terça-feira, 14 de setembro de 2010

Osadnictwo. Gluchowski. Czesc 3.

-50-

Opodal od Costeiry pod Imbara siedzi kilku bo­gatych fazenderów polskich, z których Marach kupiec i fazender uważany być może za jednego z najbogatszych Polaków w Pa­ranie. Szacują go, że tylko na pożyczkach i hypotekach w Kurytybie ma przeszło 700.000 milrejsów.
Na tem można zakończyć uwagi o ściślejszym terenie, na którym Mazury pisały dzieje kolonizacji polskiej w Paranie, udowadniając aż nad wyraz dokumentalnie, że „piorun ich dłoni” zdolny jest do pokonania wszelkich trudności, jakie na drodze na­potkają, że nienasycony głód ziemi, jakiśch trawi to fundament pod kolonje od granitu mocniejszy.
Św. Barbara i kolonje   polskie w  Palmeryjskiem. - Rio   dos Patos, Palmyra.
O kilka stacji od Kurytyby koleją łączącą stolicę z Ponta Grossą, o 15 klm. od stacji kolejowej Palmeira w powiecie tejże nazwy jest znowu skupienie znaczniejsze Polaków około kolonji św.Barbara. Wśród malowniczej okolicy lekko falistej, gdzie lasy przeplatane są stepami, jest kilka osad polskich.  I tak: św. Barbara 120 rodzin, Sta Quiteria 25 rodz., Manda Saia 25, Papagaios Novos  100, Vieira 30, S.  Pedro 20,  Cantagallo 30,  Monte   Alegre 25.  Na kilku   pomniejszych   kolonijkach oraz w rozproszeniu po lasach i w samej  Palmeirze mieszka jeszcze około  100 rodzin.   Razem od Iguassu aż w stronę Fernandez Pinheiro mieszka około 470 rodzin polskich.  Z tego drobna tylko część tj. koloniści ze św. Barbary i Cantagallo pochodzi z kolonizacji rządowej z lat od 1890 - 1893, reszta natomiast to albo ich dzieci i wnuki, albo również Mazurzy z Araukaryjskiego, którzy już i tu zaszli i ciągle napływają.   Zwłaszcza w lasy w stronę stacji kolejowej linji S.Paulo - Rio Grande do Sul idzie ich coraz więcej. Od strony Balsa Nova i Araukaryjskiego podchodzą coraz to dalsze zagony. Dzielą ich od siebie wzajemnie  z tymi co już w Palmeryjskiem zamieszkują stepy Serrinhi, Po­lacy bowiem stepów się wystrzegają, gospodarka tam bowiem inna i rolnictwo niemalże wykluczone.   Chłopa naszego ciągnie las.
W Palmeryjskiem to trzeba tu podkreślić klimat jest specjal­nie zdrów i miły, podatny też dla osadnictwa i uprawy wina. W rejonie parafji św. Barbary na kolonji tej nazwy, będącej w zarządzie Werbistów, jest oprócz szkoły Sióstr Rodziny Marji na samej kolonji parę szkółek świeckich, licho naogół prosperującydh,  a także kilka słabych towarzystw. 
  
-51-

Wogóle życie naro­dowe kolonistów w tej okolicy nie tęgie.   Materjalnie mają się koloniści na starych kolonjach również nieszczególnie.   Natomiast ci co poszli w lasy mają sporo ziemi i tym powodzi się dobrze. Znamienny rys tych stron to ta okoliczność, że w czasach rządowej kolonizacji w czasach dawniejszych próbowano w tych stronach osadzić na stepach podobnie jak pod Ponta Grossą ko­lonistów niemieckich przybyłych w tym okresie z nad Wołgi. Eksperyment ten nie udał się jednakże zupełnie.  W okolicy Papagaios Novos polskiej kolonji, osiadłej w lasach na gruntach prywatnych jest jeszcze na stepie obumarła osada niemiecka, ty­powa kolonja szwabska, rzędem przy drodze wzniesiona.   Ale domy stoją już opustoszałe zupełnie.   Ludzi tam niema, jest to trup bez życia.   Przeszło ono nad próbą do porządku dzien­nego.
Do tego rejonu kolonjalnego należy zaliczyć Polaków z po­wiatu S. Joao do Triumpho.  Jest to parafja niemiecko-brazylij­ska ale w Palmyrze, dawniej zwanej Rio dos Patos, powstała tu nad rzeką Iguassu w czasach „gorączki brazylijskiej” kolonja polska, której resztki po dziś dzień liczą jeszcze około 120 rodzin. Pozatem na Bromado jest Polaków 20 rodzin, w Brandao 50. po lasach zaś w stronę kolei i ku kolonji Agua Branca około 150 rodzin.   Okolica ta pod względem życia narodowego pol­skiego jest jeszcze bardziej zaniedbana od Palmeryjskiego. Ludzie tu dziczeją i brazylijszczeją.
Św. Mateusz. - „Szlachta herwowa”. - Ciekawy typ kolonisty. - Agua Branca, Antonio Olyntho.
Św. Mateusz to i sama kolonja ciekawa i całkiem inny na niej typ kolonisty. Zawadjaka i gaduła, pewny siebie. Mateuszaka poznać odrazu, choćby go losy Bóg wie dokąd rzuciły. Kiedyś na nowej kolonji nad Ivahy spotkałem takiego „mądralę”. Od­razu przez, deskę poznać, że z Mateusza się wywodzi. Wyga­dany, że pięciu Mazurów z pod Gorlic przegada. Mateusz zresztą to kolonja z Królewiaków, dużo wśród nich było ludu z miast, rzemieślników itp. Stąd też i te cechy charaktery­styczne.
-52-
 Św. Mateusz położony jest nad rzeką Iguassu, nieco po­wyżej miejsca, gdzie wpada do niej Rio Negro. Komunikację ze światem ma dosyć lichą. Jazda rzeką słynnymi statkami, kur­sującymi między Porto Amazonas, a Porto União nie należy do przyjemności, a przy małej wodzie zwłaszcza w górę rzeki wśród zakrętów bez końca to kara za grzechy niespełnione. Ostatnio jeżdżą Mateuszacy do kolei Porto União - S. Francisco już za rzeką Rio Negro w Sta Carharinie przebiegającej i stamtąd dalej, ale to droga dosyć okrężna i również uciążliwa. Kolei bezpo­średniej nie może się św. Mateusz jakoś doczekać mimo ciągłych zapowiedzi od lat już dawnydh. Mimo tego żyje sobie tu naród dobrze i fantazji nie traci.
Nigdy jej zresztą nie tracił. Kolonja powstała w 1891 roku w okresie wielkiej „gorączki brazylijskiej”. Wycierpiał tu naród niemało. Najpierw gnieździć się musiał długo w barakach w dzisiejszem miasteczku, zanim dostał kawał przyznanej sobie ziemi, potem przeszedł okropne rzeczy podczas pamiętnej powodzi, kiedy po trochę żywności musieli koloniści z działek swych brnąć do osady, gdzie się mieściła komisja kolonizacyjna poprzez zale­wy, po szyję nieraz ludziom dochodzące. A już najgorzej dały się naszym ludziom we znaki początkowe rządy na kolonji. Do­piero kiedy zarząd Mateusza objął Saporski a parafję dzielny Mazur, ks. Wład. Smołucha, który do niedawna nią władał, wtedy stosunki się poprawiły. Ale niedługo potem przyszła rewo­lucja federalistyczna. Natychmiast z wrodzoną sobie fantazją Mateuszaki wzięły w niej udział. Na Mateuszu powstał oddział polski rewolucjonistów z głośnym pułk. Bodziakiem, Sztenclem i poległym podczas walk tych J. Koźmińskim na czele. Oddział ten wycierpiał niemało i odbył całą Anabasis rewolucjonistów aż do Argentyny, gdzie część ochotników zmarniała. Kolonja za swą fantazję zapłaciła drogo. Niejedna rodzina przybrała żałobę. Rządowcy nie zapomnieli o zemście. Nawet ks. Smo­łucha, który właściwie nie brał w całej awanturze żadnego czyn­nego udziata musiał na parę lat opuścić Mateusz i tułać się po różnych kątach.
Ale chłop polski wytrzyma wszystko. Wytrzymali też i to także Mateuszacy i przetrzymali. Dzisiaj siedzą sobie w swych sadach herwowych i jak zawsze z dobrą miną patrzą w jutro.

-53-

Mateusz to miasteczko niewielkie, ale schludne, rozłożone wysoko nad rzeką Iguassu, ma niemal całe rzemiosło, drobny przemysł i handel w polskim ręku. Na linjach Cachoeira, Iguassu, Taquara i Canoas siedzi ze 350 rodzin. Rozpostarli się też nasi w okolicy. Z jednej strony idą ku Agua Branca, z drugiej pod­chodzą ku Rio Claro w stronę rzeki Putinga, nareszcie zajmują piękne herwale ku Tres Barras w trójkącie między Iguassu i Rio Negro w miejscowości S. Pedro itp. Takich Mateuszaków starszych i młodszych porodzonych już w Paranie a rozrzuco­nych po lasach w okolicy kolonji liczy się około 250 rodzin. Specjalnością Mateuszaków to herwa. Oni to pierwsi z Po­laków nauczyli się jej używać i ją wyrabiać, wprowadzając do fabrykacji herwy cały szereg udoskonaleń jak młyn Madźgałły, czy Nadolnego, system suszenia Flizikowskiego, nowy typ su­szarni barbaqua itp. Dziś na herwie też robią interesy a dzięki temu, że mają piękne i bogate herwale słusznie można ich przy bucie i zawadjactwie oraz fantazji nazwać „szlachtą herwową”, tembardziej, że po argentyńsku herwa jak „herba” się wyma­wia, więc nawet herbową ją określić można. Na herwie dorobili się też tartaków i innego przemysłu i synowie takich Witkowskich czy t. p. wyrosną pewnie na fazenderów.
Mateusz ma jedno z najstarszych towarzystw, bogaty i bardzo poważny Związek im. Kazimierza Pułaskiego. W samem mia­steczku są dwie szkoły, jedna Sióstr Miłosierdzia, druga świecka im. Pułaskiego, którd pretendowała nawet kiedyś do nazwy śred­niej. Na linjach jest też trzy szkółki. Niestety naogół ani Ma­teuszacy zbytniej wagi do oświaty nie przywiązują, ani. młodzież tutejsza nadmiernie się do niej nie garnie. Woli konia. Probszczem po śmierci ks. Smołuchy został Misjonarz ks. Zdziebło. Kościół mają stary, ale dosyć pokaźny. Używają go razem z Brazyljanami.
Dużo Mateuszaków rozchodzi się po całej Paranie, spotka się takiego typowego farmazona z Mateusza jak Gryczyński na Alto da Serra pod Iraty (tam jest ich dosyć pokaźna gromadka), jak Kanarek na Ivahy. Są na Rio Claro, pod Paulo Frontin i na Cruz Machado.  Są już i na Amolaface poza Guarapuawą.
Opodal  od  Mateusza  na północ w stronę  S.   João  do Triumpho   leży Agua  Branca,   niewielka kolonijka   założona w 1890 roku.   Koloniści mają się nie tęgo.   Głównym ich kło­potem to ta okoliczność, że w pobliżu nie mają ziemi do nabycia, gdyż fazenderzy Brazyljanie mają się dobrze  nie chcą ziemi tanio sprzedawać
-54-

          To też koloniści wychodzą tłumnie z kolonji i idą po całym kraju w poszukiwaniu za ziemią. Nawet na naj­odleglejszej kolonji polskiej w Paranie Amolaface za Guarapuawą jest około 20 rodzin polskich z Agua Branca. Obecnie na samej kolonji jest zaledwie 150 rodzin. Mają one swój kościół i parafję, proboszczem jest ks. Jan Zygmunt, Misjonarz. Poza tem w lasach na Rio Baio, Rio de Meio itp. jest około 100 rodzin. Typ kolonisty na Agua Branca jest taki sam jak na Ma­teuszu. Widać to na najwybitniejszym obywatelu tej kolonji Bojanowskim.
Do parafji w Agua Branca należy Antonio Olyntho, po­łożone na wschód nad rzeką Rio Negro. Jest to kolonja stara założona w 1895 roku, przeważnie zasiedlona przez Rusinów. Mieszka tam jednakże ze 100 rodzin polskich. Poza tem w la­sach okolicznych jest drugie tyle rodzin, które wyszły z kolonji. Pod względem narodowym kolonja słabo uświadomiona i za­puszczona. Szkoła polska przez szereg lat nie funkcjonowała, towarzystwo było nieczynne. Także i pod względem gospodar­czym nie przedstawia się stan Polaków na kolonji zbyt dobrze. Można powiedzieć, że są pod każdym względem zmajoryzowani przez Rusinów.
Św. Mateusz, Agua Branca i Antonio Olyntho dopełniają terenu naszej kolonizacji na wschód od linji kolejowej Ponta Grossa - Porto Uniao da Victoria, między koleją Kurytyba-Ponta Grossa z północy, a rzeką Rio Negro i Iguassu od południa. Z jednej strony łączą się one przez Agua Branca z kolonjami w Palmeryjskiem i skupieniami w municypjum S. Joaó do Triumpho, z drugiej strony przez Antonio Olyntho dochodzą do kolonji, idących w przedniej straży od strony Kurytyby i Araucarii przez Lapę.
Ponta Grossa i kolonje na stepach okolicznych. - Polacy na północy stanu Parana.
Drugie co do wielkości miasto w stanie Parana, malowniczo wśród rozlewnych stepów rozłożona „gwiazda stepów”, Ponta Grossa, skupia, w samych granicach miasta i w okolicy dosyć liczną i starą kolonje polską.
-55-

               Samo miasteczko to ważny węzeł komunikacyjny. Schodzą się tu bowiem koleje, łączące kraj ze stolicą stanu i portem Paranagua, oraz wiążące stan S. Paulo z południem Brazylji, a także przecinają się najważniejsze drogi kołowe, prowadzące w głąb stanu, w stepy i bory zachodniej Parany. Rozwija się szybciej jak inne ośrodki miejskie w Paranie, nawet może szybciej jak Kurytyba. Ruch budowlany ożywiony, urządzenia użyteczności pu­blicznej jak drogi, ulice itp. nie podążają naturalnie, wobec braku środków i wadliwej organizacji, za wzrostem miasta, to też miasto jest naogół brudne. Kiedy deszcze ulewne nawiedzą oko­licę, to po stromych ulicach rwą burzliwe potoki górskie, a z lep­kiej gliny nie mogą konie wydobyć kopyt, a kiedy znowu przyj­dzie posucha, wtedy tumany nieznośnego kurzu, czerwieniącego wszystko i wszędzie wdzierającego się, zasnuwają całe miasto.
Niemniej bujne naogół życie wre w Ponta Grossie. Ruch handlowy w mieście jest żywy. Tu koncentruje się w znacznej mierze handel drzewem, herwą i produktami płynącymi z lasów „interioru”.
Przyszłość Ponta Grossy zapowiada się doskonale. Są na wet ludzie, którzy przewidują, że w najbliższej przyszłości Ponta Grossa prześcignie stolicę stanu i stanie się ważniejszym punktem handlowym od niej.
W samem mieście wraz z przedmieściami Pellado, Villa Estrella, Ronda i aż pod Fazendę Modelo, liczy się Polaków na 350 rodzin. Kolonja polska naogół biedna, słabo zorganizo­wana, a co gorsza, pomieszana z obconarodowcami. Dużo mał­żeństw mieszanych, zwłaszcza polsko - ruskich. Wyjątek dodatni stanowi grupa uświadomionych robotników kolejowych, skupia­jących się w towarzystwie „Oświata”, ale jest to tylko drobny odsetek. Inteligencji niema zupełnie. Resztki jej odciągnęły do stolicy. A kiedyś przed laty 10-ciu zgórą w zarządzie kolejowym, w biurach kolejowych byli niemal sami Polacy i wtedy życie polskie płynęło w Ponta Grossie wartkiem korytem. Dziś naogół z Polskością jest tu źle, bodaj czy nie najgorzej w Paranie.
Polacy skupiają się pod względem religijnym około kościółka Serca Jezusowego. Parafji samodzielnej niema, jest tylko kapelanja polska, zależna od parafji brazylijskiej, którą kierują Werbiści Niemcy. Polaków obsługuje obecnie Werbista, licho po polsku mówiący.  Około tej problematycznej polskości Werbistów
-56-

i około sprawy własności kościelnej toczyły się tu od dawna i wy­buchają coraz to na nowo gorące walki. Proboszcz tej parafji, czy lepiej powiedzmy kapelanji polskiej, obsługuje też Polaków, rozrzuconych po powiecie i w okolicy Ponta Grossy, gdzie są kapliczki.
Szkoła polska powstała w Ponta Grossa już w roku 1899, ale z początku ciągle kulała. Od 1907 roku istnieje już mniejwięcej stale przy tow. „Oświata”. Od czasu do czasu powstaje też druga szkółka z ramienia bardziej konserwatywnego T-wa św. Józefa, a czasem i zporęki Werbistów. Powoduje to za­zwyczaj również walki i swary. Towarzystwa są, jak już wymie­niliśmy, dwa, które zależnie od osobistej polityki prowodyrów św. Józefa czasem się łączą, a czasem znowu stają do wojny. Ostatnio powstał oddział Junaka, który rozwijał się z początku b. ładnie. Rzemiosło naogół jest nieźle reprezentowane. Przemysł słabo. Kupców jest spora gromadka, ale wyłącznie są to drobni „wendziarze”. Firmy większej, żadnej jak dotąd, niema, chociaż warunki podatne byłyby.
W okolicy najbliższej Polaków jest niewielu. Są to niemal wyłącznie drobne grupki, rozrzucone po stepowych kolonjach, szeroko zaplanowanych kiedyś, na których osadzono Niemców z nad Wołgi, którzy pouciekali jednak, zostawiając miejsce na­szym rodakom. Stepy, jednakże większej  ilości Polaków nie po­ciągnęły, zostały tylko nieliczne rodziny. Stan majątkowy kolo­nistów jest lichy. Ziemie stepowe bowiem są ubogie, wymagają specjalnej gospodarki i nie nastręczają większych i szybszych możliwości rozwojowych. Pod względem narodowym jest zaś jeszcze gorzej, jak pod względem gospodarczym. Drobne grupki i osadki, liczące zaledwie po kilkanaście, a nieraz tylko po kilka rodzin, nie są w stanie utrzymać ani szkoły, ani towarzystw, tembardziej, że koloniści tu naogół ciemni i od długich lat zaniedbani. To też dziczeją oni, a dziatwa ich przepada kompletnie i bezpo­wrotnie dla narodu.
Najwięcej stosunkowo jest kolonistów w stronę rzeki Tibagy ku Ipyrandze, po kolonijkach: Taquara, Taquarassu, Conchas Velhas, Adelaida, względnie w stronę Moemy i Donny Gertrudy. W okolicach tych jest trochę lasów i tam się ostały większe grupki naszych osadników.  Na Donna Gertruda utrzymują nawet koloniści od pewnego czasu marną szkółkę.

