quinta-feira, 16 de setembro de 2010

Pamieci T. Chrostowskiego.

PAMIĘCI TADEUSZA CHROSTOWSKIEGO


         „Podróżom moim do Parany tę tylko przypisuję wartość, iż ciągłość przyrodniczej pracy polskiej w Południowej Ameryce nie została przerwaną.
Mają one poniekąd znaczenie łącznika między tymi, co już odeszli, i tymi, co przyjść mają.”

Tadeusz Chrostowski – Parana.

3
Pamięci T. Chrostowskiego.
Rzadko kiedy trafiają się ludzie przeniknięci na wskroś prawdziwie   twórczym,   proletariackim    duchem,    wypełniający życie swe wyłącznie pracą dla postępu ludzkości, nie goniący za groszem, lecz widzący w nim tylko narzędzie do pracy, a dobrobyt osobisty mający za nic. Ludzie tacy budu­ją przyszłość, a nie z groszorobów jest pożytek dla świata.   Jednym z takich  był Tadeusz Chrostowski.
Urodził się w roku 1878 w Warszawie. Od lat młodych czuł pociąg do badań przyrodniczych, to też po ukończeniu gimnazjum i odbyciu służby wojskowej wstąpił na wydział fizyko-matematyczny uniwersytetu  moskiewskiego.   Nie było mu jednak sądzonem długo tam pozostać. Z drugiego kursu został zesłany za udział w organizacjach socjalistyczno-rewolucyjnych na trzy lata na Syberję, nad dolny bieg rzeki Ob'. Gdy powrócił z tamtąd wybuchła wojna japońska. Jako oficer rezerwowy rosyjski, odbył ją całą na mandżurskim froncie, dowodząc kompanją piechoty. Podczas wojny, a następnie w czasie rewolu­cji 1905 roku pracował czynnie w rosyjskiej partji socjal-rewolucjouistów na Dalekim Wschodzie.
Dopiero w 1907 roku, po powrocie do kraju zwraca się Chrostowski znowu w kierunku swego powołania, rozpoczyna­jąc żmudną pracę samokształcenia się, przerywaną stałe pobocznemi zajęciami zarobkowemi. Nie było pod rosyjskim zabo­rem warunków bytu dla polskich pracowników naukowych, których sumienie godziło się z rolą  rusyfikatorów we własnej ojczyźnie.
 Czując od dawna pociąg do podróży, do pracy eksplora­cyjnej w dalekich, a mało jeszcze zbadanych krajach, posta­nowił wprowadzić w czyn swoje zamiary. Przyświecał mu przykład Konstantego Jelskiego, który niegdyś w podobnych warunkach po 1863 roku wyruszył do Guyany Francuskiej/Peru. Po odpowiednich przygotowaniach i uciułaniu bardzo skromnego grosiwa, wyjechał Chrostowski w roku 1910 do  jako zwykły emigrant. Po przybyciu dostał się na tworzącą się podówczas kolonję federalną Vera Guarany, wziął
4
szakier nad samym brzegiem rzeki Iguassu i rozpoczął rozpoczął żywot kolonisty. Postawił jak zwykle ranszińję z dartych pinjorowych desek, robił rosy, grodził, zaczął zakładać pasiekę; w niedzielę tylko wychodził ze strzelbą do szumiącej tam wokół w owych czasach puszczy, polował i obserwował boga­tą przyrodę brazylijską, ściągał skórki z zabitych biszków i ptaszków, zwracając szczególną uwagę na te ostatnie.
Jednakże po półtorarocznej gospodarce na szakrze zau­ważył, że pochłania go ona zanadto, że zbyt mało czasu po­święcać może na pracę przyrodniczą. Przytem doszedł-do wnio­sku, iż dla każdego kolonisty niezbędnym jest ożenek, który znowuż dla pracownika naukowego równa się postawieniu krzy­ża na całej dalszej działalności. Musiał więc zrobić wybór. Zli­kwidował tedy gospodarstwo, wybrał się jeszcze na paromie­sięczną wycieczkę nad rzekę Ivahy nad ujście Rio dos Indios, a po zakończeniu jej wyjechał z końcem 1911 roku z powro­tem do Europy, zabierając, rzecz prosta, poczynione zbiory przyrodnicze.
Po przyjeździe do Warszawy wyszukał sobie znowu jakiś dorywczy zarobek, jakąś nic wspólnego z jego fachem nie ma­jącą „kancelarszczynę” w jakiemś biurze, a w wolnych chwi­lach zaczął opracowywać przywiezione z Parany zbiory, które przekazał był prywatnemu, a tem samem jeszcze polskiemu podówczas muzeum im. Branickich. W wyniku tych prac ogło­sił w wydawnictwach Warsz. Tow. Naukowego spis ptaków z okolic Vera Guarany. W taki sposób pierwsza praca ściśle przyrodnicza poświęcona Paranie, została napisana przez Polaka.
Chrostowski nie był z ludzi, którzy się zrażają chwilowemi niepowodzeniami, szedł twardo po raz obranej drodze, do wytkniętego celu. Wkrótce też zaczął przemyśliwać nad spo­sobami ponownego wyjazdu do Parany dla dalszego prowadze­nia rozpoczętych badań. Starania o zapomogę pieniężną ze strony muzeum im. Branickich nie odniosły skutku. Spadko­biercy założyciela tej instytucji spędzali czas, jak przystało na prawdziwych arystokratów, na hulankach w Paryżu i mało się nią interesowali. Porozumiał się tedy Chrostowski z wy­bitnym przyrodnikiem niemieckim Hellmayrem, znawcą pta­ków południowo-amerykańskich, któremu zobowiązał się wzamian za udzielenie subwencji nadsyłać do muzeum Monachij­skiego dublikaty zebranych okazów. Uzyskawszy w ten spo­sób pewne środki materjalne, ruszył Chrostowski poraź drugi za ocean przy końcu 1913 roku.

5
Przybywszy do Parany, z zapałem wziął się do uzupełnienia poprzednich swoich studjów. Rozpoczął pracę pod Kurytybie na kolonji Affonso Penna, poczęm przeniósł się do Antonio Olyntho, gdzie był czas pewien nauczycielem, a nasta­wnię na Terra Vermelha, w widły między rzekami Iguassu i Rio Negro. Niestety i tym razem praca jego wkrótce miała się przerwać na długo.
Wybuchła wielka wojna. Przerwały się stosunki z Nieczmi rawy a temczasem ustało nadsyłanie przez Hellmayra zapomóg. Zresztą szły wielkie wypadki i w obliczu ich nie każdy mógł spokojnie zajmować się codzienną swoją pracą: Zlikwidował więc poraz drugi Chrostowski swoje sprawy parańskie i pojechał w początku 1915 roku do Europy. Nie dostał się już je­dnak do kraju gdyż zaraz na granicy szwedzko-rosyjskiej został jako porucznik rezerwy pociągnięty do mobilizacji i wcięty do armi.
Dopiero gdy przyszła w roku 1917 rewolucja rosyjska i nustąpiła żywiołowa i samowolna demobilizacja carskiej armij wyzwolił się Chrostowski z wojska i przyjechał do Petersburga. Tu przebył blizko rok, przeżył ową pamiętną pierwszą zimę; rządów bolszewickich. Wtedy to, przymierając głodem i ukrywając się jako były oficer, znajdywał jeszcze dosyć energij by w wolych chwilach opracowywać w Muzeum Zoologicznem Rosyjskiej Akademji Umiejętności zbiory ptaków brazylijskich, przywiezione niegdyś przez podróżników Langsdorfa ; Menetriesa z Rio de Janeiro i Minas Geraes.
Bolszewicy zawarli pokój w Brześciu i czasowo ustalił się pewien ruch repatrjacyjny polski. Skorzystał skwapliwie z tego i Chrostowski, któremu coraz ciaśniej zaczynało się robić pod okiem czerwonej milicji, i w jesieni 1918 roku powrócił do Warszawy jednym z ostatnich eszelonów. Niezadługo nastało wypędzanie Niemców i krwawy świt naszej Nlepodległości. Chrostowaki niezwłocznie zgłosił się do wojska, tym ra­zem nareszcie polskiego.
Został zdemobiliaowany po odparciu bolszewików z pod Warszawy i objął wówczas posadę w Polskiem Państwowem Muzeom Przyrodniczem, zostając w niem kierownikiem działu ptaków południowoamerykańskich. W tych czasach spotkałem się z mm poraz pierwszy i wtedy to wkrótce zapropono­wał on mi udział w planowanej przez siebie nowej wyprawie do Parany.

