. zazwyczaj dla domu trochę żyta i pszenicy, trochę warzyw i jarzyn, a pozatem kukurydzę, fiżon i bataty dla domu i bydła.
Gospodarka na kampie, stepie.
Jest jeszcze jeden specjamy typ gospodarki, odmienny od drugich, to — gospodarka na stepie, po parańsku mówiąc, na kanapie. Naogół Polacy od stepu stronią i kolonji polskich na stepie prawie niema, za wyjątkiem dwu, tj, Affonso Penna pod Kurytybą i Guarauna i inne pomniejsze — pod Ponta Grossa. Tu, naturalniej życie zmusiło kolonistów do innego systemu gospodar­czego, do pewnej specjalizacji, która umożliwiła im nietylko egzy­stencję, ale nawet nieraz dobrobyt. Gospodarki „rosowe” na kampie prowadzić nie można, ziemia jest naogół słabsza, wymaga obornika, względnie nawozu sztucznego i uprawy pługiem głęb­szej. To też, albo trzeba na kampie sadzić coś, co się urodzi tam bez wielkiego nakładu pracy i da dobry zysk, albo produkować coś, co się dobrze opłaca. Guarauna wybrała pierwszą drogę i wy­specjalizowała się w plantacji mandjoki, z której korzenia w mły­nach własnych mielą koloniści mąkę, sprzedawaną dla użytku tubylczej ludności. Na drogę tę wprowadzili kolonistów miesz­kający tam kiedyś miedzy nimi, jako nauczyciele, inżynier T. Suchorski i jego brat Klemens, którzy też nauczyli ich budować odpowiednie młyny. Dziś z biednej niegdyś i rozłażącej się ko­lonji mamy, bogatą i cieszącą się dobrobytem, osadę. Natomiast Affonso Penna poszło po linji innej. Zaczęło produkować wa­rzywa i owoce, głównie truskawki i maliny, które dowożone do Kurytyby, pozwalają koloniście żyć jako tako.
-269-

Z gospodarką na ślepie łączy się hodowla bydła, pro­wadzona w Brazylji, niemal wyłącznie na stepie. Koloniści z Guarauny mają sporo bydła, mają bowiem znaczniejsze obszary ziemi, natomiast koloniści na Affonso Penna, zwłaszcza kilku, oddają się mleczarstwu, dostarczając Kurytybie masła śmie­tankowego.
Hodowla.
Hodowla stoi w Brazylji naogół nisko, nie mówiąc o stanach Rio Grande do Sul, S. Paulo i Minas Geraes, gdzie są robione pewne próby podniesienia jej, w Paranie zaś można powiedzieć, że o racjonalnej hodowli, jeśli wyłączymy takiego Schafera, niema co mówić. Hodowla bydła, mułów i koni, do czego przy extensywnej gospodarce potrzeba znacznych obszarów ziemi stepowej, (obliczają, że krowa potrzebuje od dwu do czterech alkierów stepu) zajmują się naogół tylko właściciele wielkich obszarów ziemi stepowej, tzw. fazendeirzy. Hodowla właściwie prowadzi się sama. Bydło, wygnane w step, musi samo żywić się rok cały. Dobrze jeśli „dbały” fazender daje mu, co pewien czas soli, aby zupełnie nie zdziczało i aby ratować skórę bydła, które mając w organizmie więcej soli, mniej jest podatne różnym robakom, niszczącym skórę zupełnie. Pozatem bydło żyje tylko trawą stepową, dosyć ubogą. Jeszcze w lecie, kiedy spalony step z wiosny się zazieleni, to bydło nawet potrafi się wypaść, ale zimą chodzą po stepie prawdziwe szkielety, a kiedy osłabione bydlę zajdzie w błotniste oparzeliska nad rzekami, gdzie nieco więcej widzi zieleni i trawy, to często niema sił wyjść stamtąd i ginie bez ratunku. Pozatem cierpi bydło ogromnie w porze letniej od much, zwłaszcza słynnej „berny”, która ranami okrywa cały kark zwierzęcia, psuje zupełnie skórę, a nieraz przeprawia młodsze sztuki o śmierć. Drugą plagą są kleszcze zwane ,,karapatami”, bardzo bydłu dokuczające. O dokarmianiu bydła niema i mowy. Selekcja nie istnieje. Znam jednego z największych ho­dowców, który co drugi, trzeci rok, innej rasy buhaja puszcza do stada. Po Oldenburgu idzie Zebu, po nim znowu Durham i .td. Można sobie wyobrazić jak wygląda w takich warunkach stado. O tem, aby selekcjonowano materjał mięsny od mlecznego, naturalnie, niema mowy zupełnie. Zresztą fazender hoduje bydło tylko na mięso i skóry.   Przecież, kiedy przybyli nasi koloniści do Parany to krów,  któraby dała mleko bez cielaka niebyło niemal na lekarstwo.
-270-

Do krowy puszczało się mianowicie cielaka. Krowa czując cielaka dawała mleko. Wtedy cielę się odciągało i doiło się „wyprowadzając w pole" krowę. Polacy nauczyli miejscową ludność używać masła i mleka. Lepiej pod tym względem jest w Rio Grande do Sul, aczkolwiek też hodowla stoi bardzo daleko od normalnej, w pojęciu europejskiem, nie mówiąc już o postępowej. Podobnie ma się sprawa z końmi i mułami. Hodowla tych ostatnich powoli się rozwija, przynosząc dobre zyski.. Inaczej przedstawia się hodowla u kolonisty. Kolonista, zamieszkały na kolonji pod miastem, mając nie­wielką ilość ziemi trzyma tylko do roboty konie, krowę na mleko dla małych dzieci i na zbyt masła, czy sera w mieście, a jedną, albo dwie sztuki nierogacizny wypasa na rok, aby odpadki do­mowe zużytkować. Ale niestety, choć lubi „gadzinę", niemniej nie dba wiele o jej rasowość. Najchętniej jeszcze kolonista polski, zwłaszcza Mazur, wyhoduje dobrego konia. W rzeczywistości koloniści w Araukaryjskiem mają najlepsze konie w Paranie. Mniej dba o rasę bydła, aczkolwiek i pod tym względem, poczyna robić pewne postępy, zwraca zaś głównie uwagę na jej mleczność, to samo można powiedzieć o nierogaciźnie. Naogół jednak, kolo­nista nasz z pod miasta, mając mało ziemi i trudność o paszę, hodowlą się wiele nie interesuje.
Więcej interesuje to kolonistę w lesie. Ten mając więcej ziemi, zazwyczaj w tem kawał herwalu trzyma bydło, bo go nic nie kosztuje; ma w lesie sporo paszy,, a przy tem bydło spełnia jeszcze pewną rolę gospodarczą, albowem trzebi herwal i czyści go. Taki kolonista ma więc zawsze trochę bydła i koni, które chodzą luzem po lesie. Trzyma on też zazwyczaj więcej nierogacizny, którą również, wzorem kabokli, puszcza wolno, hoduje samopas po lesie, gdzie zbiera ona korzonki, owoce z palm „butia" i pinjorowe szyszki, a potem dotuczana, zazwyczaj, wpędzeniem na dojrzałą „rosę” kukurydzianą,, gdzie się wypasa, aby prosto stamtąd iść do zgońca, który do lasu po nią przyjedzie,
Jak z tego widzimy, hodowla odgrywa naogół u kolonisty rolę poboczną, chyba u odległego od rynków zbytu i kolei osadnika, który nie mogąc sprzedać inaczej kukurydzy, wypasa nią świnie, te bowiem mając nogi same ją na grzbiecie w postaci słoniny do miasta i kolei wyniosą.Tak dzieje się przedeszystkiem na kolonjach nad Ivahy.

-271-

Natomiast konia trzyma kolonista dla użytku i czasem go w przychówku wyhoduje a hodowla bydła jest rzec można w zaniedbaniu. Na niski stan hodowli wpływa po koloniach mała ilość ziemi, posiadana przez kolonistę. A jest to jednak dziedzina, która z czasem musi się rozwinąć i która nastręczy wdzięczne pole do pracy. Widać to najlepiej w Sta Catharinie, gdzie Niemcy na swych kolonjach potrafili za­prowadzić hodowlę bydła mlecznego i dziś warzą sery i robią, masło, które daleko poza granicę stanu się rozchodzą.
Herva mate. Herwa. „Pszenica pamńska".
Zanim przejdę do spraw dalszych traktujących o rolnictwie pragnąłbym tutaj zwrócić uwagę Czytelnika na jedną jeszcze gałęź gospodarstwa w Paranie, która wprawdzie bezpośrednio nie jest rolnictwem, ale ściśle z nim jest związana, a mianowicie na wyrób herwy, zwanej pospolicie przez kolonistów „pszenicą parańską". Herva mate jest to drzewo noszące nazwę botaniczną „ilex paraguayensis”, aczkolwiek dla zwykłego nieuczonego śmier­telnika niczem żadnego innego znanego nam ilexu nie przypomina. Liść, jest to bowiem drzewo liściaste, dochodzące nieraz znacznych rozmiarów, jest ciemno zielony z góry gładki, od spodu matowy naogół jednakże bez silnego połysku, lekko ząbkowany. Z tego liścia jako też i z cienkich gałązek wyrabia się ową słynną herbatę brazylijską, herwą pospolicie zwaną. Herwę przyprawia się dwojako. Jeden sposób to sposób krajowy. Spreparowany produkt wsypuje się do okrągłego naczynia zazwyczaj zrobionego z tykwy wysuszonej, zwanego „cuia” i zalewa się ukropem. Poczem włożywszy do kuj i rodzaj smoczka zazwyczaj z metalu (zwie się ten smoczek „bomba”) ciągnie się herwę przez zęby. Jest to tzw. „Chimarrão”. Bez tego szimaronu nie obejdzie się żaden kaboklo parański, stacatharyński czy riograndeński „gaucho". Pierwsza rzecz skoro wstanie to musi wciągnąć parę kuj szimaronu. No a potem w dzień ciągnie się go przy każdej sposobności. Za­mienia się to w nałóg. Widocznie „teina”, znajdująca się w na­poju, ma właściwości te co nikotyna i inne podobne trucizny, że organizm raz przyzwyczajony nie może się już bez niej obyć. W kraju, gdzie źródeł jest mało, gdzie woda naogół nie należy do najlepszych, gdzie słońce pali w lecie na „rosie" niemiłosiernie, jest to trunek dobry, mający swe zalety. 