-57-

Tętno życia polskiego da się tam zaledwie jednakże wyczuć. Dziwny jest kontrast z sze­rokim, rozlewnym pięknym krajobrazem tych okolic, przypomina­jącym w sylwecie Podole. Typ kolonisty biedny i nieciekawy. Życie jego marne i smutne.
Jedyny wyjątek, pod każdym względem, stanowi kolonja Guarauna, położona na południe od Ponta Grossy, na stepach po­wiatu Entre Rios, opodal od stacji kolejowej tejże nazwy, już na skraju stepowego terenu, niemal na krawędzi bujnych lasów pinjorowych, ciągnących się dalej, nieprzerwanie, aż ku stepom stanu Rio Grande do Sul. Kolonja to niezbyt wielka, liczy bo­wiem tylko 50 rodzin. Utrzymuje jednak od lat szeregu stale szkołę polską, płacąc przytem względnie dobrze swych nauczy­cieli, czemu zawdzięcza też dobry ich dobór. Poważna część obywateli uświadomiona jest narodowo, wysoko nosi sztandar polski. Kilku wyjechało nawet do Polski i pracuje na ojczystej niwie. Gospodarczo ma się kolonja b.dobrze, poszła bowiem w kierunku racjonalnej plantacji mandjoki, z której, w licznych własnych młynach wodnych, robią mąkę, powszechnie przez tu­bylców w Brazylji używaną.
Rozwój tak narodowy, jak i gospodarczy, koloniści za­wdzięczają braciom Suchorskim, z których, żyjący jeszcze, Ta­deusz, współwłaściciel największej winnicy polskiej w Paranie w Dorizonie, cieszy się powszechnym szacunkiem jako nieposzla­kowany obywatel - patrjota. On to wraz z  bratem, osiadłszy przed laty jako nauczyciel na Guaraunie, zwrócił uwagę na niski stopień uświadomienia narodowego kolonistów i na ich biedę, uprawa bowiem naszych zbóż na stepowych ziemiach nie pozwa­lała im nawet na najskromniejsze zaspokojenie potrzeb. Pracu­jąc nad nimi, jako Polakami, robiąc z nich dobrych synów Oj­czyzny dalekiej, skierował równocześnie ich wysiłek i energję w kierunku plantacji mandjoki, udającej się właśnie doskonale na lichych stepowych gruntach, nauczył ich, jako inżynier, budo­wać odpowiednie młyny i dziś, z zaniedbanej i biednej kolonji, mamy jedno z zasobniejszych skupień. To też nazwisko Suchorskiego cieszy się na Guaraunie szacunkiem, nigdy nie zatartym. Rozwój gospodarczy Guarauny i jej sukces w kierunku specjalnej plantacji, obcej naszym osadnikom z Ojczyzny, dowodzi też rów­nocześnie, że kolonista nasz pod odpowiednią ręką nadaje się do najbardziej egzotycznej gospodarki i może się nauczyć wszyst­kiego i ze wszystkiem da sobie radę.

-58-

Najdalej już w lasy, w stronę Ipyrangi, rzucone osiedla, które jednakże do okręgu Ponta Grossy musimy zaliczyć, to Restinga da Cupim i Tayo, obie liczące po kilkadziesiąt rodzin. Obie jednakże, niestety, zaliczyć należy do skupień pod każdym względem zaniedbanych.
Raz jeszcze należy podkreślić, że czarowne i malownicze okolice Ponta Grossy, dzięki stepom, nie pociągnęły znaczniejszej ilości Polaków na rolę, że co więcej i po dziś dzień ich nie ciągną. Stan posiadania polski w tych stronach nie tylko nie rośnie, ale nawet się kurczy. Zanim przejdziemy do dalszych zwartych skupień polskich w Paranie, chciałbym tu rzucić kilka uwag o Polakach na pół­nocy stanu, poza głównym terenem naszego w tym stanie osie­dlenia.
Kiedy się, chybotliwą i rozkołysaną koleją ruszy wśród nieskończonych zakrętów i zawijasów na północ od Ponta Grossy, poprzez pusty i coraz mniej interesujący step, pierwszych polskich kolonistów napotyka się przy stacyjce. Tronco. Jest, zdaje się przed tem bodaj, jeden Polak na Carambehy, gdzie kiedyś spró­bowano osiedlić Holendrów. Kolonja ta, należąca zresztą do kolei, skończyła się fjaskiem. Został jeden czy dwu Holendrów, którzy ważą sery i ów samotny rodak nasz. Na Tronco osiadło kilkanaście rodzin na drobnych działkach opodal od linji kole­jowej, na pokrytych lasem wzgórzach i klepią biedę. Kolonja to nowa z ostatniej już emigracji. Odprysnęli oni z tych, co szli na położoną na północny zachód rządową kolonję Yapo. Na kolonji tej mieszka około 30 rodzin.
Stara i zasobna kolonja polska mieści się pod Castro na osa­dach Sta Clara i Sta Leopoldina, oraz w samem miasteczku Ca­stro. Kolonja to stara, sięgająca 1884 roku. Koloniści naogół zamożni. Utrzymują oni od dawna szkołę, niestety z przerwami. Mają też od dawna. towarzystwo. W samem Castro jest paru zamożnych kupców i kilku tęgich rzemieślników. Kolonja przy­rastała b. powoli. Na kolonjach Sta Clara i Sta Leopoldina i po okolicznych lasach jest w tej chwili wszystkiego około 300 rodzin. Pozatem około 30 rodzin mieszka w samem miasteczku. Dawniej proboszczem parafji w Castro był Polak ks. Kazimierz Andrzejewski.

-59-

Ostatnio od lat kilku parafję objął Włoch, a do Polaków dojeżdża, za pozwoleniem biskupa Polak Misjonarz, ks. Warkocz z św. Kandydy. W ostatnim czasie, dr. Szeligowski, lekarz z Kurytyby, ożeniony z córką Fazendera Brazyljanina, z okolicy Ca­stro, rozsprzedaje tam tereny w okolicy miasta. Ściągają się tam Polacy z pod Kurytyby i z Araukaryjskiego. Przyczyni się to zapewne do poważniejszego wzrostu skupienia polskiego w tej okolicy.
Z tych okolic pochodzą Polacy, zamieszkali w Pirahy i w la­sach okolicznych, w liczbie około 50 rodzin. Przybywa ich tam potrochę, aczkolwiek, naogół, w tym kierunku Polacy nie idą.
Są też jeszcze dalej na północ. Znajdzie się jeden i drugi po lasach nad Tibagy, nabywają niektórzy grunta w okolicach S. Jeronymo i w stronę Colonia Mineira, jak np. znani obywa­tele Paul i Twardowski ale to są jednostki. Ogółem na północy stanu znajduje się około 50 rodzin. Niektórzy Polacy są dosyć dobrze urządzeni, jak np. Charzelski, znany pszczelarz, koło Jaguarahivy, lub Petla, właściciel poważnej garbarni w Venceslau Braz, są też między nimi robotnicy, przy nowo budowanych linjach kolejowych w tej części stanu. Ale naogół na te tereny mimo, że są one i żyzne i bogate, ciągną raczej Włosi ze S. Paulo, aby sadzić kawę, niż nasi. Większego skupienia nie wytworzyli tutaj też Polacy. Jedyny wyjątek to kolonja robotników polskich w olbrzymim tartaku Morumgava American Lumber Company, tej samej, która ma olbrzymie zakłady podobne w Tres Barras, opodal od św. Mateusza. Jest tam około 100 rodzin i sporo samot­nych pracowników, rekrutujących się z całego stanu. Powoli po­czyna się też tworzyć kolonja robotnicza w Jaguarahyvie, w pa­pierni amerykańskiej, tam niedawno otwartej. To i wszystko. W każdym razie należy podkreślić to wyraźnie, iż nie w tym kierunku idzie ekspansja naszego kolonisty.
,
Wzdłuż kolei S. Paulo. - Rio Grande do Sul. - Teixeira Soarez i Fernandez Pinheiro. - Iraty - piękny przykład kolonizatorskiej inicjatywy naszego chłopa.
Wracamy na południe od Ponta Grossy, wzdłuż linji kole­jowej S. Paulo — Rio Grande do Sul, w teren zwartej polskiej kolonizacji.


-60-


Ledwie miniemy piękne stepy poza stacją kolejową w Entre Rios, opodal której leży, opisywana już, Guarauna, zaraz po lasach pojawia się coraz więcej Polaków i z dniem każdym coraz więcej ich tu przybywa.
Pierwsza kolonijka jest w Teixeira Soarez. Są to przeważ­nie robotnicy w tamtejszych tartakach, eksploatujących masowo bór pinjorowy. Pojawiają się tu też pierwsi koloniści Polacy, siedzący na ziemi, nabywanej od fazenderów, po wycięciu drze­wostanu cenniejszego. Liczba ich jednak rośnie wolno w tej okolicy, po pierwsze bowiem, fazenderzy są tu zamożni, nie wy­przedają się przeto, a powtóre ziemie tu nie tęgie, herwale niezbyt bogate, to też chłop nasz nie pcha się tu narazie, szukając jeszcze miejsc lepszych.
Bór przy drodze kolejowej gęstnieje, herwale stają się coraz silniejsze w miarę, jak od Teixeira Soarez posuwamy się na po­łudnie i zaraz przybywa niejako automatycznie Polaków. Już koło Fernandez Pinheiro siedzi ich, w pobliżu stacji kolejowej, cała gromadka. Liczą ich na 30 rodzin. Głową kolonji jest patrjarcha Franciszek Bielik, z Araukaryjskiego tu przybyły, po­siadający 158 alkrów ziemi. Bliżej, lub dalej od niego siedzą inni. Wszyscy oni przybyli z pod Kurytyby. 18 kolonistów ma tutaj 1126 alkrów ziemi. (Są to: Koń. Brych, Fr. Ryglewski, Tom, Pepliński, Żak, Pyrek, Józ, Pabis i Łukasz Furman, Fr. Bielik, Piotr Siuta, Jan Mierzwa, Adam Pabis, Stan. Pabis, Józ. Trybek, Jan Tajak, Lud, Pabis, Michał Łopata, Józ. Bojan, Frań. Tajak i Lud. Jantas). Jest to objaw znamienny dla kolonizacji wtórnej, spontanicznej, zajmującej tereny prywatne, nabywane od fazenderów Brazyljan, że posiadają znacznie wię­cej ziemi, niż na starych, macierzystych kolonjach. Taki obszar, jak tych 18 kolonistów na starych oryginalnych kolonjach i to nie tych, gdzie dawno, jak pod Kurytybą po kilka tylko akrów, ale na tych, gdzie emigrantowi odmierzano po 10 alkierów przecięt­nie, siedziałoby z górą 100 rodzin. Kolonistom w okolicach Fer­nandez Pinheiro powodzi się materjalnie b. dobrze. Mają ładne ziemie i doskonałe herwale. Pod względem narodowym i orga­nizacyjnym jest gorzej, gdyż z powodu tego, że nie tworzą więk­szego skupienia, niema tam jeszcze ani towarzystwa, ani szkoły, ani kościółka, ale wszystko to bardzo prędko będzie, liczba ich bowiem rośnie w oczach, a z nią idzie i organizacja. 
-61-

Gospodarze są naogół narodowo uświadomieni i narazie lgną do pobliskiego Iraty, dokąd mają stosunkowo niedaleko.
Z podobnych drobnych zaczątków powstała też dzisiaj po­tężna kolonja polska w Iraty, rozmieszczona w miasteczku tej nazwy i około niego. Kolonizacji urzędowej nie było tutaj. A mi­mo to w ciągu 15 lat skupiło się tutaj z górą 800 rodzin polskich. Pierwsze początki były na Alto da Serra na ziemiach fazendy Floresta, gdzie około 15 lat temu osiadł pierwszy Polak, ob. Władysław Gryczyński, dzielny i ruchliwy, a przytem pewny siebie Mateuszak. W tym też czasie z rozrastającego się już wielkiego Prudentopolis ściągnęło też kilku Rusinów. To byli pierwsi ko­loniści. Potem szło już coraz szybciej. Coprawda jeszcze w 1904 roku liczono tam zaledwie 30 rodzin polskich. Napływali jednak coraz to nowi koloniści z pod Kurytyby. Najpierw skolonizo­wano fazendę Floresta i jej okolice, gdzie dziś rozsiadło się największe polskie skupienie na t. zw. Alto da Serra, potem poczęli Polacy zajmować tereny wokoło dzisiejszego miasteczka na Rio Corrente, Pedra Preta, Rio Bonito, Matto Queimado, Riosinho, Cochinhos i t. p. Dziś podchodzą już aż pod tereny S. Miguel w stronę Prudentopolis i rozszerzają się coraz bardziej we wszyst­kich kierunkach, gdzie napotykają na inne macki, wyciągane przez rozciągające się coraz dalej polskie osiedla. Obecnie liczy się tu już z górą 800 rodzin i przybywa ich codzień.
Charakterystyczny szczegół trudno mi w tem miejscu po­minąć. W czasach dawniejszych często bardzo koloniści nasi, nie­świadomi praw i przepisów kraju, padali ofiarą oszustw przy sprzedaży gruntów. Sprzedawano im nieraz coś, do czego potem zjawiało się moc właścicieli. Stąd procesy, a nieraz nasz spokojny rodak rzucał wszystko, aby ujść zemsty półdzikich „kabokli”, lub bywał przez różnych nieuczciwych a ustosunkowanych w lokal­nej polityce pretendentów wyrzucany z ziemi. Taki wypadek w formie masowej zaszedł z tymi Polakami, którzy nabywali grunta z fazendy Floresta. W szereg lat po kupnie znaleźli się ludzie ustosunkowani w polityce i postanowili wyzyskać naszych rodaków, każąc im sobie płacić poraz drugi za ziemię raz już zapłaconą. Mimo, że przewaga ich dla świętego spokoju uczyniła to, zażądano później znowu zapłaty. Zaczął się długi i za­wiły proces i kilkaset rodzin polskich na Alto da Serra żyje cią­gle w obliczu utraty   kilkakrotnie   zapłaconego   kawałka ziemi.