6
Jakoż ze zwykłą aobie wytrwałością doprowadził w naj­cięższych warunkach finansowych swoje zamierzenia do wy­konania i w dniu 4 grudnia 1921 roku opuściła Warszawę Pol­ska Ekspedycja Zoologiczna, udając się do Brazylji.
Wyprawa ta miała być dla Chrostowskiego ostatnią. Prze­bywszy całą prawie uplanowaną marszrutę, przezwyciężywszy największe, jak się zdawało, jej trudności, zmarł już w drodze powrotnej 4 kwietnia 1923 roku; zwyczajna malarja zmogła organizm wycieńczony półtoraroczną włóczęgą po lasach. Sądzonem mu było znaleźć grób w pobliżu ujścia tej samej rze­ki Iguassu nad której górnym biegiem stawiał przed trzynas­tu laty pierwszą swoją ranszińję.
Chrostowski pozostawił po sobie szereg ścisłych prac nau­kowych, opis dwóch pierwszych swoich podróży do Parany oraz liczne korespondencje w prasie krajowej i emigracyjnej.
Nie był bowiem li tylko wązkim specjalistą, interesował się żywo najrozmaitszemi zjawiskami życia, obserwował je z wyrobieniem właściwem naukowcowi i miał o nich własny, często oryginalny sąd.
Był  pierwszym   pionierem   polskiej   pracy   przyrodniczej w Paranie. I jego to zasługą pozostanie, że polska przca kul­turalna przyczyniła się do poznania tego  kraju, w którym tyle trudów położył polski osadnik.
Zmarł w osobie Chrostowskiego wybitny pracownik nau­kowy, niezwykle sumienny i czynny, bezsprzecznie najlepszy znawca przyrody parańakiej. -Ale nietylko. Zmarł jeden z tych, którzy Polskę budują, z tych, którzy nie stawiają sobie żadnych granic ani terminów w pracy dla Niej. I wypełnił swą służbę wiernie do końca.
Samotna jego mogiła w dalekich lasach nadparańskich będzie niezłomnem świadectwem kulturalnej mocy naszego Na­rodu i stanie się drogowskazem dla tych, którzy przyjdą. Wie­rzył bowiem Chrostowski, że na posterunek opuszczony przyj­dą inni i pójdą w tym kierunku, w którym on dążył - przez czyny i walkę do prawdy, do postępu.
7
POLSKA EKSPEDYCJA ZOOLOGICZNA
Podczas najcięższych nawet i najbardziej beznadziejnych okresów wielkiej wojny i rewolucji rosyjskiej, nie porzucił Cbrostowaki zamiaru ponownego podjęcia badań przyrodni­czych w Paranie, które dwukrotnie był zmuszony przerywać. Z chwilą, gdy powstało Niepodległe Państwo Polskie, plany Chrostowskiego zaczęły przybierać coraz bardziej konkretne kształty, ulegając jednocześnie znacznej zmianie. To, co przed wojną było tylko wysiłkiem jednostki, starającej się za wszel­ką eeoc dać dowody kulturalnego życia Narodu, z map urzędo­wych wykreślonego, miało się stać obecnie jednym z objawów potężnego prądu odrodzeńczego, dążącego nietylko do poweto­waniu togo, co było wstrzymane przez półtorawiekową niewo­lę, lecz także do wytknięcia nowych, własnych dróg do po­stępu i rozwoju.
Projektowany nowy swój wyjazd do Ameryki Południo­wej postanowił Chrostowski rozszerzyć do rozmiarów wypra­wy naukowej. Umożliwiało to szersze zakreślenie programu prac, włączenie do niego niektórych trudniejszych, a przecho­dzących siły pojedynczego człowieka zadań, wreszcie przez zwiększenie liczby pracowników, nadawało samym badaniom większy zakres i poważniejsze znaczenie.
Do bezpośredniego zrealizowania swoich planów przystą­pił Chrostowski zaraz po zakończeniu się wojny. Zorganizo­wanie wyprawy w warunkach powojennego przesilenia gospodarczego nie należało do zadań łatwych. Wyłoniły się odrazu trudności finansowe. Jasnem się stało od początku, że wyprawa będzie mogła rozporządzać tylko bardzo ograniczonymi środkami materjalnyrni i wobec tego wypadło ją zorganizować tak, by przy jaknajwiększej oszczędności osiągnąć jednak możliwie wielkie wyniki. Na to był tylko jeden spo­sób - osobisty wysiłek uczestników wyprawy i jaknajwyższa intensywność ich pracy.
Udział w wyprawie zaproponował Chrostowski p. Stani­sławowi  Boreckiemu i  mnie.  Zaczął  się okres bezpośrednich przygotowań.