-272-

 Orzeźwia silnie, zabija pragnienie a równocześnie oszukuje głód, zmokniętego i zziębniętego ogrzewa, wogóle w życiu człowieka „leśnego” ma znaczenie uniwersalne.  To też nasi koloniści przejęli zwyczaj picia szimaronu od kabokli i dziś, gdy się zawita w gościnę do rodaka w boru pierwszą rzecz, która idzie na poczęstunek, to szimaron. Ma on dla kolonisty tę dobrą stronę, że kiedy, pójdzie rano na odległą „rosę” nie potrzebuje dbać o wodę do picia, weźmie tylko kuję i bombę oraz imbryk do gotowania wody a szimaron ochłodzi go w spiekocie nieznośnej, zagasi pragnienie i oszuka głód, tak że do wieczerzy może w lesie robić. Ma on dla naszych kolonistów i tę zaletę, że ponieważ żyją on; przeważnie fiżonem, słynną brazy­lijską czarną fasolą, którą jak słusznie powiedział K. Warchałowski jada się 730 razy w rok zwykły a 732 w rok przestępny, a jak tego uczy obserwacja życia ludzi w lesie jada się nieraz aż trzy razy dziennie, a oprócz fiżonu używają dużo mięsa i tłuszczu, szimaron działa dobrze na trawienie i pomaga organizmowi absor­bować te pokarmy. Jak jednak twierdzą obserwatorzy, a i sam to zauważyłem nadużywania szimaronu działa ujemnie, wpływa na niedorozwój klatki piersiowej, krótko mówiąc „suszy”.Jest to za­pewne wpływ garbnika, którego w herwie jest spora ilość. Po miastach i w okolicach, gdzie herwa nie rośnie przyrządzają herwę jak herbatę chińską i dzięki temu, że jest dużo tańsza wypiera ona zupełnie tę ostatnią, tembardziej, że gdy ktoś się przyzwyczai, a herwa przyrządzona jest umiejętnie, zaparzona czysto, to jest absolutnie, lepsza od np, zielonej herbaty angielskiej. Ale dosyć opowieści o tym „cudownym" trunku, który kiedyś próbowano roz­powszechnić też i w Polsce, przyczem chwycono się tak umiejętne­go sposobu, że użyto pośrednictwa aptek i propaganda chybiła. Pewnie zadecydował tu trochę zapach ziółek lekko przydymio­nych, jaki herwa posiada. W każdym razie, produkt ten jest bardzo poszukiwany w Argentynie, Chile, Uraguayu i innych republikach południowo-amerykańskich z powodu złej wody do picia i naturalnie, wieko­wego przyzwyczajenia do tego trunku. Na skutek tego, mimo, że rządy tamtejsze od czasu do czasu podnoszą cła, utrudniają import itp. płaci za to wszystko zawsze konsument danych krajów: herwa zaś idzie w górę i ten kto ją produkuje robi doskonały interes.
-273-

Do  tych  szczęśliwych   należą  Polacy   parańscy,   krórzy mieszkają w okolicach najlepszej herwy.   To też, kiedy od kilku lat cena herwy poszła na 7 $ 000 i więcej za  (15 kilo) w lesie kolonista nazwał ją ,,pszenicą” i dzięki niej w znacznej mieże doszedł do dobrobytu a nieraz i do fortun pokaźnych. Herwa rośnie na gruntach słabszych, pod uprawę nie­zdatnych. Drzewko jej rozrzucone po lesie dopiero w miarę pewnej pieczy, poczyna się rozmnażać i idzie w górę ponad podszycie lasu i w ten sposób powstają kultywowane herwale. Początkowo podszycie leśne głuszy ją, przeto kolonista musi prze­czyścić je, przerzedzić las, zostawiając w niem tylko pinjory, rosnące zawsze na ziemiach herwowych i trochę większych drzew dla ocienienia herwy. Tak przeczyszczony herwal gęstnieje, głuszone do tej pory drzewka poczynają puszczać coraz bujniej­szy liść, przybywa ich też w liczbie. Aby oczyszczony herwal nie zarastał zbytnio puszcza się doń, jak już pisałem bydło, które liści herwy nie objada.
Aby herwal doprowadzić do porządku, aby nie dopuścić, by drzewka herw;owe rosły za wysoko, obcina się je zazwyczaj na początku starannie. Tnie się herwę wspomnianymi już fako-nami i fojsami. Obcina się wszystkie gałęzie na wysokości początkowo półtora metra potem do 2 i pół i nawet trzech metrów, zostawiając parę pęków, aby drzewo nie uschło. Tak poobcinane gałęzie, musi to być zrobione w odpowiednim czasie, aby drzewo nie zmarzło, względnie nie uschło, wraz z liśćmi, które nie po­winny zamoknąć, „sapekuje się”, to znaczy opala się płomieniem, przeciągając zgrabnie, aby nie zachwyciły dymu, poczem wiąże się w snopy i zawozi do „carijo” albo do „barbaqua” tj. do dwu różnego rodzaju szuszarni, gdzie po ostatecznem wysusze­niu za pomocą gorącego powietrza, młóci się albo kijami, albo za pomocą pewnego rodzaju walca zębatego, ciągniętego w koło przez konia, czy muła, skąd już wychodzi półprodukt, gotów do użycia tzw. herwa ,,canxeada”. Taką herwę już się wywozi za granice. Ale także te herwę miele się jeszcze w odpowiednich młynach stepowych na drobny proszek zielony, nadając mu osta­teczną formę normalnie używaną po miastach i osadach, tzw. herwa „beneficiada”.
Herwal tnie się co cztery lata. Skoro więc jest on dopro­wadzony do stanu dobrego, kiedy alkier herwalu moż,e dać i 600 arób herwy, to przy cenie średniej, jaką dzisiaj w lesie kolonista dostaje od 6-9 miljonów za arobę, może on stać się niedługo zasobnym człowiekiem, a już i niewielka ilość herwy daje mu niezależny i spokojny byt.
-274-
To też herwa zabija produkcję rolną. Kolonista bowiem woli robić przy herwie przez parę miesięcy w roku ciężko i kupić sobie żywność, aniżeli mieć żmudną robotę przy uprawne roli przez cały rok, nigdy niemal nie mając tego, co z herwy dochodu. To też od czasu, gdy przed laty mniejwięcej 5-ciu herwa poszła w cenie wysoko i od tego czasu się utrzymuje, kolonje takie jak Rio Claro, św. Mateusz itp. Zmniejszyły swą produkcje zbóż i roślin poważnie. Oto więc i zła strona „pszenicy” i oto ciekawy jej związek z rlinictwem. Jeszcze przy herwie chciałbym wspomnieć, że Polacy doszli do poważnej roli w dziedzinie produkcji herwy. Z jednej strony wynalazki przy suszeniu herwy i jej młóceniu wiele zawdzięczają Polakom, jak Madźgałła, Nadolny, Flizikowski, Twardowski i Miecznikowski, którzy suszarnie bez dymu doprowadzili do wyższego stopnia, dając lepszy produkt. Flizikowski przyprawia nawet i wyrabia specjalny gatunek herwy czarnej, zw. „Tupy”. Pozatem w Paranie i Sta Catharinie Polacy i Rusini zaj­mują znaczną część terenu produkującego herwę, są też w po­ważnej mierze jej wytwórcami, ostatnio zaś nawet chcą ten han­del skupić w ręku wielkiej polskiej firmy hurtownej Sociedade Commercial Ltda w Kurytybie, eksportującej herwę w wielkich ilościach do Argentyny. Jeden z najpiękniejszych herwali poza­tem ma Polak, p.Woj. Twardowski koło Rio Claro. Są lata, kiedy własny jego herwai daje mu od 60 kontów w górę dochodu. Zaiste, że można nazywać herwę „pszenica”.
Jałcie kultury prowadzą Polacy ?Co uprawiają?
Na tle ogólnej klasyfikacji gospodarki brazylijskiej poniżej parę zdań o ogólnych kulturach, jakie prowadzą polacy. Główną ku!turą stosowaną przez kolonistów jest kukurydza. Obszar obsiewany nią jest w każdem gospodarstwie powszechnie stosunkowo największy w dwu zaś typach gospodarki kuku­rydza jest też głównym produktem zbytu. Przy wysokiej ostatnio cenie kukurydzy - kalgier (90 kgl.) płacono do 30 milrejsów  daje  koloniście  ładny  dochód  z  alkra.   
-275-
Naturalnie, że dajej od kolei cena jest niższa, ale zazwyczaj znowu ziemia jest tam świeższa i wydajniejsza, co wynagradza różnicę. W okoli­cach odległych od kolei, gdzie transport zadużoby zajadał, tam koloniści wypasają na kukurydzy nierogaciznę.
Drugim najbardziej pospolitym produktem gospodarki ko­lonisty jest fiżon. Fiżon jest to wielokrotnie opisywana fasola czarna drobna. Są też odmiany, brunatna zwana „mulatinho" i srokata. Otóż głównie ta czarna fasola z ryżem i mąką mandjokową stanowią podstawowe pożywienie kolonisty a tembardziej kabokla a nawet i mieszkańca miast Brazyljanina. Je go się conajmniej raz a nieraz i trzy razy dziennie. Zapotrzebowanie rośnie z roku na rok i często cena jest bardzo wysoka. Ostatnio w końcu 1923 roku, głównie z powodu tego, że w Rio Grande była rewolucja, która powstrzymała dowóz na rynki S.Paujo i Rio de Janeiro produktów rolniczych stamtąd, kalgier fiżonu dochodził ceny 60 milrejsów, a nigdy nie spadł poniżej 20 mil. Naturalnie na dalszych od kolei kolonjach był tańszy. Dawało to więc też piękny dochód koloniście. Fiżon sadzi się w rzędach między kukurydzą podobnie jak i w Polsce w okolicach, gdzie się uprawia kukurydzę. Następnie idzie uprawa mandjoki, którą jednakże sadzą je­dynie na ziemiach lichszych. Mandjoka, której jest cały szereg odmian, sadzi się z kawałków łodygi, którą odpowiednio pociętą podobnie jak w Polsce wiklina wtyka się całą w ziemię. Jest to roślina naogół dwuletnia. Kłącze jej są dobre dopiero w drugim roku i dochodzą nieraz potwornej długości. Na wystawie rol­niczej na kolonji Cruz Machado w 1926 roku był korzeń mandjoki długości 1 i pół metra, wagi przeszło 15 kilo. Używa się jej także poza wyrobem mąki jako paszy dla bydła, specjalnie dla nierogacizny i dla krów dojnych. Ludzie też używają jej na pożywienie pod wielu sposobami. Zakończmy listę roślin tutejszych uprawianych powszechnie przez kolonistów słodkiemi kartoflami, tzw. batatami, sadzonymi dwojako albo z drobnych bulw albo z zielonej naci. Batat poza tem, że jadają go sami koloniści, a specjalnie lubią dzieci, że tubylcy używają go chętniej od ziemniaków, służy doskonale do karmienia bydła i nierogacizny, przyczem, zarówno nać zielona ipełna kleistej cieczy, jak sama bulwa bardzo są pożywne i przez
bydło i nierogaciznę lubiane.