-62-

Naturalnie w tym wypadku skończy się na tem, że wpływowi amatorzy cudzych ciężko zarobionych pieniędzy zadowolnią się jeszcze raz jakąś kwotą, powiedzmy 50 milrejsowej dopłaty, ale wypadek  nie  przestaje być charakterystycznym  dla  stosunków brazylijskich.
Polacy obecnie ciążą do miasteczka, które koło stacji ko­lejowej rozrosło się dosyć szybko, dzięki tartakom okolicznym i szczęśliwemu położeniu na skrzyżowaniu dróg, a także dobrym ziemiom w okolicy, produkującym sporo zbóż, wywożonych stąd do S. Paulo.
W miasteczku jest nędzny kościółek brazylijskiego pocho­dzenia. Początkowo mieszkał tam ks. Leon Niebieszczański. Po­tem Polacy należeli do Cupim, do parafji brazylijskiej. W roku 1920 osiadł tam na jakiś czas ks. Andrzejewski, a po jego wy­jeździe parafję przekazał biskup OO. Kapucynom. Na tem tle, ponieważ Kapucyni nosili brody, dochodziło do starć, tak, że nakoniec po długich awanturach biskup polecił dojeżdżać do Iraty Werbistom. Parafji samodzielnej polskiej stworzyć nie chciał i do ostatka się temu opierał. Obecnie dojeżdża tam Werbista z Ponta Grossa, ks. Wałek, Ślązak. Ponieważ jednakże liczba rodzin przewyższa niejedną stale zorganizowaną parafję, zamiesz­ka przeto napewno na stałe w Iraty. Polacy chcą nawet budować porządny kościół nowy. Jest już grunt i są pieniądze, tylko nie­ma niezbędnego dziś pozwolenia biskupa. W tym wypadku cho­dzi o to, że biskup stawia jako warunek sine qua non, żeby ma­jątek kościelny zapisany był na mitrę biskupią.
Pierwsza szkoła powstała w 1913 roku na Alto da Serra w najstarszej części kolonji. Pierwszym nauczycielem był ś.p. Eug. Radliński, który wyjechał na pierwszy zew do Legjonów i zginął zaraz ną początku kampanji. Na nowo uruchomiono  szkołę tę dopiero w 1920 roku. W 1922 roku powstała też szkoła przy T-wie „Wolność” w samem miasteczku oraz szkółka na Rio Bonito.
Towarzystw jest na kolonji trzy. Najstarsze na Alto da Serra, pozatem młode T-wo „Wolność” w miasteczku, oraz na Rio Bonito. „Wolność” ma dzięki ofiarności ob. Smolki właściciela tartaku, piękny budynek, najładniejszy poza Kurytybą dom Towarzystwa polskiego w Paranie. Powstał tu też w 1923 roku konny oddział „Junaka”.
-63-
Handel reprezentowany jest głównie w miasteczku i to cał­kiem poważnie. Sklep ob. Teodora Cichewicza jest znowu naj­okazalszym składem polskim poza Kurytybą. Wogóle firma to bardzo poważna. Rzemiosło reprezentowane b. silnie. Jest też na podkolonji Pedra Preta poważny tartak ob. Smolki. Rów­nież i na kolonjach poza miasteczkiem są sklepy polskie i rze­mieślnicy Polacy, a także szereg młynów.
Ziemia dobra pod uprawę, to też ciągną tu Mazurzy z Araukaryjskiego, którzy są przedewszystkiem rolnikami. Ale i herwa, „pszenica parańska”, pięknie się w tych stronach udaje, to też cena ziemi, która lat temu dziesięć nie miała jeszcze niemal żad­nej wartości dziś dochodzi już 500 milrejsów za alkier, a pewnie wzrośnie wskutek popytu jeszcze bardziej. Idą bowiem coraz nowe zagony naszych i wykupują Brazyljan po lasach, rozsze­rzając nasz stan posiadania. Kolonji Iraty, to piękny dowód i przykład tężyzny naszego chłopa.
Iraty staje się też coraz bardziej ośrodkiem dla kolonij pol­skich nad koleją od Teixeira Soarez po Roxo Roiz i dla tych, co mieszkają w głąb od S. Miguel po S. João do Triumpho. Ku miasteczku Iraty ciąży też  kolonja Iraty,  dawniej  zwana Gonçalves Junior, powstała dzięki akcji rządu federalnego w la­tach 1906 do 1910.  Leży ona w stronę gór Esperança o 18 klm. od miasteczka Iraty.   Mieszkają na niej przeważnie Rusini i tro­chę Niemców, a także około 70 rodzin polskich.   Mazurskie za­gony, idące od miasteczka, zbliżają się z każdym rokiem bliżej i kiedyś, niedługo będzie to połączone z kompleksem głównym kolonji.  Na kolonji jest towarzystwo polskie, nieczynne zresztą. Szkoła wskutek trudności ze strony władz nie funkcjonuje.   Do kapliczki miejscowej dojeżdża ksiądz z Iraty.
Warto tu wspomnieć o pewnym znamiennym szczególe, związanym z historją tej kolonji. Oryginalnie osadzono na niej Holendrów. Ale prymitywne ciężkie warunki nie odpowiadały im i nie mogli sobie dać rady z borem. Kiedyś w tym czasie prze­jeżdżał przez Iraty ówczesny prezydent stanu, dzielny gospodarz starego typu ale zacny, Vincente Machado. Holendrzy posta­nowili Wystąpić do niego z petycją o poprawę stosunków. Na dworcu zjawili się też w cylindrach z żonami w jedwabiach. Stary Machado zląkł się wprost tej delegacji. Kiedy mu powie­dziano, że są to koloniści, oświadczył żywo:   „Szkoda czasu. Z tych nic nie będzie”.
-64-

I tak się stało.   Niema z nich i śladu. Miejsce ich zajmuje szybko nasz twardy chłop. To też tu trzeba jeszcze w tym odcinku pomówić o dwu polskich kolonijkach wzdłuż kolei, po drodze do Marechal Mallet, a mianowicie o położonej przy Rebouças Cachoeirze i o kolonji Rio Vinagre przy stacji Roxo Roiz. Cachoeira leży między Rebouças 12 klm., a Roxo Roiz 14 klm. nad torem i rzeką Cachoeira w stronę rzeki Putinga. Powstała na gruntach kompanji kolejowej S. Paulo - Rio Grande w 1913 roku wskutek przeniesienia tam kolonistów Po­laków z kolonji kolejowej Rio dos Antas, położonej na południe od Porto União w tzw. Contestado. Koloniści przeniesieni zo­stali, gdyż podczas walk z „fanatykami” zostali oni przez tychże napadnięci i częściowo wymordowani. Koloniści pochodzą z Królestwa z ostatniej emigracji przedwojennej. Rodzin około 30. Ziemie nieszczególne. Koloniści mają jej pozatem niewiele. Mo­żliwości rozwojowych niema też kolonja wcale. Polaków w tych stronach nie przybywa. Kiedyś, z czasem rozwijać się może w stronę rzeki Putinga.
Kapliczkę mają własną, dojeżdża do nich jednakże tylko czasem ksiądz Werbista, Polak, Paweł Domin z S. João do Triumpho. Skoro się przeniesie na stałe do Roxo Roiz, gdzie się buduje kościółek i ma powstać parafja, to pod tym względem nastąpi poprawa. Szkoła istnieje z przerwami od roku 1915-go. T-wo po­wstało dopiero w 1921 r. Kupca na kolonji niema. Jest natomiast paru dobrych rze­mieślników. Opodal na kolonji jest tartak Polaka Kreta.
Kolonja polska około stacji Roxo Roiz jest innego pocho­dzenia. Osada ciągnie się między stacjami Roxo Roiz a Ma­rechal Mallet, przyczem Polacy od strony Marechal Mallet są zmajoryzowani przez Rusinów, idących tu z południa. Polacy przyszli tu z Rio Claro. Ta okolica nazywana przez ludność Rio Azul, rozwija się dosyć pięknie. Między kolonistami Pola­kami, których jest około 30 rodzin, są niektórzy b. zamożni, np. Chorobiński, który ma z górą 100 alkrów ziemi. Drugie skupienie w tych stronach narastające to osada Rio Vinagre, położona w stronę Gór Esperança, gdzie osiadło około 20 rodzin mazur­skich z Araucaryjskiego.   Kolonja zaczyna się o 2 klm. od miasteczka.   
-65-

Rozwija się   ładnie.   Koloniści  są  zamożni,  średnio mają po 50 alkrów dobrej ziemi i pięknych herwali. W samem Roxo Roiz, do którego narazie dojeżdżał ksiądz Werbista P. Domin z S. João do Triumpho, powstaje parafja osobna. Szkoła jest na Rio Vinagre od 1921 roku. W tym roku powstało też towarzystwo ,,Przyszłość". Polacy wzdłuż toru zamieszkali i osiedli na Rio Azul nie są zorganizowani. Z cza­sem jednakże, ze wzrostem ośrodka na Rio Vinagre, poczną cią­żyć bardziej do niego i wtedy się połączą w jedną organizacyjną całość.         
Kupców na kolonji jest kilku, to samo w miasteczku. W mia­steczku opodal od stacji mieszkał do niedawna dzielny Polak, patrjota i organizator, Krakowianin, ob. Marjan Hessel, który się obecnie przeniósł do Kurytyby, gdzie jest prokurentem Hur­towni Polskiej Sociedade Commercial Ltda. Jest też w tej okolicy sporo rzemieślników i kilku przemysłowców, przeważnie mły­narzy.
Cena ziemi wysoka, ale wobec tego, że tereny są bogate, napływają coraz liczniej Polacy z pod Kurytyby i z Araukaryjskiego i koionja rośnie. Niedługo, a będzie to samo w sobie silne skupienie polskie.
Rio Claro. - Najsilniejsze skupienie polskie w Paranie. - Ma­rechal Mallet siedziba Szkoły Średniej. Vera Guarany i okolice Paulo Frontim. - Marsz w  stronę Cruz Machado.
 Rio Claro to ośrodek najliczniejszego i największego terytorialnie skupienia polskiego w Paranie, zwłaszcza o ile się pa­trzy pod kątem widzenia kolonizacji rządowej, która tutaj odnośnie do żywiołu polskiego przybrała najszersze rozmiary.
Do obszaru tego zaliczyć. należy Polaków na samem Rio Claro, starej kolonji, zapoczątkowanej pod nazwą Eufrozina jeszcze w czasach „gorączki brazylijskiej”, dalej kolonja Barra-feia, obecnie na piękną Fluviopolis przechrzczoną, a także Po­laków po lasach rozsianych w stronę Mateusza aż po rzekę Pu­tinga. Należą tu dalej Polacy w Marechal Mallet i ci, którzy przez ten punkt idą w stronę Gór Esperanca ku kolonji Cruz Machado, czy też rozproszeni siedzą wśród Rusinów na Dorizonie, wreszcie przynależy do tego obszaru młodsza kolonja Vera Guarany, założona w 1911 roku i kolonizowana aż do samej niemal wojny europejskiej wraz z Polakami, zamieszkałymi w oko­licy stacji Paulo Frontim, oraz osadnikami z okolic Carasinho, Sta Anna, Chapeo do Sol i rozprószonymi po lasach, aż w oko­lice rzeki Iguassu oraz stacji Paulo Freitas.

-66-

Na tym potężnym obszarze, obejmującym cały powiat S. Pe-dro de Mallet, połowę powiatu S. Matheus i część powiatu Uniaó do Victoria zamieszkuje przeszło 1500 rodzin polskich. Dzielą oni ten szmat kraju jedynie z Rusinami, którzy w takiej samej mniej więcej sile zamieszkują południową część powiatu Malle-tańskiego z głównym ośrodkiem w Donzonie. Brazyljanie tkwią jeszcze po lasach, na peryferjach tego obszaru, ale ustępują z dniem każdym Polakom, a częściowo Rusinom.
Trzeba dodać, że naogół Polacy zapełnili już ten obszar zupełnie i w poszukiwaniu tańszych i lepszych ziem i terenów posuwają się już dalej w głąb kraju.   Rzecz znamienna dla tego obszaru to fakt, że kolonja Rio Claro wykazuje poważne zdol­ności ekspansywne.   Koloniści z tej kolonji idą z jednej strony ku rzece Putinga w stronę Mateusza. Przednie ich straże są już tam, mianowicie rodzina Panków,. zamożnych i światłych kolo­nistów.   Na północ idą, jak to już pisałem, w stronę Roxo Roiz na Rio Azul, na południu wypełniają lukę między kolonją Rio Claro i Vera Guarany, przeszli już tę kolonję i poszli w stronę Jararaca, Chapeo do Sol i aż pod Paulo Freitas lub ku kolei około Paulo Frontim, nakoniec przeszli Marechal Mallet i drogą ku Cruz Machado doszli już do szczytów Gór Esperanca.   A mianowicie na 24 kilometrze, mają też tam dużo ziemi, Biocki 200 alkrów, Baziewicz przeszło  100.   Niektórzy chodzą nawet dalej aż za Cruz Machado, jak Kozera i towarzysze, którzy osiedli nad Sta Anną, albo jak Paul i towarzysze, siedzący po  drugiej stronie rzeki Iguasu, naprzeciw Cruz Machado, na tzw. Encantilhadzie, czy też hen na Guarapuawie.   Natomiast kolonja Vera Guarany ma element ludzki jakoś bardzo słaby i nie przedsiębiorczy i koloniści tamtejsi nie tylko, że dalej nie idą, ale wogóle nawet w okolicy bliskiej postępów nie robią.  Jest to najsłabsza kolonja polska w Paranie.  Wśród kolonistów i po­siadaczy ziemi w tym rejonie są niektórzy już właściwie fazenderami, jak np. znany obywatel polski i zacny działacz ob. Wojciech Twardowski, który ma obok Rio Claro około 500 alkrów wspaniałego herwalu, lub Miecznikowski, liczący ponad 150 al­krów, czy siedzący koło Paulo Freitas B. Pawłowski — 300 alkrów, lub J. Wojdylak na Carasinho z górą 150 alkrów.

-67-

Ko­lonistów, posiadających w tej okolicy ponad 100 alkrów jest już spora gromadka i liczba ich rośnie. Parafja mieści się dla tego całego okręgu na Rio Claro. Tam to znajduje się duża drewniana świątynia z wysoką wieżą, polskiego cieśli dziełem, daleko wśród falistej okolicy widoczną, stąd też przezwaną Częstochową.   Na Rio Claro mieszkają też OO. Misjonarze, proboszcz ks. Sylwester Kandora i wikary ks. W. Gertner, którzy obsługują we dwójkę cały ten potężny obszar. Większe kaplice są na Vera Guarany i na Mallecie.   Pozatem cała moc kapliczek po lasach, przeważnie dla nielicznych wier­nych Brazyljan. Parafja ta była kiedyś terenem gorszących walk ludu na­szego z księdzem L. Przytarskim, w rezultacie której doszło na­wet do schizmy i założenia na 3 linji niezależnego kościoła, któ­remu pasterzował ks. Stankiewicz.    Powoli jednak namiętności po usunięciu ks. Przytarskiego uspokoiły się, a z drugiej strony ks. Stankiewicz przez swe gorszące postępowanie zraził sobie lud i eksperyment się skończył.  Długi czas stała pusta kaplica, której biskup nie pozwalał poświęcić, aż nareszcie już za czasów ostat­nich koloniści oddali materjał na wzniesienie budynków nowych w Szkole Średniej w Marechal Mallet.   Zarzewie nieporozumień tli jednakże ciągle w postaci sprawy własności kościelnej.  Parafja wbrew przyjętym obecnie przez episkopat brazylijski zasadom nie jest zapisana na mitrę biskupią, ale na Bractwo Kościelne. Czy na tem tle pewnego dnia nie przyjdzie do nowych walk, trudno przewidzieć.
Centrum życia kulturalnego dla całego obszaru nie jest Rio Claro, położone obok kościoła o  14 klm. od linji kolejowej, ale Marechal Mallet, stacja kolei i miasteczko.   Rio Claro, niegdyś przed powstaniem kolei ruchliwe osiedle, rosnące jak na droż­dżach,   zamiera   z  dniem  każdym  coraz  bardziej.  Natomiast M. Mallet rośnie i rozwija się.   Przyczyniło się do tego i to, że w miasteczku mieszka od lat znany i zasłużony działacz, ob. Ro­man Paul, że opodal są inni obywatele w Dorizonie Krzesimowski i Suchorski, że poza nimi jest cały szereg innych zacnych i go rących patrjotów kupców czy przemysłowców, lub rzemieślników, którzy od lat już wysoko podnieśli sztandar pracy kulturalnej i narodowej.
-68-