8
Żywo pamiętani owe długie wieczory, które spę­dzaliśmy z Chrostowskim na jego »górce«, omawiając różne szczegóły planu, przygotowując i wyprobowując broń, ekwipu­nek itp. Jednocześnie zaezęliśmy ze zdwojoną energją osz­czędzać i wogóle zbierać grosze.
Jednak, niestety nie same tylko trudności finansowe mie­liśmy do zwalczenia. Spotykaliśmy się naogół z niewielkiem zrozumieniem kierujących nami idei, i to nawet w środowisku przyrodników i innych pracowników naukowych. Mówili nam niektórzy, że nie powinno się urządzać wypraw gdzieś aż za morze, lecz zwrócić się przedewszystkiern ku badaniom włas­nego kraju. Nie mogliśmy się z tem pozornie słusznem twierdze­niem zgodzić, albowiem uważaliśmy za pomniejszanie naszego Narodu, za brak wiary w potęgę tego ducha, stawianie jakich­kolwiek granic terytorjalnych czy innych, jego kulturalnej pra­cy i twórczości.
Radzono nam też nieraz, byśmy czekali do jakiego takie­go unormowania się stosunków gospodarczych, do czasu, gdy Rząd będzie mógł nam przyjść z wydatną materialną pomocą. Byli i tacy, którzy nazywali plan nasz niewykonalnym i prze­powiadali nam zupełne i prędkie niepowodzenie. Rozumie się, że nie usłuchaliśmy głosów tych, wychodzących od karjerowiczów, przywykłych chodzić tylko po linjach najmniejszego oporu, wiecznie czegoś wyczekujących, nie mających odwagi na torowanie własnych dróg sobie i swoim ideom. Zabawnym był ten zabobonny strach, jaki ogarniał owych, przyzwyczajonych do deptania po ciasnem domowem podwórku ludzi na samą myśl, że ktoś jedzie za ocean, gdzieś w lasy brazylijskie, bez miljonowych zasobów pieniężnych.
Powoli czynności przygotowawcze dobiegły do końca. Roz­maitymi sposobami zaopatrzyliśmy się we wszystkie najniezbędniejsze przybory, instrumenty, broń i amunicję. Skromnem było nasze wyekwipowanie, lecz zawierało wszystko potrzebne do produkcyjnego prowadzenia zamierzonej pracy.
Wreszcie w dniu 4 grudnia 1921 roku wyruszyliśmy z Warszawy, udając się do Bordeaux, gdzie wsiedliśmy na okręt. Złożyło się tak szczęśliwie, iż jechaliśmy starem francuskiem pudłem, które zatrzymywało się po drodze w portach często i długo. Mogliśmy więc odrazu już podczas podróży morskiej rozpocząć robienie zbiorów na postojach; czyniliśmy to w Bordeaux, w Vigo; w Leixóes,   w Lisbonie, w Dakarze i w Bahii.

9
4 stycznia 1922 roku przybyliśmy do Rio de Janeiro, skąd po krótkim pobycie udaliśmy się w połowie tegoż miesiąca do Marechal Mallet, wyjściowego punktu naszej marszruty. Po odwiedzeniu jeszcze Kurytyby i zakończeniu ostatnich przygotowań  ruszyliśmy z początkiem lutego w głąb kraju.
Obraz dalszego przebiegu naszej wędrówki i prowadzo­nych przez nas prac przedstawiają najlepiej podane poniżej korespondencje, przesyłane przez kierownika wyprawy do prasy  polskiej w Kurytybie.
I
Ekspedycja wyruszyła dnia 2 lutego z Marechal Mallet, przebywając góry Śerra da Esperanca oraz rzeki Putinga, Rio da Arreia, Rio Jordao i dnia 20 kwietnia przybyła do Guarapuawy. Przestrzeń powyższą (około 120 km.) członkowie Eks­pedycji przebyli pieszo, kolekcjonując po drodze; transport  bagażu i zbiorów odbywał się na mułach, wynajmowanych od okolicznych mieszkańców.
Pogoda była wysoce niesprzyjająca, gdyż z wyjątkiem pierwszej połowy kwietnia padały ustawiczne deszcze, ogrom­nie dające się odczuć Ekspedycji, zmuszonej mieszkać i pracować prawie wyłącznie w namiotach. Pomimo to jednak dotychcza­sowe rezultaty pracy Ekspedycji należą do pomyślnych. Zgro­madzone zostały poważne i ciekawe pod względem naukowym zbiory, należące do następujących grup zoologicznych:
Ptuskwiaków, tęgopokrywych, wijów, płazów, oraz paso­żytów, przeważnie ptasich.
Największe jednak zdobycze Ekspedycji należą do grupy ptaków. Zdobyto znaczną ilość form nader rzadkich i znanych światu naukowemu jedynie z pojedynczych okazów, znaj­dujących się w niektórych najbogatszych muzeach świata.
Do takich należą: Scytalopus speluncae, Grallaria ochroleuca, Chamaeza ruficauda, Picumnus iheringi. Najcenniejszą jednak zdobyczą jest słynna Leptasthenura striolata. Ten niezmiernie ciekawy gatunek ptaków, należących do rodziny garncarzy (Fu rnariidae), był odkryty przez słynnego podróżnika i eksploratora Brazylji J. Natterera w r. 1821 pod Kurytybą. Obecnie po upływie przeszło   wieku,   Polskiej    Ekspedycji   Zoologicznej   przypadł zaszczyt,

10
nietylko ponownego zdobycia, lecz zebrania serji oraz poznania ciekawych danych z biologji tego słynnego gatunku.
Stosunek miejscowych władz do Ekspedycji jest zupełnie poprawny. Mieszkańcom zaś widocznie imponuje jak śmiałość zakreślonego planu podróży, tak i ekwipunek Ekspedycji.
Po tygodniu postoju na Rio Jordao Ekspedycja wyruszy dalej przez Mareccas i Apucarenę na Rio Ivahy.
(—)   T.   Chrosfowski.
Rio Jordao pod Guarapuawą, 21 kwietnia 1922.
II
W dalszej swej podróży po wyjeździe z Rio Jordao, Eks­pedycja zatrzymała się na dłuższy lub krótszy przeciąg czasu w następujących miejscowcściach: Invernadinha, położona wśród kampów, otaczających Guarapuawę ze strony zachodniej i pół­nocno-zachodniej, Cara Pintada nad rzeką Rio dos Mareccas, Vermelho na szczytach gór Serra da Esperanca i w dniu 8 lipca przybyła do Thereziny. Rzekę, Jordão Ekspedycja zmu­szona była opuścić z pośpiechem z powodu ustawicznych ulewnych deszczów, grożących zalaniem obozowiska. Później desz­cze mniej dawały się we znaki, natomiast często dokuczało zimno, które szczególniej dało się odczuć na Vermelho, gdzie zanotowano najniższą temperaturę poranną (o 7-ej rano) — 3,4 C, zaś najniższa temperatura południowa wynosiła zaled­wie 6,0 C. Na tej ostatniej stacji Ekspedycja zetknęła się po raz pierwszy z Indjanami z plemienia Kaingang, osiadłymi w pobliżu rzeki Mareccas.
Zbiory Ekspedycji powiększały się o wiele cennych i przeważnie rzadkich w muzeach okazów, np. z grupy ssaków Dydelf wodny (Chironectes), z ptaków: gorzyk Piprites pileatua, gajówka – Polioptila lactea, mrówkołów Grallaria imperator, brodacz - Nonnula hellmayri itd., zdobyto też dwa nowe tj. nieznane dotychczas w nauce ga­tunki ptaków z rodziny mrówkołowów (Fo r m i c a r i i d a e) i muchołówek amerykańskich (Tyrrannidae). Za najcen­niejszą jednak zdobycz z tego okresu podróży Ekspedycja uważa ślimaki z nieznajdywanego dotychczas w Brazylji ro­dzaju Clausilia. Jednakże to ostatnie odkrycie musi być jeszcze stwierdzone przez jedynie kompetentnych w tej dzie­dzinie specjalistów - malakozoologów.