-276-
Do tej listy kultur tutejszych, mających tę dobrą stronę, że jako lokalne nie podlegają żadnym specjalnym zarazom czy cho­robom i o ile nie zniszczy ich jakaś meprzywidziana przyczyna jak np. susza lub szarańcza dodali koloniści szereg kultur euro­pejskich. Przedewszystkiem naturalnie jako urodzeni tradycjonaliści, postanowili siać żyto. Jakże bowiem chłop nasz mógłby żyć bez -chleba żytniego. Polacy też pierwsi wprowadził w Parane żyto a co więcej nauczyli ludność używania chleba żytniego i wogóle chleba, którego po lasach tubylcy nie jedli zupełnie, zadawalając się prażoną na blasze mąką z mandjoki czy kukurydzy. Żyto  widzi się na każdej niemal polskiej kolonji, na każdym polskiem obejściu sieją go koloniści tyle, aby go starczyło na użytek domowy, ale zawsze jest go trochę więcej na zbyt i to idzie na inne kolonje, gdzie go braknie a nawet znajduje dzisiaj już zbyt w miastach. Żyto udaje się w Paranie, Sta Calharmie i Rio Grande do Sul lepiej niż pszenica. Naogół odporniejsze jest na różne zarazy. Ale dzięki temu, że koloniści nie mają dobrego nasienia często są lata, kiedy produkcja żyta jest bardzo mała i urodzaj lichy. A zdaje się że żytem możnaby poważnie zastąpić importowaną z Argentyny za pezy pszenicę.
Sieją koloniści nasi także pszenicę. Sieją ją z zamiłowaniem i coraz więcej, walcząc z wszelkkemi trudnościami przy jej kul­turze. Do najważniejszych należy brak dobrego, zdrowego aklimatyzowanego nasienia, na miejscu wypróbowanego. Z drugiej strony walka z zarazami, głównie rdzą, mszczącemi poletka psze­nicy jest b.ciężka. Na polu pierwszego braku spodziewać się należy dobrych rezultatów z pracy ,,Gayerowa”, co do drugiego w miarę jak koloniści porzucą gospodarkę kapoeirową i niszczą krzewy i chwasty na swych polach można się spodziewać, że i zarazy będą coraz bardziej ustępować. Obecnie najlepiej zapewne idzie kultura pszenicy w Rio Grande a wśród Polaków tamtejszych na kolonji Guarany. Do importowanych kultur należy zaliczyć jeszcze i ziemniaki, których kultura coraz bardziej się rozpowszechnia w miarę, jak dzięki rosnącemu rynkowi zbytu na ten produkt w S. Paulo ceny rosną coraz bardziej.
O innych drobnych kulturach nie będę już powtarzał tu uwag porobionych na ten temat na innem miejscu powyżej.
-277-

Tu dodać jeszcze pragnę kilka uwag o Polakach, którzy w niektórych okolicach prowadzą kultury typowe dla krajów tropikalnych. Otóż mamy okolice, gdzie Polacy sieją ryż, prze­
ważnie odmianę górską, jak na kolonjach nad Ivahy w Paranie, w Sta Catharinie, Rio Grande do Sul i S. Paulo, w tych samych okolicach uprawiają sporo tytoniu, miejscami nawet dosyć dobrego % gatunkowo. Tamże sadzą trzcinę cukrową, chociaż w Paranie nawet nad lvahy marznie ona niemal stale co parę lat. Nakoniec w kolonjach nadmorskich w Sta Catharinie i kolonjach S.Bernardo i Panquerassu w S. Paulo a także na kolonjach Espiritu Santo uprawiają Polacy kawę. Mamy nawet w Bahii wiellciego plantatora kakao, jak więc widzimy Polacy przyswoili sobie w okolicach odpowiednich nawet zupełnie im obce kultury. 
Próby polskie przeniesienia gospodarki rolnej w Paranie.
Już wcześnie bo około 1896 roku pojawia się w Paranie kilku fachowych agronomów Polaków, jak Pojawski, Kłossowski i inni ale pjorierskie warunki, jakie zastają nie dają możności rozwinąć wśród początkujących w boru kolonistów szerszej inicja­tywy. W tym już czasie jednak rzuca Pojawski myśl siania większej iości pszenicy i prowadzi za tą ideą propagandę. Pod koniec 1900 roku przybywa do Kurytyby K.Artwiński, który na zakupionym, przez siebie folwarku Bairro Alto pod Kurytybą terenie niestety kampowym próbował z wielkim nakładem postę­powej gospodarki bez rezultatu pomyślnego. Próby zakończyły się fiaskiem. Ale memniej mimo niepowodzeń idą dalej. Niektóre z nich nawet kończą się udatnie. Tak np. pp. Klemens i Tadeusz Suchorscy na Guaraunje stepowej kolonji polskiej pod Ponta Grossą, jak to już pisałem wprowadzilj na kolonję kulturę mandjoki i obecnie kolonja wyspecjalizowawszy się w tej kulturze doszła do znacznej zamożności, a niektórzy koloniści do rezultatów świetnych jak np. Pilarski, Lewandowski i inni, którzy zrobiwszy w 1923 roku po 1000 worków mąki mandjokowej, licząc po cenie targowej z tego roku 20 $ 000 za worek mieli po 200 kontów rocznego dochodu. Próby tego rodzaju były robione przez Polaków i na innem polu.
-278-

Propagował bez skutku   pszczelnictwo W. Szukiewicz, potem znaleźli się ludzie, którzy się do pszczelnictwa wzięli szczerze sami i osiągnęli rezultaty bardzo ładne, jak np: Harzelski koło Jaguarahivy lub Szygalski w Araukaryjskiem. Wa­runki bowiem, dla pszczelnictwa w Paranie wyjątkowo do­godne.
Bardzo piękne rezultaty osiągnął na polu sadownictwa p.Stefan Wierzyński, mający najpiękniejszy ogród owocowy i największą w Paranie szkółkę drzewek owocowych, który też za­początkował w całej kolonji Affonso Penna kulturę truskawek i malin, dziś już poza granicę kolonji wychodzącą. Ostatnio w Araukaryjskiem Polacy wzięli się mocno do kultury pomi­dorów. Wedle obliczeń Gayera Araukaryjskie wyprodukowało w 1923 r. 50.000 kg. masy pomidorowej.
Kulturze ziemniaków poświęcił się specjalnie fachowy rolnik w Araukaryjskiem W. Jasiocha, osiągając doskonałe rezultaty i służąc innym przykładem. W tej jak i innych próbach po­przednikiem fachowym i inteligentnym był agronom fachowy śp. J. Bagniewski, który prowadząc stacje doświadczalne na V. Guarany i Cruz Machado porobił niemało spostrzeżeń.
Tu trzeba jeszcze poświęcić słów parę pracy p.Zdenka Gayera, Czecha, który w Polsce parę lat przepędził a obecnie na swojem Gayerowie pod Araukarją prowadzi stację selekcyjną nasion tutejszych i wzorową farmę. Praca jego na tera polu bardzo mozolna, bardzo staranna zwłaszcza w dziedzinie selekcji tutaj już na miejscu zaaklimatyzowanych nasion zbóż, żyta, psze­nicy a także ziemniaków itp. ma w sobie zadatek przyszłych wielkich rezultatów. O dobre nasienie bowiem rozbijały się za­zwyczaj wszelkie próby propagowania w Paranie kultury psze­nicy, gdyż importowane nasienie nie dawało odpowiednich re­zultatów. Trzeba zać pamiętać, że kultura pszenicy ma wielu fanatycznych zwolenników w Min. Rolnictwa i propagowana jest od lat wielu z mljonowym nakładem. Ostatnio propagandę tą prowadzili nawet oprócz p. Zd. Gayera sami Polacy agro­nomowie jak Grochowalski, Chorośnicki itp. ale wskutek nie­praktycznej organizacji i „przystawionych" porządków w Min.Rolnictwa akcja ta nie wydała rezultatów. Praca selekcyjna Gayerowa zwolna zapewne ale napewno lepsze wyda plony dla kraju.