 Tam też od przeszło 10 lat istnieje Szkoła Średnia, im. Mikołaja Kopernika, która ze skromnych początków rozwi­nęła się ostatnio w poważny zakład, najlepiej postawiony w Pa­ranie i Brazylji. Stąd też promieniuje kultura i myśl polska. Ostatnio pozyskał Mallet szereg nowych i młodych inteligentnych działaczy, a także lekarza w osobie dra Kochańskiego, który się tam przeniósł z Morretes. Jest to też najruchliwszy ośrodek poza Kurytybą w Paranie, a nieraz nawet w pewnych momentach poważnie dyskutowano tę sprawę, czy wogóle nie przenieść tam duchowej stolicy Polonji Parańskiej z Kurytyby.
Szkółek polskich w tym okręgu jest sporo. W Rio Claro są one już od b. dawna. Pierwsze szkółki sięgają niemal Balcerowskich czasów. Dziś na każdej linji kolonji Rio Claro, licząc od 1 do 5, oraz na Linji Norte i na Barrafeia funkcjonują szkółki świeckie, a w samem Rio Claro jest duża szkoła Sióstr Miłosierdzia, utrzymujących także internat. (Siostry utrzymują też niedawno otwarty szpitalik na 12 łóżek). Na V. Guarany jest szkółek trzy, jest jedna na Paulo Frontini jest wreszcie szkoła średnia w Marechal Mallet. Jest to, jak widzimy, jeden z najży­wotniejszych okręgów szkolnych w Paranie. Niestety, mimo wszystko bardzo dużo dzieci nie chodzi do szkoły wogóle ze względu na odległości, a niejedni rodzice tak mało doceniają znaczenie oświaty, że chociaż mają szkołę pod bokiem, też nie dają dzieciom z niej skorzystać. Na tem polu jest do zrobienia jeszcze bardzo dużo.
Koło każdej szkoły jest towarzystwo, które głównie też szko­łą się zajmuje. Towarzystwa te jednakże naogół ledwie wegetują. Poza towarzystwami szkolnemi jest jeszcze na Rio Claro T-wo św. Izydora, rodzaj Klubu i na M. Mallet T-wo Popierania Czy­telnictwa, utrzymujące bibljotekę.
Kupiectwo jest reprezentowane b. silnie. Centrum handlowe jest. na M. Mallet, gdzie się mieści kilka poważnych wend, jak pp. Paula, Zellnera, Lopacińskiego, poważną firmę prowadzi na Rio Claro ob. Twardowski, a na Fluviopolis ob. Zawadzki, pozatem nie brak mniejszych po linjach, na Vera Guarany i na Paulo Frontim.
Rzemiosło jest reprezentowane doskonale i obsługuje całą kolonję, zaspakajając na miejscu jej potrzeby i siarcząc jeszcze i dla Rusinów oraz Brazyljan.
-69-

Jest też dosyć silny przemysł. W okręgu tym jest kilka garbarń, niektóre jak np. garbarnia Fr. Musiała i Nowackiego, dosyć poważne. Jest wcale pokaźna fabryka wozów i pługów Baziewicza na Mallecie, jest szereg młynów i tartaków. Pod tym względem M. Mallet jest ośrodkiem poważnym, a cała oko­lica wcale dobrze opanowana.
Rolnictwo nie stoi wysoko. Zabiła je tu herwa, której pro­dukcja łatwiejsza i lukratywmejsza pociągnęła kolonistów.   Pozatem ziemie na kolonji wskutek lat długich palenia zbiedniały. To też naogół na kolonji właściciele małych normalnych 10 alkro-wych działek nie mają się zbyt dobrze.   Natomiast wcale po­ważnym dobrobytem cieszą się koloniści, którzy wyszli w lasy i nabyli tam znaczniejsze obszary.   W tej okolicy znajduje się największa polska, a i wogóle największa w Paranie winnica pp. Krzesimowskiego  i Suchorskiego,  produkująca  dobre,  a  naogół i tanie wino.
Koloniści pochodzą tutaj przeważnie z Królestwa lub z Ma­łopolski Wschodniej. Ci ostatni, to żywioł pod każdym względem słaby, narodowo łatwo ulegający wpływom znajdujących się w większości nieraz Rusinów, a gospodarczo niezaradny i mało przedsiębiorczy. Lepiej już przedstawia się typ Królewiaka, aczkolwiek i on jako pjonier daleko stoi w tyle za Mazurem z pod Gorlic czy Biecza. Widać to na każdym kroku. Zato dosyć są sporzy do organizacji, aczkolwiek przeważnie mało wytrwali. Pod tym względem górują nad Mazurami. W każdym razie potężny ten szmat ziemi, to jakby kawał Polski za Oceanem. Lud trzyma się tu silnie polskości, mieszka zwartą masą i nie ustępuje swego nikomu, a i owszem robi może nie tak szybkie jak w Araukaryskiem podboje, ale równie pewne. Okolica piękna.  Kiedy się na Rio Claro wyjedzie na jeden z wyższych wzgórków, przed  okiem roztacza się szeroka, po­ważna panorama łagodnych wzgórz, przeplatanych jeszcze lasa­mi hen daleko we wszystkie strony. W trzy strony:  od południa, wschodu i północy obszar ten  żadnej większej niema granicy, tylko od zachodu rysują się dziwne, o fantastycznych kształtach kopuł, czy stogów siana, szczyty Gór Nadziei, Serra da Esperança. Do nich sięga opisywany obszar, za nimi ku bezkresnym stepom Guarapuawy ciągnie się już Cruz Machado. A kiedy zieleń ciemną borów umai piękne i gorące słonko Południa, rozumie się wtedy jasno, że piękno to pociąga i że stało się ono już cząstką niezabraną i niezastąpioną naszego kolonisty.
-70-

Porto União da Victoria i okoliczne kołonje.
Dla  dopełnienia  obrazu kolonizacji  polskiej  wzdłuż kolei S. Paulo - Rio Grande do Sul muszę tutaj rzucić parę zdań o Polonji w Porto Uniaó i okolicy.   Porto Uniaó da Victoria należało niegdyś do Parany i leżało w t zw. Contestado. Po za­łatwieniu sprawy między slanami miasteczko to, leżące na połu­dniowej stronie Iguassu, przyznane zostało Sta Catharinie. Wobec tego Parana po swej stronie poczęła rozbudowywać drugie mia­steczko União da Victoria, siedzibę powiatu i innych urzędów. Naturalnie mimo wszystko zarówno obie te mieściny tworzą jedną całość, jak też nie można odrębnie traktować kolonij położonych w okolicy Porto União, tworzą one bowiem jeden kompleks.
W samem miasteczku jednem i ckugiem liczba Polaków jest stosunkowo nieznaczna.  Liczy się ich na jakieś 50 rodzin. Są to przeważnie robotnicy kolejowi,   jest to bowiem węzeł dwu kolei idącej na południe i do morza do «portu S. Francisco, oraz rze­mieślnicy i kilku kupców, wśród których najzamożniejszy jest ob. Świerk, właściciel sklepu z obuwiem.   W okolicy od strony parańskiej liczba Polaków jest nieznaczna, na przeszkodzie stoją tu okolice górzyste i z drugiej strony fakt, że tereny należą do kilku potężnych fazenderów, którzy ziemi narazie nie sprzedają. Ale powoli Polacy podsuwają się ku Iguassu i ku miasteczku i skoro tylko, jak powiadają wtajemniczeni, umrą dwaj najwięksi magnaci gruntowi tych okolic, pułk. Amazonas i senator Teixeira Soarez, to spadkobiercy ich, potrzebujący dużo pieniędzy w Rio de Janeiro rozsprzedadzą swe fazendy i kolonje polskie w tych stronach wzmogą się poważnie, łącząc się z Rio Claro przez Paulo Frontim i z kolonją Cruz Machado. Jest to tylko kwestja czasu, bo że tak się stanie, można liczyć na pewne. Narazie z parańskiej strony Iguassu jest kilku zamożnych osadników, jak Tasarz na Santa Rosa, Ignacy Czaplewski na „Pintado” i po kilku na Pintadinho czy na jacu, lub wspomnianej wyżej Santa Rosa. Nieco więcej Polaków jest na południe od miasta, już to po parańskiej, już jest Sta Catharińskiej stronie, tam bowiem granicą przestaje być Iguassu.

71

Zaraz od miasta idzie długa kolonja To­cos, na której przeważają znacznie Rusini, jak zresztą na wszyst­kich kolonjach w tej okolicy, ale jest też kilka rodzin polskich. Tocos kończy się ku południowi koloniami Legru i Nova Galicia, leżącemi już obecnie w Sta Catharinie, gdzie razem z liczniej­szymi Rusinami mieszka około 100 rodzin polskich. Są to ko­lonje, założone przez kolej. Ku zachodnio południowej stronie przechodzi Tocos w kolonję Antonio Candido, zwaną pospolicie Bareiros, ta zaś łączy się dalej z przeważnie ruską kolonją Jangadą. W tych kolonjach starych już, a założonych dla zaludnie­nia drogi strategicznej do Palmas, jest około 100 rodzin polskich. Powoli posuwają się też Polacy drogą i już nawet za Palmas siedzą na Matto Branco, aż ku granicy argentyńskiej.
Naogół kolonje. jednakże te nie mają wielkiej przyszłości, grunta bowiem górzyste i liche, a przy tem klimat ostry, zwłasz­cza na Jangadzie i silne mrozy wypędzają ludność z tych stron.. Sytuację pogorszą jeszcze niepewna sytuacja polityczna i częste zamieszki w tej części kraju, zgodnie ze staremi tradycjami burzli­wego „Contestado”. Gospodarczo nie powodzi się też im zbyt dobrze. Szkoła jedna jedyna jest w samem miasteczku Porto Uniao da Vicitoria, utrzymywana przez T-wo Jul. Słowackiego. Liczba dzieci niestety niezbyt wielka, wynarodowienie postępuje też dosyć raźno.
Towarzystwa są dwa. Wspomniane już T-wo Jul. Słowa­ckiego, istniejące już długie lata i słabiutkie T-wo Sienkiewicza, utrzymujące bibljoteczkę. Założone one zostało przez malkonten­tów pierwszego T-wa. Pierwsze T-wo polskie powstało w Porto União już przed laty dawnemi, bo w roku 1898. Niestety, po kilku latach upadło. W 1923 roku powstał w Porto União od­dział „Junaka” i drużyna Harcerska, rozwijająca się jednakże wolno, gdyż młodzież uległa zbrazylijszczeniu niechętnie się jak na razie do akc"ji tej odnosi.
Cruz Machado. - Największa co do obszaru kolonja rządowa w Paranie. - Jedna z dróg na płaskowyż Guarapuawy.
Przechodzimy do ostatniego terenu, obejmującego skupienia polskie w Paranie.   Jest to obszar leżący w głębi kraju już tow rejonie Gór Nadziei, już to na ich obu stokach, już to w do­rzeczu rzeki Ivahy, a nakoniec wchodzi tu w grę teren jutra na­sze] kolonizacji, płaskowyż Guarapuawy.
-72-
Zacznijmy od Cruz Machado. Jest to kolonja młoda, zało­żona tuż niemal przed wojną, a zasiedlona emigracją polską z czasów „gorączki brazylijskiej” na Chełmszczyźnie. Zajmuje ona olbrzymi obszar przeszło 70 tysięcy hektarów już poza Gó­rami Nadziei, między rzekami Rio Palmital, Iguassu i Rio d'Areia. Rozpoczęto kolonizować jej koniec północny, ziemie liche i nie nadające się zupełnie do celów rolnictwa, połączone jedynie lichą, karkołomną nieraz drogą ze stacją M. Mallet. Do tzw. Sede było około 50 kim. Tę drogę odbywali nasi wychodźcy, a kiedy przybywali na miejsce, pokazywało się, że grunta nie są pomie­rzone i że trzeba odsiadywać miesiące całe w przeludnionych, niehygienicznie urządzonych barakach czy budkach, gnieżdżąc się jeden na drugim. Skutki nie kazały na siebie długo czekać. Cmentarzyk kolonji zapełnił się szybko. Wśród skwarów i de­szczów nieznośnych marła dziatwa masowo. Marli i starsi. Nie- / ma dzisiaj na Cruz Machado ani jednej rodziny z owych pa­miętnych czasów początkowych, któraby na cmentarzu przy „sta­rem osiedlu” nie miała swych bliskich i drogich. Osiedlono wtedy w latach 1911 i 1912 oraz 1912 około 5000 dusz polskich. Przyszło też nieco Rusinów i spora dosyć liczba Niemców na kolonji osiadła. Ale i tak skolonizowano tylko okolice „starego sede” i linje w stronę Guarapuawy oraz środek kolonji nad rzeką Sta Anną. Część południowa, lepsza, położona nad rzeką Iguassu, nie została podzielona, a w dodatku dostali tam grunta Niemcy.
Dziś już druga fala Niemców napływa, po pierwszej bo­wiem i śladu już niema. Spłynęli do miast, nie mogąc przetrzy­mać ciężkich warunków życia i fatalnych stosunków na kolonji. A stosunki te były zaiste opłakane. Niedość było tego, że kolo­nista me otrzymał na czas swej działki, ale w dodatku jeszcze władze kolonjalne szykanowały go i nękały, a resztki rozwy­drzonych kabokli dopuszczały się na nim różnych zbrodni. Mimo to, choć część kolonistów opuściła kolonję, spływając do miast dla zarobku, ogół kolonistów przetrzymał ciężki okres i nietylko, że nie ustąpił, ale jeszcze wykupił loty Niemców i rozszerzył swój stan posiadania. Dziś na kolonji jest około 750 rodzin polskich i około  100ruskich, a ostatnio po wojnie już poczęła napływać nowa fala emigrantów niemieckich, którzy jednakże, tak jak ich poprzednicy, niedługo będą zapewne popasać na kolonji, tem bardziej, że jest to element rozwydrzony na wojnie i pochodzi z miast, nie nadaje się też zupełnie do pionierskiej roboty w boru brazylijskim.
-73-

Teraźniejszość kolonji nie jest wprawdzie tak tragiczna, jak jej początki, ale w każdym razie smutna naogół jest i szara. Administracja nie poprawiła się wiele. Ale nie tu kres trudności, z jakimi muszą walczyć koloniści. Przedewszystkiem są odcięci od świata. Droga łącząca z M. Malletem jest niekonserwowana i znajduje się w stanie więcej, jak opłakanym. Połączono wpraw­dzie drugi koniec kolonji nowym gościńcem w pojęciu brazy-lijskiem z Porto União da Victoria, ale dystans jest od końca kolonji do Porto União bardzo poważny, około 50 klm., a ko­loniści zamieszkali w połowie kolonji mają już o 24 klm. więcej, a ci, co siedzą np. pod starem osiedlem, dzisiaj już nieistniejącem, albo co gorzej np. na linii Guarapuawy, mają do kolei około 100 klm. W tych warunkach zbyt produktów jest b. trudny i kolonista jest zdany na mniej lub więcej niesumiennego pośre­dnika. Co gorsza, ziemie są naogół nieszczególne. Lepsze są nad rzeką Iguassu, ale tam są znów bardzo górzyste i po wy­cięciu i wypaleniu lasów szybko wyniszczeją. Najlepsze ziemie nad Rio da Areia nie są zaś jeszcze właściwie połączone drogami, a zresztą tam się osadza obecnie Niemców. Sytuacja jest więc nie wesoła. Nie przeszkadza to bynajmniej temu, by w okolicy na zie­miach prywatnych nie osiadali po lasach Polacy ze starych kolonij. Ale ci kupują zawsze większe obszary i na nich trudnią się zazwyczaj wyrobem herwy lub hodowlą. Tym też powodzi się znacznie lepiej. Takich z dnia na dzień przybywa. Siedzą oni już w różnych stronach kolonji. Dochodzą do niej zarówno od strony M. Mallet, jak i od Dorizonu, skąd buduje się do Sta Anny nową drogę, jak i od strony Porto União w okolicach Palmitalu. Ostatnie grono młodych kolonistów z Rio Claro z nie­jakim Janem Kozerą, bardzo symaptycznym i miłym kolonistą na czele, poszli aż za kolonję Cruz Machado i zajęli duży teren w widłach rzeki Sta Anny i Rio d'Areia.  każdym razie trakt idący przez Cruz Machado od koleina Guarapuawę, to jedna z dróg, któremi nasz chłop idzie na płaskowyż Guarapuawski.
-74-