11
Co do stosunku miejscowej ludności, to po serdecznej goś­cinie na Invernadinha u p. Michała Ligmana, Ekspedycja spotkała się z objawem wręcz odwrotnym na Cara Pintada, gdzie właściciel wendy miejscowej, zgodziwszy się dostarczyć mułów po umówionej cenie, w chwili odjazdu zażądał podwój­nej zapłaty. Ekspedycja zmuszona była przystać, gdyż groził deszcz, uniemożliwiający przeprawę przez rzekę Mareccas, a więc i dalszą podróż. Również nie miłym był stosunek do Ekspedycji mieszkańców Vermelho, do tego stopnia gnuśnych i biednych, te najprymitywniejsze środki spożywcze, jak: bataty, farinha de milho itd. dostać można było jedynie z wiel­kim trudem i to po ogromnie wygórowanych cenach. W chwili odjazdu z Vermelho do Thereziny okazało się, że miejscowi właściciele mułów zmówili się, ażeby wyzyskać sytuację, trze­ba było zwrócić się do p. Pogorzelskiego, wpływowego kupca w Therezinie, by wyjść z przykrego położenia.
Po przybyciu do Thereziny Ekspedycja znalazła w osobie p, Jerzego Pogorzelskiego rzeczywistego przyjaciela, który nie szczędził czasu, zabiegów i kosztów, by jej przyjść z pomocą w trudnych dla Ekspedycji chwilach, to też okazana przez p. Pogorzelskiego pomoc będzie należycie przedstawiona w dziele poświęconem dziejom Ekspedycji.
Godnem zaznaczenia też jest, że właściciel zakładu ślu­sarskiego w Therezinie, p. Szymon Szymański, nie wziął za­płaty za drobne poprawki broni, mówiąc: „nie chcę zarabiać na ludziach, pracujących dla idei”.
Po kilkutygodniowym pobycie w Therezinie, malowniczo położonej osadzie nad rzeką Ivahy, Ekspedycja wyrusza nad ujście rzeki Ubasinho, nieco poniżej Salto de Uba, gdzie zaj­mie się przygotowaniami, związanemi z dalszą podróżą rzeką. Jak się już wyjaśniło, podróż w dół rzeki Ivahy przedstawiać będzie olbrzymie trudności, organizacja jednak tej wyprawy będzie już treścią następnej korespondencji.
(—)   T.   Chrostowski. Therezmft, 30 lipca 1922.
III
Dnia 2 sierpnia Ekspedycja  wyruszyła   i   Thereziny do odległej o, 64 km. na północny zachód organizującej się drugiej sekcji kolonji Apucarana,
12
zwanej też Rio Ubasinho, gdyż rzeka ta tworzy jej granicę. Ekspedycji zależało na tem, ażeby z je­dnej strony posunąć się możliwie najdalej na zachód, z drugiej zaś by mieć dogodną komunikację z Thereziną. Jakoż wszyst­kie drogi bądź kołowe, bądź tak zwane tropy dla mułów kończą się tutaj, natomiast z Thereziną istnieje niezupełnie wykończo­ne wprawdzie kołowe połączenie. Ekspedycja zatrzymała się nad samą rzeką Ubasinho w domku należącym do spółki han­dlowej Pogorzelski & Skowron i rozpoczęła organizację wy­prawy rzeką. Praca ta pochłonęła wielo czasu. Łodzie tzw. »canoas«, tj. dłubane pirogi należało zamówić, a robota każdej z nich wymagała około miesiąca. Niemniejszą trudność spra­wiło zrobienie zapasu żywności na drogę. Podróż rzeką Ivahy trwać będzie około 4 miesięcy, niezbędną więc jest żywność na ten przeciąg czasu, gdyż Ivahy przepływa przez prawdzi­wą puszczę, w której zdobycie czegoś poza produktami rybo­łówstwa i myśliwstwa nie jest możliwem. Wszystkie wzięte produkta należało zabezpieczyć przed wilgocią, pakując je do zalutowanych blaszanek, a blaszanki te z powodu ich braku na miejscu, wypadło sprowadzać z Ponta Grossy.
Najbardziej jednak trudnem okazało się zaangażowanie niezbędnych ludzi. Rzeka Irany jest jeszcze bardzo mało znaną. Istniejące mapy nie dają dokładnego wyobrażenia, gdyż rysowane są widocznie na podstawie opowiadań, a nie z po­miarów. Obecnie rzeką tą nikt się dalej nie puszcza, jest je­dnak kilku śmiałków, którzy dawniej, w mniej lub więcej od­ległym czasie, jeździli w dół rzeki bądź dla polowania, bądź z ładunkiem tytoniu do Matto Grosso. Pozatem wśród miesz­kańców krążą głuche wieści o wyprawach francuskiej i angiel­skiej, które według jednych wróciły z drogi, według innych dojechały do końca lub zginęły w drodze. Dokładnych jednak danych co do tych wypraw, jak również co do samej rzeki Ivahy zebrać na miejscu od mieszkańców nie było możliwem, gdyż opowiadania icli były dość chwiejne, :i często i sprzeczne. Niewątpliwie jednak olbrzymia przestrzeń, rozciągająca się na zachód od Salto de Uba aż do ujścia rzeki Ivahy do Parany - to jedna, nieprzerwana puszcza, jedna z największych i naj­mniej znanych w świecie. Niewątpliwie, poza może tylko nielicznemi gromadkami błąkających się lndjan - Botokudów, niema tam żadnych mieszkańców. Na całej przestrzeni rzeki, począwszy od Salto da Ariranha, panuje malarja. Olbrzymia moc owadów: moskitów dużych, zwanych »borachudos, i drobnych mosquito polvora, komarów i bąków,

13
daje się  już   na   Salto deUba mocno we znaki.   Najbardziej jednak groźną jest sama rzeka ze swymi wodospadami, kataraktami i nagłemi powodziami.    Nic więc dziwnego, że. świadomym   tego   wszystkiego ludziom, osiadłym   nad   brzegami   Ivahy,   w   górnym jej biegu, brakuje odwagi   do   jazdy   rzeką.   Jeden   z   nich   np. słysząc o zamiarach Ekspedycji, zawołał:   »Todos vao morrer no rio«. Trudności przy  zaangażowaniu   niezbędnych   do   wyprawy na łodziach ludzi, powiększyły się jeszcze  wskutek tego, iż p. Stanisław Boiecki w dniu 29 sierpnia opuścił Ekspedycję, przestając być jej członkiem.    Wypadło więc starać się o większą niż zamierzano pierwotnie, ilość ludzi.    Niejeden też   zawód   sprawiły  Ekspedycji niesłowność i niesumiennosć uiektórych mieszkanców Ubasinho, którzy już po zawarciu umowy   i  solennem przyrzeczeniu jej nienaruszalności, umowę łamali i brali się do zajęcia, nie starając   się   nawet   powiadomić   o   zaszłej zmianie.   Tak postąpił np. p. Tomasz Pazio.
Pokonanie tych wszystkich trudności zajęło Ekspedycji ogromną ilość czasu, jednakże w chwili obecnej dwie duże łodzie, sumiennie i dokładnie wykonane przez miejscowego cieślę, p. Jose Alves, i zdolne podnieść przeszło 1.000 kg. ciężaru, oczekują na ładunek przy ujściu rzeki Ubasinho, nieco poniżej Salto de Uba, przeszło 40 zalutowanych blaszanek, zawierają­cych produkta spożywcze, jak farinha de milho, fiżon, ryż, kawa, cukier, szmalec itd., gotowe są do ładowania na łodzie. Do obsługi łodzi zgodzono czterech wioślarzy. Dwóch z nich, mianowicie Joao Napoleao dos Santos i Eugenio Affonso de Oliveira znają już rzekę na pewnej niewielkiej zresztą przestrzeni. Z Indjan, najlepszych znawców rzeki Ivahy, nie udało się zwerbować nikogo z powodu strachu, jaki w nich wzbudza malarja. jak również i sama rzeka. „O rio e bravo demais”  było wśród nich stale używanym argumentem. Należy tu zaznaczyć, że Indjanie Coroados wnkutek panującego wśród  nadmiernego alkoholizmu są bardzo mało odporni na wszystkie horoby. Obecnie np. umiera na koklusz mnóstwo dzieci indyjskich.
W obozowisku Ekspedycji nad Salto de Uba rozpoczął się dziś od wczesnego ranka ruch gorączkowy. Wioślarze rozpoczęli ładowanie łodzi i za parę godzin nastąpi uroczysta dla Ekspe­dycji chwila odjazdu rzeką w głąb nieznanej puszczy.
Co do zdobyczy naukowych, to  na zaznaczenie zasługuje ogaty zbiór   małż z rzeki   Ubaginho   i   kilkanaście gatunków ptaków, nie zdobywanych dotychczas