-279-
A ponieważ mieści się ona w okolicy czysto polskiej wpływ tej akcji na rolników Polaków jest poważny. Dobry przykład na polu winiarstwa dali rolnikom polskim z jednej strony proboszcz Orleansu, ks. Fr. Chylaszek, który nie­mało pracy włażył w kulturę wina i dziś ma jedną z największych w kraju winnic i wyrabia wino, które ma znaczny popyt a księża polscy innego wina do Mszy św. nie używają, i fachowy agronom p. Romuald Krzesimowski, który na Dorizonie koło M. Mallet największą winnicę w Paranie, obliczoną na 20 tysięcy krzewów przeszło. Za ich przykładem i poradą niemało kolonistów wzięło się do wnniarstwa i dziś już robią lepsze wino od Włochów a specjalizując się znacznie zyskowmejsze prowadzą jak dawniej gospodarstwa.
Tu jeszcze wspomnieć chcę o stacji doświadczalnej na Bacachery pod Kurytybą. Kiedyś w książce Ludwika Włodka czytałem cudowne opis różnych pięknych rzeczy, jakie tam rzekomo były do oglądania, teraz chodząc koło tej stacji doświadczalnej,”Campo de Experiericia” zwiedzając ją grun­townie z kilku przybyszami z Europy musiałem przekonać się, że jest to stacja doświadczalna, na której niczego się nie doświadcza, chyba cierpliwości ludzkiej i kieszeni rządu. Można też być przekonanym, że o jakimkolwiek wpływie na rolnictwo w Para­nie mowy być nie może. Gospodarstwo przeciętnego kolonisty bardziej może za przykład służyć.
Oto parę uwag o tutejszych próbach na polu reform w dzie­dzinie rolnictwa i rezultatach tychże, dzięki którym obraz dzi­siejszej gospodarki polskiej w Paranie zmienia się z dniem każdym.
Próby, organizacji rolników polskich.
Pierwsze próby zorganizowania rolników pojawiają się już dosyć późno, bo dopiero około 1905 roku. Idą po dwu linjach. Pierwszy projekt, częściowo urzeczywistniony, to była akcja Warchałowskiego, ks. Anusza, Szeczerbowskiego i innych na polu Kółek Rolniczych. Instytucje, te wzorując się na tego rodzaju stowarzyszeniach w Małopolsce miały na celu głównie „zakup z pierwszej ręki potrzebnych w gospodarstwie przedmiotów, lepszych  nasion,  narzędzj  i   utrzymywanie  sklepu  spółkowego, którv miał wyzwolić częściowo kolonistów od wyzysku   „pośredników".
-280-
Około 1908 roku, było tych towarzystw kilka, głównie w okolicy Kurytyby, ale nie przetrzymały one próby ognia. Atmosfera życia niesprzyjająca tego rodzaju zamierze­niom, brak żywego przykładu w otoczeniu, konserwatyzm na­szych kolonistów i zupełnie brak zrozumienia z ich strony zasad odnośnych instytucji, walki i intrygi, jakie towarzyszyły od sa­mego początku akcji, wreszcie brak ludzi potrzebnych do pro­wadzenia tejże, wszystko to sprawiło, że pierwsza ta próba upadła i poza nazwami towarzystw tytułującymi się szumnie „Kółkami Rolniczemi” nie pozostawiła po sobie ani śladu.
Z podobnych założeń wychodzi ruch kooperatywny, zapo­czątkowany niedługo przed wojną przez szereg działaczy, wśród których, głównymi apostołami byli śp. J.Bagniewski, M.Pan-kiewicz i J.Jahołkowska. Ale i ta akcja, którą lansowano nie­mal wyłącznie na młodych koloniach ostatniej już daty, również poza awanturami, rozbiciem szeregu towarzystw i rozdwojeniem po koloniach, nie wydała lepszych rezultatów z tych samych, co powyżej podane powodów.
Ostatnio już po wojnie w kilku miejscowościach, głównie pod Kurytybą zapoczątkowano znowu akcję podobną do po­przednich. W paru miejscach nawet próby te wydają pewne rezultaty. Do takich punktów należy: Affonso Penna, gdzie pracuje bardzo dobrze Tow. Rolnicze, pośredniczące kolonistom w zakupie sztucznych nawozów, dostarczaniu dobrych nasion, ostatnio zaś nawet porwało się na nałożenie praktycznej szkoły rolniczej, dla której zakupiło piękny dział ziemi, dalej zaś Orleans, gdzie T-wo „Szczęść Boże" pracuje w tym samym kierunku, przyczem urządza ciekawe pokazy produkcji rolnej na kolonji, oraz Thomaz Coelho, gdzie Kółko Rolnicze ma nawet wspólne maszyny rolnicze, jak młockarnie z kieratem i sieczkarnie, wypożyczaną kolonistom na dogodnych warunkach. Kiedy w pierwszym wypadku towarzystwo zawdzięcza swój rozwój uświadomionej młodzieży postępowej, z której przeważnie skła­dają się tamtejsi koloniści, to w Orleansie pracuje w towarzystwie głównie ks. Chylaszek, w Thomaz Coelho zaś ks.Bayer, Misjonarze, bardzo zasłużeni na tem polu działacze, zwłaszcza zaś zamiłowany przyrodnik ks. Chylaszek. Oprócz prób robionych w tym kierunku myślano też o zorganizowaniu rolników polskich w jedno stowarzyszenie, mające na celu pracę na polu rolnictwa i obrony wspólnych interesów.

-281-

W tym kierunku pierwszą myśl rzucił Jan Hempel, proponując około 1906 roku założenie Syndykatu Rolniczego, który jednakże przyjmował także innonarodowców do swych szeregów. Pro­jekt ten doczekał się jednakże realizacji. Nierozwinęli też i nie zrealizowali swych projektów na tem polu późniejsi inicjatorowie takiego Związku pp. Szukiewicz, Grochowalski, Bagniewski itp. którzy podobny Syndykat w różnych formach projektowali.
Wojna nie przyniosła w tej dziedzinie nic nowego. Dopiero w 1922 roku robione są próby przez Gayera, Grochowalskiego, Chorośnickiego, urzędników Mm. Rolnictwa, prowadzących pro­pagandę za kulturą pszenicy, zakładania wśród kolonistów polskich kółek pszennych. Ale próba się nie udała. W 1923 r. Związek Tow. Polskich „Kultura” porobił pierwsze kroki w tym kierunku. Przystąpiono do zorganizowania Wydziału Rolnicze­go przy Zarządzie Głównym a w towarzystwach oddziałów rolniczych. Akcja ta oparta miała być na porozumieniu z orga­nami Min. Rolnictwa i na tej zasadzie, że każdy zarejestrowany w Inspektoracie Rolniczym rolnik ma pewne prawa i może ko­rzystać z pewnych faworów. Niestety mimo zarejestrowania pewnej nawet pokaźnej liczby rolników Inspektorat swych zobo­wiązań nie spełnił, nasion nie dostarczył a co gorsza zamiast pro­wadzić akcję za pośrednictwem Centrali wolał porozumiewać się bezpośrednio z kolonistami.  I na tem akcja spełzła. To rzec można wszystko co usiłowano zrobić na polu orga­nizacji rolników, a przecież zdawałoby się, że to jest właśnie najpiękniejsza platforma do zorganizowania 90% Polaków w Pa­ranie.
Cechy  charakterystyczne  Polaka parańskiego jako rolnika.
Znamienne    rysy    warunków    jego    pracy   i   stosunków w  rolnictwie.
Że organizacja Polaków jako rolników nieszła, to rezultat może specjalnych cech nowych kolonistów. Jeżelina jakiem polu uwypukla się konserwatyzm naszego kolonisty, to znać go przedewszystkiem w dziedzinie rolnictwa. Przyjął wprawdzie formy, do których go zmusiły warunki życiowe i stosunki krajowe, cipwe i stosunki krajowy ale równocześnie z uporem trzyma się wszelkich przywiezionych z Polski przez aehie lub swych ojców przesądów koniecznie za każdą renę usiłuje wprowadzić te kul­tury, które były właściwe jego dawnej ojczyźnie.

-282-

I tak Polacy wprowadzili w Paranie żyto, co więcej na­uczyli Brazyljan jeść chleb żytni dawniej tu zupełnie nieznany. Polacy pierwsi., sieli tatarkę, którą nawet Brazyljanie po polsku nazywają. I wprawdzie nauczył się kultur nowych roślin sobie dawniej nieznanych, ale woli forsować swe ulubione, niż stosować kultury tutejsze, nie podpadające zarazom i chorobom a co za tem idzie rentowniejsze. Tosamo ze sposobem uprawy ziemi, tosamo z doborem na­sion, tosamo z narzędziami rolniczemi itp. Wszędzie upór kopnserserwatyzm, nieraz zawzięte zacofanie. To jedna cecha rolnika  polskiego.
A. równocześnie cechuje go niesłychana pracowitość i wy­trwałość zaiste imponująca. Kto nie zna boru brazylijskiego nie­gościnnego, nieprzystępnego, kto nie widział tych chaszcz nieprze­bytych i niedających zrobić kroku trzcin kolczastych, kto nie oglądał tych olbrzymów leśnych, kto nie rąbał tego boru, który cały lianami powiązany i poplątany stoi już po ścięciu nieraz na przestrzeni paru alkrów, kto nie widział jak tu szybko bujają chwasty, jak szybko zarasta wszystko, ten skoro spojrzy dziś na pięknie uprawne pola kolonisty polskiego w Araukaryjskiem ani mawet wyobrażenia niema, wiele to trudu, wiele uporu i zaparcia się, wiele hartu ducha trzeba było, aby ten bór złamać podbić, aby te olbrzymy usunąć, aby z tej dziczy pola uczynić rodzące.
To cecha najbardziej naszego kolonistę odznaczająca. Ona to wraz z ogromnem umiłowaniem ziemi, ukochaniem warsztatu pracy, dały naszemu koloniście siłę i moc do przetrwania, do zwycięstwa. Tu trzeba jeszcze podkreślić niektóre rzeczy, niektóre fakty, płynące z warunków kraju, a charakterystycznych i wpływ swój na całe życie kolonisty wywierających.
Pierwsze to wogóle patrjarchalne pjonierskie stosunki. Każdy tu musi myśleć sam o sobie każdy musi sam walczyć w pojedynkę. Życie jeszcze płynie tu tak, jak w Europie przed setkami lat, toteż jeśli się jeszcze uwzględni, że kolonista nawet na kolonji nie mieszka w osiedlach ale pareset metrów jeden od drugiego, w boru, gdzie ma znacznie więcej ziemi nieraz o dziesiątki kilometrów najbliższego rna sąsiada, wpływa na okoliczność, że wszelka akcja zbiorowa idzie wolno i tępo i że warunki do wspódzielczego regulowania spraw i interesów nie prędko jeszcze będą istniały.
-283-