Nieszczególny stan gospodarczy kolonistów na Cruz Machado odbija się też niekorzystnie na stanie naszego rzemiosła tamże. Rzemieślników mamy niewielu i nie powodzi im się nad­zwyczajnie. To samo można powiedzieć o kupcach Polakach. Handel nie idzie zbyt świetnie i ma dflże trudności w rozwoju. Ale i na tem polu postęp, chociaż powolny, jednakże daje się zauważyć. Parafja polska św. Anny obsadzona jest przez Werbistów. Dawniej należała do Guarapuawy. Na św. Annie jest drewniany kościółek. Pozatem dwie kaplice na Starem-Sede i w miasteczku, dotąd Brazyljanie chcą przenieść siedzibę proboszcza. Pod względem organizacji życia społecznego i narodowego rozwój też nie nadzwyczajny. Na kolonji jest kilka szkółek świeckich i jedna szkoła Sióstr koło kościoła na Sta Annie. Wszystkie walczą, oprócz braku środków, także z obojętnością zabiedzonych nieraz kolonistów, a także z szykanami szowini­stycznych władz, które same o rozwój szkolnictwa nie dbają, ale szkolnictwu prywatnemu polskiemu rzucają ciągle kłody pod nogi, zamykając z lada powodu i bez powodu szkoły i trapiąc nauczycieli. Jeszcze bodaj gorzej jest z życiem towarzyskiem. Brak też wszelkiej inteligencji na kolonji lub w jej pobliży utrudnia pracę. Ideowo kolonja ciąży do M. Mallet, cóż kiedy odległość i fatalna komunikacja kontakt ten prawie że uniemożliwia.
Prudentopolis, stolica Ukrainy Parańkiej. - Rola Polaków  tym ośrodku. - Drugi trkt na Guarapuawę. - Itapara i okolice Prudentopolis.
Prudentopolis, stolica Parańskiej Ukrainy, o czem na innem piszę miejscu, to stara kolonja, założona w 1896 roku. Leży ona na skrzyżowaniu dwu dróg, łączących kolej z Guarapuawą, a mia­nowicie: jednej idącej z Iraty, a drugiej z Ponta Grossy. Jest to też drugi, a zarazem najważniejszy trakt, którym nasz kolonista sunie na Guarapuawę. Polaków kolonistów na ogromnej kolonji tej jest około 500 rodzin, zaledwie 20% ogólnej liczby mieszkańców, niemal wyłącznie Rusinów.
-75-
Z 50 rodzin mieszka pozatem w samem dość okazałem jak na parańskie stosunki miasteczku. Koloniści na ogół są niestety rozrzuceni po całej kolonji i wszędzie niemal zmajoryzowani przez Rusinów, co w zestawieniu z tem, że pochodzą oni przeważnie z Małopolski Wschodniej, przyczynia się do tem szybszego ich roszczenia i uniemożliwia walkę z wynarodowie­niem. Jedynie na linji Mauricio skupia się większa gromadka ko­lonistów Polaków i tam też utrzymują własną szkółkę. Natomiast rola Polaków w miasteczku jest mimo zupełnej liczebnej supre­macji Rusinów b. poważna. Zaznacza się ona przedewszystkiem na polu rzemiosła i handlu, a specjalnie bodaj rzemiosła, gdzie Polacy mimo nawet prowadzonej przez OO. Bazyljan i różnych innych szowinistów propagandy antypolskiej, obsługują w znacz­nej mierze Rusinów. Mają też kilka poważnych interesów ku­pieckich, wśród których firma Jana Szklemarza wybija się na pierwszy plan, jako skład b. bogato zaopatrzony i okazale urzą­dzony.
W polityce Polacy idą z Brazyljanami. To też aczkolwiek liczebnie niezbyt silni, niemniej przez odpowiednią taktykę od­grywają wcale poważną rolę. Są oni naogół cenieni, jako języ­czek od wagi wpływów lokalnych. Pod względem rolniczym Polacy nie zaznaczają się niczem specjalnem, ogólnie nie powodzi się im też świetnie. Ostatnio pa­nuje wśród nich prąd, aby z kolonji gdzie są przez Rusinów majoryzowani wynosić się i za sprzedane grunta kupować więcej ziemi w głębi kraju wśród swoich. Taką to drogą na kolonję polską za Guarapuawą, Amolafakę przesiedliło się już kilkanaście rodzin z Prudentopolis. Wychodzą oni też na peryferje kolonji Prudentopolis, gdzie po lasach siedzi około 150 rodzin. Idą w różnych kierunkach i tak w stronę Iraty, dalej w stronę kolonii nad Ivahy a niektórzy wychodzą nawet na daleką kolonję Candido de Abreu lub na Hervalsinho lub w stronę Gór Nadziei, gdzie tuż u ich podnóża stworzyli małą osadę Xaxim, jest ich tam około 25 rodzin, mają szkółkę własną i jakoś sobie narodowo radzą. Niektórzy poszli dalej w głąb Gór Nadziei lub nawet poza nie aż na Pitangę. W samym miasteczku narodowo są Polacy b. dobrze zorganizowani. Mają osobny kościół Matki Boskiej, gdzie pro­boszczuje dzielny wiarus i patrjota ks. Ludwik Bronny, Misjonarz.
-76-

(Jest on też równocześnie proboszczem ogólnej katolickiej parafji, która ma osobny kościół, a gdzie należą wszyscy katolicy a więc Brazyljanie, Niemcy itp.). Przy parafji jest szkoła Sióstr Miłosierdzia, bardzo dobrze prowadzona, która oprócz 120 dzieci polskich uczęszcza 58 dzieci brazylijskich i niemieckich. Konkurencji z polską szkołą nie mogą wytrzymać szkoły miejscowe brazylijskie, które świecą pustkami wobec powyższej frekwencji dzieci brazylijskich do polskiej szko­ły. Nawet dzieci kierownika brazylijskiej szkoły uczęszczają do szkoły Sióstr.  Ciekawy szczegół. Pozatem Polacy mają jeszcze b. porządnie urządzony Klub Polski, gdzie towarzysko skupiają się i gdzie odbywają się wszel­kie narodowe obchody i uroczystości. Jednem słowem kiedy po linjach wskutek bezwzględnej supremacji Rusinów i ich hajdamackich metod podtrzymywanie ducha polskiego napotyka nieraz na poważne trudności, to w samem miasteczku życie polskie kwitnie.
Okolica piękna.  Miasteczko samo w sobie ładnie, zabudo­wane i dzięki odległościom od kolei ma dobre warunki rozwojowe. Do Ponta Grossy, którędy ciągną wszystkie karawany wozów, jest około  100 klm., a do Iraty olcoło 50 klm. Prudentopoiis oczekuje oddawna kolei. Obiecują mu to od lat, ale jakoś do tej pory jej niema.   Naturalnie że już pewnie w niedalekiej przy­szłości kolej gdzieś bliżej czy dalej pójdzie na Guarapuawę, ale niewiadomo jeszcze kto zwycięży, czy ci, co chcą,  aby kolej poszła starym traktem wozowym, obecnie poprawianym i uży-,  wanym dla ruchu samochodowego z Foz do Iguassu, czy ci, któ­rzy forsują drogę przez Iraty. O ile zwycięży kierunek drugi, co jest bardzo prawdopodobnemu wtedy kolej pójdzie o kilka­dziesiąt kilometrów od miasteczka na południe opodal od połu­dniowego krańca kolonji i wtedy miasteczko upadnie, bo cały ruch wozowy ustanie, a życie przeniesie się do stacji kolejowej. Nieraz to w nowych krajach bywa, można to obserwować często w Paranie, jak np. na opisywanem Rio Claro.
W każdym razie lata jeszcze będzie Prudentopoiis główną stacją w drodze na stepy Guarapuawy i w bogate ziemie Guarapuawskiego płaskowyżu. Lata długie ciągnąć jeszcze będą tędy ogromne wozy, nieraz w osiem a nieraz i dwanaście koni czy mułów zaprzężone,   które prowadzą   i utrzymują   komunikację z interiorem, długie lata iść będą wozy kolonistów naszych z oko­lic bardziej zaludnionych hen na Amolafakę, czy aż na Laranjeiras.

-77-

I niejeden pjonier spojrzy jeszcze z Gór Nadziei, tuż ponad, kolonijką polską Xaxim, dumnie się piętrzących, żegnając falisty kraj, skąd przybywa. I każdy napawać będzie oczy czarem wspa­niałego krajobrazu, jaki się z tego punktu roztacza. Piękny to bowiem zaiste kraj.
Ile razy przebywałem na tej przełęczy i patrzyłem przed siebie w daleki kraj, któych zostawiłem za sobą, ile razy zatacza­jąc okiem wokoło, ujrzałem bezmiar ciemnych borówka stokach Gór Nadziei, ile razy u stóp ujrzałem odosobnione kopulaste, dzi­wne dla naszego oka, a tak typowe dla Brazylji wzgórza, czy na srebrną wstęgę wodospadu, walącego się w bezdeń rozpadlin, ile razy zwróciłem oczy przed siebie w stronę zachodnią, za­krytą szczytami Gór Nadziei, niewiadomą i nieznaną, tajemniczą, tyle razy myśl ma leciała hen na północ, do Gór Skalistych i sta­wały mi w pamięci obrazy dziejów pjonierów, którzy przebywszy stepy i prerje w drodze do Ziemi Obiecanej, Krainy Złota — Ka­lifornji, stawali przed szczytami i poraź ostatni żegnali porzuconą krainę. Co za uczucia muszą mieć dzisiejsi nasi polscy pjonierzy, idący rzucać podwaliny pod nowe swe sadyby, hen na Guarapuawskich rozłogach, nie wiem. To pewna, że czarowny a silny obraz, jaki ich na skraju starego i nowego życia u szczytów Gór Nadziei wita i żegna, bez wrażenia nie pozostanie nigdy. W obręb wpływów i w sferę interesów Polonji w Pruden­topoiis wchodzą jeszcze Polacy na kolonji Itapara, położonej na południe od Prudentopoiis, a na zachód od kolonji Iraty, Goncalves Junior, tuż pod Górami Nadziei i nawet na ich stokach. Jest tam około 70 rodzin polskich, wśród znacznie większej licz­by Rusinów. Mają oni swój kościółek, dokąd dojeżdża ksiądz polski z Prudentopoiis. Pod względem narodowym stoją jed­nakże b.źle, nie posiadają bowiem ani szkoły, ani towarzystwa i wynarodowienie, zwłaszcza na korzyść Rusinów, robi tam silne postępy. Także i pod względem gospodarczym stoją licho. Zie­mie górzyste nieszczególne, a w dodatku kolosalne odległości od rynków zbytu, stawiają tamtejszych kolonistów w sytuacji godnej pożałowania. Wynoszą się też coraz bardziej gdzieindziej w po­szukiwaniu lepszych warunków bytu.   Kolonja to bez jutra.  Do parafji Prudentopolis należy też drobna kolonijka Rio de Areia, jedna z podkolonji dużej kolonii federalnej Senador Correia, przypiera ona bowiem od strony północnej do kolonji Prudentopojis.
-78-
Do kapliczki ich dojeżdża ksiądz polski z Pruden topólis. Ogółem mieszka tam zaledwie jakieś 20 rodzin polskich, zupełnie pod względem narodowym zaniedbanych i w znacznej mierze zniszczonych.
Kolonja Ivahy. - Therezina. - Stare dzieje i nowe życie, - Herval i Hervalsinho. - Apucarana. - Nad cudną rzeką Ivahy. - Candido de Abreu. - Polacy w krainie bananów.
Kiedy się człek śmiały puści z Ponta Grossy w objazd pięk­nych kolonij polskich w dorzeczu Ivahy, nie wyobraża sobie na­wet, mijając urocze stepy Ponta Grossy, w jak czarowne jedzie strony. Droga zrazu przecina stepowe okolice, raz po raz prze­platane miłymi gajami pośród łagodnych pagórków. Dopiero kiedy się za koionijka polska Adelajda minie rzekę Tibagy, w swem łonie djamenty nosząca i wdrapie się na wzgórza ku Ipyrandze się wznoszące, krajobraz poczyna się zmieniać. Gaje, które do tej pory tylko plamami znaczyły stepy, poczynają coraz to bardziej zlewać się i przed Ipyrangą wjeżdżamy już w zwarty las. Ipyrangą, jakby to powiedziane było w kolendzie, „niebardzo podłe miasto”, to stara osada z czasów kolonjalnych, rozwój swój żywszy zawdzięczająca tylko temu, że w jego murach i opodal osiadło nieco Niemców Nadwołżańskich, którzy poucie­kali przed laty ze stepów Ponta Grossy. Droga nawet przy naj­lepszej pogodzie może być nazwana wszystkiem, tylko nie drogą w pojęciu europejskiem. A nie daj Boże, jeśli popada. Wtedy bywaj zdrów podróżniku śmiały, na każdym kroku czeka cię katastrofa. Wśród mąk jazdy taką malowniczą, ale zato podłą arterją komunikacyjną mija się osadę Bom Jardim, zupełnie zresztą nic z Dobrym Ogrodem nie mającą wspólnego, gdyż nietylko, że niema tam dobrego ogrodu, ale niema zdaje się wogóle żadnego. Dopiero za tą mile nazywającą się miejscowością nagle coś się zmieni. Oto pokazuje się, że wehikuł nasz dostaje się na drogę kolonjalną, utrzymywaną przez rząd federalny, kolonja bowiem me jest jeszcze wyemancypowana, no i sytuacja się poprawia.   Niedługo, a dojeżdża się do osady Ivahy, ośrodka ko­lonji federalnej tej nazwy.
-79-
Mieszka na niej około 200 rodzin. Rusinów jest tamże wię­cej. Kolonja powstała podczas ostatnich przed wojną prób rzą­du, zaludniona została też częściowo przez Polaków z Chełm-szczyzny i Królestwa, częściowo osiedli zaś tam przybyli nieco wcześniej razem z Rusinami Polacy z Małopolski. Są oni naogół podzieleni, Polacy z Małopolski mieszkają w miasteczku i okolicy oraz na liniach pobliskich, a także na S. Roque, zaś Królewiacy osiedli głównie na Rio des Indies, Chapadzie i w stro­nę Thereziny. Kolonja Ivahy zmieniała kilkakrotnie nazwę, na­zywała się też dla uczczenia ministra rolnictwa Miguel Calmon. I dziś ją koloniści Kalmonem zwykłi zwać. Na Kalmonie znajduje się siedziba parafji polskiej nietylko dla tej kolonji, ale także dla Hervalu, Hervalsinho, Apukarany, Candido de Abreu i wszystkich po lasach rozsianych Polaków oraz Brazyljan, bo ksiądz polski i tych musi obsługiwać. Jest to też największa względnie, ściśle powiedziawszy, najrozleglejsza parafja polska w Brazylji. To też ksiądz proboszcz nie złazi niemal z konia, względnie z bryczki. Świątyńka dosyć uboga. Większe kaplice są na Hervalsinho, w Therezinie, na Apukaranie. Małych po lasach i liniach spora liczba. Proboszczem jest ksiądz Komander, Misjonarz. Dopiero niedawno dostał wikare­go. Do tego czasu musiał obsługiwać swą bezkresną parafję sam. Szkolnictwo w parafji przedstawia się nie tęgo. Na samej kolonji Ivahy jest dwie szkółki polskie w samej osadzie i na Rio dos Indios, pozatem polsko-ruska na S. Roque. Z tych szkółka na Rio dos Indios niemal zawsze jest nieczynna. Cała duża ko­lonja Hervalsinho nie posiada szkoły polskiej, gdyż zarząd ko­lonji, b. szowinistyczny, nie dopuszcza jej otwarcia. Inna rzecz, że sam szkół dostatecznej ilości nie funduje. Tak dziatwa dzi­czeje. Pozatem szkoła dobrze prowadzona jest jeszcze na Apucaranie. Naogół bardzo niewiele. Życie towarzyskie jeszcze słabiej pulsuje. Najgorzej za­niedbana jest młodzież i dziatwa. W ostatnich czasach założono na Apukaranie pierwszą w tych stronach drużynę harcerską. Re­zultat był b. dobry. Ale do zrobienia jest na tem polu moc. Wogóle okolice te są szalenie zaniedbane pod względem naro­dowym.
-80-
Nie tęgo również przedstawia się rozwój  gospodarczy kolonji.  Aczkolwiek ziemie są tu doskonale, ale komunikacja podła, połączenie z Ponta Grossą okropne tak, że produktów zbyć nie można, a jeśli się je nawet i zbędzie, to po cenie tak lichej, że trud kolonisty się nie opłaca.   A szkoda, strony te mogłyby być spichrzem Parany.   Zły stan gospodarczy kolonistów odbija się też i na polskiem rzemiośle, przemyśle i handlu.   Pod tym wzglę­dem Polonja tych okolic daleko jest w tyle za innemi kolonjami. Za to ma kupców b. inteligentnych.   Czy zacny i sympatyczny p. Jerzy Pogojzelski na Therezime, czy wesoły Frąckiewicz na Chapadzie, to typ kupców nie spotykany w Paranie po kolonjach. Kiedyś, gdy zawitałem w te bory na skromnej wieczerzy zebrała się cała ta brać na wieczór w smokingach.   Również sympatyczny jest okazały p. Malanowski, właściciel tartaku na Candido de Abreu, czy cała gromada braci Zaleskich, z których dzielny Gerhard walczył w szeregach armji Hallera.    Me życie gospo­darcze mimo tych cnót jego przedstawicieli, jako na młodej i za­niedbanej przez rząd kolonji, pozostawia dużo do życzenia. Ale po tych uwagach ogólnych przejdźmy jeszcze kolejno same kolonje, w skład tej wielkiej parafji wchodzące.
Z Kalmonu droga dalsza jest wcale dobra. Teren bardzo górzysty, ale trasa drogi
narysowana dosyć dobrze, prowadzi grzebieniem tak, że po obu stronach ma się szeroki widok. Zwłasz­cza kiedy się wyjedzie już na długą, po obu stronach drogi wą­skim pasem ciągnącą się kolonję Imbuial, która dochodzi aż do Thereziny, widok jest bardzo szeroki. W oddali widać lasy i bo­ry, podchodzące pod Prudentopolis i połacie całe kolonji Senador Correia, a z drugiej strony rysują się kontury Serra da Prata, gdzie koloniści polscy od Brazyljan wykupują tereny, roz­szerzając w kierunku północnym swój stan posiadania. Droga skręca na prawo i idzie do Apukarany.  Nim tam się udamy, pragnę opisać jeszcze Therezinę i leżące od niej na po­łudnie Herval i Hervalsinho, gdzie spora gromadka Polaków zamieszkuje.
Therezina, to ruina dawnej świetności. Kiedyś, W 1847 ro­ku, filantrop i marzyciel francuski, doktor Jan Maurycy Faivre, pod protektoratem ówczesnej cesarzowej brazylijskiej, Teresy Krystyny, założył tu, gdzie dziś leży marna osada Therezina, kolonję z 79 rodzin francuskich, która to kolonja, jak powiada historyk, „miała ludzi uczynić cnotliwymi i szczęśliwymi”.  
-81-