14
w   Paranie, a  znanych przeważnie ze stanu Sao Paulo i miejscowości położonych dalej na północ, jak pełzacz - Philidor  lichtensteini,  muchołówka - Myiopagis  viridicata, gorzyk - Hemipipo   chloris  itd.
(—)   T.   Chros/owski,
Rio Ivahy, Salto de Uba, 21 listopada 1922.

IV.
W dniu 15 stycznia Ekspedycja dotarła do rzeki Parana kończąc w ten sposób swą podróż rzeką Ivahy. Ponieważ lu­dzie z Ubasinho, przyjęci do obsługi łodzi, powracają drogą lą­dową do miejsca swego zamieszkania, korzystam z tej sposob­ności, by przesłać niniejszą korespondencję.
Podróż rzeką Ivahy odbyła się naogół szczęśliwie, wpra­wdzie wodospadów, katarakt, bystrzyn, mielizn i tyra podob­nych przeszkód na rzece, okazało się znacznie więcej, niż mo­żna było przypuszczać, jednakże wielkich deszczów, powodzi, nieszczęśliwych wypadków, lub poważniejszej choroby nie by­ło. Już w pół godziny po odjeździe z Salto de Uba wypadło zeskoczyć z łodzi do wody. by przebyłć pierwszą korredejrę Acoita Cavallo, znajdującą się w pobliżu ujścia rzeki Ubasi­nho; na pokonanie tej pierwszej trudności zużyto przeszło 3 godziny czasu. Następnie jednak aż do samego prawie Salto da Ariranha, posuwano się rzeką, wolną od naturalnych zapór. Wodospad Salto da Ariranha, bodaj największy i najgroźniej­szy na rzece Ivahy, przebyto przy pomory osiadłych tam lu­dzi, mianowicie pp. Armando Nogueira da Silva i Deolindo Brassil Ortis. Cały ładunek łodzi wypadło przenieść brzegiem na przestrzeni przeszło kilometra. Posuwając się dalej w pewnej już odległości poniżej tego wodospadu, natrafiono na coraz gęściej rozsiane korredejry i to coraz trudniejsze do przebycia;
mijały dnie a nawet tygodnie, w których prawie bez przerwy
należało brnąć po wodach bądź przeciągając łodzie   przez   mie­lizny, bądż    powstrzymywać by silny prąd nie   porwał ich  i nie rozbił o sterczące głazy. Najtrudniejszą do   przebycia   częścią rzeki okazała się przestrzeń między Salto da   Pindaliyba i Villa Rica, tu niektóre korredejry dochodziły do 5 - 6km. Długosci, na przebycie takiego np.   Baixio da   Cegonha  zużyto  dzień cały i była to ogromnie   ciężka   praca -- przeciąganie z najwyższem natęże niem łodzi przerz mielizny pod palącymi prostopadle promieniami słońca.

15
(temperatura   w   cieniu   wynosiła przeszło 35° C).   Do Villa Rica Ekspedycja  przybyła w 1-ym dniu świąt Bożego Narodzenia. Zamierzano tu dni kilka poświęcić na odpoczynek świąteczny. Na przeszkodzie  stanęły  jednak owady:   Olbrzymia ilość pszczółek,   przeważnie z rodziny Meliponidae rzuciła się z zaciętością na   ludzi,   włażąc   do uszu, oczu, nosa i trzymając tak w nerwowem   naprężeniu do zmroku,  a  wtedy   na   zmianę   ich   wystąpiły   roje   moskitów. W   takich warunkach o odpoczynku nie mogło być  mowy, zaczęto wyruszać­ dalej, gdyż najspokojuiejszem. najwolniejszem   od owadów miejscem okazał się środek rzeki, a najlepszym na nie sposobem   posuwanie się   naprzód.    Na  Salto   das   Bananeiras wysokość spadku uniemożliwiła spuszczenie łodzi wodą, należało  przeciągnąć je lądem.Było to jednak jedyne takie miejsce, natomiast niejednokrotnie przenoszono ładunek lądem, zaś próżne łodzierodzie spuszczano na sznurach wodą.   W taki sposób prze­byto Salto da Ariranha, Salto do Rio de Peixe,   Salto  da  Ilha Grande., Salto da Bulha itd.
Częstokroć przewożono ładunek częściowo, tj. przez miej­sca zbyt płytkie,   lub niebezpieczne,   przewożono   tylko  kilka skrzynek,   pozostawiano je na brzegu i z pustą łodzią   powracano po następny transport; wymagało to naturalnie wiele czasu i pracy. Poniżej Salto das Bananeiras   korredejry   stawały się coraz rzadsze i coraz łatwiejsze do przebycia; zniknęły pra­wie skały i pojedyncze głazy na rzece, zmienił się też charakter roślinności: w lasach nadbrzeżnych w ołbrzymich   ilościach  wystąpił taquarassu   (Barabusia spinosa   lub inny pokrewny tej roślinie gatunek).  Poniżej   Corredeira de Ferro   nieliczne korredeiry miały już charakter   bystrzyn,   miejscami silny prąd wody znakomicie ułatwia posuwanie się naprzód; wreszcie   poniżej ujścia rzeczki Rio Fundo korredejry znikły w zupełności. W odległości 10 mil od Rio Fundo   znajduje się wielka, przeszło 3 km. długości wyspa Ilha do Motum,  dalej jesz­cze o jakie półtorej mili poniżej, wody Ivahy zlewają się z szerokiemi wodami rzeki Parany.
Ostatnich ludzi pożegnano na Salto da Ariranha i dopie­ro po przebyciu całej rzeki Ivahy już na Paranie ujrzano ludzi - Indjan Cayuas, łowiących ryby na wędkę u ujścia rzeczki Rio do Veado. W ciągu więc przeszło 7 tygodni podróży nie widziano żadnych śladów ludzkiego istnienia. Tylko przy  ujściu rzczek Rio de Peixe i Rio Bom zauważono ransze, które służą jako