Druga rzecz typowa to brak robotnika. Każdy tu jest pa­nem na swojem. Poza miastami wyrobników niema prawie wcale. biedniejsi i zamożniejsi koloniści, ale ten biedniejszy za wy-
jątkiem kilku tylko kolonji podkurytybskich, jeśli chce pracowa na swojem ma zazwyczaj tyle roboty, że normalnie na wyrobki nie chodzi. To też liczna rodzina, wiele głów zdolnych do pracy
to   prawdziwe błogosławieństwo   Boże",    ale   równocześnie dziecko w domu ciągle potrzebne, to przy tzw. „kapinówce", tj. okopywaniu ziemniaków  czy opielaniu kukurydzy, to przy łamaniu kukurydzy, to do tego, to do owego, a więc żal go posłać do szkoły wogóle a jeśli już i pójdzie to żal go cały rok regularnie posyłać. Tu też źródło niskiego uświadomiienia naszych kolonji w niektórych  kolonjach , w niektórych  okolicach nawet powód wzrostu analfabetyzmu.
Trudności,, jakie   sloją   na   drodze   koloniście   polskiemu,   jako rolnikowi.
Jeszcze parę słów o trudnościach, jakie stoją na drodze na­szemu koloniście jako rolnikowi, poważnie przeszkadzając mu w rozwoju. Przedewszystkieni pjonierskie warunki kraju i to co z tych warunków płynie a więc ekstenzywnośc gospodarki, brak robotni­ka, brak środków komunikacyjnych i wielkie nieraz odległości od rynków zbytu. Dalej brak organizacji i brak sizkolnictwa fachowego itp.
Nakoniec klimat i przyroda. Klimat w Południowej Brazylji specjalnie jest trudny do przezwyciężenia. Jest to typowy klimat wysoko-górski, gdzie słońce jest palące ale skoro tylko zajdzie odrazu robi się bardzo chłodno. Poza tem okres mro­zów jest zupełnie nieobliczalny, przysparza też to nieraz kolo­nistom znacznych strat. Poniewiaż bowiem wegetacja jest tu nie­mal cały rok równie bujna, przeto koloniści nieraz posadzą, kar­tofle np. nieco wcześniej w nadziei, że już mrozu nie będzie a tu tymczasem przychodzi mróz spóźniony i wszystko przepada. To samo odnosi się do wina.
-284-
W 1922 roku np. zmarzły naj­piękniejsze winnice w Paranie, między niemi słynna winnica pp. Krzesimowskiego i Suchorskiego na Dorizome.
Niemałą trudność przedstawiają też niezmierzone ilości ro­bactwa wszelkiego rodzaju, które niszczy zbiory na pniu, później, co zostanie toczy w magazynach, tak że bez rmmunizacji nie można dłużej przechowywać zboża, Ani fiżon, am kukurydza, ani żyto czy pszenica bez tego się nie obejdzie. Wobec wielkiej ilości lasów, wobec systemu kapoeirowego, który zostawia wśród pól uprawnych obszary zarastające krzewami i chwastami, gdzie się płodzą i mnożą zarazy i pasorzyty, trudną jest bardzo walka z nimi.
Do plag poważnych należy na szczęście rzadko pojawiająca się szarańcza, która przed 5^ciu laty mniejwiecej ostatni raz nawiedziła kolonie polskie w Poł.Brazylji, niszcząc niemal do­szczętnie zasiewy i plantacje. Natomiast stałą walkę musi prowadzić kolonista z ptactwem, które w czasie dojrzewania zbóż i kukurydzy wyjada ziarno, a i podczas siewu potrafi powybierać z ziemi wszystko nasienie tam wrzucone. A. o ile chodzi o war żywa i ogród domowy, to naj­gorszą plagą są mrówki, których jeden rodzaj zwany „noszącymi" jest bardzo tradny do wytępienia, a ponieważ gnieżdżą się głę­boko i mają gniazda daleko w lesie, połączone z polami czy ogrodem głębokimi kanałami, więc walka z niemi Test nieraz wprost beznadziejna, a w każdym razie tak żmudna i kosztowna, że kolonista woli sie nieraz wyrzec kapusty, aniżeli w dzień i w nocy walczyć z mrówkami.
Udział Polaków w rolnictwie. Musimy ich traktować razem z Rusinami, stanowią bowiem razem pewną całość. Ich rola i znaczenie,
Mimo te wszystkie przeciwności, a dzięki uwidocznionym przymiotom, głównie ząś dzięki podziwu godnej pracowitości. Po­lacy w rolnictwie mają udział poważny, w Paranie zaś, o ile się ich jeszcze weźmie razem z Rusinami, a musimy tak postąpić, bo trudno nieraz przeprowadzić linję rozdzielającą jednych od drugich, są elementem przemożnym.
-285-
Chciałbym tu przedstawić, chociaż może dla braku dokład­nych danych, w przybliżeniu tylko tę rolę, zarówno w dziedzinie własności rolnej, poddanej pod kulturę, jak i co do samej jej wartości i udziału Polaków w ogólnem rolnictwie Parany, do niej się bowiem odnoszą te dane i uwagi.
Ziemia w rękach polskich.
Zacznijmy od udziału Polaków we własności ziemi. Naogół bowiem można uważać wszystką ziemię, posiadaną przez ko­lonistów, za tereny uprawne w mniejszym lub większym stopniu, a wiec udział w posiadaniu ziemi oznacza udział w produkcji kraju.
Już w 1893 roku wedle danych urzędowych, wyjętych z bro­szury o Paranie, jaką na Wystawę Kolumbijską w Chicago na­pisali bar. Serro Azul i inż. Fr.Fer.Correia, wynika, że Polacy zajmowali tylko na kolonjach rządowych 3100 lotów ziemi o po­jemności mniej więcej 70.000 ha. Ponieważ do tego czasu starsi koloniści nabyli już niemało ziemi z rąk prywatnych, można było liczyć już w tym czasie polski stan posiadania na jakieś 80.000 ha. Naturalnie od tego czasu wzmógł się wielokrotnie, ale obliczyć go trudno. Za podstawę do tego obliczenia weźmiemy dane Inspektoratu Zaludnienia Kraju, dane spisu ludności za rok 1920 i własne obliczenia, czynione na podstawie informacji jednostek, obznajmionych z terenem i stosunkami oraz własnych obserwacji. Obliczenia te naturalnie dadzą tylko dane przybliżone.
Zacznjmy od spisu urzędowego ludności. Spis ten jest niestety sporządzony w ten sposób, że nie daje pojęcia co do rze­czywistego udziału Polaków i Rusinów w rolnictwie, gdyż gros ich, jako tu urodzonych, zapisuje w rubryki Brazyljan i wogóle niema jeszcze, mimo istnienia już Polsku rubryki „polacos", a w dodatku do „gospodarstw" zalicza się tak różne co do wiel­kości i kategorji jednostki, że cyfry odnośne trzeba wziąć pod skalpel krytyczny i drogą kalkulacji poprawiać dane, aby na­prawdę móc z nich wydzielić te, co na miano gospodarstwa zaiste zasługują.
Statystyka podaje powierzchnię Parany na 19.989.700 ha, z czego na gospodarstwa, tj. właściwie tereny zajęte przez lud­ność, w takim czy innym stopniu oddającą się rolnictwu i hodowli. wypada zaledwie 5.302.709 ha, czyli 27,0% ogółu powierzchni. 46.2% tej powierzchni zajmują lasy.
-286-

Tu nawiasem dla orjentacji można dodać, że Parana co do powierzchni reprezentuje zaledwie 2.4% powierzchni Brazylii. Ale jeśli się przyjrzymy i aktowi, że owe 5.302,709 ha zaj­muje 30.951 gospodarstw, a co więcej rozejrzymy się w jakości tych tzw. gospodarstw, zobaczymy, że podciągnięcie ich wszyst­kich pod miano jednostek rolniczych jest nawet na brazylijskie stosunki niesłuszne. Właściwie bowiem o rolnictwie, choćby tyl­ko w bardzo ogólnem pojęciu, można mówić tylko przy gospo­darstwach poniżej 100 ha. Taką tylko bowiem właściciel gospo­darstwa uważa rolnictwo za swe główne zajęcie i tam tylko znacz­niejsza cześć powierzchni ogólnej obszaru danej jednostki gospo­darczej oddawana jest pod uprawę. Otóż wziąwszy tę popraw­kę zobaczymy, że na gospodarstwa poniżej 40 ha, których jesl 17.284, wypada, średnio licząc, wedle statystyki 20 ha na go­spodarstwo, około 350.000 ha, a na gospodarstwa poniżej 100 ha, których liczy się w Paranie 7.276. biorąc średnio na gospodarstwo 64 ha, około 500.000 ha, czyli że na gospodarstwa naprawdę rolnicze, produkujące, niemal wyłącznie gospodarstwa kolonistów europejskich lub ich potomków, poryżej 100 ha, czyli 40 alkrów, których razem w dwu kategoriach liczy się 24.560, przypada z ogólnej powierzchni, przydzielonej przez statystykę tzw. go­spodarstwem (estabelecimento rural)  tylko około 850.000 ha, czyli mniej więcej 15% ogólnej powierzchni.  Natomiast co do liczby stanowią te prawdziwe gospodarstwa 80% cyfry gospo­darstw w pojęciu statystyki. I jeżeli mówimy o udziale Polaków w rolnictwie, musimy te poprawki do spisu ludności przyjąć koniecznie, inaczej nie będziemy mieli ani nawet przybliżonego do rze­czywistości obrazu. W tych ramach obraca się niemal wyłącznie własność polska i te kategorje można tylko naprawdę uważać jako zasługujące na nazwę gospodarstw rolnych. Dla dopełnienia obra­zu dodać tu należy, że gospodarstw trzech kalegorji od 100—1000 ha jest 5677, czyli 18% ogólnej liczby, a zajmują przestrzeń mniej więcej 1.600.000, czyli około 30% ogólnej powierzchni, a wresz­cie gospodarstw od  1000—25.000 ha i więcej jest razem 714, czyli 2% ogólnej liczby, a zajmują one resztę powierzchni, to jest przeszło 2.850.000 ha, czyli 55% pow. Otóż reasumując powyższe dane musimy skonstatować, że w pierwszej kategorji, obejmującej naprawdę gospodarstwa pro­dukcyjne, mieści się 95% gospodarstw polskich i ruskich. 