Ma­rzenia te jednak skończyły  się tragicznie. Francuzi okazali się lichymi pjonierami.   Zamiast trzebić las, poczęli budować okazałe domy z cegły surowej.   Kiedy jeszcze, rząd pomagał i dr. Faivre się koło swych owieczek krzątał, to jeszcze szło, ale gdy zasiłki się skończyły, a dochodów nie było, ludność się rozpierzchła i po kilku latach las zarósł miejsce, kędy ongiś domy stały, woda zaś wzbierającego Ivahy  zmyła ślady pięknie założonych bulwarów nadrzecznych.   Bór dziki i pustkowie zatryumfowało.  Dziś z ruin chat murowanych  resztki materjalu   nowi   wybierają   przybysze i na starych minach nowe się krzewi życie. 
Therezina jednak nie rozwija się tak, jakby to mogło nastąpić, gdyby rząd, uwzględ­niając jej naturalne centralne położenie, uczynił był ją ośrodkiem dla kolonji Ivahy, Senador Correia i Apukarana. Wtedy inneby tu zawrzało życie.  Niestety, jak nieraz zwyciężyły względy drob­nych interesów prywatnych kacyków politycznych i nad There­zina przeszło się do porządku dziennego.  A szkoda, bo i punkt to centralny i kąt uroczy u zbiegu malowniczego Ivahy i Ivahysinho położony. Ivahy to rzeka czarowna, jak rzadko.   Kto zna Dniestr nasz, króla naszych wód południowych, ten ma odrazu pojęcie o tej przepięknej rzece parańskicj.  Wśród wzgórz lesi­stych wije się w splotach potężnych, drogę sobie ku wodospadom Uba torując, a potem hen do Parany, przez nieznane i niezba­dane ostępy, przez kraj, gdzie kiedyś przed wiekami Jezuici pa­nowali, obok rum ich stolicy Villa Rica. Szlakiem tym niewielu przeszło czy przejechało Europejczyków, do nich zaliczała się polska ekspedycja naukowa z pp. Chrostowskim i Jaczewskim na czele, z których pierwszy podróż tę na rubieży cywilizacji ży­ciem dla chwały nauki polskiej przepłacił.
Ale do rzeczy. Therezina, to parę chat. Główna w niej osoba, to właściciel największego sklepu, a równocześnie pocz-mistrz miły i ujmujący, a przytem zacny Polak, p. Jerzy Pogorzelski. Jest bodaj i kowal polski i cieśla, bo do Thereziny ciąży część Calmonu i kawał Heryalu i połać najbliższa Apukarany. Za rzeką Ivahy, przez której majestatyczne wody trzeba  się przeprawiać promem, bo mostu tu i za sto lat nie będzie, za­czyna się zaraz niewielka kolonijka Herval, część kolonji Sena­dor Correia. Polaków tam niewielu.  Wszystkiego ze trzydzieści rodzin   siedzi na jednej  długiej linji przy drodze   malowniczo wśród wzgórz się wijącej.
-82-

Życia tam też niema obecnie niemal żadnego, gdyż o kooperatywę powojowała się cała kolonijka i tak się skłóciła, że lat całych będzie potrzeba, żeby się uspokoiła. Wśrodku kolonji od strony kolonji Hervalsinho i przy drodze na nią wnoszą się oryginalne szczyty Trumbudo i Trumbudinho, najwyższe wzniesienia Gór Nadziei które tutaj nad rzeką Ivahy wiaściwie się kończą. Typowe brazylijskie góry. Podobne do głów cukru, sterczą ich niesamowite w konturach, lasem pokryte stożki, rysując swe dziwne linje na tle ciemnego nieba Po­łudnia. Droga na Hervalsinho tak się tu jakoś wije i kręci, że potężne zwały Trumbuda i smuklejsza kolumna Triubudinha raz są bliższe raz są dalsze ale podróżny ani rusz się ich pozbyć nie może. Ustawicznie całe kilometry towarzyszą. Okolica bardzo malownicza. Teren kolonji górzysty, dalsze wgórza pokryte jeszcze tęgim borem, jarami przewijające się znaczne rzeki i stru­mienie, drogi pnące się jużto opadające serpentynami, wszystko robi wrażenie, pozwalające nazwać te okolice Szwajcarją Pa-rańską. Na Hervalsinho jest Polaków około 200 rodzin. Zajmują oni stosunkowo duży teren i mieszkają sami zwarcie jedynie w sa­mych Górach Nadziei hen aż ku rzece S. Francisco poczynają się im tam wbijać klinem Rusini idący z Prudentopolis.
Organizacji tu prawie że niema, od czasu do czasu powstaje towarzystwo, była tu też kooperatywa, ale wszystko to są efemerydy, które raczej przyczyniają się do pogłębienia swarów, jak do roboty twórczej. Brak obecnie na kolonji ludzi inteligentnych a w dodatku kolosalne odległości od ośrodków wszelkiego buj­niejszego życia polskiego sprawiają, że jest tu pod względem orga­nizacyjnym b. źle. Tem gorzej zaś przedstawiają się te stosunki, że szkolnictwo polskie od szeregu łat nie istnieje zupełnie i nisma żadnych szans powstania, gdyż kacyki kolonizacyjne nie do­puszczają szkoły polskiej.   Analfabetyzm kwitnie też bujnie.
Gospodarczo również nie świetnie. Ziemie wprawdzie nie­zgorsze, ale odległość od rynków zbytu i trudne warunki komunikacyjne nie pozwalają koloniście sprzedać zbioru z zarobkiem. Pozatem brak na kolonji zupełny pinjorów, niema wobec tego zu­pełnie materjalu budowlanego na budynki, czy na płoty a po­nieważ twardodrzew zresztą bardzo cenny z gatunku kaneli, peroby i t. p., został w początku okresu kolonizacyjnego wypalony i wyniszczony, więc kolonista jest w trudnem położeniu.
-83-
Plagą kolonji Hervalsinho jest fakt, że przynależy ona do powiatu Guarapuawa i kolonista w całym szeregu spraw musi jechać bez drogi poprzez góry, bez mostów przez duże rzeki do „wielkiego grodu” Guarapuawa. Jest to jeden z typowych defektów administracyjnych w Brazylji na każdym kroku napoty­kanych.
Przez Therezinę musi się jeszcze raz przejechać, aby się dostać na Apukaranę, sporą kolonję położoną na północ od rzeki Ivahy. Kolonję tą zamieszkuje około 200 rodzin polskich, pozo­stało też z początkowego okresu kilka rodzin niemieckich, ale są to niedobitki. Jest to najlepiej narodowo mająca się kolonja z tego kompleksu. Od lat stale utrzymuje ona szkołę polską, ostatnio powstała tam nawet dla młodzieży drużyna harcerska. Koloniści dosyć uświadomieni robią wcale sympatyczne wrażenie.
Gospodarczo nietęgo jak i na innych kolonjach.180 klm. od kolei to jednakże poważna przeszkoda do handlu i ruchu pro­duktami rolnymi. Jedyny sposób wywiezienia stąd wyproduko­wanej w tych stronach kukurydzy to wytuczeme nią świń, które na swych grzbietach w formie słoniny do kolei ją doniosą. Okolica jednakże malownicza i w zasadzie bogata. Strony te są b. ciepłe.  Średnia  temperatura  roczna naj­wyższa tu jest z całego terytorjum zamieszkanego przez Polaków w Paranie. To też Polacy sadzą tu sporo   trzciny   cukrowej, z której w prymitywny sposób pędzą wódkę, sieją ryż górski a nawet plantują banany. Pod ich bujną zielenią fotografowałem niejedną grupkę kolonistów.   Niestety ostatnimi czasy prawdopo­dobnie wskutek wycięcia lasów klimat się stał bardzo nierówny i  przymrozki pojawiające  się  w  najbardziej   nieodpowiednich porach psują i niszczą kultury trzciny, nie mówiąc już o bananach. Za kolonją Apukaraną kończył się jeszcze niedawno świat cywilizowany.  Parę lat temu jeszcze, kiedy się minęło Bico do Diabo, szczyt Gór Apukarańskich, wjeżdżało się w teren indyj­ski, gdzie niemal zupełnie dzicy synowie puszcz i stepów trudnili się   łowami i nędzne   swe   pędzili   życie.   Dziś tylko  18 klm. przerwy zostało  zajętych przez Indjan,  którzy zresztą usunęli się daleko od drogi, albo porzucili swe dzikie obyczaje i żyją z nędznych ochłapów rzucanych   sobie   przez   innych, a dalej otwiera   się   olbrzymia   kolonja  Candido  de Abreu   położona między rzekami Ubasinho i Ivahy, która ma miejsce na parę tysięcy lotów i z górą tysiąc rodzin, licząc już po kilka lotów na rodzinę.
-84-

Osiadło tam już około 150 rodzin, które ze starszych przybyły kolonjii w poszukiwaniu ziemi dobrej i szerszych prze­strzeni. Okolica tu b. bogata, ziemie dobre, las doborowy, klimat nawet znośniejszy dla Polaka jak na Ivahy czy na Apukaranie, cóż kiedy jeszcze dalej do świata. Jak się tam stosunki ułożą trudno dziś przewidzieć, ale to pewne, że dziś mimo szeregu dodatnich stron okolice te nie dają kolonistom korzystnych wa­runków rozwojowych. Naturalnie mówi się o ogóle, gdyż są osad­nicy, którzy poszli dalej w lasy i podorabiali się na tutejszą miarę majątków. Takich kolonistów, którzy siedzą w okolicznych lasach około, kompleksu kolonji nad rzeką Ivahy jest około 150 rodzin.
Jutro zapewne stoi przed nimi otworem, kiedyś kiedy drogi, a potem i koleje przetną ten bogaty kraj będzie to kraina mlekiem   i miodem płynąca.  Warunki po temu są.
Dziś kto ten kraj zobaczy zachować musi głęboko w duszy obraz czarownych tych okolic, malowniczych wzgórz, cudnej wstęgi rzeki Ivahy. Kiedy się po dobrze stosunkowo utrzymanych drogach przebywa te strony i dalekie widzi perspektywy wspom­nienia głęboko zarywają się w serce i pamięć.
Niestety równocześnie widzi się jaki smutny okres czeka kolonje te w dobie najbliższej, kiedy zostaną one wyemancypowane i wejdą w skład jakiegoś mizernego mumcypjum w rodzaju świeżo stworzonego powiatu Reserva, obejmującego Apukaranę, wtedy drogi te nie utrzymywane, przez rząd federalny zamienią się w ło­żyska potoków, mosty zapadną się i biedni nasi osadnicy znajdą się zdani na łaskę losu.
Guarapuawa.  —   Miasto    magnatów    wołowych.   —   Polacy w „okolicy".  - Amolafaka. -Jutro kolonizacji
Ostatnie karty.
Kiedy się minie Góry Nadziei i wspiąwszy się na ich zwał wyniosły przebędzie kilkunastokilometrowy pas lasów pasma te pokrywające raptem otwiera się przed nami morze stepów guarapuawskich, na których jak statki olbrzymie malownicze ciemnieją gaje. Niedaleko sama  leży  Guarapuawa,  stara  mieścina, czasy dawne pamiętająca i w stare jakieś zakrzepła formy.
-85-
 Duch nowej Brazylji, duch, którego do Parany dopiero kolonizacja polska ostatnich lat kilkudziesięciu wniosła, nie dotarł tu jeszcze. Pierwsze dopiero jaskółki tej nowej wiosny się pojawiają. Domostwa dziwne jak jakowe fortece. Dachy dziwacznego kształtu da­chówką kryte, domy nie tynkowane, bo piasek gdzieś aż od pod­nóży Gór Nadziei trzeba sprowadzać, wszystko to specjalny na­daje miasteczku wygląd. Jest też to stolica największych bogaczy parańskich, o ile bogactwo ich ilością alkrów niewiele wartego, stepu i marnego nieraz bydła mierzyć można. Guarapuawa to stolica „wołowych magnatów”.
W ich to do niedawna niepodzielne i udzielne państwa wdzierać się poczynają coraz liczniej parwehjusze nasi, chłopi polscy, zajmując coraz obszerniejsze połacie kraju narazie jeszcze tylko wybierając tereny zalesione ale jutro pewnie i po step sięgać poczną.
W samej Guarapuawie gromadka Polaków niewielka. Naj­starszy i najbogatszy obywatel Władysław Kamiński, paru kupców drobnych, kilku woźniców, krążących potężnemi swymi „arkami” na kołach po stepach od Gór Nadziei po Foz de Iguassu, jeden drugi rzemieślnik to i wszystko.  Jakieś 20 rodzin.
Ale za to trzema szlakami wali lud polski na płaskowyż guarapuawski gnany przez odwieczną nienasyconą żądzę, nigdy nieugaszony głód ziemi. Ci, co od południa od Cruz Machado idą, wędrują na Pinhaes i w dolinę rzeki Jordaó, środkowa kolumna przeszła już Góry Nadziei i wkracza na płaskowyż od czoła. Od północnej strony od Ivahy i S. Francisco idzie kolumna trzecia i na S. Pedro osiada jak to Kamiński z synami uczynił, i na Marrecas wchodzą i już aż ku Pitangi wzgórzom zapuszczają swe za­gony. Jest ich ze 100 rodzin wszystkiego. Organizacji nie mają, bo pjonerzy są to typowi, każdy jeszcze idzie w pojedynkę, bór sobie zagarnia i korzenie zapuszcza, a potem dopiero za jednym inni idą, narazie małe tworząc skupienia, aby później na po­ważniejsze wyróść ośrodki. Narazie ani szkoły nie mają, ani towarzystwa. I jakżeby to mieć mogli, kiedy jeden od drugiego „sąsiada” o dziesiątki mieszka kilometrów. Ale za to idą potężnie naprzód. Kiedyś mi taki spotkany w lesie pierwszy w tej okolicy Polak powiedział: „Ja jeszcze jestem sam. Ale niedługo. Nie­długo „dziki”(tak zwą nasi miejscowych „leśnych ludzi”) znikną,
-86-
za mną przyjdą inni nasi i niedługo będziemy tylko my tutaj. I napewno tak będzie. Gdy się wczuje w ton słów takiego pjoniera to się wierzy, że tak jak mówi. tak się stanie. A ziemi za­bieraj ą moc.. Taki Szczepan Kamiński w S. Pedro ma w dwu  fazendach 1000 alkrów ziemi (5000 mórg polskich). Kiedym wjechał z nim na szczyt wzgórza, z którego już się roztaczał widok na jego lasy z dumą rzekł mi, zataczając szeroki krąg bi­czyskiem: „Panie Konsulu! to wszystko moje”. Duma iście piastowska i szczęście biły z tych słów prostych, że aż dreszcz przejmował. A oprócz tych, co od morza idą, są już tacy, co daleko na tyły się wdarli.
O Amolaface mówię i tych co na rubieży cywilizacji pałę biją pod polski stan posiadania.
Uwaga: Jak z opisów powyższych widać - dane staty­styczne zbierane były kolonja po kolonji.
Do podstawowych danych urzędowych z okresu kolonizacji rządowej, brało się pod uwagę notatki najlepszego znawcy te­matu, inż. Saporskiego.
. A potem najpierw szły  dane księdza i parafji — potem opinia nauczyciela, kupców, inteligentniejszych kolonistów itp. Od linji do linji, od kolonji do kolonji, trzeba było iść i tak zbierać te dane.Naogół informacje dawały cyfrę rodzin, zamieszkałych na danej kolonji, trzeba było przeto ustalić, wiele dusz wypada średnio na rodzinę. Opinja zgodnie określa ich cyfrę na 6. Ten sam rezultat wydała próba rejestracji robiona przez Konsulów. Stąd ogólnie jest liczone wszędzie 6 dusz na rodzinę. Cyfry przeto są ogólne - ale raczej in plus, na i naszą korzyść.
Jak jest  rozmieszczony żywioł polski i ruski w Paranie?
Tu jeszcze zreasumuję niejako dane, wynikające z opisów powyższych, by dać jaśniejszy obraz rozmieszczenia Polaków i Rusinów na terenie Parany. Główny teren osadniczy, zajęty w Paranie przez Polaków, to płaskowyż, obejmujący środek stanu, ciągnący się od gór Serra do Mar, a opadający lekko ku zachodowi, poczynając od Serra da Esperanca w stronę rzeki Parana, a ku północy ku dopływowi Parany rzece Paranapanema. Płaskowyż ten w tej części, którą zamieszkują Polacy, gdzie rozmieszczone są kolonje polskie czy ruskie dosięga w okolicach Serrinhi 1200 metrów a średnio waha się od 850 do 1000 metrów.
-87-
Tu kolonista polski pisał dzieje swej tutejszej egzystencji, swego trudu pjonierskiego, tu składał dowody swych zdolności kolonizatorach, tu rozgrywało się całe życie kolonji polskiej, tu teraźniejszość polska i tu jej jutro.
Jeśli weźmiemy mapę Parany do ręki, to właściwy teren polskiego osadnictwa ograniczyć musimy jak to widać z mapy załączonej następującemi linjami: Od wschodu linja graniczna pójdzie wschodnią granicą municypjów Colombo i północnej części mun. S. Jose dos Pinhaes, w południowej części municypjum tego przechodzi na steki zachodnie gór nadmorskich Serra do Mar aż do źródeł rzeki Rio Negro i granicy stanów Parana i Sta Catharina. Od południa granicę stanowią rzeki Rio Negro i Iguassu, od północy północne krańce municypjów Colombo, Tamandare, Campo Largo, Ponta Grossa, Ipiranga, Reserva aż do rzeki Ivahy koło wodospadu Salto d'Uba, stąd na południe rzeką Ivahy do rzeki S. Francisco jej dopływu, potem zaś górami Serra da Esperanca aż do źródeł rzeki Rio d'Areia dopływu rzeki Iguassu, którą idzie aż do tej ostatniej i oto jest granica zachodnia. Obszar ten obejmuje municypja: Colombo, Tamandare, S. Jose dos Pinhaes, Cufityba, Campo Largo, Araucaria, Lapa, Rio Negro, Palmeira, Palmyra, S. João do Triumpho, S. Matheus, Ponta Grossa, Entre Rios, Teixeira Soarez, Iraty, Marumby, S.Pedro de Mallet, União da Victoria, Prudentopolis, Conchas, Imbituva, Ipiranga i Reserva. (Municypjum Conchas zostało ostatnio skasowane, a natomiast powstało nowe muni­cypjum Reserva). Na tym obszarze skupione jest przeszło 90% ogólnej liczby Polaków w stanie, mianowicie ze 100.282 dusz, jakie wedle załączonej tabeli i obliczeń mieszkają w Paranie, to tylko 8.640 dusz mieszka na peryferjach tego terenu. Oprócz Polaków mieszka na tym terenie także 38.070 Rusinów. Reszta ich, tj. 2.940 dusz zamieszkuje na okrainach tego obszaru. W 1920 roku wedle spisu ludności Parana liczyła 685.711 głów, Sta Catharina 668.743 głów, a stan Rio Grande do Sul 2.182.713 głów.