16
miejsce postoju ich właścicielowi p. Cecilio Cae­tano dos Santos z Fachinal de Sao Sebastiao, podczas jego rybacko-myśliwskich wycieczek; w dole zaś rzeki, mianowicie,  przy ujściu Rio Fundo, napotkany starą kapuerę i banany, jedyne pozostałe ślady po istniejącej tu przed laty siedzibie ludz­kiej.
Z produktów żywnościowych, zabrakło jedynie kawy, na­tomiast mięsa podczas podróży w obfitości dostarczały kapiwary (H y d r o c h o e r u s c a p y b a r a), żakutiugi (P i p i l e  j a c u tinga), których zdobycie na rzece nie było trudne; pozatem w lasach, okalających rzekę, szczególniej w pobliżu Villa Ri­ca, w olbrzymich ilościach występowały pomarańcze i kwaśne ich owoce były używane stale do przyrządzania napoju zastępującego kawę.
Przejazd rzeką Ivahy najbardziej utrudniała okoliczność, że żadnych   dokładnych   informacji co do wodospadów,   korredejr itd. nie można było zebrać. Jedynie zamieszkały na Sal­to da Ariranha p. Sebastiao da Cunha podał nieco danych, które zapamiętał ze swej podróży, odbytej   przed 10 przeszło laty.
Chcąc, aby nabyty obecnie zasób wiadomości nie zginął-lecz mógł służyć jako źródło   informacji dla następnych podróży, dołączani do niniejszej korespondencji mapkę rzeki Ivahy*) z oznaczeniem przebytych wodospadów,    korredejr itd.Za podstawę przyjęto rysunek rzeki, podany w mapie stanu Parana, wydanej przez p. Manoel   Francisco Ferreira Correia w r. 1920 i to nie dla tego, żeby bieg rzeki podany   był   dokładnie, raczej przeciwnie, niejednokrotnie przekonano się, że mapa nie odpowiada rzeczywistości; np. Salto do Cobre nie   znajduje się w pobliżu ujścia rzeki Corumbatahy, jeno   pomiędzy   ujściem rzek Rio Adonzo  (Rio de Peixe) i Rio   Bom, natomiast   wodospad Salto da Bulha jest położony najbliżej ujścia Corumbatahy o        10 - 15 km. w górę rzeki.   Jako  miarę do odległości między korredejrami przyjęto czas zużyty na przejazd, nazwy  zaś po­dano według mieszkańców górnego biegu Ivahy, którzy,   przejeżdżając rzekę, nazwy te w ten lub inny sposób ustalali.
Sumarycznie da się tu powiedzieć,   że   ilość   wodospadów i korredejr,  dotychczas   podawana w mapach, jest o wiele   za małą.
*)  Mapka ta będzie opublikowana w przyszkm szczegółowem sprawozdaniu z Ekspedycji.
T. J.
         17
Miejsc takich, w których należało zeskakiwać do wody dla przeprowadzenia łodzi, przebyto mianowicie 84, w tej licz­bie 84 dospadów.
Pomimo wszystkiego uważam, iż rzeka Ivahy jest  i pozostanie  wspaniałą arterją komunikacyjną, łączącą centrum Parany z jej zachodnimi krańcami. Obecnie z powo­du nadmiernych trudności przejazdu, druga ta jest całkowicie zaniedbaną i  narazie niezbędną jest opieka miarodajnych czynników. Pierwszem stadjum planowej pracy, przywracającej rzece Ivahy jej znaczenie, byłoby rozsiedlenie pewnej ilości osób wzdłuż rzeki w punktach najładniejszych do prze­bycia. Podróżnicy znaleźliby u nich, naturalnie za pewna odpłatą nietylko pomoc w przebyciu tych punktów, lecz i potrze­bne im środki spożywcze. W drugiem studjum należałoby poszerzyć   i ochraniać tworzone przez    rzekę   naturalne kanały do przejazdu łodzią. Wreszcie w trzeciem stadjum, gdy już potrzeby komunikacyjne mieszkańców należycie wzrosną, rzeka magłaby być doprowadzoną do stanu, nadającego się do nawegacyji tych parowców rzecznych. Niewątpliwie inicjaty­wą i energja jednostek i prywatnych towazystw mogą popro­wadzić do tego z czasem, właściwa jednak opieka rządu, mogłaby proces ten przyspieszyć i ułatwić.
Rozstając się z towarzyszami   podróży   po   rzece   Ivahy, pragnąłbym  powiedzieć    kilka   słów   o   ich   pracy   na   rzece, gdyż członkowie Ekspedycji, przyjmując   udział   we  wszelkich pracach na rzece, znosząc wszelkie trudy, niewygody i niebezpieczeństwa są w stanie należycie ocenić te pracę. Wszyscy ci ludzie pochodzą z okolic Ubasinho, tak Joao Napolea dos Santos mieszka na Campina, Eugenio Affonso de Oliveira  i Thomas Dias Baptista na rzece Jacare,  wreszcie   Lino   Leopoldo  de   Mattos  na Pinheiro Seco. W  ciągu całego czasu podróży   rzeką byli   oni na wysokości zadania. Tylko ich odwadze, przytomności umysłu i biegłości w kierowaniu łodzią, należy   przypisać   szczęśliwy   przebieg podróży.    Chwil wysoce krytycznych było niemało: niejednokrotnie silny prąd wody   pomimo   wszelkich   wysił­ków   porywał łodzie wraz z ludźmi i niósł je w kierunku ster-czących głazów. W takich chwilach tylko niezwykła  przytom­ność umysłu i zręczność   ratowały lodzie od  niechybnej kata­strofy. I czy to w takich chwilach, czy pracując z najwyższem poświęceniem na rzece nad   przeciąganiem   łodzi, czy też   wresz­cie gnębieni przez miljardy owadów na brzegu,   ludzie  ci  po­trafili zachować spokój, równowagę, a nawet dobry humor.

18
Żadnych skarg, utyskiwań, ubolewań nie słychać było w obozo­wiskach Ekspedycji, natomiast rozlegały ąig. często śmiech, we­soły śpiew, lab oaywfrine rozmowy.
Kierownik Polskiej Ekspedycji Zoologicznej do Brazylji.
(—)   T.   Chrostowski.
 Porto Xavier da Silva, 16 stycznia 1923.
V
Ostatnie sprawozdanie o pracy Eksprdycyji było datowane z Porto Xavier da Silva, myliłby się jednak ten, ktoby przy­puszczał, że port ten jest jakimś punktem pozostającym w łą­czności ze światem, punktem, skąd można przesyłać listy.
Zacznijmy jednak od początku. Dnia 15 stycznta wyjechaliśmy na Parane i wkrótce spotkaliśmy dwóch indjan Cayuas, łowiących ryby w ujściu rzeczki Rio do Veado. zapytani o port, odpowiedzieli łamanym hiszpańskim jezykiem, że port jest lecz ludzi w nim niema. Rzeczywiście, wylądowawszy nie­co poniżej znaleźliśmy obraz zupełnego opuszczania: przy brze­gu uwiązana drutem, nąwpół zatopiona »lancha«, z zabudowań - dom pełen wielkich, czerwonych os, parę rozwalających się ransz z taquarassu, zachwaszczona potrera, ogrodzona jeszcze drutem kolczastym, a wśród tego trochę starych gratów i ru­pieci. Z kalendarza znalezionego w domu okazało się, że port został opuszczony dopiero w 1921 roku.
Okoliczność ta pokrzyżowała nam nieco plany: niektóre z naszych zapasów, jak np. cukier i szmalec, dobiegały do koń­ca, niezbędnemi więc było dotarcie do jakiejś zaludnionej nie-tylko przez indjan miejscowości. Pozatem chcieliśmy odprawić trzech z naszych wioślarzy, którzy po przebyciu rzeki Ivahy nie byli nam już więcej potrzebni. W Porto Xavier da Silva nie można było tego uczynić, gdyż pikada, która wychodziła stąd na Campo do Mourao, zdążyła już zarosnąć zupełnie. Od indjan dowiedzieliśmy się, że najbliższą miejscowością zaludnioną na brzegu parańskim jest port Guayra, położony tuż powyżej słynnego Salto das Sete Quedas.
Rzeka Parana w tych okolicach, aż do owego wodospadu, nie płynie pojedyńczem korytem, lecz jest rozdzieloną na licz­ne odnogi, tworzące dużą ilość wysp. Największą z tych osta­tnich jest znana Ilha Grande das Sete Quedas, mająca około 20 legw długości i do kilku legw szerokości.