-287-

W dru­giej kalegorji wyżej wymienionej należy umieścić 5% tychże, ale te nie mają już tego zdecydowanie rolniczego charakteru, wreszcie w trzeciej kategorji są już tylko nieliczne jednostki polskie czy ruskie, które posiadają ponad 400 alkrów, czyli 1000 ha ziemi. Wedle obliczeń robionych niezależnie od statystyki urzędo­wej (wedle klucza własnego — patrz załącznik w Rozdz. II) na miejscu wypada, że Polacy mają 6434 gospodarstw w gra­nicach dawnych lub nowych kolonij, których obszar średnio biorę zgodnie ze statystyką na 20 ha, co daje 128.680 ha i 7667 go­spodarstw nabytych już prywatnie poza obrębem kolonij, gdzie znowu średnią przyjmuję nieco niższą od urzędowej na 60 ha, co daje 466.028 ha, razem więc Polacy w pierwszej kategorii gospodarstw rolnych mają 14.101 gospodarstw, o powierzchni łącznej 564.800 ha. Rusini znów mają gospodarstw w obrębie kolonij 4380 a 20 ha, czyli 87.600 ha i 1810 gospodarstw nabytych z wolnej ręki po lasach a 60 ha, czyli 108.600 ha, razem 6190 gospodarstw o powierzchni 196.200 ha. Polacy więc wspól­nie z Rusinami mają w pierwszej kategorji 19.891 gospodarstw, czyli mniej więcej 80%  ogólnej  liczby,  w czem  Polacy  sami 56%, a Rusini 24%, co zaś do powierzchni mają Polacy z Ru­sinami 766.000 ha, czyli ponad 90% ziemi w tej kategorji, gdzie własność może być uważana za uprawną w znaczeniu europejskiem. Reszta przypada na. nielicznych Niemców i Włochów, ci ostatni naogół wolą siedzieć pod miastami i mają mało ziemi.
W kategorji drugiej, obejmującej gospodarstwa od   100-1000 ha, jest Polaków około 5%, czyli 700 gospodarstw (600 średnio a 200 ha i 100 średnio a 750 ha) czyli razem 195.000 ha i Rusinów ten sam mniej  więcej procent ogólnej liczby gospo­darstw, czyli 325 gospodarstw (300 a 200 ha, 25 a 750 ha), razem 78,750 ha.   Razem 1025 gospodarstw o łącznej powierzch­ni 273.750 ha.   Stanowi to co do liczby gospodarstw w tej ka­tegorii 20%, a co do powierzchni około  18%. W tej kategorji znaczenie i udział Polaków i Rusinów z roku na rok rośnie. W trzeciej kategorii są dopiero jednostki, klasa fazenderów polskich -dopiero się poczyna tworzyć, to karta niezapisana, tu jutro otwarte.
-289-

Ogólnie biorąc Polacy mają w dwu pierwszych kategorjach  759.800 ha, a zaokrągliwszy to o stan posiadania polskich fazenderów około 800.000 ha. a Rusini 274.950 ha, czyli okrągło licząc 300.000 ha. Razem przeszło miljon hektarów, czyli 20° ogólnej liczby powierzchni Parany, oddanej chociażby proble­matycznej, najprymitywniejszej kulturze, inaczej mówiąc zamiesz­kałej i eksploatowanej. Rola więc Polaków w tej dziedzinie jest poważna i uwypukli znakomicie, skoro stwierdzimy, że Polacy sami podbili obszar 8.000 kim. kw., a Rusini 3.000 kim. kw. razem 11.000 kim.kw., czyli powierzchnię Górnego Śląska, a sami Polacy mniej więcej obszar obwodu Białostockiego i to tylko w Paranie. Jeśli do tego dodamy na Polaków w Sta Catharinie i Rio Gran­de do Sul drugie tyle ziemi co w Paranie, to otrzymamy dla Po­laków sumę około 16.000 kim. kw., to jest powierzchnię Prus Zachodnich.  Jest to rezultat niemały. Należy zaznaczyć, że cyfry te podaję w tej zaokrąglonej formie, aby nie zacierać śladów, jakiemi drogami dochodziłem do tych obliczeń.
Jaką wartość posiadają te gospodarstwa polskie i ruskie, czyli pol­ski stan posiadania na polu rolnictwa?
Przedewszystkim postaramy się obliczyć wartość ziemi po­siadanej. Za podstawę przyjąć tu można średnią wartość gospodarstwa, jaką podaje statystyka urzędowa a mianowicie 9:968 $ 000 czyli okrągło licząc dziesięć kontów. Jest to w rze­czywistości i wedle prywatnych obliczeń średnia majątku kolonisty polskiego. Wobec tego 14.401 gospodarstw polskich przed­stawia majątek 144.010 :000 $000. Jeśli do tego dodamy 65.150 : 000 $ 000 przypadające na 6515 gospodarstw ruskich to zobaczymy że Polacy z Rusmami przedstawiają w rolnictwie kapitał z górą 200 miljonów milrejsów czyli dwie trzecie sumy na jaką się szacuje cały majątek wszystkich gospodarstw w stanie całym 308.525 : 669 $ 000. Ze co do wartości swych gospodarstw Polacy i Rusini tak bardzo stoją na czele na to się składa przedewszystkiem fakt, że kiedy alkier ziemi wielkich obszarników dalej w głębi kraju posiadających swe majątki nie reprezentuje średnio więcej jak 50 $ 000 za alkier (tj. 2 i pół ha), to alkier i kolonisty w terenie  podkurytybskan   przedstawia   średnio wartość 700 $ 000 a w pasie nad koleją S. Paulo - Rio Grande około 350 $ 000 zaś w najdalszych okolicach terenu skolonizo­wanego nie spada poniżej 200 $ 000.
-289-
Tak się przedstawia kwestja majątku. Pozostaje kwestia udziału Polaków w produkcji rolniczej stanu Parana. Danych urzędowych w tej materji niema ści­ślejszych. Za podstawę w tej mierze można przyjąć jedynie cyfry Inspektoratu Zaludnienia Kraju. Otóż w 1922 roku wedle tych danych na 8 koloniach federalnych: V. Guarany, Ivahy, Tayó. Yapó, Apucarana, Gruz Machado, S. Correia i Ubasinho, obecne Candido de Abreu. gdzie było 3916 rodzin na lotach wiejskich (w tem 2861 Polaków i Rusinów), tj. 70%, powierzchnia w kulturze wynosiła 41.376 ha, czyli około 10 ha na gospodarstwo a produkcja w milrejsach opiewała na 7.887 : 728 $ 000 czyli około 2 kontów od gospodarstwa, z czego połowę z kolonii wy­wożono. Są to kolonje najnowsze, więc naturalnie produkcja ich nie dorównywa starym kolonjom Jepiej już zagospodarowanym i położonym bliżej rynków zbytu. Średnią wartość rolnej pro­dukcji przeciętnego kolonisty możemy śmiało przyjąć na 4 konta czyli 14.401 rolników polskich i 6515 ruskich daje prodlikcję rolną na 83.664 : 000 $ 000, którą to sumę można śmiało za­okrąglić na 90 miljonów milrejsów. Procentowy udział w poszcze­gólnych gałęziach produkcji rolnej trudno ustalić. W każdym razie można stwierdzić, że żyto, pszenica i ziemniaki to niemal wyłącznie produkcja kolonisty, o ile idzie o fiżon, bogaty i mandjokę, to udział kolonisty jest znaczny, w kukurydzy ustępuje on natomiast kaboklom z lasu, którzy na dużych obszarach leśnych sadzą wiele kukurydzy. Trzeba tu jednakże dodać, że kukurydza ta na rynek niemal nie przychodzi, jest bowiem przeważnie spasana przez nierogaciznę. Wogóle można sobie wyrobić pojęcie, że Po­lacy i Rusini zajmując teren drobnej produkcji rolnej niemal nie­podzielnie zasiedlając zwartą masą kolonje i ich okolice, od­grywać też muszą należną sobie rolę w produkcji, ale ustalenie dat i cyfr dokładnych w tej dziedzinie przekracza możliwości pracy niniejszej. Jeszcze słów parę o bydle i wogóle o inwentarzu żywym w gospodarstwach polskich czy ruskich.