-88-
Polacy tedy wedle tych danych sami bez Rusinów liczą 16% ogólnej liczby zaludnienia Parany, zaś razem z Rusinami 20,6%. Wobec faktu, że cyfry ogólne zaludnienia stanu są raczej przesadzone, stosunek ten wypada jeszcze bardziej na korzyść Polaków.Jeszcze lepiej przedstawia się sprawa, skoro weźmiemy w rachubę tylko wzmiankowany powyżej obszar, zamieszkiwany niemal wyłącznie przez Polaków i Rusinów. Otóż obszar ten liczy ogółem 373.641 głów. Polacy sami stanowią na nim 24.5%, zaś razem z Rusinami 34.7% ludności tego terytorium, obejmu­jącego 24 municypja z pośród 49-ciu, jakie stan liczy. Jeśli­byśmy jeszcze uzmysłowili sobie, że Polacy i Rusini zamieszkują niemal wyłącznie po kolonjach poza miastami i z sumy 373.641 głów odtrącili kilkadziesiąt tysięcy na miasta i miasteczka, to pro­cent, jaki Polacy sami czy wraz z Rusinami przedstawialiby na prowincji, wzrósłby jeszcze. A jak widzimy procent ten jest poważny. Są też całe połacie kraju, gdzie co drugi człowiek spotykany, to Polak albo Rusin, a nie brak też municypjów jak Araucana, S. Matheus, S. Pedro de Mallet czy Prudentopolis lub Iraty, gdzie Polacy czy Rusin: osobno lub razem stanowią 3/4 czy nawet więcej ludności.
Korzystny ten stosunek nasz do ogółu ludności nie może być naturalnie przeceniany i to tembardziej, że obecnie tylko przyrost naturalny może być brany z naszej strony w rachubę, nie mamy bowiem niemal zupełnie dopływu większych liczb emi­grantów z Europy, a nawet w granicach ruchu ludności w samej Barzylji stosunek sił przesuwa się na naszą niekorzyść, do Pa­rany bowiem napływa na północy stanu do terenów kawowych coraz więcej S. Paulitańczyków a od południa idą przybysze z Rio Grande do Sul.
Gdzie są nasze najsilniejsze skupienia polskie na rzeczonym terenie? Jak widzimy z załączonej mapy najpotężniejsze sku­pienia polskie w Paranie są trzy. Pierwsze to okolica Kurytyby, wraz z samem miastem, obejmująca powiaty: Colombo, Tamandare, Campo Largo, Araucaria, części bliższe Lapy, oraz S. Jose dos Pinhaes. Na tym obszarze mieszka zgodnie z załączoną tabelą, oprócz miasta Kurytyby i pow. Araucaria, 3367 rodzin, czyli 20.202 dusz. Do tej liczby dodajmy jeszcze 19.000 dusz zamieszkałych w mieście Kurytybie i 8.500 dusz osiadłych w powiecie Araucaria, a otrzymamy razem w rejonie kurytybskim 37.702 dusz. Tu można zaliczyć jeszcze 800 rodzin mieszkają­cych na peryferjach tego okręgu, a to nad morzem 50 rodzin, w dalszych okolicach powiatu Lapa 300 rodzin, w powiecie Rio Negro 150 r., S. Jose dos Pinhaes aż nad granicami Sta Cathoariny 300 rodzin, czyli razem 4800 dusz. Drugi okręg to kolonje w powiatach Palmeira, Palmyra, S. João do Triumpho, Ponta Grossa, dawny Conchas, Entre Rios, Teixeira Soarez i Imbituva. Nie mają one wyraźnego cen­trum, ale w każdym razie lgną ku Ponta Grossie. W tym rejonie mieszka 1740 rodzin, czyli 10.440 dusz. Przytem trzeba tu za­znaczyć, że ludności przybywa tu najwięcej nad koleją S. Paulo - Rio Grande do Sul. Tu trzeba doliczyć Polaków w powiatach Castro i dalej na północ stanu, którzy mieszkają poza zwartym terenem osadniczym, ale mają ciąg do Ponta Grossy. Liczy się ich 590 rodzin, czyli 3540 dusz.
-89-

Trzecie skupienie, to rejon, sięgający od Fernandez Pinheiro do Porto União i od S. Matheus d Cruz Machado z centrem w Marechal Mallet, obejmujące 4850 rodzin, czyli 29.100 dusz. Tu należą też rodziny, mieszkające w liczbie około 100 na Jangadzie i w powiecie Palmas, razem 600 dusz.
Następuje ostatnie skupienie, obejmujące Prudentopolisi ko­lonje nad rzeką Ivahy, liczące 1650 rodzin, czyli 9900 dusz, tu też zaliczyć należy tych, co mieszkają na zachodzie stanu w licz­bie 2400 dusz, rozsianych tu i ówdzie w drobnych liczbach, a otrzymamy ogólną cyfrę 100.282 Polaków.
Jak z tego widać, najstarszy teren zasiedlenia polskiego, re­jon podkurytybski, daje największą liczbę Polaków, bo 37.702 dusz, a licząc z tymi, co ciążą ku niemu a leżą już nieco dalej - 42.502 dusz. Następuje rejon następny co do wieku, tereny nad Iguassu i nad koleją S. Paulo - Rio Grande do Sul. Jeśli weźmiemy okręg Palmeryjsko - Pontagrosseński i Malletański razem, otrzymamy liczbę 39.540 dusz, nie licząc rozprószonych na peryferjach danego terenu w liczbie 4140 dusz. Trzecie sku­pienie nad Ivahy, najmłodsze, łączy się ze starą kolonją Pruden­topolis, przez którą idzie droga do nowych terenów na Guarapuawie, zajmowanych ostatnio coraz bardziej. Daje ono razem 9900 dusz, a około 1800 ma poza swą granicą. Rusini rozłożeni są w tych czterech skupieniach bardzo znamiennie.
-90-
W Kurytybie i pasie jej bliskim jest tylko 3910 dusz, w okręgu Palmeira — Ponta Grossa zaledwie 900 dusz, nato­miast w okręgu Marechal Mallet 18.000 dusz, w okręgu Prudentopolis - Ivahy 17.240 dusz i 360 dusz na Guarapuawie. Wreszcie około 100 rodzin czyli 600 dusz w rozprószeniu, ra­zem 41.010 dusz. To stan w Paranie.    (Mapa stan ten ilustruje graficznie).

Sytuacja w Sta Calharinie odmienna. Tam niema poza Itayopolis (Lucena) zdecydowanych skupień.

Sytuacja w stanie Sta Catharina jest zupełnie odmienna. Tam poza Luceną, tworzą obecnie municypjum Itayopolis, nie­ma żadnego wybitniejszego skupienia polskiego względnie polsko-ruskiego. Żyją oni rozprószeni, tworząc grupki nieznaczne, prze­ważnie lgnące do terenu osiedlenia w Paranie, z którym sąsiadują, a nieraz wprost nie dają się rozdzielić.
Z liczby 3135 rodzin polskich w Sta Catharinie, czyli 18.810 dusz, w pasie nadmorskim w municypjach S. Bento, Campo Alegre, S. José, Blumenau, Brusque i dalej na południe przez Orleans i Grão Para aż do Cocalu w mun. Ussuranga mieszka 1355 rodzin, ale rozrzucone są na przestrzeni dużej wzdłuż całego frontu atlantyckiego Sta Cathariny. Największe w tem skupienie, też zresztą nie zwarte, ale w każdym razie wzglę­dnie sobie bliskie, to Rio Vermelho (50 rodzin), Rio Natal (85 rodź.), rozprószeni w okolicy (100 rodź.), Massaranduba (200 rodź.), a dalej Bateas, Avenquinha i grupa Polaków nad gra­nicą Parany, łącząca się z Polakami w Padre Paulo w mun. Parańskiem S. Jose dos Pinhaes w liczbie 400 rodzin, czyli razem 835 rodzin. Są one jednakże pomieszane silnie z Niemcami i ni­gdzie zdecydowanej większości nie stanowią, a pozatem okolice te opuszczają. W mun. Blumenau i Brusque koło Indayalu i Pinheiro jest około 150 rodzin, 20 w stolicy stanu Florianopolis, 150 na Grão Para i Orleansie, 100 na Annitapolis, Esteves Jr. i w rozproszeniu w tych okolicach, wreszcie w Cocalu, Cresciumie itp. na południu stanu  150 rodzin.
Największe skupienie stanowią Polacy na Lucenie i okolicy, gdzie zwartą masą zajmują tereny w liczbie 1200 rodzin, roz­szerzając się na pobliskie i dalsze okolice w stronę Blumenau aż za górę Tayo i w stronę Canoinhas na zachód. Do tego skupienia zaliczyć można Polaków w Mafra i na starych kolonjach Augusta Victoria itp., położonych w okolicy tego miasteczka, a łą­czących się z kolonjami w Rio Negro po stronie parańskiej w licz­bie 50 rodzin.

-91-
Aczkolwiek formalnie na terenie Sta Cathariny się znajdują niemniej właściwie do parańskiego terenu osadniczego, należą i mogą być zaliczeni Polacy w Tres Barras, Rio Tigre i okolicy (200 rodź.) i rozprószeni w mun. Canoinhas w liczbie 100 ro­dzin, a pochodzący w znacznej mierze z Parany z kolonji Antonio Olyntho itp.
Tak samo kolonje w okolicy Porto União da Victoria liczyć należy właściwie do Parany, co też uczyniłem odnośnie do miesz­kańców samego miasteczka i najbliższej okolicy. Natomiast ko­lonje w Antonio Candido (Barreiros), Legru, Nowa Galicia formalnie też zaliczam do Sta Cathariny. Stanowią one razem z rozprószonymi w okolicy 180 rodzin.
Rusini w pasie nadmorskim prawie nie mieszkają. Razem może się ich tam naliczy z 200 rodzin. Największe skupienie ruskie jest również na Lucenie, gdzie na Iracemie mieszka ich 400 rodzin. Skupienie to przyrostu nowego niema. Około 100 ro­dzin jest na Tres Barras i okolicy i drugie tyle w municypjum Canoinhas, przeważnie pochodzących z Antonio Olyntho. Porto Uniao i okoliczne kolonje oraz Antonio Candido, Legru, Nova Galicia z rozprószonymi liczą około 250 rodzin ruskich. Razein więc Rusinów w Sta Catharinie liczyć można na 1050 rodzin, czyli 6300 dusz.
Skupienia polskie w  Rio Grande do Sul. Rusinów tam niema.
W Rio Grande do Sul rozmieszczenie Polaków jest dosyć ciekawe. Rzecz przytem charakterystyczna, że niema tam poza jednostkami względnie rozprószonymi rodzinami, nie podającymi się za Rusinów, a w każdym razie za takich nie uchodzącymi, wcale żadnych kolonij ruskich.
Polacy, licząc od południa, grupują się najpierw nad La­guną po miastach: Rio Grande do Sul 200 rodzin, Pelotas 50 ro­dzin, Porto Alegre 600 rodź. Do tego terenu,osadniczego należy też zaliczyć kolonję S. Feliciano 600 rodzin i 100 rodzin w oko­licy, dalej Marianna Pimentel 200 rodzin i 50 w okolicy, oraz Barao do Triumpho, S.  Brąz 50 rodzin, wreszcie rodziny rozprószone na południu stanu w liczbie 150 ludzi.
-92-