19
Górny  koniec tej wyspy znajduje się prawie nawprost portu X. da Silva, podczas gdy dolny dochodzi do portu Guayra, tj. prawie do sa­mych wodospadów. Parowce kursują prawą odnogą Parany, tj. wzdłuż wybrzeża Matto Grosso, lewa odnoga i wybrzeże stanu Parana są zupełnie niezamieszkałe aż do ujścia rzeki Pequiry. Szerokość odnóg Parany jest bardzo rozmaita, w wie­le miejscach dochodzi do kilku kilometrów. Wybrzeża prze­ważnie niskie, pokryte banjadami, w niektórych jednak miejs­cach, gdzie dochodzą do rzeki pasma wyniosłości, występują wysokie często skaliste urwiska. Wyspy, nie wyłączając i Ilha Grande są niskie, pokryte moczarami, zwykle z obwódką lasu, lub zarośli nad samą wodą.
Wyruszywszy 2 portu X. da Silva, jechaliśmy ostro, robiąc około 8-iu legw dziennie, gdyż znakomicie pomagał nam rwący prąd wielkiej rzeki, w owym czasie dość znacznie wezbranej. Wystraszaliśmy się tylko licznych tam wirów i drzew zatopionych i trzymaliśmy się stale brzegu lewego, a to ze względu na niebezpieczeństwo zabłądzenia wśród wysp i wyjechania następnie jakąś niewłaściwą odnogą w pobliżu groźnych wodospadów. Prócz tego istnieje na Paranie jeszcze jedna przeszkoda przy jeździe w dłubanych »canoach», jest nią mniej  lub więcej falowanie. Na szerokich kilkukilometrowych odnogach, ma on  taki charakter, jak na  jeziorach, prawie codziennie rozpoczyna się koło południa i trwa parę godzin; wieczorem rzeka jest spokojna, wygładzona, Gdy nadchodzi »a mare«,  trzeba łodzie   uwiązywać   w   jakiemś   miejscu zasłoniętem i przeczekiwać.
Już na pierwszym noclegu po oponczeniu portu X. da Silva usłyszeliśmy daleki grzmot wodospadów Sete Quedas. Na trzeci dzień rano minęliśmy ujście Pequiry i wkrótce dotarli do leżącego o legwę poniżej portu Guayra.
Uderzającym jest kontrast tej miejscowości w porównaniu z niezaludnioną puszczą, która ją otacza i którą dopiero co przebyliśmy. Port jest jednem z siedlisk potężnego przedsiebiorstwa herwowego, zwącego się „Empreza Matte Laranjeira S.A. i niema tam nic, coby nie należało do owej imprezy, ani jednego postronnego mieszkańca, z wyjątkiem jedynych dwóch przedstawicieli władz brazylijskich: fiskala parańskiego i mattogroskiego.
Porto Guayra przedstawia dość rozległą osadę i posiada wiele udogodnień technicznych. Główne budynki są murowane: dom administracji, kasa, skład towarów   na  potrzeby pracowników,

20
hotel dla turystów argentyńskich,  przyjeżdżających zwiedzać wodospady, a co najważniejsze - szpital, prowadzony przez fachowego lekarza, apteka, czysto utrzymana rzeźnia i piekarnia; do tego oświetlenie elektryczne   i   wodociąg.    Na  brzegu rzeki stoją wielkie składy na herwę,   kryte   blachą falistą i warsztaty   mechaniczne.  Za to domki robotników drew­niane i ciasne, ale trzeba przyznać, że wiele z  nich ma przeprowadzone światło elektryczne.
Dokoła osady jest las w promienia kilku kilometrów do­szczętnie wycięty i sztucznie utworzony step, na którym pasą się tropy roboczych mułów i długonogie bydło z Matto Grosso, przeznaczone na spożycie. Z Porto Guayra wychodzi linja wązkotorowej kolejki, długości 60 km., kończąca się w Mendes, położonym również nad rzeką Paraną, lecz już znacznie poniżej Salto das Sete Quedas: oba porty sa ponadto po­łączone telefonem. Ludność Porto Guayra wynosi przeszło 1000 mieszkańców, dla dzieci istnieje szkółka początkowa. Pracownikami imprezy są prawie wyłącznie argentyńczycy i paragwajczycy, tak że w użyciu jest tylko język hiszpanski, jak tam mówią »castellano«, oraz guarany. Monetą obligową jest rów­nież argentyńska. Wszystko to sprawia, iż w tym odiegłym. pogranicznym zakątku już tylko formalnie jest się na brazy­lijskiej ziemi.
Empreza  Matte    Laranjeiras  posiada    swoje herwale w południowej części Matto Grosso, głównie nad rzeką  Amambay. Ztamtąd herwa zostaje przewożona wodą, na wielkich galarach, tzw. „chatas”, aż do Porto Guayra. Tu dalszy transport wodny jest przecięty przez wodospady, herwa zostaje pzzeładowana na pociąg i przewieziona do Porto Mendes skąd już parowce zabierają ją do Argentyny.
O pół legły poniżej Porto Guayra znajdują się Saltos das Sete Quedas. Już zdaleka, gdy się podjeżdża zgóry rzeki, widać wielki tuman pyłu wodnego nad wodospadami. Parana, na wysokości portu Guayra, gdzie odnogi jej zlewają się, ma około 8 -kilometrów szerokości, wpada z wielką szybkością w labirynt skalistych wysepek i tu właśnie, w poszczególnych kanałach znajdują się spadki wody; jest ich wbrew nazwie znacznie więcej, niż siedem, przeszło osiemnaście; największy jest ukryty między wysepkami, zupełnie niewidzialny; nie­dostępny, i tylko huk i tuman wodny pozwalają domyalać sie jego potęgi. Poniżej spadków wszystkie odnogi rzeki łączą się z nowu w jedno wąskie koryto,  zamknięte   między   wysokiemi skalnemi ścianami:

21
Parana niema w tem miejscu więcej jak 80 m. szerokości i prawie trudno uwierzyć, że jest to ta sama rzeka, która się powyżej wodospadów tak szeroko rozlewa. Wskutek tak silnego zwężenia koryta, szybkość wody jest ogromna i rzeka przedstawia jedną wielką spienioną korredejrę; taki charakter ma ona jeszcze na przestrzeni 10-ciu legw wdół, aż prawie do Porto Mendes, gdzie dopiero staje się spławną. Ogólna wysokość wodospadów Sete Quedas wynosi koło 40 - 50 m.; ich energja wodna zupełnie jeszcze nie jest wyzyskiwaną. Wskutek przyboru Parany, okazała się niemożliwą praca na zalewanej Ilha Grande i wypadło nam osiedlić się w miej­scowości Capivary, o 16 km. od Porto Guayra, na linji kolejki, w domku należącym do imprezy. Pracowaliśmy tam blisko półtora miesiąca, portem przenieśliśmy się do Porto Mendes, gdzie byliśmy przeszło dwa tygodnie na akampamencie w lesie. W tym czasie bardzo dawały się we znaki silne upały i roje owadów, a i zdrowie nasze zaczynało się już nadwerężać.
Administracja imprezy Matte-Laranjera i miejscowy fiskal Rządu Parańskiego czynili Ekspedycji pewne ułatwienia podczas pobytu w Capivary i Porto Mendes, jednak naogół sto­sunek ich był dość obojętny. Jedynym człowiekiem rozumie­jącym pracę naszą i żywo się nią interesującym, był tam tyl­ko lekarz szpitala Dr. Francisco I. Varela. Za życzliwy stosu­nek, jak również za udzieloną kilkakrotna bezinteresownie po­moc lekarską, należy mu się serdeczne podziękowanie.
Z Porto Mendes przejechaliśmy parowcem do Foz do Iguassu. Przejazd ten trwa blisko dobę, w zależności od długości postojów w rozmaitych portach na biazylijskim i paragwaj­skim brzegu. Parana na tej przestrzeni jest wciąż jeszcze dość wąską i bardzo bystrą, płynąc ścieśnionem między wysokiemi brzegami korytem.
Foz do Iguassu, stolica municypjum, jeet niewielką osadą, pełną wskutek pogranicznego swego położenia, rozmaitych urzę­dów. Stąd zrobiliśmy wycieczkę do leżącego nieco poniżej, na brzegu paragwajskim Puerto Bertoni, rezydencji wybitnego przy­rodnika Dr. M. S. Bertoni. Dr. Bertoni pochodzi ze Szwajcarji, przed 40-tu z górą laty wyemigrował do Paragwaju i zamieszkawszy wśród puszczy, poświęcił się badaniom przyrody tego kraju, w czem mu pomaga kilku jego synów. Wyniki tej niestrudzonej pracy, zawarte są w licznych publikacjach, które mieliśmy zaszczyt otrzymać od autora dla naszych instytucji naukowych w Warszawie.

22

Po obejrzeniu bogatych zbiorów przyrodniczych i bardzo pięknego ogrodu botanicznego powróciliśmy do Faz do Iguassu.
W końcu marca wyruszyliśmy wozem, drogą  na   Guarapuawę do odległej o. 72 km. od, Foz do   Iguassu   miejscowości Pinhieirinhos. Mieliśmy zamiar zatrzymać się tam czas  pewien, dla   kolekcjonowania, a następąje w ten sam, sposób  posuwać  się etapami   dalej.   Niestety, stało się inaczej. Zaraz po  przybyciu do Pinneirinhos,   zachorowaliśmy   wszyscy   na  malarję którą zaraziliśmy się przypuszczalnie jeszcze gdzieś w   okolicach Porto Mendes.
I tu dnia 4 kwietnia zmarł Tadeusz Chrostowski, nie docczekawszy się wezwanej  telegraficznie z Foz do Iguassu po­mocy. Kierowuikowi pierwszej wyprany naukowej,  która wyruszyła   z   Niepodległej Polski,  nie  sądzonem było wrócić do kraju.   Pochowany został na przydrożnym cmentarzyku, jak to jest we zwyczaju po lasach, parańskich.
Dzięki zabiegom przybyłych z Foz do Iguassu pp. Michała Prevot i Harry Schine, miejscowego pracownika służby profilaktycznej, zarówno ja, jak i nasz »camarada« brązyljanin szybko powróciliśmy do względoego zdrowia. Obu tym panom, jak również i p. JorgeSchimmelpfengowi, prefektowi municypalnemu, uważam za swój obowiązek złożyć na tem miejscu podziękowanie za okazaną życzliwość i, pomoc.
Wszystkie te nieprzewidziane wypadki zmusiły nas do zmiany pierwotnego, plnuj. Pokolekcjonowawszy jeszcze nieco w Pinheirinhos ruszyłem wozem bez  zatrzymywania się po drodze, przez Catanduvas i Laranjeiras wproat do Amolafaca. Jakoteż w dniu 5 maja, po 13-to.dniowej podróży przybyłem wraz ze wszystkimi zbiorami i innym bagążem Ekspedycji na tę kolonję, gdzie zostałem niezwykle serdecznie przyjęty przez. p. D-ra J. Czakiego i p. Inżyniera W. Millera.
(—)   T. Jaczewski.
Amolafaca, 20 maja 1923.

         23
Na zakończenie pozostaje dodać, że po dwumiesięcznym bfisko pobyeie na kolonji Amolafaca, najdalej na zachód wysuniętem skupieniu polskiem, udałem się już w ostateczną, powrotną droge, przez Guarapuawę i Ponta Grossę do Kurytyby, gdzie stanąłem dnia 11 lipca 1928.
W obecnej chwili wszystkie poczynione przez wyprawę zbiory znajdują się w Konsulacie Rzeczypospolitej Polskiej w Kurytybie i oczekują na przybycie naszego okrętu szkolnego »Lwów«, który ma je zabrać do kraju.
Taki przebieg miała pierwsza polska wyprawa naukowa do Parany Inicjatorowi i kierownikowi jej śądzonem widać było pozostać w dalekich lasach na zawsze i tak zakonczyć pracę, w której widział cel swego życia.
Wysoce błędnem jednak byłoby uważanie z tego powodu wyprawy za nieudaną; bowiem zamierzony plan został całkowicie wypełniony i doprowadzony do końca, a zebrane zbiory przed­stawiają poważny materjał naukowy, który psłuży do niejednej pracy polskim przyrodnikom.
Śmierć Chroatowskiego nie może być w żadnym razie uważaną za nieprzewidzianą katastrofę; jest ona raczej dowo­dem, że nie oszczędził on sił swoich, by wyprawę doprowadzić do jak najlepiszych wyników. Możliwość śmierci któregokolwiek z uczestników, wyprawy była przez jej zmarłego kierownika we wszelkich obliczeniach zawsze braną pod uwagę, a z dru­giej strony każdy z uczestników miał pełną świadomość mogą­cych grozić niebezpieczeństw.  
Muszę wreszcie podkreślić, że do powodzenia naszej pracy przyczynił się w ogromnej mierze życzliwy stosunek do wy­prawy pp. Konsulów Rzeczypospolitej Polskiej w Kurytybie, Kazimierza Głuchowskifego i Zbigniewa Miszke, oraz Kolonji Polskiej w Paranie.
Kurytyba, 27 września 1923.



Nenhum comentário:

Postar um comentário