-290-
Jeśli weźmiemy statystykę wspomnianych już powyżej ośmiu kolonji, skonstatujemy, że na kolonjach tych było w 1922 roku 5219 sztuk bydła rogatego, 7061 koni i 676 mułów, 286 owiec i1469 kóz,  84.958 świń,  253,284 sztuk   drobiu i 9858 pni pszczół.   Wypada to na gospodarstwo średnio 1.3 sztuk bydła, 2 konie lub muły, przeszło 20 sztuk nierogacizny, przeszło 60 sztuk drobiu i 2.5 pni pszczół. Pomnożywszy przez te współczynniki ilość gospodarstw polskich otrzymamy dla nich 17.721 sztuk bydła rogatego czyli 3% ogólnej cyfry, którą statystyka z 1920 roku szacowała  na 539.763   sztuk; 28.802 sztuk  koni tj.   15%
ogólnej   cyfry  (190.138   sztuk)  i 288.020 sztuk   nierogacizny, tj. blisko 30% ogólnej liczby (778.342 sztuk).   Do tego do­ dawszy dla ruskich   gospodarstw 8469 sztuk   bydła   rogatego,
13.050 koni i 130.300 sztuk nierogacizny, zobaczymy że i na tem polu udział Polaków i Rusinów jest bardzopoważny. Naj­słabiej przedstawia się na polu bydła rogatego, a to z. powodu, że bydło jak to już pisałem hodują przeważnie tylko wielcy fazenderzy kolonista ma za mało ziemi na tego rodzaju hodowlę. Natomiast trzymają naogół wyłącznie krowy dojne, które mają znacznie większą wartość od stepowego bydła fazenderów.
Kończę.
Aby wykazać, jak trudno jest dać Czytelnikowi jakieś cyfry, chociaż przybliżone do rzeczywistości, opierając się na danych urzędowych, bardzo luźnie zbieranych i silnie tendencyjnych niech posłuży taki przykład, że statystyka urzędow, którą cyto­wałem powyżej wykazuje na 30.951 gospodarstw w Paranie 20,394 Brazyljan, tylko 1501 „austriacos” (sami Rusini) i 2115 ,,russos” (sami Polacy) Polaków nie uwzględnia zupełnie a aż 4983 różnych. Jak na podstawie takich danych można zestawić faktyczny stan rzeczy trudno sobie wyobrazić. Jeszcze gorzej jest ze stanami Rio Grande do Sul i Sta Catharina i dlatego nie podaję zestawień z tych stanów.
-291-
W rozdziale powyższym starałem się przedstawić trochę obszerniej i ująć bardziej wyczerpująco kwestję udziału Polaków w rolnictwie, jako na tym terenie, na którym lwia część naszych rodaków pracuje. Znać z danych nagromadzonych, że po początkach trudnych ostatnio naogół koloniści nasi mają się bardzo dobrze, że zajęli ogromny szmat ziemi, że nagromadzili poważny majątek, że wy­kazali krótko mówiąc dużą zdolność podbijania nowych terenów dla cywilizacji.  Warto to sobie zapamiętać.
-292-
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.
Kilka słów o życiu kolonisty polskiego,
jego formach i stopie w porównaniu
z tybulczym „kaboklem".
Nie ulega wątpliwości, że studiując możliwości kolonizatorskie, tkwiące w naszych kolonistach, interesującą jest kwestja jego życia, zarówno co do form, jak i co do stopy w porównaniu z tu­bylczym elementem,   „kaboklem" brazylijskim.
Mieszkanie, i obejście polskie a „kabokielskie”
Kiedy podróżny zapuści się w lasy, już poza obręb kolonji, przy pierwszem napotkanem obejściu może odrazu, nie wchodząc doń nawet, powiedzieć, czy mieszka tam Polak czy Brazyljanin „kaboklo". Jeśli obejście porządnie ogrodzone, przed domem choćby malutki ogródek za sztachetkami, dom pokaźny, nieraz wybielony, choć to w głuchym borze, jeśli obejście samo schludne, jeśli zabudowania gospodarcze w dobrym stanie, koło domu sad i grządek warzywnych szereg, to znać że mieszka tam Polak, który w pogoni za swym ideałem zdobycia jaknajwiększej ilości ziemi, porzucił ciasne ramy kolonii i tu w puszczy się osiedlił, by móc zagarnąć większy obszar. A kiedy wśród rozwalających się płotów z drągów, z poza dziwacznie powykrzywianych kaktusów sterczy dach okopcony, walącej się budy, „ranszą" zwanej, kiedy”? błotnistej drogi prosto do tej mizernej imitacji domostwa się za­chodzi, kiedy koło domu pusto i smutno i poza jakąś zdziczała ,,ameixą” 1) czy „pesekiem” 2) niema ani śladu drzewa, gdy za­miast budynków gospodarczych parę licho popodpieranych i rozpadających się bud dopełnia całości obrazu, po którym wałęsają się gromady zgłodniałych psów i łazi cały dobytek tj. świnie, kury, bydło itp., rzec można odrazu, że tu mieszka „kaboklo" i to niekoniecznie biedak jakiś i nędzarz, ale może pogaty posiadacz kilku tysięcy alkrów ziemi czy lasu.
1)       Ameixa = rodzaj   śliwy.
2)      pecego = brzoskwinia.
-293-

W domu różnica jeszcze znaczniejsza. Dom kolonisty nawet w lesie, aczkolwiek szyb niema zazwyczaj, niemniej zbudowany porządnie, obity listwami, okiennice ma szczelne; drzwi zamy­kające się jak należy. Podzielony zazwyczaj na dwie izby z podłogą i sufitem z tyłu w przybudówce w rodzaju poddasza, albo osobno ma kuchnię zupełnie normalną z płytą kuchenną. Piec do pieczenia chleba stoi zawsze opodal od domu. W domu może skromne, ale zawsze są meble, a więc szafy, stoły i łóżka, w oknie przynajmniej w jednej izbie firanki, na łóżkach pościel, jak na tutejszy klimat nawet za obfta, wszędzie niemal nieod­stępna polska pierzyna.  A teraz wnętrze domu „kabokla”.
Jedna wielka izba, ściany tak szczelne, że jak się nasi chłopi śmieją „krowa mówi kaboklowi przez nie dzień dobry", drzwi na zawiasach z kawałka skóry, okiennice oberwane, sufitu brak, bo zresztą nie ma miejsca dlań, gdyż kuchn i pieca „kaboklo" nie posiada, a o ileby i miał to go nie używa. W domu w którym niema podłogi, w środku mieści się obłożone kamieniami ognisko, koło którego w dzień siedzą, piją „szimaron” a w nocy na matach, rogóżkach i skórach śpią. Naturalnie poza prostym stołem i stoł­kami z pieńków czy pustych skrzynek od nafty, o jakichś meblach zazwyczaj niema mowy. No a o takim luksusie jak pościel, to szkoda i myśleć. Rogoża, powtarzam czy mata lub skóra za łóżko a jakaś stara tania kołdra lub „kapa” czy „pala” (rodzaj peleryny) za okrycie, pod głowę zaś idzie najczęściej siodło, które każdy kaboklo posiada, jak i nieodstępnego ma konia. Już u bardzo zamożnego spotka, się czasem pozbijane z desek łóżka. Normalnie tego niema. Dajemy tu obraz domu kolonisty Polaka i „kabokla” w boru, tam, gdzie się oni spotykają obok siebie, gdzie w dodatku kolonista jest nowym przybyszem a „kaboklo” dawnym gospodarzem.
Teraz przejdziemy do pożywienia i życia.
Jeśli dom i obejście kolonisty i „kabokla" tak bardzo się różnią cóż dopiero mówić o samem życiu, pożywieniu itd.
-294-
„Kaboklo” za całą strawę ma fiżon zazwyczaj z mąką mandjokową, od święta  z ryżem i suszoną    „szarką” 1), rządzie; z mięsem świeżem z zabitej jakiejś zwierzyny, świni czy kury. Chleba niema, zamożniejszy czasem kupi w wendzie bułkę. Do tego jako trunek od rana do nocy piją „szimaron".   I wszystko. Tu znowu kolonista góruje nad „kaboklem”.   W lesie coprav wstawszy, rano kolonista pije na „rozgrzewkę”   ,,szimaron”, uży­wając go potem w dzień przy pracy i dla ochłody i podczas go­ściny, ale zanim pójdzie do pracy z rana wypije zawsze kawy z chlebem, zazwyczaj smalcem smarowanym, w obiad zaś i na wieczerzę zje fiżonu, z ryżem i mąką mandjokową, ale dobrze okraszonego, jak powiadają „przez który przepędzono świnię". Do tego kartofle, kawa, chleb. W niedzielę i święta menu jest bardziej wystawne, jakieś kluski, pierogi, jarzyny, jak kapusta, ogórki kiszone czy tp. urozmaicają jedzenie codziennie niemal. Ubiera się nasz kolonista zazwyczaj porządniej od „kabokla", no a na święto, „do kościoła”  ma zawsze jakieś ubranie lepsze. To samo i z potrzebami ducha,  W dzień normalny powsze­dni, po ciężkiej pracy kolonista i jego rodzina idzie spać,  ale w niedzielę czy święta albo przyjmuje swego choćby odległego sąsiada albo sam się doń puszcza, nieraz kilka i kilkanaście kilo­metrów, aby poówić o sprawach całego tygodnia i różnych za­gadnieniach   nieraz   szerszych.  Przeczyta tygodnik polski jaki dojdzie go z Kurytyby, czasem i książkę przeglądnie. Rzeczy dla „kabokła” nieznane.
Gospodarka.
Już z obejścia widać, że gospodarka polska ma charakter stały w przeciwieństwie do zdecydowanej tymczasowości gospo­darki „kabokla". Grodzenie obejścia i części terenu pod uprawę czy dia bydła i koni na pastwisko to największy wróg „kabokla". ..Grodzeniem" też wypłasza osadnik polski „kabokla" ze swego sąsiedztwa.
Sam będąc wiród swoich „kaboklo" gospodaruje bowiem bardzo po prostu. Nic nigdzie nie grodzi. Koło domu jakieś tam rozpadające się obejście malutkie, a ogrodzenie notabene takie, że wszystko przez nie wyłazi, a zresztą konie, krowy, o ile ma świnie i kury chodzą wszędzie wolno po lesie, pospołu z bydłem sąsiadów.
1) „szarka” od port. xarque = suszone na słońcu mięso.
-295-

            „Rosy” robi się na terenie nieogrodzonym ale tak da­leko w lesie, aby bydło czy świnie tam nie doszło, no i sprawa skończona. Zresztą „rosy” te, o ile „kaboklo" nie hoduje większej ilości świń, są zazwyczaj bardzo skromne. Trochę kukurydzy, trochę iiżonu i mandjoki i sprawa naogół załatwiona. Inaczej ma się rzecz z osadnikiem. Ten ogrodzi ogród koło domu, zagrodzi pastwisko dla bydła i koni i „mangueirę" dla świń, a resztę ziemi pod uprawę przeznaczoną zostawia nieogrodzoną, ale pilnuje, aby mu bydło sąsiada czy jego świnie szkody nie ro­biły. I odrazu konflikt z „kaboklami”, kończący się prawie zawsze na strzelaninie do świń, awanturami, skargami, aż zniechę­cony tem, „kaboklo'' nie chcąc grodzić miejsca dla swego bydła, bo to dużo pracy i praca ciężka, sprzedaje ziemię nowym osad­nikom, którzy ciągną za pierwszym i wynosi- się dalej w lasy, bo już tu jest „apertado" „zacieśniony”.   I tak ciągle.
Kiedy się zajedzie w głuche lasy, gdzie osadnik polski jeszcze nogą nie stąpił, głusza tam i pustka zupełna. Tu i ówdzie „ranszo" kabokla a zresztą życia żadnego, uprawnej ziemi nie widać, bo „rosy" daleko od drogi w lesie. Aż w parę lat jedzie się tą samą drogą. Przy drodze co paręset metrów obejścia schludne, ładne połetki kukurydzy czy żyta, wszystko pogrodzone nowemi, bielejącemi jeszcze płotami. Znać, że napłynęli tam nasi koloniści. Dziki bór oddany został cywilizacjli i kulturze. Polski pjonier wypędził koczownika tubylca, „kabokla" i założył swój warsztat pracy. Za nim idą coraz nowsi i okolica zamienia się z boru odludnego w uprawne okolice. Wytrwała, planowa praca głodnego ziemi wychodźcy - ko­lonisty zwyciężyła.
I oto w krótkich zarysach życie kolonisty w boru, jego formy i stopa w porównaniu z tubylcem, krajowcem, „kaboklem”. Naturalnie, że względna wyższość stopy życiowej naszego osadnika nad stopą życiową „kabokla" nie określa jego bezwzględej wartości. Jest ona tam w boru bardzo" niska. Wyma­gania małe, potrzeby i aspiracje ograniczone, ale na to składaią się pjonierskie warunki kraju i stosunki w nim panujące. Trudno o wyższy stopień w kraju, gdzie sąsiad od sąsiada nieraz kilo­metrów dziesiątki mieszka a do najbliższego miasteczka setki są kilometrów.