Razem 2000 ro­dzin, czyli 12.000 dusz, rozmieszczonych na południu stanu. Skupienie to niema ciągłości i poprzerywane jest znacznemi od­ległościami. W każdym razie ma pewne wspólne ciążenie ku Lagunie i stolicy stanu Rio Grande do Sul — Porto Alegre. Idąc na północ, natrafiamy na resztki kolonizacji polskiej, niegdyś bardzo licznej,   jak to widać   ze szkicu historycznego, obecnie już tylko w postaci szczątków wegetującej między Niem­cami w S. Antonio da Patrulha (70 rodź.), a Włochami w S. Marcos (80 rodź.), Antonio Prado (50 rodź.), Alfredo Chaves (200 rodź.). Sta Thereza, Bento Goncalves (50 rodź.), Guapore, S. Luiz da Casca (250 rodź).   Odległe dalej ku Zachodowi Jaguary (150 rodź.) i rozprószeni w centrum stanu (150 rodź.) dopełniają tego terenu.  Razem 1000 rodzin, czyli 6000 dusz. Przechodzimy do najpotężniejszego skupienia polskiego, coprawda przemieszanego z Włochami, ale w każdym razie góru­jącego nad nimi liczebnie, to Erechim, cała ogromna kolonja od stacji Capoere po Barrão i od Cravo po Rio de Peixe. Dodawszy do tego rozprószonych aż po Marcelhno Ramos otrzymamy 4200 rodzin, mieszkających na jednem zwartem terytorjum, czyli 25.200 dusz. Jest to najsilniejsze skupienie polskie w Rio Grande do Sul, rosnące przez dopływ kolonistów z południa, głównie ze starych kolonij polskich w centrum stanu, a poczynające już pu­stoszeć na korzyść stanu Parana.
Nakoniec mamy teren Ijuhy, Guarany i peryferje pobliskie. Mamy tam 3.000 dusz na Ijuhy, 12.000 dusz na Guarany i oko­ło 500 rodzin t.j. 3000 dusz rozprószonych na kolonji Sta Rosa, w S. Angelo i na zachodzie i północnym zachodzie stanu.   Czyli
razem 18.000 dusz.
Tak więc w czterech punktach stanu, na ogromnych od siebie odległościach skupiają się Polacy w Rio Grande do Sul, przed­stawiając łącznie cyfrę 61.200 dusz polskich.
Reasumując powyższe uwagi, możemy przyjąć cyfry nastę­pujące: Parana 100.282 dusz, Sta Catharina 18.810 dusz i Rio Grande do Sul 61.200 dusz, czyli razem 180.292 Polaków. Do tego możemy dodać w Paranie jako bliskich nam mową i oby­czajem 41.010 Rusinów, w Sta Catharinie zaś 6300 Rusinów, czyli razem 47.310 głów. Tu tylko jeszcze parę uwag porównawczych.
-93-
Jak to już podkreśliłem .najlepiej przedstawiają się sprawy stosunku procentowego Polaków do reszty ludności w Paranie. Tu bowiem Polacy sami stanowią w całym stanie 16%, z Rusinami zaś 20.6%. Czyli już liczbowo muszą być brani poważnie w rachubę.
Natomiast w Sta Catharinie procent Polaków do ogółu lud­ności wyraża się bardzo skromną cyfrą 2.95% (niecałe trzy pro­cent). Gorzej zaś jeszcze wygląda w Rio Grande, bo tylko 2.8%.   Zaiste mało.
Wniosek stąd jasny, dążyć do skupienia Polaków w Pa­ranie, przesiedlenia ich z południowych stanów tamże i to tem bardziej, że w obu tych stanach nie stanowią większych skupień, a o ile nawet i tworzą, takowe, to są one terytorjalme niezbyt wielkie w stosunku do powierzchni stanu i giną w otaczającem ich morzu obcem.
Rola kolonizacji prywatnej, wtórnej, spontanicznej.
Kiedy spojrzymy na mapę, znaczącą kolorem jaśniejszym te­reny zasiedlone przez kolonistów polskich, którzy nabyli ziemie prywatne, kiedy porównamy cyfry z różnych zestawień, zoba­czymy, jak doniosła i poważna jest rola kolonizacji wtórnej, spon­tanicznej, czy powiedzmy inaczej prywatnej. Tu właśnie pokazał nasz osadnik całe swe uzdolnienie pjonierskie, cały swój żywio­łowy pęd do zajmowania coraz to nowych terenów.
Oto parę przykładów ciekawych, jak to chłop polski, za­gospodarowawszy się na swym locie, działce, otrzymanej od rzą­du na kolonji rządowej, nieraz bardzo lichej i niewielkiej, rozsze­rzał swój stan posiadania, nabywając dla dzieci i wnuków potężne obszary ziemi.
Weźmy np. kolonję św. Kandydy, położoną o niecałe sześć kilometrów od Kurytyby po gościńcu Graciosa, łączącym Kurytybę z morzem. W 1875 roku osadzono na tej kolonji 65 rodzin na względnie małych lotach, które wahały się od 2—5 alkrów. Była to więc kolonijka niewielka. Osadnicy pochodzili wszyscy z pod Opola na G. Śląsku. Obecnie po 48 latach w granicach parafji św. Kandydy, która obejmuje ludność polską z dawanej kolonji św. Kandydy rozrodzoną, mieszka na roli, na ziemi 261 rodzin, czyli cztery razy więcej.   I tak, sama kolonja liczy  125 rodzin,  na Bacachery jest rolników 20, toż samo na Bairro Alto, na  Roça Grande, Resaka i Una 51   rodzinrozproszonych po lasach w stronę gór a pochodzących ze św. Kandydy, 45 rodzin. Te 261 rodzin ma dzisiaj około dziesięć razy więcej ziemi w swem posiadaniu i z roku na rok coraz to nowe zajmuje tereny, wyku­pując sąsiadujących „kabokli” i sunąc ławą w okohce przez się zajęte.
A teraz najwspanialszy dokument pjonierskiego uzdolnienia naszego kolonisty, Thomaz Coelho. Powstało ono w 1876 roku. Zasiedlone zostało „Mazurami” z pod Gorlic, a w drobnej mie­rze przez „Prusaków” z pod Pelplina i Starogardu. W chwili powstania kolonja liczyła 446 lotów, już w parę lat później, w ro­ku 1885, liczono w parafji 517 rodzin, część bowiem przyby­szów, nie zastawszy gotowych lotów rządowych, kupiła ziemie prywatne w pobliżu leżące. Jak więc widzimy za podstawę mo­żemy przyjąć, że na kolonji Thomas Coelho osiadło 500 rodzin przybyłych z Polski. Było to w 1878 roku, a więc 45 lat temu. A patrzmy obecnie. Na „macierzystej" kolonji mamy obecnie coprawda tylko 320 rodzin, ale zajmują one teren conajmniei dwa razy większy, obejmujący nietylko ziemie dzielone niegdyś przez rząd, ale i tak zwane „Rosy Ciepłe, Nowe i Zakopane” czy „Stare”, a równocześnie dzieci i wnukowie ich, a częściowo i starzy koloniści, zajęli całe Araukaryjskie municypjum, tworząc dziś podkolonje: Costeira, Palmital, Rio Abaixo, Campo Redondo, Cannaviera, Lagoa Grande, Matto Branco, Guajuvira de Cima, Boa Vista, Fundo do Matto, Ipyranga, Rodeo, Balsa Nova, Campina das Pedras, oraz Campestre, razem około 1500 rodzin, w czem tylko 50 rodzin na Costeirze, dawniej nazywa­jącej się Barao de Taunay, i 100 rodzin na Ipyrandze pochodzą z przybyszów z Polski, osadzonych odrazu na kolonjach rządo­wych, a reszta to koloniści z Thomas Coelho. Dalej ci sami „Ma­zurzy" zasiedlili w municypjum Lapa parafję Catanduva - Contenda - Serrinha, hen aż pod samo miasteczko Lapa około 650 ro­dzin, ze 100 rodzin za Lapą aż ku granicy Sta Cathariny, ze 100 rodzin w municypjum Campo Largo, około 100 rodzin w Palmeryjskiem na Papagaios Novos, S. Pedro itp., ze 100 rodzin w municypjum Iraty, po kilkadziesiąt rodzin około Roxo Roiz i w Fernandes Pinheiro czy Teixeira Soarez, razem rodzin pochodzącycli z Thomas Coelho przeszło 2000, nie licząc rozprószonych tu i ówdzie. To znaczy, że kolonja „macierzysta" powiększyła się w 45 latach przeszło 4 razy w liczbie rodzin, a zajęła napewno 10 razy więcej ziemi. Czy to nie imponujący monument, jaki postawił sobie polski kolonizator.

-95-

Podobnych przykładów, może nie tak świetnych, możnaby przytoczyć  znacznie więcej.   Wykazują one doskonale wartos'ć i doniosłość kolonizacji prywatnej, która dopełniła inicjatywę rzą­dową i aczkolwiek nie kierowana jedną ręką, samorzutnie jed­nakże spełniała rolę bardzo doniosłą z punktu widzenia naszego interesu narodowego, a mianowicie wypełniała luki między kolo-njami rządowymi, zlewając je w jeden obszar polski.   W taki osób dawne kolonje kurytybskie połączyły się w jeden łańcuch, i  poprzez Araukaryjskie  i  Łapskie  kolonje  dosięgają  już  dru­giego terenu kolonizacji rządowej w Palmeryjskiem i w dorzeczu rzeki Iguassu.   Tą drogą św. Mateusz połączył się już niemal z Rio Claro, to znowu z nową kolonja Cruz Machado, tak wzdłuż kolei S. Paulo — Rio Grande kolonista polski zapełnia luki między kolonjami dawniejszymi, a trzecim terenem osadniczym, położo­nym u stóp gór Serra da Esperanca i nad rzeką Ivahy, a ostatnio przekroczywszy już tę zaporę, idzie poza góry trzema drogami na płaskowyż Guarapuawy.
Polska kolonizacja prywatna.
Znaczenie kolonizacji prywatnej, jako koniecznego dopełnie­nia akcji rządowej, kolonizacji, kierowanej przez Polaków i przez nich prowadzonej, zgodnie z pewnym planem i w interesie naro­dowym polskim zrozumiano już bardzo dawno.
Zaraz u kolebki samej kolonizacji Parany Polakami pro­pagował ideę tę E. Seb. Saporski.  Jeszcze zanim przyszła głów­na fala emigracji polskiej w latach 90-tych już tenże Saporski projektował kolonizację prywatną, nie wspominając już o próbie przez niego zrobionej osadzenia „pielgrzymów” na prywatnych ziemiach nad rzeką Bariguy, tam, gdzie dzisiaj leży kolonja polska Orleans, zresztą próbie nieudałej.   Kiedy   rusza   za   morze tłumnie lud polski  w czasie pamiętnej „gorączki” brazylijskiej, Saporski, kierujący wtedy kolonją św. Mateusza, w porozumieniu z ks. Wład. Smołuchą, Stenclem i Flizikowskim, kontraktuje teren zwany „Escapa Carallo”,   a przez nich   nazwany „Kamienną Górą” i w 1897 roku ma zostać zapoczątkowana kolonizacja prywatna przez firmę polską.
-96-
Niestety jeden ze wspólników wy­cofał się z interesu, zapowiadającego się bardzo dobrze i zrobio­nego na doskonałych warunkach z właścicielem Brazyljaninem i inicjatywa Saporskiego marnieje, zniechęcając go do dalszych prób.
Około 1900 roku jednakże, w okresie, kiedy idea ,,Nowej Polski”, propagowana we Lwowie przez „Gazetę Handlowo-Geograficzną” jest u swego zenitu, powstałe przedtem na dwa lata Towarzystwo Kolonizacyjno-Handlowe projektuje koloni­zację Parany na  szerszą skalę przez Polaków. Pomaga mu w tem konsul austrjacko - węgierski W. Pohl. Rząd parański ofia­rowuje nawet miljon hektarów ziemi na ten cel po 2 milrejsy za  hektar i to jeszcze na spłaty. W roku wzmiankowanym wyjeżdża do Parany delegat Towarzystwa p. Zenon Lewandowski, który miał ostatecznie umówić warunki koncesji i inne szczegóły. Nie­stety Towarzystwo nie zgromadziło odpowiednich funduszów, zresztą na owe czasu nie tak wielkich, bo wynoszących wedle  kosztorysu Towarzystwa przy planie kolonizowania 50.000 hek­tarów, tylko 325.200 milrejsów, czyli około 170 tysięcy gulde­nów austrjackich i cały projekt upadł. Idea stworzenia Polskiego Towarzystwa Kolonizacyjnego kołatała się później ciągle po głowach działaczy polskich w Pa­ranie. Zajmował się nią Bielecki i Warchałowski, propagował ją jednak najgoręcej Dr. Kłobukowski. On też wszedł w poro­zumienie z naszym podróżnikiem, Dr. Witoldem Szysztą, który zwiedzał na zaproszenie d-ra Nilo Pecanha, eksprezydenta repu­bliki, Brazylję i Paranę i chciał dostać koncesje na kolonizację pol­ską. Interesował się w Paranie terenami nad rzekami Iguassu i Cavemoso albo nad rzekami Chapeco i Uruguayem w ówczesnem Contestado. Ale i ten projekt nie doszedł do skutku, jak również idea zainteresowania kolonizacją Parany Paderewskiego, czy ja­kiegoś magnata polskiego, którą nosił i propagował Fr. Dergint. Nie doprowadził też do realizacji żadnego ze swych projektów ks. Anusz, który podobnie jak Pankiewicz, p. Jahołkowska. Bagniewski gorąco popierał ideę skupiania się Polaków w Paranie. Inicjatywa polska nie wydała żadnych pozytywnych rezultatów: nie przybrała poza nikłymi rozmiarami lokalnych parcelacji, form większych.  A warunki były coraz trudniejsze.   Cena ziemi rosła wraz z zaludnieniem kraju, to też kapitały potrzebne były dużo większe jak dawniej. Trudniej też było o tereny bliżej kolei i dawnych kolonij. To też coraz to mniej było szans na to, aby plany kolonizacji polskiej były zrealizowane.

-97-

Kolonista polski zaś robił tymczasem swoje bez niczyjej po­mocy. Sprawa odżyła w 1921 roku.   Zreferowano ją na Zjeździe Kupców i Przemysłowców, a niedługo potem zaczęto jedną więcej próbę na Guarapuawie, gdzie skierowywała się spontanicznie ko­lonizacja polska, dokąd ją pchał naturalny ruch ludności.   Mier­nik Władysław Radecki zakontraktował fazendę „Amolafaca” u pułk. Queiroza i rozpoczął ją parcelować między kolonistów. Do  1923 roku osadził  100 rodzin, w tem 20 przeszło z Rio Grande do Sul, zapoczątkowując tem samem ruch migracyjny   do Parany, a z drugiej strony wytwarzając na kresach zachod­nich skupienie polskie, do którego już będą grawitować rozsypu­jący się po lasach Guarapuawy koloniści polscy.
W 1923 roku doporowadził do skutku kolonizaję terenów przyległych do kolonji Luceny za górą Tayo w stronę Blumenau głównie na użytek kolonistów z samej Luceny, jak i dla ścią­gnięcia tam osadników naszych rozprószonych wśród Niemców w pasie nadmorskim Sta Cathariny ks. J.Kominek, Misjonarz, proboszcz tamtejszy, wraz z p. Wład. Mączewskim, działaczem z tych stron. Ale ta druga próba ma charakter czysto lokalny.
W każdym razie należy to raz jeszcze stwierdzić potrzeba kolonizacji prywatnej polskiej istnieje i znajdzie oparcie w głodzie ziemi u kolonisty polskiego, który do tej pory sam bez pomocy organizacji, płacąc nieraz ceny wygórowane zajmował jednakże zwartą ławą tereny, na które „zagiął parol”.
Wnioski na podstawie rozsiedlenia żywiołu polskiego i statystyki tegoż. Naturalny ruch ludności w Południowej Brazylji. Gdzie skupiać Polaków?

Kiedy spojrzymy na mapę Południowej Brazylji i roz-mies&zenie na niej kolonji polskich i zastanowimy się nad cyframi, jakie nam o stanie liczebnym tamże daje statystyka, odrazu na­suwa się, narzuca się wniosek skupiania naszych rodaków w Pa­ranie. Przedewszystkiem teren zasiedlony tamże przez Polaków jest największy, obejmuje bowiem niemal cala zaludnioną część kraju, a mimo to że teren ten jest najsilniej zaludniony, na tym terenie, gdzie Polacy żyją blisko jedni drugich, stanowią wraz z Rusinami poważny procent 34.7 a sami 24.5 ogółu ludności.
-98-

Statystyka powiada nam, że kiedy w Rio Grande do Sul Polacy stanowią 2.8% ogółu ludności, w Sta Catharinie 2.95%, a więc nie o wiele więcej przyczem ulegają liczebnie ogromnie nietylko ludności tubylczej ale i Niemcom i Włochom, to w Paranie sami Polacy przedstawiają 16% ludności a z Rusinami 20.6%, przy­czem dominują nad innymi emigrantami. Dodać tu należy fakt, że i bezwzględna liczba Polaków w Paranie jest największa, okrągło licząc 100.000 dusz, przy 40.000 Rusinach a w Rio Grande 60 tysięcy, w Sta Calharinie zaś ledwo 18.000. Nakoniec życie polskie w Paranie jest najlepiej zorganizowane, w Kury-tybie jest jego centrum, w Paranie najlepsze szkoły, cała prasa, inteligencja polska itd.  Najlepiej układa się tam też współżycie z  Brazyljanami.To też oddawna idea skupienia Polaków w Paranie, gdzie się najlepiej zaaklimatyzowali, wchodziła, w program wszystkich działaczy. Obecnie plan ten znalazł naturalnego sprzymierzeńca w życiu. Ono to, opierając się na naturalnym ruchu ludności w południowej Brazylji, daje temu programowi silne podstawy, ono to każe za­brać się do realizacji samego problemu, nietylko z jakichś polskich specjalnych względów, ale wprost z racji gospodarczych.
Załączona mapa wykreśla ruch ludności w trzech stanach południowych Brazylji. Te stany bowiem ze względów przyrod­niczych, klimatycznych, społecznych, gospodarczych, (cena ziemi) oraz składu ludności, jak i całego szeregu innych argumentów tworzą jedną całość w sobie zamkniętą, kiedy już S. Paulo w rejon ten nie wchodzi, mając zupełnie inną fizjognomję. Otóż jeśli weźmiemy wszystkie trzy stany, to musimy skonstatować, że ruch ludności odbywa się w nich, biorąc je łącznie, od południa na północ. Zacznijmy od stanu Rio Grandę do Sul. Kierunek północny widać nietylko u kolonistów polskich ale i u innych mieszkańców stanu. Niemcy i Włosi ze starszych kolonji, poło­żonych w południowe] części stanu, a nawet w środkowych jego rejonach idą ciągle na północ, zajmując wolne tereny w kolonji Erechimskiej czy na Agua do Mel, czy na Sta Rosa, wypierając Polaków idących zawsze w przedniej straży już nielylko z dawnych kolonji w centrum stanu, ale nawet i z Erechimu.


-99-

Mapa kolonji polskich w trzech południowych stanach brazyljijskich (Anexo)

Nenhum comentário:

Postar um comentário