-296-

Na kolonjach położonych bliżej miast i kolei, gdzie koloniści żyją w większem skupieniu stopa życiowa juź jest wyższa a dom porządniejszy, nierzadko murowany, zawsze wybielony i z szybami w oknach. W domu też statków więcej, i meble ładniejsze z miasta i firanki w oknie itd. Ale tu „kabokla" dla porównania naogół niema już. A jeśli wśród kolonji trafi się naogół nędzna buda bez szyb, brudna i opuszczona to i tu można twierdzić, że napewno mieszka krajowiec „kaboklo". Widzi się to pod samą Kurytybą na najbliższych miasta kolonjach. Naturalnie, że niemało wody w Iguassu upłynie, zanim nasi koloniści zdobędą się na odpowiadającą ich majętności stopę ży­ciową, ale czas i to przyniesie, zwłaszcza kiedy kraj się zaludni gęściej i środki komunikacyjne zbliżą go do centr większych. W każdym razie cywilizacyjnie stoi nasz osadnik od tubylca znacznie wyżej i jest dlań przykładem i wzorem. To pewne.

-297-
ROZDZIAŁ JEDENASTY.
Rusini w Brazylji.
DAWNIEJ I DZIŚ. — WIELU ICH JEST? — STOSUNKI Z KOLONJĄ
POLSKĄ.
Zanim przejdę do konkluzji końcowych mej pracy uważam za konieczne naszkicować bodaj w ogólnych rysach obraz kolonji ruskiej, czy jak się ona dzisiaj „samookreśla" ukraińskiej w Połu­dniowej Brazylji. Najbliżsi to nasi tam pobratymcy, jedną falą życia tamże zaniesieni, obok siebie mieszkający z Polakami, do niedawna przez Brazyljan nawet etnicznie od tychże nie od­różniani a dzisiaj jako przynależni do państwa polskiego, jako „polacos" zapisywani, tak są z kolonją polską związani, że nie można zamilczeć o nich, pisząc o Polakach.
Dzieje emigracji rukiej. Jej fazy od najdawniejszej po dzień obecny.
Kolonja ruska od polskiej o wiele jest młodsza.
Już dwie fale wychodźcze wyrzuciły na swym grzbiecie Po­laków na brzeg Brazylji, już przeszła jak huragan burza emigra­cyjna w 1890—1891 roku a jeszcze w Brazylji Rusinów niemal nie było. Naturalnie mógł się trafić tu i ówdzie jakiś osobnik, jakaś jednostka, którą poniosła za morza żądza ziemi, ale ginęła ona wśród Polaków i kroniki nie notują jej istnienia.
Chłop ruski z dzisiejszej Małopolski Wschodniej, głównie z powiatów na północ i wschód ode Lwowa, rusza za morze tłumnie dopiero w 1895 roku. Emigracja staje się tak masową, że Galicyjski Wydział Krajowy wysyła dwu delegatów do zba­dania sytuacji na miejscu. Jadą wtedy do Parany poraz drugi już prof. Siemiradzki! ksiądz ruski Wolański.  Tym razem czło wiekiem, który tę „gorączkę" w Galicji Wschodniej wzniecił był niejaki Silvio Nodari z Udine, ajent włoskich linji okrętowych..
-298-

W tym to okresie, poczynając od 1895 roku do 1897 po­wstał w Paranie szereg kolonji zasiedlonych w poważnej a nieraz w głównej mierze przez Rusinów. Tak to osiadło na Alberto Olyntho, wtedy zwala się ta kolonja Agua Amarella, 1815 dusz, na Iracenie części kolonji Lucena 1.000 dusz, na Rio Claro 2.630 dusz, na Prudentopolis 7.500 dusz, na Ypirandze za Araukarją 500 dusz, na Jangadzie koło Por.d.Uniao 400 dusz, na Santos Andrade, Castelhano, w górach Serra do Mar 1.000 dusz. Razem 16.045 dusz, licząc w to 1.000 dusz rozprószonych po całej rozległej Brazylji Południowej.
Od roku 1897 emigracja ruska do Parany słabnie i poza dopływem jednostek rzec można nie istnieje. Co roku przybywa jednakże przeciętnie jakieś 500 dusz, zapełniających stare sku­pienia ruskie, tak że do roku 1900 włącznie liczbę Rusinów przy­byłych do Brazylji, a właściwie rzec można do Parany oszacować można na 17.545 dusz. Mówię do Parany, gdyż poza jednostka­mi, które się rozprószyły po Rio de Janeiro, S. Paulo a także Sta Catharime i Rio Grande do Sul, tam skierowała się cała masa, Iracema bowiem i kolonje koło Porto da Uniao leżały wówczas jeszcze w Paranie. W 1902 roku oblicza Rusinów w Brazylji ks. ruski Martyniuk, Bazyljanin misjonarz, objeżdżający całą Parane na 41.800 dusz, z tego w Paranie na przeszło 30.000 dusz. Ale jest to cyfra zdecydowanie wygórowana i obliczenia ówczesne Gazety Polskiej w Br. opierającej się w swych danych na informacjach Konsulatu Austryacko-Węgierskiego w Kurytybie i własnych obserwacjach, która oceniała Rusinów w Paranie na 18.000 a 20.000 w całej Brazylji, były jak widzimy z obliczeń moich, które wyżej cyto­wałem zgodne z rzeczywistością. Dane moje oparte są na infor­macjach urzędowych i obliczeniach inż. Saporskiego. Liczby ks. Martyniuka można przypisać zapewne temu, że wszystkich emigrantów z Galicji Wschodniej a więc i Polaków zapisywał poprostu jako Rusinów. Od 1903 roku po 1907 rok dopływ Rusinów jest dosyć nieznaczny. Żywszej fali emigracyjnej niema. Przybywa co roku około 700 dusz. Dopiero od  1908 roku idzie druga silniejsza fala emigracji ruskiej do Parany.

-299-

Wiedy to powstają osiedla ruskie Ivahy 2.000 dusz, Iraty, Goncalves Jr., 1.000 dusz, Itapara 1.200 dusz, Jesuino Marcondes 250 dusz, Tayo 50. Od 1910 roku osiadają Rusini na Vera Guarany 2.500 dusz, Cruz Machado 500 dusz, Nova Galicia 500 dusz, Legru 150 dusz, Senador Correia 200 dusz, Yapó 100 dusz. jeśli do tego dodamy, że do czasu wojny przybyło jeszcze pojedynczo około 1.200 dusz, które się rozpró­szyły po Paranie i Brazylji całej, to razem osiągniemy cyfrę Ru­sinów przybyłych do Brazylji okrągło licząc na 32.000 dusz, z czego na Parane ówczesną wypada jakieś 30.000 dusz. Dodać tu należy, że są to niemal wyłącznie Rusini z Galicji Wschodniej a emigranci z Ukrainy Właściwej czy Rusi Węgierskiej są tylko sporadycznie notowani. Od czasu skończenia wojny przybyło do Brazylji kilka­dziesiąt jednostek przeważnie z emigracji wschodnio - galicyjskiej w Austrji, tak dalece, że jedną partją większą takich przybyszów opiekował się nawet konsul austryjacki w Kurytybie. Pozatem z żołnierzami Wrangla, przywiezionymi do S.Paulo, zabłąkało się do Parany kilkunastu Ukraińców z Ukrainy Naddnieprzańskiej. Ale jak na razie o żywszym ruchu wychodźczym niema mowy.
Rozłożenie żywiołu ruskiego. Kolonizacja spontaniczna.
Ta emigracja rozmieściła się, jak to zobaczymy poniżej w pobliżu polskiego terenu kolonizacyjnego, tworząc z nim jedno­litą całość, z niej też wyrósł obecny stan posiadania ruski w Bra­zylji, o którym teraz słów parę. Zacznijmy od Kurytyby. W samej stolicy kolonja ruska jest dosyć słaba. Ma wprawdzie nawet dzielnicę zwaną Campo de Galicia, gdzie się mieści skromniutka cerkiewka i szkółka dla dzieci ale liczba Rusinów w stolicy nie przekracza zapewne 1.000 dusz. Żyją oni przeważnie w tej wspomnianej dzielnicy w zna­cznej mierze będąc robotnikami, częściowo rzemieślnikami, jest też paru kupców, z których jednakże żaden nie wybił się wyżej. Istnieje Towarzystwo ruskie im. Tarasa Szewczenki, które ma swój lokal. Księdza stałego właściwie niema. Dojeżdżać on bowiem musi do całego szeregu kolonji tak że nieraz miesiącami niema go w Kurytybie. Do niedawna pełnił obowiązki proboszcza ks. R. Krynickij, Bazyljanin, obecnie ma tu dojeżdżać przełożony OO. Bazyljanów w Brazyiji, zamieszkały na Iracemie, ks. Szkir-pan, do nsedawna przełożony domu OO. Bazyljanów w Prudentopolis, którego opinja publiczna wini w dużej mierze za całą wrogą Polsce politykę Rusinów w Paranie.


-300- 

Um comentário: