terça-feira, 14 de setembro de 2010

Z galicyjskiego bagna emigracyjnego. Jan Pietka. Czesc 1.



Z galicyjskiego bagna emigracyjnego

Kraków, Nakładem Autora 1912.
Drukarnia B. i Dr. K. Koziańskich w Krakowie.

SPIS ROZDZIAŁÓW.
CZĘŚĆ PIERWSZA.
Krótki szkic stosunków emigracyjnych.
1.  „Hyeny   emigracyjne - str. 8 - 11
2. Wychodźtwo sezonowe - str. 12 - 21
3. Wychodźtwo zamorskie - str. 21 - 26
4. Towarzystwa przewozowe i biura podróży - str. 26 - 36

CZĘŚĆ DRUGA

DZIAŁALNOŚĆ „POLSKIEGO TOWARZYSTWA EMIGRACYJNEGO”

1. Bracia Okołowicze budują w Paranie „Nową Polskę” - Krach tego przedsięwzięcia. - Jóżef Okołowicz denuncyant. - Nieudana „sztuczka” asekuracyjna braci Okołowiczów. - Jeden się topi, drugi „uzdrawia” emigracyę w Starej Polsce. Str. 37 – 53.
2. Założenie we Lwowie „Polskiego Towarzystwa emigracyjnego” humanitarno-zarobkowego. – str. 53 - 55
3. Afera z hr. Le Hone’em – str. 55 - 57
4. Przeniesienie P.T.E. do Krakowa. – Brzydka intryga przeciw posłowi Skołyszewskiemu – str. 57 - 59
5. „Po szerokim gościńcu”. – str. 59 - 61
6. Zwalczanie konkurentów za pomocą denuncyj. – str. 61 - 65
7. Fikcyjne kontrakta. – Nagonka do Prus. – Pokrzywdzenie kilku tysięcy wychodźców. – str. 65 - 68
8. Magazynowanie wychodźców sezonowych w celu handlowania nimi.  – str. 68 - 70
9. Skargi na P.T.E. i listy wychodźców sezonowych. – str. 70 - 79
     10. P.T.E. jest oddziałem biura Misslera. – Inne ciekawe stosunki – str. 79 - 86
     11. Dlaczego P.T.E. ma deficyt i potrzebuje subwencyj? – str. 86 - 98
     12. Płatni chwalcy P.T.E. – Metoda Okołowicza bronienia się przed zarzutami.  str. 98 - 103

4
    13. Szczególniejsza „humanitarność” P.T.E. – str. 103 - 108
    14. Opis naocznego świadka jakimi okretami wysyła P.T.E. wychodźców. – str. 19 – 114.
    15. Okołowicz dyrektor i ks. Anusz, członek P.T.E. handlarzami wychodźców z Chełmszczyzny do Parany – str. 114 - 126
   16. Krwią i łzami pisane listy z Brazylii.- str. 126 - 140
   17. Zamiast badania zarzutów, ślepa adoracya Okołowicza ze strony rady nadzorczej.- str. 140 - 159
    18. Plany na jeszcze większy humbug. – str. 159 – 168
    19. Zakończenie – str. 168 – 169.
5

PRZEDMOWA
Nie znajduję stosowniejszej nazwy na nasze tosunki emigracyjne, niż ta, którą w tytule tej książki umieściłem, gdyż przyszedłem do przekonania, że to wszystko, co się u nas dzieje na polu emigracyi, stało się wskutek wielolet­niego niedbalstwa tak wielkiem i głębokiem bagnem, że już teraz grzęzną w niem nawet uczciwe usiłowania, aby jakiś porządek zapro­wadził:.
Jako nauczyciel szkół średnich, nie intere­sowałem się sprawami emigracyjnemi więcej, niż każdy nie obojętny na sprawy społeczne człowiek inteligentny się interesuje. Dopiero gdy przeszedłem z powodu nadwątlonego zdro­wia na emeryturę, poświęciłem całe dwa lata rzasu na studya teoretyczne, a także i prakty­czne nad polskiem wychodźctwem. W tym celu wziąłem udział w przeprowadzeniu reorgani­zacji „Galicyjskiego Towarzystwa Św. Rafała opieki nad wychodźcami” i po całkowitem usu­nięciu zeń ks. Szpondra objąłern zarząd schro­niska dla wychodźców przez to Towarzystwo w  Krakowie utrzymywanego.
Ponieważ głównym zadaniem Towarzystwa po reorganizacyi było udzielanie porady, po­mocy i opieki dla tych wychodźców, którzy wybrawszy się w podróż, zostali w drodze oszukani,
6
na zachód i stratę narażeni, lub z różnych powodów z drogi zawróceni i na rozmaite inne przykrości i szkody narażeni, - przeto miałem sposobność starając się tym wychodźcom dopomódz, poznać „in flagranti” wiele matactw i nadużyć agentów emigracyjnych.
            Najwięcej do czynienia miałem z Polskiem Towarzystwem Emigracyjnym”, gdyż ono w Krakowie i w całym kraju usiłuje wyłowić wszystkich wychodźców i „zaopiekować się” nimi po swojemu dla własnego zysku – dlatego najwięcej spostrzeżeń zebrałem o tej agencji emigracyjnej.
            Dotychczas pisano o „Polskiem Towarzystwie Emigracyjnem” same reklamowe hymny pochwalne, głos krytyki przez całe trzy lata istnienia tego towarzystwa zostało  zręcznie i przebiegle przygłuszony przez ludzi, którym na tem zależało. Ale kto się boi otwartej krytyki i zapobiega, aby jej nie było ten już wydaje sobie podejrzane świadectwo. W zamknbiętej szczelnie przestrzeni wytwarza się zazwyczaj stęchlizna – nie usunie jej jednak ustawiczne kadzenie, lecz tylko zrobi to otwarcie drzwi i okien dla wpuszczenia świeżego powitrza. Chciałem, aby takie otwarcie drzwi i okien była ta moja praca, owoc dwuletnich moich studyów, A były to stydya ciężkie i przykre, bo wszystkie „hyeny emigracyjne” rzuciły się na mnie, aby mi przeszkodzić i obrzuciły mnie błotem podejrzeń, iż zająłem się wychodźctwem jedynie w tym celu, aby jak one, zyski osobiste z niego wyciągać.

7
Sądzę jednakże, iż moja praca wobec ubóstwa naszej literatury emigracyjnej nie będzie bez pożytku, tem więcej że niedługo ma przyjść pod obrady parlamentu projekt nowej ustawy emigracyjnej i nasi pp. posłowie muszą się ze  sprawami naszego  wychodźctwa dokładnie obznajomić. Na przykładzie, na „Polskiem Towarzystwie emigracyjnem” wykazuję, jak nie należy brać się do pracy nad polepszeniem naszych sto­sunków emigracyjnych. Pragnę jednakże, nie zniechęcić lecz zachęcić do pracy społeczeństwo, bo udowadniam, że postąpiono w tym wy­padku wyjątkowo lekkomyślnie, oddana kiero­wnictwo instytucyi w ręce zdumiewając nie-odpowiednie - a więc przy zwykłej przezorności, w normalnych warunkach, uczciwa i ro­zumna  akcya   się  powiedzie, powieść się musi!

Jan Piętka – autor
8
CZĘSC PIERWSZA.

Krótki  szkic stosunków emigracyjnych,
l. „Hyeny emigracyjne”.
         Wychodźctwo ludności polskiej zarobkiem  lub na osiedlenie do innych krajów z roku na rok powiększa się i przybiera wprost zastra­szające rozmiary. Już przeszło m i 1 i o n 1 u d z i rocznie opuszcza granice Polski na krótszy lub dłuższy czas, lub nawet na zawsze - i szuka polepszenia swego ekonomicznego polepszenia w   obcych krajach!
Jest to zjawisko w przyczynach swoich na­der skomplikowane i posiada swoje złe i dobre strony. Jakiekolwiek byłyby wszakże wszyst­kie razem wzięte przyczyny tej wielkiej emigracyi, to z pewnością ta jedna jest najważniej­sza  nędza ekonomiczna i chęć zapobieżenia, jej zapomocą wyższych zarobków za granicami kraju.
Nie  co  innego  jak   marki   pruskie    i   dolary amerykańskie    tym   magnesem, który  przyciąga ów milion ludzi do wędrówki... nader przy­krej i ciężkiej. Nie ulega wątpliwości, że ogromna większość tych wędrownych ptaków, wolałaby nie odlatywać gdyby mogła. Już dzisiaj nikt nie odważy się uważać wychodźctwa za włóczęgostwo, któ­re należy powstrzymywać zakazami i karami

9

Jak to   było   przed   paru   dzieciątkami   lat.   Dzisiaj wszyscy  na   jedno  się  godzimy,   że   najlepszym   i   jedynym   sposobem   umniejszenia   lub powstrzymania wychodźctwa jest sprawa  ekonomicznych stosunków   w   kraju, a wszelkie zakazy i obostrzenia dla wychodźców, byłyby tylko tamowaniem samopomocy biedaków. Więc nie szykanować wychodźców, ale opiekować się nimi należy, aby odnieśli jak największą korzyść z wychodźctwa, dopóki w kraju nie nastaną dla nich lepsze warunki
Niedola jaką cierpią nasi wychodźcy w czasie swojejj podróży i pobytu poza granicami kraju nie pochodzi   przeto   ze   samego   faktu   emigro­wania,  ale stąd,  że się  wychodźctwem należy­cie   nie   interesujemy,   że  się  tymi  masami  wędrującymi nie   opiekujemy,  nie pomagamy tym biednym,   nieoświeconym,   bezradnym  ludziom, przeciwnie,   pozostawiliśmy  ich   na   łup   speklantów,   którzy   z   emigracyi   zrobili   sobie handlowy    interes,    będący   dla   nich  źródłem ob­itych   zysków.    Emigracyę    opanowali    ludzie, którzy z nędzy i z ciemnoty ludzkiej żyją i tyją, podobnie   jak   hyeny  i  szakale  z  cudzego   nieszczęscia    mają   ucztę.   Nazywamy  przeto  tych ludzi trafnie „hyenami emigracyjnemi” i oni to, są  przyczyną wszelkiej  niedoli, wyzysku, szkód utrapień  naszych wychodźców.  Oni to samorzutny i zdrowy odruch mas ludowych, aby się ratować z nędzy  przez  pracę i  zarobek  zagranicą.   rozniecają  często  w niezdrową „gorączkę emigracyjną”,   -   oni   to   przeszkadzają   wszel­kim  usiłowaniom  ludzi  uczciwych,  starających się o to, aby wychodźcy mieli rzetelną poradę f opiekę. Ta ohydna działalność „hyen emigracyjnych”,

10
 której  wolne pole niebacznie zostawiliśmy, sprawiła, iż u nas zajmowanie się wychodźcami należy do zajęć zdyskredydowanych do tego stopnia, że uczciwi ludzie narażają się  na podejrzenia, jeżeli się wychodźctwem zaj­mują. Ale tak dalej być nie może aby to po­le pracy społecznej było pozostawione dla eks­ploatacji ludziom, wyzutym z ludzkich uczuć i etyki.
Galicya i Królestwo Polskie roją się od tych szukających żeru ,,hyen emigracyjnych”, a sto­sunki pod tym względem stają się coraz gorsze. Bez przesady można powiedzieć, że dzisiaj kto tylko chce z krajowych i zagranicznych przed­siębiorstw przewozowych, utrzymuje naganiaczy i wyzyskuje   przy   sprzedaży „kart okrętowych” ciemny lud  polski.   Gdy   niema   ustawy emigra­cyjnej normującej w sposób stanowczy, co wolno, a czego nie wolno, gdy niema żadnej kontroli. bo wszystko zależy od   widzimisię   nawet   naj­niższych organów władzy, np. policyi i żandarmeryi, - tam  pole do przeróżnych  tajnych oszukańczych działań, a nawet do jawnych, bo koncesjonowanych    szwindlów   emigracyjnych jest    otwarte.  W   takim   chaosie   sprzecznych przepisów,   rozporządzeń  i dowolnych interpretacyj,   jaki   teraz   panuje,   żadna  koncesya  na prowadzenie biura podróży nie daje gwarancyi uczciwego traktowania wychodźców, wobec nie­możliwości   kontroli i  pociągania    za   wszelkie nadużycia  do  odpowiedzialności. Jedyną gwarancyę daje osobista uczciwość i prawość Cha­rakteru zajmującego się emigracyą.
Smutne doświadczenia pouczyły nas, że naj­gorszymi  hyenami  emigracyjnemf są   te,  które

11
się ukrywają pod płaszczem humanitarnej, bez­ interesownej   i dobroczynnej działalności, a na­tomiast  lepiej obchodzą się z wychodźcami ci, którzy o humani taniości nie głoszą, ale otwar­cie prowadzą  interes zarobkowy  na  podstawie posiadanej koncesyi, o ile tylko są ludźmi ucz­ciwymi i rozumieją,  że uczciwym sposobem le­psze uzyskają powodzenie. Jednem słowem, z ma­łym    wyjątkiem,  cała    walka   między   biurami emigracyjnemi,      między    obecnie    istniejącemi instytucyami    rzekomo    humanitarnemi   a   za­robkowemi,  nie jest walka oobro  wychodź­ców  ale  o   własną   kieszeń a jedynymi    sposobem  orjentowania   się,   którzy z tych walczących  zasługują na zaufanie społeczeństwa, jest tylko ocenianie ich   według oso­bistej   moralnej   wartości.    Ani   koncesya  ani statut  humanitarny jeszcze nikogo nie  uczyni­ły   uczciwym   opiekunem   wychodźców,   jeżeli nim   w  rzeczywistości   nie  jest.   Legalność  do­piero w połączeniu z uczciwością daje gwarancyę. że jakieś biuro emigracyjne należycie speł­nia swe zadanie.
Dlatego w drugiej części tej książki zawierającej ocenę działaIności przed trzema laty w Galicji powstałego „Polskiego Towarzystwa emigracyjnego”, musiałem się zająć oceną mo­ralnej wartości człowieka, który jest duszą tej instytucji.
Telem ustawy emigracyjnej powinno być przedewszystkiem zabezpieczenie uczciwej opieki nad wychodźcami i wytępienie wszelkich „hyen  ernigracyjnych”.

12
2. Wychodźctwo sezonowe.
Większa cześć wychodźców skierowana  jest do krajów europejskich,  a z tych najwięk zbiornikiem   wychodźców       Prusy  i   wogóle państwo niemieckie Na Śląsku pruskim i w West­falii   jest   zapotrzebowanie   robotników   do  kopalń i poczęści do fabryk,  zaś w Prusach i Sa ksonii,   Bawaryi i w  innych  częściach   Niemiec przeważnie mają robotnicy zajęcie na roli, przy gospodarstwach, czy to dworskich   czy też chłop­skich.  Albowiem  gospodarstwo  rolne  w  Niermczech taki osiągnęło rozwój i tak intensywne jest prowadzone,  że siły miejscowe   wcale  nie wystarczają, tembardziej, że są zużywane w przemyśle.   Polacy   przeto swą pracą   podtrzymują dobrobyt   gospodarzy   rolnych  w Niemczech. Nagłe   zaprzestanie   wychodźctwa   sezonowego z ziem polskich do Niemiec sprowadziłoby   klęskę rolnictwa niemieckiego.
Oprócz   do Niemiec,   dość   liczne wychodźctwo jest do Danii, do Szwecyi, a także do Fran-
cyi. W ostatnich latach rozpoczęło się i z roku na  rok  powiększa  się  wychodźctwo  z   Galicyji na Morawy i do Czech do robót rolnych.   Robo­tnicy chętnie tam jadą, gdyż kraj i język są do naszego podobne,  religia jest  katolicka, a warunki   pracy   i   obchodzenie   się   pracodawców z ludźmi są lepsze niż w Prusach. Celem pośre­dnictwa  między  pracodawcami  a robtnikami istnieje   w    Galicyi    kilka   koncesyonowanych prywatnych biur pośrednictwa pracy. kiiladziesiąt niedawno zorganizowanych publicznnych biur powiatowych i jedno centralw biuro kra­jowe we Lwowie. Zadaniem tych biur jest zbierać  zamówienia od pracodawców, a następnie zgromadzać u siebie robotników szukających pracy, dzielić ich na odpowiednie według za­mówień partye i w imieniu pracodawców zawie­rać z nimi kontrakty.
13

 Podobne biura pośredni­ctwa pracy istnieją w Niemczech przy tamtej­szych rządowych Towarzystwach rolniczych (Landwirtschaft-Kammer) tak zwane Feldarbeiter-Zentralstellen.
Otóż te wszystkie biura pośrednictwa pracy powinny mieć ten główny cel, aby regulować stosunek między podażą pracy, a popytem wogóle, zaś w szczególności popytem a podażą w kraju. Albowiem tylko ta część robotników może bez szkody ekonomicznej kraju szukać zagranicą pracy, która już w kraju jest zbyteczna.
Tak być powinno, ale tak niestety, nie jest, a to dla kilku przyczyn. Przedewszystkiem win­na temu agitacya za wychodźctwem do Prus, która jako najdawniejsza najbardziej rozgałę­ziona i najsilniejsza, opanowała całą Galicyę. Oprócz ogromnej chmary agentów, naganiaczy i przewodników zawodowych, prawie wszyscy ci, którzy już raz w Prusach byli, namawiają, a w każdym razie swoim przykładem pociągają innych. Pruscy pracodawcy tzaymają się zasady: niskie płace dla robotników ale wysokie prowizye dla pośredników i wszelakich agentów. Dlatego jaki taki ladaco byle miał trochę sprytu robi się przewodnikiem, zbiera partye i jazda do Prus! Tam przehandlowuje tych łudzi agen­tom pruskim za prowizyę od 20-35 Mk od głowy, a nadto od wychodźców pod różnymi pozorami zbiera datki.   W ten sposób tysiące

16
ciemnych indywiduów prowadzi handel ludźmi - ot prawdziwe ,,hyeny emigracyjne”
Drugą przyczyną jest wprost niedołężne prowadzenie większości powlutowych biur pośrednictwa pracy. To też tylko niektóre biura rozwijają się dobrze inne ledwo wegetują a wie­le zmarniało i zostało zwiniętych.
Trzecią przyczyną, masowego wychodżetwa do Prus, ze szkodą krajowych pracodawców było szczególniej w latach 1910 i 1911. „Polskie T o w a r z y s t w o  em igra c yjne” w Krakowie, założone przez niejakiego Józefa O kołowicza, a to przez nieuczciwą agitacyę na rzecz Prus, o czem będzie mowa w drugiej części tej książki.
Emigracya do Prus jest ogromna. W roku 1911 wyjechało z Polski przeszło 400.000 pol­skich  robotników do Prus.
Jakże Niemcy zachowują się względem tej ogromnej polskiej rzeszy?
Na konferencyi odbytej w r. 1911 w Dreźnie w sprawie opieki prawnej zagranicznych, w szcze­gólności polskich robotników w Niemczech, w ten sposób przedstawił rzecz pierwszorzędny znawca stosunków emigracyjnych dr. Leopold Caro z Krakowa :
Niemiecki rząd zamiast opieki, kuje prawa wyjątkowe przeciw tym właśnie, którym zawdzię­cza rolnictwo niemieckie olbrzymi i szybki swój rozwój. Stosunki dla naszych wychodźców w Niem­czech przedstawiają obraz nędzy i strasznego wyzysku, a w szczególności : Wychodźcy są towarem w rękach agentów. którzy ich przechandlowują za 20 do 35 Mk. pro wizy i od głowy.
15
Rząd wydał drakoński i krzywdzący przepis, że robotnikom nie wolno pozostawać w Niemczech od 20 grudnia, aż do 1 lutego. A krzywda polega nie tylko na tem, że wszyscy robotni­cy muszą corocznie odbywać podróż tam i z po­wrotem i ponoszą koszta, ale także na tem. że są zmuszani płacić na fundusz ubezpieczenia od wypadków i na starość, ale nigdy z tego funduszu nie korzystają, bo w razie nieszczęścia powiada się im. że niemieszkającym stale w państwie wsparcie się nie należy. Jest to poprostu wyzysk i rabunek.
Następnie szkodliwym jest przepis, że nie wol­no brać ze sobą dzieci, wskutek czego często mu­szą biedni rodzice zostawiać w domu dzieci bez opieki.
W ten sposób dr. Caro, śmiało w oczy Niem­com, wytknął ich barbarzyńskie postępowanie z robotnikami polskimi. Młodzież w rzadkich tylko wypadkach ma nad sobą w Prusach nadzór i opiekę, przeważnie pozostaje samopas, oddana pijaństwu, karciar-stwu i wszelkiej swywoli. W szczególności stało się już regułą, że dziewczęta w Prusach demora­lizują się. tracą wstyd i niewinność.
Młodzież nasza robotnicza wogóle dziczeje w Prusach, traci religijność, bo w niedziele i świę­ta, albo nie może iść do kościoła, bo za daleko, albo też pracodawca nie daje jej na to czasu - i tak niedzielę przepędza bawiąc się muzyką, tańcami i pijatyką. Przytem różne skrajne, prze­wrotowe nauki   zaszczepiają się w ich umysłach.
Przywiezione na zimę z Prus pieniądze idą w części na zapłacenie podatków, a reszta idzie do karczmy do żyda na wódkę.
16
A tymczasem grunta w lecie nie obrobione na­leżycie nic wydają plonów, gospodarstwa mar­nieją i upadają. Oto rzekome korzyści z wędrówki na   „Saksy    i do  Prus”. Bezporównania lepsze stosunki są dla naszych wychodźców w Danii, gdzie rząd wydal ustawę regulującą   stosunki   i   ochraniającą  robotników.
W r.1908  zainicyował p. Wiktor Skołyszewski, poseł na Sejm krajowy,  wyjazd robotników   polskich do   Francyi, a to celem  bodaj częściowe­go omijania naszych najzaciętszych. wrogów Prusaków. Myśl ta przyjęła się i odtąd coroku wyjeż­dża   do   Francyi   około   l0.000  naszych   robotni­ków i więcej z Galicyi niż z. Królestwa. Wychodźctwo to pod   wieloma   względami   korzystniejsze od   w wychodźctwa  do  Prus,  nie  rozwinęło się jednak    z.    powodu intryg    i    ciągłego    wichrzenia Okołowicza*) i tak przeciw  posłowi Skolyszewskiemu jakoteż przeciw   Hr. Maryi Zamojskiej, z Zakopanego   która założyła w   Paryżu w swoim pałacu  przy quai d’Orleans 6;  „Biuro opieki”nad wychodźcami polskimi we Francji.
Mianowicie w  pierwszych początkach nawiązywawania   stosunków między   naszymi   robotnikami i pracodawcami francuskimi, kiedy ci   się wzajemnie nie znali nie przystawali, kiedy trzeba było   wielkiej wzajemnej wyrozumiałości i cierpliwości, aby się wyrobiło zbliżenie i zaufanie -  wtedy Okolowicz przyjechał do Nancy i przedstawiwszy się w Związku polskich stu­dentów narodowych, jako narodowiec, a po­tem    w    Związku    studentów  socjalistycznych.
*) opisanych w dzienniku „Głos Narodu” i w osobnej  broszurze p. t.”Opiekunowie polskiego wychodżctwa”, Kraków   1909.

17
jako socyalista. jął sypać frazesami,  że się pol­skim  robotnikom  dzieje  we   Francji  krzywda, że Polacy nie są kulisami chińskimi, aby szli do obcych   krajów  celem   obniżania   płac  robotni­czych i t.d. i.t.d. Młodzi ludzie poszli do robotni­ków i podburzali ich do strajków. do łamania kon­traktów  i do ucieczek od pracodawców. To zra­ziło Francuzów do przyjmowania polskich robo­tników   i  do   popierania   Syndykatu   rolniczego francuskiego,    który   pozbawiony   środków   od pracodawców,   był   zmuszony   przestać   działać jako pośrednik między pracodawcami a polskimi robotnikami, chociaż z początku sprawę dobrze prowadził, z najlepszymi widokami na przyszłość. W ostatnich czasach powstało   „Societe nacionale de protection de la mam d’ocuvre agricole”, to­warzystwo,  które jest   pod  protektoratem   fran­cuskich    ministrów    handlu   i   pracy   i  traktuje emigracyę  polską  jako  interes,   nie  gorzej,   ani lepiej,  niż  centrala   berlińska,  która  sprowadza robotników  rolnych do Niemiec. Oprócz tego są prywatne   agencye   pośrednictwa   pracy,   które obliczone przedewszystkiem na zysk, nie zaspa­kajają należycie potrzeb,  ani wysyłanych robo­tników,  ani  pracodawców francuskich.
Wobec tego braku organizacyi powstała po­trzeba opieki nad robotnikami polskimi we Fran­cyi. Wieśniacy polscy bezradni poczęli się tułać na bruku paryskim w okolicach ambasady au-stryackiej i poselstwa rosyjskiego i zaczęli wpa­dać w ręce żydowskich agentów i geszefciarzy w uliczce de 1'hotel de Ville się gnieżdżących, zaś wspomniane wyżej „Societe nationale” wcale się o ich krzywdy i nędzę nie troszczyło,  - wtedy

18
założenie „Biura opieki” stało sio, rzeczą wprost nieodzowną i prawdziwem dobrodziejstwem.
W początkowym okresie od 1 lipca 1910 roku do 1 wrześniu 1911 r. biuro opieki zajęto się 1232 robotnikami, przysłanymi przez konsulaty, spro­wadzonymi przez policyę, przez rodaków, lub przybyłych samodzielnie. Większa część tych wy­chodźców była z konieczności zwrócona do biur pracy we Francyi, dających możliwie największe gwarancye pod względem sumienności i uczci­wości w stosunku do robotników. Wielu robotni­kom dano pomoc, niektórych trzymano w ciągu 1 - 2 tygodni; 42 robotników było zbadanych przez doktora i otrzymało lekarstwa, 9 robotni­ków chorych umieszczono w szpitalu. 3 niemo­wląt umieściło biuro opieki u mamek własnym kosztem. Niespodziewanie biuro opieki, założone z uczucia humanitarności z przywiązania do Francyi i do Polski, jakie żywi jego założycielka, stało się prawdziwym, bezinteresownym sekretaryatem pracy, takim jakiego potrzebuje ży­wiołowa i dotychczas niezorganizowana emigracya polska. I doskonale wywiązuje się. ze swego zadania.
W następnych latach ”Biuro opieki”, rozwi­nęło na większą skałę swą działalność 1ecz nie utrzymawszy na czas sprawozdania, nie mogę dalszych dat pomieścić.
Intrygi Okołowicza zaszkodziły spra­wie skierowania emigracyi sezonowej do Francyi a jemu samemu pożytku nie przyniosły gdyż chcąc dyskredytować we Francyi innych, dyskre­dytował także siebie i swoje P.T.E. Skutek jest taki, że pomimo, iż wychodźctwo do Francyi z roku na rok się zwiększa, nawet w takich warun-
19

kach. że tak robotnicy jak pracodawcy zmuszeni są porozumiewać się ze sobą bezpośrednio, dla braku zaufania godnych pośredników, co rzecz niezmiernie utrudnia, to przecież P.T.E. z roku na rok coraz mniej ma zapośredniezeń do Fran­cyi. ( tak w roku 1910 wysłało 1911 robotników, w roku 1911 tylko 610, zaś w roku 1912 zaledwie 40 robotników. Sobie nie pomógł, drugim prze­szkodził, oto jest robota Okołowicza... na po­ciechę dła hakaty! Opieką religijną i moralną nad wychodxcami w Niemczech i w Danii zajmuja się niektórzy polscy księża, a w szczególności OO. Jezuici z Krakowa., którzy co roku wyjeżdżają na „misye”, odprawiają nabożeństwa, udzielają św. Sakramentów., katechizują i karcą zło, które spotykają. Szczególnie gorliwym i wytrwałym misjonarzem jest ks. Bisztyga T.J. Podobne misyje odbywają XX. Redemptoryści z Westfalii, a także komitety dyecezyalne wysyłają XX. Katechetów. Nadto poświęcają się pracy społecznej nad „obieżysasami” akademicy polscy, studyujący w Niemczech i mają już swoją ku temu celowi organizację, z głównym zarządem w Lipsku. Lecz to wszystko, po pierwsze jest niewystarczające, a po drugie jeszcze rozbieżne, nie zorganizowane planowo dla jedności systematycznej pracy.
Biura pośrednictwa pracy, czy to publiczne czy prywatne, taką odbywają manipulację: W jesieni i w zimie zbierają od pracodawców zamówienia na robotników. Ten zamawia na sezon tyle chłopów i kobiet, ten tyle, a każdy według potrzeby i podaje swoje warunki.
20
Dzisiaj także dę co do warunków i rozsyła w różne miejsca kra­ju, skąd jest wychodźctwo, prospekt a pracy i płacy. Są to zazwyczaj drukowane blankiety kontraktów z wymienionymi warunkami. Lu­dzie, którzy się na.warunki godzą i chcą wyje­chać, zmawiają się w grupy i piszą do biur, aby im przysłać kontrakta, to jest blankiety wypeł­nione podpisem pracodawcy, lub jak się czasem praktykuje, podpisem biura w imieniu pracoda­wcy, po nazwisku wymienionego na kontrakcie. Albo też ludzie nie piszą z domu o przysłanie kontraktów, lecz na podstawie prospektów, lub bez niczego, przyjeżdżają do biur i proszą o miej­sce na robotę.
Otóż jest zasadnicza różnica między tymi ro­botnikami, którzy przybywają do biur już z kon­traktami w rękach, a tymi, którzy tylko z pros­pektami, lub bez tychże. Pierwszym biuro (agencya) ma bezwarunkowo obowiązek dać natychmiast miejsce i to u tego pracodawcy, któ­ry jest na kontrakcie podpisany lub wymieniony, a drugim, po winno dać, w miarę jak jest miejsce. W biurze odczytuje się kontrakt (to jest ko­nieczne), robotnicy podpisują, odbiera się od nich książeczki robotnicze i funkcyonaiyusz biura odwozi robotników do pracodawcy, na samo miejsce lub do umówionego miasta. Zwykle  popełniane  przez  niesumienne  biura . nadużycia są następujące :
 a) Łamanie kontraktów, t.j. wysyłanie przez agencye   kontraktów  (gotowych,    wypełnio­nych) do domu robotnikom, a gdy ci przybędą do biura na oznaczony dzień, nie odesłanie ich do tego pracodawcy który jest w kontrakcie wymieniony, lecz do innego na gorszych wa­runkach, lub nie odesłanie nigdzie.

21
b)        Fałszowanie   kontraktów  przez   wypisywanie w nich nazwisk pracodawców, którzy robotni­ków  wcale nie zamówili,   żadnych  zobowią­zań nie zrobili.
c)        Fałszowanie kontraktów przez to, że robotni­kom   daje  się  do  podpisu  inaczej  brzmiące kontrakta, a inaczej brzmiące odpisy posyła się pracodawcy.
d) Łowienie po wsiach wychodźców na lepsze warunki pracy, a gdy przybędą do biura, na­kłanianie ich podstępem do przyjęcia gor­szych.
 e) Rozsyłanie prospektów t. j. tychsamych blan­kietów, których się używa na kontrakta, z podaniem dobrych warunków w tym celu, aby zwabić ludzi, a potem, gdy odbędą daleką podróż do biura i nie mają o rzem wracać do domu, ani też pieniędzy na utrzymanie, ugodzenie ich  na gorsze warunki.
3. Wychodźctwo do Ameryki.
Wychodźctwo do Ameryki jest dwojakie: za­robkowe i osadnicze, czyli koi oni żacy jnę. Ogrom­na większość wychodźców udaje się za ocean w tym celu. aby przedzierzgnąwszy się na jakiś czas z chłopa - rolnika na robotnika fabrycznego lub kopalnianego, zarobić w paru latach i ossezę-dzić jak najwięcej pieniędzy i wrócić potem na zagon ojczysty. Jadą także i tacy, którzy już w kraju są robotnikami, roli swojej nie mają, a szukają w Ameryce lepszych zarobków. O ile zdrowie i siły pozwalają, wielu wychodźców kilkakrotnie wyjeżdżaj do Ameryki i powraca z zarobionym groszem.
22
Pobudką do tych wędrówek jest zazwyczaj chęć podniesienia własnego gospodarstwa wolnego, spłaty długów, spłaty rodzeństwa, przykupienie od sąsiada kawałka ziemi. Oszczędności jakie wychodźcy z całej ‘Austryi przesyłają i przywożą roczniewynoszą 250 milionów kor. Z czego trzecia część, t.j. około 80 milionów przypada na Galuicyę. Wychodźctwo zarobkowe zwraca się głównie do Satanów Zjednoczonych północnej Ameryki, a po części i do Kanady. Jest ono pomimo ujemnych stron, pozytywne dla kraju, gdyż ci, co stamtąd wracają za pieniądze zarobione, oczyszczają swą własność z długów, względnie ją powiększają, a także są w stanie prowadzić więcej intensywne gospodarstwo. Z ojczyzny Waszyngtona wracają emigranci z dobrym zarobkiem i z pewnymi śladami kultury, oraz poczuciem własnej godności nabytem na wolnej ziemi amerykańskiej, tak różnej od niemieckiej ziemi niewoli.
        Wychodźctwo na osiedlenie czyli kolonizacyjne zwraca się głównie do Brazylji w południowej Ameryce, po części do Argentyny i do Kanady. Wychodźctwo to z zasadynależy uznać za przeciwne interesowi narodowemu i nie tylko tego wychodźctwa nie popierać, ale je do właściwej miary i konieczności ograniczać. Jest to bowqiem w każdym razie strata dusz narodowych bezpowrotna, osłabienie naszej siły w ojczyxnie. Koloniści polscy są już w drugiem pokoleniu, wynaradawiają się po większej części. Dawniej wierzono w mrzonki, że tam na drugiejpółkuli tworzy się nowa Polonia, która będzie oparciem i pomocą Polsce macierzystej, lecz już dzisiaj nikt w to nie wierzy.
23
Wprawdzie w jednym stanie brazylijskim w Paranie osiadło bardzo wielu Polaków i tworzą oni tam prawie wyłącznie ludność rolniczą, to przecież są oni tam obywatela­mi drugiej klasy, albo jeszcze gorzej, wpływu po­litycznego nie posiadają żadnego. Ponieważ przeważnie nie umieją pisać i czytać po portugalsku. co jest warunkiem aby być wyborcą, przeto wyborcami po większej części nie są i nikt się z nimi, ani rząd, ani ustawy, ani urzędnicy nie liczy.
Inne stany brazylijskie są albo z powodu nie­zdrowego klimatu, jak Sao Paulo, Minas Geraes, Matto Grosso itd., albo z powodu, że tam już osiadły inne narodowości (Niemcy, Portugal-czycy, Włosi), jak Rio Grande do Sul i Sta Catharina, oraz dla innych przyczyn, są dla pol­skich wychodźców nieodpowiednie. Rząd brazylijski oczywiście stara się skoloni­zować ogromne puste obszary swego państwa. W szczególności idzie także rządowi brazylij­
skiemu o pozyskanie dostatecznej liczby tanich robotników do plantacyi kawy. która jest uprawiana w ogromnej ilości w stanie Sao Paulo. Dość powiedzieć, że cztery piąte ogólnej produkcji świata przypada na ten właśnie stan brazy­lijski. W dawniejszych czasach posługiwalli się plantatorowie  kawy niewolnikami murzynami, łowionymi i kupowanymi w Afryce. My już nie­
wolnictwo na całej kuli ziemskiej zostało znie­sione, jeszcze się długo utrzymywało w Sao
Paulo - tam najpóźniej wytępiono hańbę ludzości: niewolnictwo. Ale jeszcze tradycya trzy-
mania   niewolników   nie   wygasła.
24
Dzisiaj  także mają Brazylianie niewolników, tylko trochę w zamaskowanej postaci.
Mianowicie rząd  brazylijski celem ściągnięcia z   Europy    robotników    do    plantacyi  kawy a  także po części   i  dla   kolonizacyi, nie żałuje pieniędzy na agentów,  którzy ludzi w Europie werbowali i do Brazylii wysyłali.Dla zachęty  ludzi i dla ułatwienia agitacyi, rząd brazylijski zawiera   umowy  z  kompaniami   okrętowemi, aby nie żądały zapłaty od wychodźców  za  przewóz przez morze, lecz sam rząd daje kompaniom wy­nagrodzenie.   Otóż   agenci  główni   przez swoich subagentów i   innych  naganiaczy    tumanią ciemny lud wiejski, że w Brazylii rozdają za darmo grunta z lasem nawet i z chałupa, stajnią i stodo­łą. A do tego przewożą przez morze za darmo. - Mój miły  Boże!  -  a któżby też nie  pojechał, zwłaszcza taki, co niema swojego kawałka   pola, parobkiem   jest   we   dworze,    który   całe życie wzdycha,  żeby też dojść  kiedy do  własności!. I przyjeżdżają do Brazylii  ludziska, i wysiadają w Rio Janeiro na ląd, bez grosza.  Siedzą tygo­dniami i miesiącami w barakach i czekają kiedy ich odwiozą na ten obiecany przez agentów dział ziemi. I pokazuje się dopiero, że tego dzia­łu albo wcale niema, albo jest to kawałek dzie­wiczego lasu brazylijskiego, albo kawałek stepu w gorącym, niezdrowym klimacie.  Więc propo­nują im, aby szli na robotników do fazenderów (właścicieli  większych  obszarów   ziemij   lub  do plantacyj kawy.  Idą biedacy, bo jeść człowiek musi i żona i dzieci, o ile jeszcze żyją - śmier­telność dzieci przybyszów jest   ogromna.   Tam plantator nie płaci im za robotę pieniądzmi, ale kwitami do swoich sklepów    lub składów  dozorców.

25
A choćby i pieniądzmi zapłacił, to żywno­ści gdzieindziej robotnik nie kupi. jak tylko w tych sklepach za wysokie ceny. W ten sposób ludzie pracują jak by­dlęta tylko za pożywienie, a że nie mają innego wyboru, jak tylko tak pracować, przeto     niewolnikami  plantatorów. Robotnik, któryby uciekł, zostanie przez policyę schwytany srodze ukarany i do  roboty  zmuszony. Obietnice gruntów za darmo, prze­wóz bezpłatny przez morze, to są po większej części tylko pułapki dla ło­wienia niewolników do plantacyi kawy. Agenci, którzy dla własnego zysku werbują ludzi do Brazylii, rzekomo na kolonie, nie są tuczeni innem jak han­dlarzami niewolników, hańbą i zakałą ludzkości.
Ma się rozumieć, że kto do Brazylii przyjedzie i rzeczywiście otrzyma w zdrowej okolicy dział ziemi, ma pewien zasób pieniędzy, jest energi­czny i wytrwały, taki przełamie pierwsze trudno­ści i ostatecznie stworzy sobie znośną egzysten-eyę. Jest w Brazylii szczególnie wprowincyi Pa­rana, wielu Polaków, którzy doszli nawet do do­brobytu. Lecz wychodźtwo do Brazylii musi być kierowane sumienny ręką, polegać na dobrych i uczciwych informacyach, - a w żadnym razie nie powinno się dopuszczać do tego, aby ludzie jechali tam masami na oślep, złudzeni na­mowami  niesumiennych  agentów.
Oprócz rządu brazylijskiego, który subwencyonuje różne towarzystwa i osoby, aby sprowadzały robotników   (raczej   niewolników)   i   kolonistów
26
do Brazylii, trudnią się werbowaniamm i sprowadzaniem ludzi prywatne przedsiebiorstwa    koloniizacyjne.   Takiem   na   wielka  skalę   przedsię­biorstwem jest towarzystwo akcyjne kolei  pn..”Sao Paulo – Rio Grande do Sul Raichway CO” Należą do niego Rotszyldzi paryscy. Towarzystwo wykupiło od rządu brazylijskiego wzdłuż linji kolejowej grunta i stara się takowe odsprzedać i skolonizować.
W   tym celu utrzymuje tajnych agentów. któ­rzy za grubem wynagrodzeniem organizuje werbowanie i dostarczanie kolonistów oraz robotników do budowy kolei.
Ci główni agenci działają zawsze na odległość i z ukrycia, świat ich nie widzi, tylko tych mniejszych, którzy tamtych polecenia wykonują, często nawet w dobrej wierze, iż  nic szkodliwego dla społeczeństwa swego nie robią.
Ma się rozumieć, że ani rząd brazylijski ani przedsiębiorcy wspomniani wyżej „Railway CO” nie zdradzą, kto jest ich tajnym agentem ile mu płacą „od głowy”- lecz jeżeli ktoś, jak n p. Ukołowicz. chwali ustawicznie wychodźctwo do Brazylii, zaś przeciwników tego wyobodźctwa szkaluje i zwalcza, jeżeli przy pomocy swoich przyjaciół werbuje wychodźców (werbowanie jest rzeczą kosztowną) i następnie sam trudni się ich ekspedycyą do Brazylii, to chyba nic ulega wątpliwości, że jest płatnym tajnym agentem tego czy innego przedsiębiorstwa kolonizacy jnego.
4. Towarzystwa przewozowe i biura podróży.
Należy jeszcze parę słów powiedzieć o towarzy­stwach przewozowych, czyli kompaniach okrę­towych trudniących się przewozt m wychodźców i o zastępcach tych kampanij, czyli tzw. biurach podróży.
27

Towarzystw  czyli kompanij okrętowych, zwanych także liniami okrętowemi. jest bardzo dużo.  Do najbardziej znnych należą::
1)  Północno niemiecki Lloyd w Bremie. Zastępstwo tej linij na Bremę posiada M. Meissner.
2  Hamburg-Ameryka linia w Hamburgu. Zastępcy na Hamburg są: Fallk & Co, Karlsberg, Morawetz i w. i. W Trzebini posiada Kalek & Co biuro podróży pod firmą Kronhelmowej.
3) Holland-Ameryka linia w Rotterdamie. Linia ta jest holenderską ze względu na administracyę, a taktycznie jest niemiecka, gdyż 80% akcyj posiadają Niemcy. Zastępstwo tej linii na Rotterdam posiada biuro pothnzy „Rotterdam” będące własnością żyda Beckera.
4) Red -Star linia w Antwerpii, będąca pod flagą belgijską, ale jest to linia ze względu na kapitał zakładowy, amerykańska, zaś ze względu na administracyę z samych Niem­ców złożoną, niemiecka. Zastępstwo w Oświęci­miu w Galicyi posiada biuro podróży Zofii Biesiadeckiej.
5) Austro Amerykana w Tryeście. jedyne austryackie towarzystwo przewozowe posiadające wszakże 51% kapitałów niemieckich i zostające pod dyktaturą ma, niemieckich linij okrętowych. Zastępstwo w  Krakowie posida firma Goldlust i Ska.
6) Cunard    linia    w    Liverpoolu.      Fiunic.Tryeśeie,  angielska.
7) Anchor   linia w  Glasgowie i w Liverpoolu, angielska,  posiadajaca administracyę z poprzednią.
28

8.         Donaldson   linia w Glasgowie, i inne an­gielskie linie jak: Allan-linia w Liverpoolu
i Glasgowie, American  linia w Liverpoolu i Southampton, Atlantie-Transport linia
w Londynie, Canadian-Pacific,   Ry w Liverpoolu i Antwerpii. Dominion-linia i Leyland   linia   w . Liverpoolu,    Royal    linia w   Bristolu  i  wreszcie  White    Star   linia w Liverpoolu i Soutampton. jedna z najboga­tszych linij angielskich, której się przydarzył
wypadek z „Tytanikiem”, a która teraz stara się wyprzedzić wszystkie inne linie, co do ule­pszeń na polu bezpieczeństwa podróżnych.
Zastępstwo tych linij angielskich na kon­tynencie posiada biuro podróży „Vaterland” („Ojczyzna”)   w   Rotterdamie.
9.   Uranium-Steam   Ship   Co   w   Rotter­damie. niepoolowa angielska linia, sprzeda­
jąca karty okrętowe we własnym zarządzie. Linie francuskie, włoskie itd. mniej nas ob­
chodzą,    gdyż   nasi   wychodźcy   tylko   bardzo rzadko jadą nimi do Ameryki.
Wszystkie te wyliczone linie (z wyjątkiem ostatniej „Uranium”, są połączone w jeden kar­tel czyli „Pool”, którego siedziba dla kontynen­talnych linij jest w Jenie, a dla angielskich w Li-verpoolu. Wspólne sprawy załatwia „Pool” na urządzanych od czasu do czasu wspólnych konie rencyach w Londynie, Paryżu, Brukseli, Kolonii itd. Linie te mają umówione ceny kart okręto­wych tak, że żadnej nie wolno pod grozą wysokich kar i wykluczenia z „Pool'u” sprzedawać tych kart po niższych cenach. Konkurencya i zwalczanie się wzajemne jest  zakazane kontraktem poolowym.

29
Do kartelu nie należy linia „Uranium” w Rotterdamie, która przeto ma niższe ceny  i jest przez „Pool” bojkotowana i zwalczana. Kompanie okrętowe należące do kartelu nie sprzedają kart okrętowych we własnym zarządzie, tak jak np. koleje, lecz oddają sprzedaż swoim zastępcom generalnym, ci znów innym zastępcom.
Kompanie, które chcą w Austryi przez swych zastępców sprzedawać karty okrętowe, muszą mieć na to koncesyę władzy. Mówi się z tego po­wodu o liniach koncesyonowanych w Austryi. Do takich należą wyliczone powyżej linie od I - 7. Lecz, to nie wystarcza, aby te linie mogły w Austryi sprzedawać karty, muszą jeszcze ich zastępcy uzyskać koncesye na otwarcie biur podróży i sprzedaż kart okrętowych. Koncesya taka opiewa dla zastępców zagranicznych linij tylko na jedną miejscowość, bez prawa otwierania filij w innych miejscowościach. Tylko austryacka linia „Austro-Amerykana” i jej generalny za­stępca w Tryeście ma prawo otwierać linie w ca­lem państwie, gdzie zechce. Jedną z takich filij jest biuro podróży Goldlusta i Ski w Krakowie.
Nie wolno przeto w Austryi sprzedawać kart okrętowych bez odpowiedniej koncesyi, ale prze­cież wolno każdemu obywatelowi państwa je­chać przez morze taką linią okrętową, jaką mu się podoba. Musi jednakże w tym wypadku, gdy obrał linię niekoncesyonowaną, kupić sobie kartę okrętową dopiero za granicą Austryi n. p. w dotyczącem mieście portowem. Nie jest to bynaj­mniej czynnością nielegalną. Czynu nielegalnego dopuszcza się tylko ten, kto nie mając do tego upoważnienia władzy, sprzeda komu w grani­cach Austryi kartę okrętową.


-30-

Nie należy też rozumieć, jakoby linie koncesy-onowane zawsze były lepsze, niż niekoncesyono-wane. Na nieszczęście dla naszego państwa, a raczej dla naszych wychodźców, jest zazwy­czaj przeciwnie, bo rząd proteguje przedewszystkiem Unię Tryesteńską, która nie należy do le­pszych, a także popiera linie niemieckie, które jak najgorzej obchodzą się z naszymi wychodź­cami, odmawia zaś koncesyi wielu nawet naj­lepszym liniom innych państw, jak n. p. Anglii.
Ze względu na dobro wychodźców, najkorzyst­niejszą byłaby taka ustawa emigracyjna, jaka jest w Szwajcaryi, która nie proteguje żadnej linii okrętowej, ale zostawia wszystkim wolną konku-rencyę. Wtedy bowiem towarzystwa przewozowe są zmuszone starać się o ulepszenia na okrętach i o dobre obejście się z pasażerami. Zaś biura emi­gracyjne powinny być pod ścisłą kontrolą władz, iżby się trzymały przepisów ustawy emigracyj­nej, jasno i praktycznie sformułowanej.
Wiadomo nam Polakom, jak nas Prusacy mi­łują! Otóż dla tej „miłości”, kiedy już prawie na całym świecie nigdzie niema na okrętach pasa­żerskich miejsc międzypokladowych (tj. na spodzie okrętu we wspólnej wielkiej przestrzeni przeznaczonej zazwyczaj na towary), - to nasi mili Prusacy takie miejsca specyalnie dla polskich wychodźców na swych okrętach utrzymują. A także utrzymują na kolejach specyalnie dla polskich robotników 4-tą klasę, jak gdyby polski robotnik nie był godzien jechać jak człowiek, lecz jak koń, lub wół. Prawda, że to jest taniej, ale jakże jest niewygodnie, jak niezdrowo.
31
A gdy do tego jeszcze pożywienie dla tych międzypokładowych pasażerów jest specyalnie liche gdy ludzie muszą sami po jadło do kuchni z garnkami chodzić i czystość naczyń utrzymywać, to można  tylko ubolewać nad tą troską Prusaków o tańszą jazdę.. Iluż jest takich wychodźców, którzy cho­ciaż zapłacą 3-cią klasę w kajucie, to jednak jadą w międzypokładzie, bo agent na żądanie 3-ej klasy, chętnie pieniądze za 3-cią klasę weźmie ale kartę da do międzypokładu. Potem się wytłu­maczy pomyłką przy „Einschiffung”, jeżeli pa­sażer zna przypadkiem różnicę między 3-cią klasą, a międzypokładem. Najlepiej wiec byłoby zmesc całkiem miejsca międzypokładpwe, aby nie  było sposobności do oszustw.
Niema wcale miejsc międzypokładowych na okrętach francuskich i angielskich. Okręty są urządzone według najnowwych wymagań wy­gody i hygieny, na miarę potrzeb tamtejszych po­dróżnych, przeto gdy nasz polski robotnik się tam dostanie korzysta z tego wszystkiego i na-chwalic się nie może wygodnej podróży, zwłasz­cza, gdy już przedtem jechał w międzypokładzie niemieckiego okrętu.
Wskutek tej wielkiej różnicy na korzyść okrętów nie niemieckich, Niemcy bojąc się konkuren-cyi, starają się zapomocą specyalnych zarządzeń utrudnić naszym wychodźcom dostanie się na inne linie okrętowe.
W tym celu na wszystkich stacyach granicz­nych państwa niemieckiego jest ustanowiona ścisła kontrola. Każdy wychodźca (albo pasażer podejrzany, że jest wychodźcą) musi pokazać kupioną „szyfkartę” na niemiecki okręt, a je­żeli tejże niema i wzbrania się kupić w mieście
32
granicznem taką ,,szyfkartę”, zostaje bez par­donu - chociaż ma bilet kolei zapłacony - zwrócony. Gdy więc np. wychodźca chce do­stać  do Antwerpii, albo do Rotterdamn. aby wsiąsc na angielski okręt, musi obrać taką drogę, aby objechał cale Niemcy i nigdzie granicy ce­sarstwa niemieckiego nie przekroczył. Inaczej nie dostanie się do celu swej podróży. Gdy w r. 1904 był ,,pool” rozbity i nastała wojna taryfowa między liniami.- wtedy angielską Cunard linia przewoziła za 36 guldenów z Antwerpii i Rotterdamu do New Jorku. Korzystając z tego, mnóst­wo wiedeńskich kelnerów wybrało się do Ameryki lecz Niemcy wyławiali ich we Frankfurcie nad Menem i zamykali ich do wiezienia, gdzie im lazali szorować podłogo z tem memento: „abyście pamiętali Cunard Linię”.
Poza niemieckimi linjami w Hamburgu i Bremie, jedynie tylko  Holland – Ameryka linja w Rotterdamie i Red Star Linja w Antwerpii mogą swoich pasażerów przeprawiać kolejami przez cesarstwo niemieckie. Pierwsza z powodu, że jest tylko de nomine holenderska, a de facto niemiecka, zaś druga, ze względu na hniniecka administracyę i specyalny z niemieckieni liniami układ, który ją czyni od tych linij zależną.
Dlatego rzucanie podejrzeń przez różnych pachołków pruskich, iż niektórzy podróżni dlatego jadą np. do Antwerpii przez wiedeń i Bazyleę, że się przemycają na jakieś zakazane linje okrętowe, jest świadomem bałamuctwem opinii, gdyż oni z pewnością woleliby jechać przez Wrocław i Berlin, gdy nie było pruskich stacyj kontrolnych. A co do linij zakazanych to tych wcale niema, bo rząd austryacki nie ma prawa żadnej linii zakazać przewożenia pasażerów.

33
Było tylko w Rotterdamie jedno biuro żydow­skie „Atlantic Express”, które dopuszczało się wyzysku na wychodźcach i dlatego zostało w Austryi zakazane, ale już od stycznia 1912 roku przestało istnieć i żadne niebezpieczeństwo więcej emigrantom w Rotterdamie nie grozi. Wiadomo, że istnieje silny antagonizm mię­dzy Anglią a Niemcami o panowanie na morzu. Przeto i między liniami okrętowemi tych państw jest antagonizm i porozumienie co do wspólnego ..poolu'' tylko z trudnością przychodzi do skutku, i czasem „pool” się rozbija. Pomimo „poolu” cicha walka istnieje, co się objawia np. ustano­wieniem stacyj kontrolnych. Jeśli wewnątrz Nie­miec przychwycą wychodźcę z kartą okrętową ua angielski okręt, traktują go jak zbrodniarza, wsadzają do więzienia, odstawiają w asystencyi żandarmów do granicy itd.
Austrya jest w zawisłości od Niemiec większej, niż przymierze wymaga i śpiewa zawsze taką piosnkę, jaką w Berlinie śpiewać każą. Toteż i u nas krzywo się patrzą na wychodźców i szy-kanują ich, gdy nie jadą na Hamburg lub Bremę. A gdy wychodźcę, który kupił bilet kolejowy n.p. do Rotterdamu, zwrócą z Mysłowic, nie dawszy mu jechać za własne pieniądze, gdzie chce, nikt się o jego krzywdę nie troszczy. Bilet kolejowy mu przepada, a on musi wracać do domu. To są przecież rzeczy niesłychane, sprzeczne z pra­wem międzynarodowem. Istnieją przecież między Austryą a Prusami i innymi krajami niemieckimi umowy ustalające prawo swobodnego przejazdu (das Recht der Freizugigkeit), - które polegają na wzajemności
34

Przeto stacye kontrolne są złamaniem i podeptaniem tych umów. Gdyby to były towary i odebra nobv fabrykantom  lub  kupcom prawo  swobodnego wyboru  kierunku ich transportu,  to już dawno powstałby krzyk oburzenia i umowy mu siałyby być dotrzymane. Ale tu się rozchodzi o  ludzi i to opolskich wychodźców, pasażerów mię dzypokładowych,    to ci   nawet   nie   zasługują w oczach austryackiego rządu   na takie trakto wanie,  jak towary!
Rząd  austryacki   powinien   przecież   nie   był nieludzkim i nalegać stanowczo na zniesienie stacyj  kontrolnych, co tem łatwiej mu przyjdzie że nie są to instytucye państwowe, ale tylko pry­watne, niemieckich kompanii okrętowych. Urzę­dnicy   tych   kompanij   kontrolują   podróżnych i  rozstraygają czy tego  lub  owego  emigranta przepuścić  tub zawrócić.
Odnośna przepustka, czyli tak zwana „karta legitymacyjna” wydawana w stacyi kontrol nej -w oryginale tak opiewa: Legitimati onskarte.
Vor- und Zuname, Alter, Wohnort, Słaatsan-gehdrigkeit. Wasyl K        25 J. Suchosławy Bu­kowina, ist unter laufende Nummer 5777 des Garantieregistera der Hamburg-America Linie aus Statim, Myslowitz eingetragen, und darf daher die Auswanderer Revisionsstation ungehindert passiren.
Myslowitz, den 21 Marz 1909.
Der Beamte der Hamburg Amerika Linje in Hamburg Max Weichamann.
Beglaubigt Polizei-Verwaltung Myslowitz

35
Wobec   powyższego  dokumentu  widzimy,   że zastosowanie  międzynarodowego prawa swobodnego  przejazdu   zależy od  widzimisię agenta Hamburg-Ameryka linii, osoby prywatnej!
Tej międzynarodowej hańby rząd austryacki absolutnie dalej tolerować nie może, a gdyby tę prawv zaniedbał, to nasi pp. posłowie powinni domagać się wyraźnego zastrzeżenia w ustawie emigracyjnej, że niemieckie linie okrętowe tylko w  takim wypadku mogą dostać koncesyę w Austryi, gdy ruchu podróżnych przez państwo Niemieckie nie będą tamować, zapomocą stacyj kontrolnych. Wtedy będzie wolna konkurencya linij agranicznych   w   Austryi,   a   z   niej   wyniknie tobro wychodźców i przedewszystkiem  ta korzyść, że linie niemieckie muszą co do urządzeń ia okrętach dla wychodźców zrównać się z innymi liniami, które już takie urządzenie dawno mają. Musi zniknąć „Zwischendeck”, który jest tylko   wygodną  sposobnością  dla   agentów   do oszustwa, a jest przeżytkiem nielicującym z no­wożytną cywilizacyą. W międzypokladzie prze­wożono dawniej tylko murzynów z Afryki, gdy jeszcze kwitnęło niewolnictwo.
Na ogół w Galicyi są tego rodzaju stosunki, że łgenci wszelkich linij niemieckich, czy mają koncesyę na sprzedaż kart okrętowych, czy nie mają, zupełnie swobodnie kartami okrętowemi handlu­ją, bo wszystko to, co służy dla dobra zaprzy­jaźnionego mocarstwa Niemiec, jest w Austryi nile widziane,  choćby było nielegalne. Przykładów nie brak : taki Missler z Bremy jest wprawdzie   koncesyonowanym   zastępcą    „Pół. Niem. Lloydu”, ale na Bremę. W Austryi powiniem mieć osobną koncesyę na pewną oznaczoną

36

miejscowość, jeżeli chce w  niej   karty  okrętowi sprzedawać.   Takiej   koncesyi   p.   Missler   w   Austryi   nie   posiada,    a   jednak   pomimo   to   calłą Galicyę jakby zaarendował dla siebie, utrzyniuje tysiące agentów i naganiaczy w każdej chałupie chłopskiej są jego prospekty, a także i jego portrety, aby  ludzie  widzieli,   jak się  p.  Missler  za pieniądze ludu polskiego utuczył...
hasio tak/c przez
Lecz   Austrya  jest    państwem    niezależnem. a   nadto    jest   w większej    części    słowiańskim więc my     nie   możemy   być   służalcami    Prusaków .     Mam     prawo   i    obowiązek    bronić      naszego   interesu   narodowego.   Podniesiono   u   nas hasło bojkotu   towarów   pruskich,   podniesiono także i  po  części     wykonano     bojkot     Prus przez skierowanie wychodźctwa  sezonowego do innych krajów, a szczególnie do Francyji – ale nikt o tem jeszcze nie pomyślał, żeby bodaj trochę zbojkotować pana Misslera i w ogóle niemieckie linje okrętowe. Przeciwnie, dopomożono u nas w Galicyji p. Misslerowi obchodzenie ustawy  o koncesyach a to przez założenie „Polskiego Towarzystwa Emigracyjnego”, którego pan dyrektor Okołowicz jest spólnikiem p. Messlera, jak njamniej wspólnikiem drugiego żyda Beckera w Rotterdamie (zastępcy Holland-Ameryka linii) i trzeciego żyda Godlusta czyli Rescha w Krakowie (zastępcy Austro-Amerykany), samych linii niemieckich, jak wyżej wykazałem.. I to się nazywa patriotyczm  i narodowa działalność   na  polu  emigracyi!


37
CZĘŚĆ DRUGA.
Działalność ,,Polskiego Towarzystwa emigracyjnego”.
1)  Bracia Okołowicze budują w Paranie „Nową Polskę”.      Krach tego przedsięwzięcia.      Józef Okołowicz denuncyant. Nieudana ,,sztuczka” asekuracyjna braci Okołowiczów.        Jeden się topi, drugi „uzdrawia” emigracye w starej Polsce.
Zanim opiszę. w jaki sposób powstało i w jaki Sposób działa. Polskie Towarzystwo emigracyjne w
Krakowie, muszę naprzód parę słów poświęcić twórcy założycielowi i kierownikowi tego to­warzystwa, p. Józefowi Okołowiczowi. Jest on „duszą” tego towarzystwa, jak powiedział jeden z jego wielbicieli, a raczej „złym duchem” jakbym ja o nim musiał powiedzieć. Ale czy tak czy wak. należy się p. Okołowiczowi pierwsze Miejsce, gdy mowa o P.T.E.
Józef. Jan .(dwojga imion) Okołowicz, urodził się w r. 1875 r. w Kossowie, w gub. Siedleckiej w pow. Sokołowskim; ma zatem obecnie 37 lat. Jest synem „starszego pisarza gminnego”, dy-gnitarza mającego w zaborze rosyjskim ustaloną opinię. Co porabiał za młodu, jakie i gdzie szkoły kończył, niewiadomo. W sali sądowej w r. 1911 podczas procesu Ks. Szpondra przeciw niemu powiedział. że skończył uniwersytet w Warszawie.

38
wie. Lecz adwokat dr. Daniełak z miejsca mu udo­wodnił, że w Warszawie odbywał studya nie Józef, ale Mieczysław Okołowicz, jego star­szy brat, i to nie uniwersyteckie, lecz tylko w szko­le handlowej. Na to p. Józef Okołowicz odpowie­dział, że studyował (co?) w Niemczech. Wogóle do roku 1899 t. j. do czasu, gdy Józef O., jako 24-letni młodzieniec, znajdował się już na dru­giej półkuli ziemskiej, w Paranie, nic pewnego o życiu jego nie wiemy.
Ńie wiemy więc jakie studya przygotowawcze do |H>iuieJBzego zawodu działacza spółe* znego odbył P- Józef, ale zato wiemy cokolwiek więcej o jego starszym bracie Mieczysławie. Ponieważ w Ameryce obaj bracia razem na spółkę „dzia­łali" zatem interesującem jest, jak się ten drugi Około.wicz do „działalności społecznej" przygo­tował i jak później działał.
Mieczysław Okołowicz, o 5 lat od Józefa star­szy, ukończył w r. 1891 Szkołę handlową w War­szawie, a potem udał się do Berlina na jakieś studya. Mówił przed znajomymi, że uczęszcza na uniwersytet, ale go nikt na wykładach nie widział. W Berlinie odwiedzał często swego ko­legę z warszawskiej Szkoły handlowej p. Fe­liksa Łuszczewskiego, a nawet jakiś czas u niego zamieszkał. Wyłudził od niego różne kwo­ty pieniężne, a wreszcie skorzystawszy raz z jego nieobecności zabrał mu różne rzeczy i za­stawił je w lombardzie. Sprawa miała być od­dana do sądu, lecz ze względu, aby nie konipro-mitowac Polaków przed Niemcami, skończyło się na sądzie honorowym, który Mieczysława Oko-łowicza potępił. Pieniędzy jednak koledze nie zwrócił i rzeczy z lombardu nie wykupił.
39

Opowiadał mi o tem sam p. Feliks Łuszczewski i po­kazał mi na wspólnej fotografii uczniów warsza­wskiej Szkoły handlowej jego wizerunek z podpi- „Mieczysław Okołowicz”. Miał ten Mieczy­sław bełkocącą wymowę i małą bliznę na, pra­wej skroni. Z Berlina udał się Mieczysław Oko­łowicz do Warszawy, gdzie pracował w firmie Ludwika Szwede, a mieszkał przy ulicy Warec-kiej z dwoma towarzyszami, których obrał z pie­niedzy, a uciekłszy z Warszawy, napisał im z drogi list złośliwy.
Potem pracował we fabryce koronek Schlenkera w Łodzi, był dysponentem w tej firmie, zyskał duże zaufanie, z którego w ten sposób skorzystał, że okradł na większą sumę swego chlebodawcę i z tą sumą czmychnął do Ameryki do swego brata Józefa, który juś w Eu­ropie wszelkie „studya” był pokończył i znajdo­wał  się  szczęśliwie  za  oceanem.
Tak więc bracia zanleźli się razem w Ameryce, a mianowicie w Paranie, prowinoyi brazylij­skiej.
Tam rozpoczęli na spółkę szeroką działalność rzekomo patryotyczną i społeczną, a jaką, niech opiszą naoczni świadkowie, których listy dosło­wnie przytaczam, mianowicie najpierw list p. Leona Chwalbińskiego, obecnie dyrektora fa­bryki w Król. Polakiem, napisany do mnie, - i następnie list p. Leona Bieleckiego, obywa­tela również z Król. Polskiego, napisany do p. M. Hoyerówny, która mi ten list w oryginale nadesłała.
40
„Wielce  Szanoumy  Panie!
 Człowiek nieprzebierający w środkach, gdy chodzi o dopięcie celu, - oto charakterystyka Okołowicza.
Poznałem go zarówno jak i jego bratu Artura w 1900 r. w Kurytybie. Objąłem wówczas redaktor-stwo „Gazety Polskiej" w Kurytybie i z chwilą tą zaraz rozpoczęła się między nami walka. Oni wydawali tygodnik „Prawda" i stali rozumie się na stanowisku ówczesnej „Gazety Handlowo-Ge-ograficznej" i Towarzystwa kolonizacyjno-wy wozo­wego, czy coś podobnego - dokładnie nazwy już nie powiem, które udzieliło im funduszów na wyda­wnictwo tygodnika, utworzenie biura etc. Chodziło Okołowiczom o ściągnięcie do Parany jak najwię­cej ludzi rozumie się z kapitałem, aby pod prze­wodnictwem Okołowiczów wprowadzić w czyn waryacki pomysł, usilnie wówczas popierany, przez młodzież polską, studyującą za granicą - stworzenia w Paranie „.Nowej Polski".
Ponieważ Gazety Handlowo -Geograficznej" nie czytano wcale w Galicyi. a „Prawdy" w Paranie, przeto całe to przedsiębiorstwo było skazane już od początku na grube niepowodzenie. Wieści o nie-powodzeniach naszych kolonistów w Paranie do­chodziły drogą opowiadań do Ojczyzny i wstrzy­mały ruch emigracyjny zupełnie, - aczkolwiek prasa polska we wszystkich trzech zaborach, informowana stale przez Okołowiczów i ich adherentów w kraju zachwalała”eldorado parańskie" bardzo.
Z objęciem redaktorstwa „Gazety polskiej" w Ku­rytybie, zacząłem zwalczać tę agitacyę, wychodząc, z zasady, że ruch emigracyjny do Parany, przy­nosi szkodę, zarówno emigrantom, jak też i naszemu społeczeństwu. Nie będąc samodzielnymi, uie mo­żemy skutecznie zaopiekować się emiaracyą, rządy,

41
pod których panowaniem żyjemy, o krzywdę chłopa polskiego w obcym kraju   się   nie   upomną.   Na to twierdzenie mam moc dowodów. Wyrzucenie jed­nostek energicznych,  lub bogatych w zasoby pie­niężne za ocean (jak chcieli Okołowicze) jest nie tylko nie pożądane, ale wprost karygodne, chociażby z  racyi tej,  że ludzi takich potrzebujemy u nas w kraju, gdzie przemysł, oświata i w ogóle cały dorobek  kulturaln y stoją jeszcze na dość nizkim stopniu. Powinniśmy raczej popierać emigracyę za­robkową w przemyśle i rolnictwi., ale, do takich miejscowości,  skąd wychodźca nie miałby odciętego powrotu,,  gdzieby  mógł się czegoś  nauczyć, trochę grosza zarobić i wrócić jako człowiek, który wiele widział w świecie i część zdobytych wiadomości  obróci  na  korzyść   -   całego  społeczeństwa. Używanie  naszego kolonisty za pionka kultury, z   której  korzystać  z  konieczności  rzeczy  będzie kto   inny, uważałem   i   uważam   za   zbrodnię, narodową.
Takie stanowisko moje, które podzielał w zu­pełności, z małymi wyjątkami cały ogół parański nie mogło się podobać Okołowiczom, którzy mieli na widoku li tylko własne interesy.
Więc. rozpoczęła się między nami walka - wstrę­tna, osobista - która miała mnie zgubić, a tymczasem w niespełna rok przyniosła krach Około­wiczom. Więc wymyślali mnie oni od nieuków, od jurgieltników pruskich, ogłaszali o ilości mo­ich długów etc. - a tymczasem liczba prenumera­toró ,”Gazety, polskiej” rosła, a „Prawdy" z dnia na dzień zmniejszała się.,    Ukoronowali jednak   swoje   dzieło   zadenuncyonowaniem   mnie przed rządem brazylijskim.
Za czasów mego pobytu w Paranie, a zapewn

42
i teraz, słowo „polacca" (polak) było najwięiecej obdżyłem wśród tamtejszych krajowców, złożonych ze zdegenerowanych Portugalczykóu  i najróżnorodniejszych rodzajów murzynów. Ponieważ Polacy nie mieli za sobą nikogo, krzywdzono ich na każdym kroku. Co dzień prawie przychodzili koloniści ze skargami do redakcyi na wołające wprost o pomstę do Boga nadużycia Brazyliuchów. Zirytowany jednego dnia skargami, napisałem w Gazecie artykuł, w którym wezwałem naszych kolonistów do samoobrony, - do zademonstrowania wprost pięści polskiej Brazylianom i wywalczenie sobie tym przykrym sposobem więcej szacunku w  Paranie*)
Józef Okolowicz przetłumaczył ten artykuł na język portugalski (zapewniał mnie  o tem óurzesny szef  policyi  dr.  Costa  Carvalho)  i   przesłał  go gubernatorowi. Miałem wówczas z tego powodu moc nieprzyjemności, ale z racyi zapewne zbliżających się woborów, kiedy chodziło im o głosy polskie, otrzymnałem tylko lekką admonicye z pogróżką, że o ile coś podobnego się powtórzy, wydalą mnie bezpiecznie z Parany.
W sprawie tej zajęła nawet głos gazeta niemiecka, kurytybska „Beobachter", która broniąc mnie, a właściwie wolności prasy przed nagabywaniem  rządu, nie omieszkała umieścić w zakończeniu artykułu pod adresem Józefa Okolowicta dwuwiersza :
*) Nie byłaby zresztą taka samoobrona niczem niezwykłem w Brazylii, gdzie rząd nie jest należycie zorgani­zowany, urzędnicy niżej wszelkiej krytyki, gdzie bezpieczeństwa publicznego niema żadnego, a najlepszem  najzwy­klejszym stróżem własności jest flinta dobrze nabita.
43
„Der groste Dieb im ganzen  Land War und ist der Denunziant”.
Krach Okołowiczów tymczasem się zbliżał. Koloniści polscy usunęli się zupełnie od nich, dygnitarze rządowi brazylijscy także, gdyż zauważyli gromadną dezercyę Polaków z pod sztandaru Okołowiczów. Pieniądze złożone przez na­iwnych w Galicyi przepadły, nowa pomoc nie nadchodziła, mimo wyjazdu w tym celu Józefa Okołowicza do Galicyi. Konsorcyum wyda­wnicze „Prawdy" zdobyło się na krok ostateczny i udało się z prośbą do konsula anstryackiego p. Pohla w Kurytybie o pogodzenie nas ze sobą. Wobec wstrętnej, oburzającej i niecnej walki, taką ze mną prowadzono, wszelką myśl o zgodzie, odrzuciłem.
1 niedługo potem Artur Okołowicz miał się yłopić w Paranagua. Chodziły wieści, że w kraju prosił imię Mieczysława, a nie Artura i zmuszony był  do  wyjazdu  do   Parany  z   powodu  jakichś nadużyć w Łodzi. Wkrótce po jego rzekomej śmier­ci wyjechałem do Europy. Zaznaczę jednak tutaj, że   powszechnie   niewierzono   w   Paranie w śmierć Artura, a przyjaciele jego starali się wpłynąć na wydawcę „Gazety Polskiej”, aby o tym wypadku  nie  pozwolił  pisać,  pragnęli  bowiem, jak opowiadali, oszczędzić tej wiadomości matce Okołowicza. Ile w tem było prawdy lub komedyi -  nie wiem.
Z chwilą zabrania przez p. Bieleckiego z roz­porządzenia ze Lwowa, podobno nawet telegrafi­cznego,   drukarni   „Prawdy",   Józef   Okołowicz rozpoczął   likwidacyę   swoich  interesów.  Zerwał   z narzeczoną panną Flizikowską, córką kolonisty,
44
która obecnie nie przedstawiała dla niego żadnej wartości, gdyż interesy jej ojcu się pogorszyły i  wyjechał  cichaczem  do  Europy.
Miał wielkie plany i szerokie aspiracye : chciał zagarnąć pod swoją opiekę całą Polonię w Paranie, - a był przytem dumny, hardy, lekce­ważący wszystko i wszystkich. - walczył w obro­nie swoich zamiarów świadomym fałszem i obietnicami, których nigdy spełnić nie mógł. - pragnął kosztem Polonii parańskiej wybić się, wejść jako poseł polski do kongresu i bił w tym celu na każdym kroku czołem przed różnymi matado­rami brazylijskimi stojącymi u żłóbka rządowego, a kolonistów traktował ,,per nogam". Szukał w Kurytybie bogatego ożenku, wszystko jedno, czy z Niem­ką, czy z Brazylijką, czy Polką. Ponieważ mu w Kurytybie wszędzie odmówiono, zwrócił się na kolonie i oświadczył się pannie, Flizikowskiej, a potem z nią zerwał, gdy interesy jej ojca się po­psuły.
Wrócił do Europy, dalej „opiekować się" wychodźcami polskimi, podczas gdy koloniści parańscy w ostatnich chwilach pobytu Okołowicza w Paranie odgrażali się, że go kijami z Parany będą pędzili. Ale nawet i jego przyjaciele z Parany poznali się na nim. W czasie mego po­bytu we Lwowie przed dwoma laty od najżarliwzego przyjaciela jego w Kurytybie usłyszałem zdanie, że Okołotwicz zawsze był marną jed­nostką i że szkoda było w jego obronie kruszyć kopię.
Od czasu mego wyjazdu z Brazylii a miało to miejsce 1901 r. przestałem się zajmować kwestyą emigracyjną i od czasu do czasu tylko, gdy agita-
45
cya za emigracyą do Parany się wzmagała, ogłaszałem   ostrzeżenie   w   łódzkich   dziennikach.
Tyle o Okołowiczach. Szczegółów drobniej­szych nie wspominałem, bo zajęłoby to aż nazbyt dużo miejsca. O ile Szanowny Pan znalazł w liście moim coś interesującego, coby dało się zużytkować w bro­szurze – chętnie na to daję przyzwolenie, prosząc zarazem najuprzejmiej o łaskawe nadesłanie mi tej broszury.
Kreślę się z prawdziwem poważaniem
 Leon Chwalbiński.
Następujący list potwierdza w zupełnościtreść powyższego, a nadto zawiera kilka nowych
szczegółów.
Szanowna Pani!
Bardzo żałuję, że nie widziałem się z Panią wWarszawie, skąd dopiero wczoraj wróciłem i będę nie prędzej niż za trzy tygodnie.
Nie mam czasu na referat o tym jegomościu, a w rozmowie niejedno mógłbym Pani zakomuni-
kować. Faktem jest dla mnie nie podlegającym naj­mniejszej wątpliwości, że  Józef Okołowicz to
sprytny ł.... i prawdziwa to dla nas tragedya, że tacy "często wybijają się na
stanowiska naczelne takie, na których tylko ludzie nieposzlakowanej prawości
stać powinni. Miłość dla ludu mają nd ustach, ale jedynym, bodźcem ich ,,pracy" jest kieszeń,
na dnie której ulokowali sive serce „bijące dla ludu" i swoje sumienie.
Jakie imię Okołowicża prawdziwe i gdzie się urodził etc. -  skąd ja a tem wiedzieć mogę?. Nigdy mnie sprawy podobne nie interesowały i na co to
46
Pani I Należy w interesie prawdyi dobra biedaków, zdemaskować go jako dyrektora Tow. emigracyjnego, a kto on był, gdzieś i kiedyś, co to kogo interesuje? Pisał na Panią, - to jego taktyka.
Kiedy pożerany tęsknotą wróciłem do kraju, zostawiając w Kurytybie dom itd., osiedliłem się na razie w Wilnie, Okołowicz postarał się, że w ,,Pracy" czy w „Wiedzy" ogłoszono mnie jako przybyłego agenta dla werbowania wychodźców. Nicpoń ten obawiał się mnie i chciał odjąć wiarogodność temu, co mógłbym o nim wiedzieć, niby już przez zemstę.
Wiem, gdyż wielu emigrantów mi mówiło, że od „głowy" emigrantów brał, ale dowieść tego nie łatwo. Wieleby tu mógł wyjaśnić były konsul austr. w Kurytybie. ale ten, z jednej strony nie tylko nie obowiązany - może mu nawet prywatnym osobom dawać informacyi nie wolno - a z dru­giej mógłby się narazić na szarpanie w pismach, bo ręczę Pani, że Okołowicz ma przyjaciół do siebie podobnych, a więc i zainteresowanych w asekuracyi wzajemnej. Pamiętam, iż do konsula zwracali się przybysze i dawali drukowane kartki i opowia­dali, ile płacili przed wejściem na okręt w Tryjeście. Jedną taką partyę odwoził sam Okołowicz. a  ja wówczas do Lwowa przybyłem.
J. Okołowicz ma w Paranie wspólnika w  oso­bie K. Warchałowskiego. Działali oni łącznie, po­pierając się wzajemnie. Warchałowski  założył spół­kę na dostawę emigrantów do stanów, które w owym czasie kolonizowały, a wśród tych były  takie, jak Amazonas*) itd.   Kontrakt tej spółki z własnoręczny
*) Stan Amazonas położony jest pod samym równi­kiem, w klimacie  dla   naszych   ludo   abadulnie   zabójczym.
47
 podpisem   Warchałowskiego przywiozłem i  w dobrem ulokowałem miejscu. W owym czasie przyjechał do kraju i Warchałowski, a azereg artykułów, jakie wkrótce ogłosił  Okołowicz   były dowodem, że „opiekun" Okołowicz przyjął czynny udział  w  szlachetnej  spółce.
Co do jego brata Artura Okołowicza  to ten  byt dysponentem zdaje się w firmte Schlenkera w Łodzi (czy w Warszawie), gdzie zarządzał składem koronek. Pracodawcę oskubał mocno, - a wiem i to, że mieszkał na Wareckiej razem z dwoma towarzyszami, chlopakami uczciwymi i dość za­możnymi. Obu obrał z pieniędzy i wyje­chał, a z drogi napisał im list złośliwy.
Faktem jest, że się asekurował na 10 iysięcy milrejsów i że wkrótce się”uto­pił”. Asekuracyi im nie wydano. Opowiadano mi parokrotnie, że go widziano w Santos i Sao Paolo, ale ja go nie wi­działem. Pamiętam tylko, iż w mieście*) Śmiano si, że się sztuczka nie udała. Mówiono, że ów brat był  Stanisławem, czy Mie­czysławem, nie wiem napewno.
Józef Okołowicz  wydawał  „Prawdę".   Kiedy ją zamknął „po stracie" brata, zdał t j. upoważnił dwu  przyjaciół,  żeby przeprowadzili likwidacyę. Chcąc im jako Polakom ułatwić, zaproponowałem, że  tym   ich  prenumeratorom,   którzy  już  opłatę uiścili,  będą  rozsyłać  darmo  „Gazetę  Polską", na co się podpisałem, tylko na to. Okołowicz wy­dał zaraz odezwę do swoich czytelników, że ja się zobowiązałem   do   uregulowania   wszelkich  spraw po jego „Prawdzie"  -  Zaczęto zwracać się do
*)    Kurytybie.
48
o różne kwoty, które -Józef Okołowicz sobie przywłaszczył i z niemi wyjechał. .Łudziłem się, iż może zaczął inne, uczciwe pro­wadzić życie. Źle bardzo, że ma stanowisko, na którem wielce szkodliwym być umie.
Z uszanoiniem  Bielecki.
W świetle tych dwóch listów i jeszcze innych, które posiadam, a których nie przytaczam, gdyż zawierają tesame fakta, dodatkiem tylko drobnych szrzegółów, osoba i charakter p. Józefa Okołowicza   przedstawia   się   wyraźnie.
Spędziwszy w zagadkowy sposób gdzieś swoja młodość, już przed 24 rokiem życia zna­lazł się wyrzucony na brzegi południowej Ame­ryki.
Wkrótce przybył do niego starszy brat -Mie­czysław, który po kradzieży u Schlenkera w Ło­dzi, uciekł do Ameryki, w drodze na morzu przechrzcil się na Artura i przebywał potem w Ameryce jako „Artur” Okolowicz. W roku 1900 wi­dzimy w Ameryce, mianowicie w Paranie, już obu braci razem. Przystali oni do siebie znakomi­cie i „pracowali” wspólnie. Ambitni byli obaj, plany mieli szerokie. W roku 1900 przyjechał Józef Ukołowicz do Lwowa już jako znawca stosunków w Paranie,  osobistość wówczas ogromnie pożądana, bo właśnie wielu, zwłaszcza wśród młodzieży, miało głowy zawrócone, utwo­rzeniem w Paranie „Nowej Polski” mniej wię cej niezależnej. Utworzyło się nawet wówczas we Lwowie stowarzyszenie dła nawiązania i utrzy­mywania ścisłych stosunków na tle ekonomiczno-kulturalnem z rodakami w Paranie,    pod nazwą
49
„Toiwarzystwo-handlowo geograficzne”. Na czele stanęły bardzo poważne osobistości, pragnące dla idei pracować. Do tego Towarzystwa wkręcił się - czy nawet od początku przy założeniu po­magał, tego niewiem - Józef Okołowicz i został delegatem tego stowarzyszenia do Kurytyby w Paranie. Wyjechał więc Józef Okołowicz z powrotem do Parany i jako „delegat” założył w Kurytybie biuro i sekretaryat dla propagandy idei „Nowej Polski”, a nadto założył i wydawał kosztem stowarzyszenia tygodnik pt. „Prawda”. Równocześnie we Lwowie wychodziła „Gazeta handlowo-geograficzna”. Bracia Okołowicze wzięli się w Kurytybie raźno do roboty. W przeciągu niedługiego cza­su (roku. czy nie wiele więcej) naciągnęli „To­warzystwo handlowo-geograficzne” na grube koszta i wydatki, a w szczególności Józef Okołowicz tak „szafował” (pisze o tem „Gazeta Polska w Brazylii” w nrze 29 z d. l6 lipca 1908) pieniądzmi towarzystwa, że „ towarzystwo wskutek jego działaln.ości było zmuszone przeprowadzić cichą likwidacye” dla, uniknięcia głośnej kompromitacyi, że się dało Okolowiczowi w pole wypro­wadzić. Napisał mi o tej likwidacyi jeden z członków założycieli    „Towarzystwa handlowo-geograficznego” prof. uniwersytetu S.
Tygodnik nazywał się chyba na ironię „Prawda”, gdyż wojował na wszystkie strony kłamstwami i oszczerstwami. Bracia Okołowicze czuli szgólniejszą nienawiść do pism polskich w du­chu katolickim redagowanych i formalną toczyli  jnę z księżmi polskimi osiadłymi w Paranie pracy duszpasterskiej i narodowej. Taksamo miotali oszczerstwa na zakonnice polskie, trud niące się prowadzeniem ochronek i szkól para­fialnych dla dzieci polskich.
50
Józef Okołowicz miał w Paranie zasłużoną opinię propagatora „wolnej myśli” w guście Niemojewskiego. Między innymi, oczerniał Józef Okołowicz w ohydny sposób ks. C. Wyszyńskiego. założy­ciela pierwszej polskiej parafii św. Stanisława w Paranie, mianowicie w koloni Lucena. Jest to najzacniejszy, pełen poświęcenia kapłan, którego J. Okołowicz w „Prawdzie” i w innych pi­smach posądził,  ni  mniej  ni  więcej,  jak  tylko o         grube  oszustwo! Okołowiczowi  podobają się tylko tacy księża, jak ks. Anusz w Araukaryi i ks.Mazurowski w Rotterdamie. który jest agentem  Holland Ameryka   linii  i opiekuje się emigrantami podobnie, jak ks. Szponder w Kra­kowie, na co mam dowody.
Kiedy na pp. Okołowiczach koloniści parańscy dokładnie się poznali, a również i Towarzystwo-handlowo-geograficzne upadło, a przez to wyschło źródło dochodów dla solidarnej spółki braterskiej, nadeszła dla nich chwila, w której trzeba było „niewdzięczną” Parane opuścić, bo już im po koloniach kijami grożono, że ich z Parany wypędzą.
Aby poratować swoją przykrą sytuacyę fi­nansową wpadli „zacni” bracia na kapitalny pomysł.
Mianowicie pewnego razu rzekł Józef do „Artura” (posiadającego w Europie prawdziwe imię: Mieczysław): Trzeba wyjechać do Europy, ale ty masz bardzo zamazaną hipotekę, boś był tam mniej sprytny   odemnie,   nie   możesz   przeto   wrócić, mogliby cię jeszcze zamknąć. Musimy się roz­stać.

51
Jakto, ty Józiu mię opuścisz, cóż ja tu będę W Pa ranie teraz robił bez ciebie i bez grosza na zaczęcie jakiego interesu ?
Nie martw się. już coś obmyśliłem. Idź, ubez­piecz się na życie w tow. asekuracyjnem w Kurytybie, potem pójdziesz się kąpać... Już rozumiem, - doskonałe! - Tylko pamię­taj,   żebyś  się  sprawiedliwie  ze  mną  podzielił. Dam ci połowę. Zgoda!
Poszedł tedy Artur - Mieczysław Około­wicz do pewnego tow. asekuracyjnego w Kurytybie, ubezpieczył się na życie na 10.000 milrejsjów (przeszło 20.000 koron), a w jakiś czas potem wsiadł na łódkę, żeby się przejechać po zatoce Paranagua. Przyszła mu ochota wykąpać się, albowiem było gorąco, a kąpiel morska jest rzeczą zdrową. Rozebrał się, ubranie złożył w łódce    .    .    .Józef czeka i czeka, brata z kąpieli nie widać. Tknięty przeczuciem, idzie spiesznie na brzeg zatoki. Znajduje łódkę, w niej ubranie brata, zegarek, portmonetka, papierosy, wszystko jest, tylko brata nigdzie niema!
Woła, biega, szuka, nigdzie niema... Wiec się załamuje i krzyczy z bólem: brat mi się utopił. Ludzie przyszli, Józef pokazuje im łódkę, w niej ubranie brata - na dowód, że brat się kąpał i utopił.
Rozpacz Józefa za ukochanym bratem była ogromna. Ale na ukojenie żalu po stracie, znala-
52

zła się gdzieś polica asekuracyjna „utopionego” opiewająca na okaziciela. Idzie Józef do Tow. asekuracyjnego i powiada : wypłaćcie mi 10,000 milów. - Zanim jednak formalności (oj. te for­malności!) zostały załatwione, przewrotne ję­zyki ludzkie zaczęły rozpowiadać, że „Artura” Okołowicza widziano tu, widziano tam, wpra­wdzie w innem przebraniu, ale niezawodnie był tensam. Józef zaręczał, że to są złośliwe plotki, ale tow. asekuracyjne było innego zdania i p. Józefowi asekuracyi nie wypłaciło.
Po mieście Kurytybie śmiano się z braci Okołowiczów i mówiono : „co ma wisieć - nie utonie”.
Józef (?) sprzedał manatki jakie miał na koszta podróży i cichutko, tak iż nikt nie wie­dział kiedy - wyjechał do Europy.
Co w Europie znowu zdziałał, opisuję w nastę­pnych rozdziałach, ale tutaj przytoczę charakte­rystyczne świadectwo, jaką opinię po sobie zo­stawił  Józef Okołowicz u  Polaków parańskich.
W numerze 14 z r. 1911 „Przeglądu emigr.” napisał Okołowicz artykuł wstępny pod tytułem : „Smntne myśli na temat Parany”. Z jakiegoż powodu smutne myśli p. Okołowicza obsiadły? Oto wydał w Krakowie i rozesłał do Polaków parańskich czułą odezwę z prośbą, aby utworzyli z nim wspólnie stowarzyszenie w Ku­rytybie, z sekcyami na prowincyi. czysto huma­nitarne, mające na celu „śpieszenie z bratnią pomocą i przyjacielską poradą przybywającym do Parany wychodźcom”. Czekał kilka miesięcy na skutek i doczekał się aż… jednej jedynej od­powiedzi na swą odezwę - i to odpowiedzi z drwinami. Odpisał mu ktoś w ten sposób dosło­wnie :
53
„Szanowny  Panie!
Lepszego ofriekuna, jakim jest rząd brazylij­ski, stanowczo nasi wychodźcy nie znajdą,  na­wet w delegatach lub członkach Polskiego Towa­rzystwa  emigracyjneg”.
Odpowiedź ta jest przytoczona w powyżej wymienionym  nrze  „Przeglądu”.
Ot, jaką opinią cieszy się Okołowicz i.Pol­skie Towarzystwo emigracyjne w Paranie!
Drugi takt : Okołowicz rozesłał znowu ode­rwę do Polaków w Paranie, aby zgłaszali się po nauczycieli polskich z Galicyi, o których Polskie towarzystwo emigracyjne, się wystara. Rzeczywiście na skutek odezwy P.T.E. do nau­czycieli w Galicyi, zgłosiło się ich 280-ciu, goto­wych jechać do Parany. - ale cóż z tego, kiedy z Parany przyszło tylko jedno żądanie nauczy­ciela.
Znają go w Paranie!
„Smutne myśli na temat Parany!”
2. Założenie we Lwowie „Polskiego Towarzystwa emigracyjnego      humanitarno-zarobkowego.
Przyjechał tedy w r. 1901 poraz wtóry do Lwowa, wówczas 26-letni młodzian Józef Oko­łowicz *) i po krachu parańskim musiał zaczynać na nowo karyerę. Był bez grosza, bez środków na utrzymanie. Przyjął posadę dyetaryusza *' biurze kolejowem Wydziału krajowego. Po­tem objął agencye, Tow. asekuracyjnego „New York”.

*) Dzisiaj, po 11 latach, widzimy go w Krakowie już łnocno podstarzałego, pochylonego ku ziemi, ze wspaniałą błyszczącą łysiną...
54
Zdawałoby się, że był dostatecznie znany na terenie lwowskim z afery w Tow. handlowo-geogra-ficznem, które był codopiero doprowadził do upadku, aby mógł znów wypłynąć, jako zaufania godna osobistość i działacz społeczny. W tem właśnie trzeba podziwiać jego spryt i zdolność do tumanienia ludzi, że wypłynął.
Lecz w równej mierze dziwić się należy łatwo­wierności tych, którzy poszli na lep jego pięknych a obłudnych słówek, nie bacząc na charakter, a raczej na brak moralnego charakteru u tego człowieka - i na jego dotychczasowe, w każdym razie, zagadkowe życie.
Było to w r. 1907. Przedewszystkiem za­czął Okołowicz wydawać we Lwowie dwuty­godnik p.t. : „Polski przegląd emigracyjny”, w którym dowodził konieczności stworzenia hu­manitarnej instytucyi emigracyjnej, na wielką skalę zakrojonej, nie obliczonej na żadne zyski, z wykluczeniem sprzedaży kart okrętowych. Była bowiem wówczas chwila, kiedy w Sejmie dużo mówiono, a w prasie dużo pisano o ko­nieczności „uregulowania” opłakanych stosun­ków emigracyjnych w Galicyi.
Trzeba Okołowiczowi przyznać, że się w da­nej chwili zawsze umie zoryentować i stosowny „interes” obmyślić. Okołowicz zawiązał komitet z pięciu osób, razem z nim wypracował statut, zebrał człon­ków i wziął się do zakładania Towarzystwa emi­gracyjnego.
Ale już na pierwszem zgromadzeniu człon­ków w dniu 14 stycznia 1908 r. można było za­uważyć, do czego dąży Okołowicz. Potrafił za­raz wtedy wmówić w członków założycieli,  że
55
forma prawna Towarzystwa humanitarnego nie będzie odpowiednia i że „chociaż byłoby znacznie przyjemniej założyć instytucyi; pod względem zewnętrznej formy nawskróś filantropijną gdyż stan taki odpowiadałby najlepiej rzeczywistym dążnościom założycieli, to jednak Towarzystwo, chcąc zdobyć
fundusz niezbędny do egzystencyi i działalności filan­tropijnej - musi, w braku innej odpowiedniej formy wybrać statut           stowarzyszeń   zarobkowo-gospodarczych”.   (Sprawozdanie  P.T.E. za r.  1910, str. 11).
Tak więc, niby niechcący, założono Towa­rzystwo  udziałowe,  z  akcyami po   100 koron.
Jaki założono dziwoląg filantropijno-zarobkowy świadczy następujący ustęp ze sprawozda­nia P. T.E. za rok 1910, na str. 13:
„Wiemy o tcm, iż statnt P. T. E wprowadza niekiedy w błąd osoby słabiej się oryentujące. Dotychczas jejjzcze niektórzy wyobrażają sobie, iż ma ono na widoku Jfównie wytwarzanie w uczciwy sposób jak największych dochodów w seiu przeznaczenia ich w całości na sprawy humanitarne, pozostające w związku z wychodźctwem. W ten sposób pojęte zadanie Towarzystwa czyniłoby zeń ś fabrykę dochodów na cele filantropijne. Przeciwko imu interpretowaniu musimy się jak najsilniej zastrzedz. Gdybyśmy rozporządzali skądinąd potrzebnym kapitałem, Zarobkowania wyrzeklibyśmy się zupełnie”.
Rzeczywiście osoby słabiej się oryentujące w matactwach, a więc uczciwie myślące, takiego programu zrozumieć nie potrafią. To tylko Okołowicz rozumie!
3. Afera z hr. Le Hon’em.
„Towarzystwo emigracyjne” na razie nic nie robiło, ale wziął się do roboty sam Okołowicz. Bawił wtedy we Lwowie niejaki hr. Le Hon, reprezentant przedsiębiorstwa budowy kolei „Sao-Paulo-Rio Grande do Sul”, celem werbowania robotników do Brazylji ku jej budowie.
56

Okołowicz zrobił z Le Hon’em układ i dopomógł mu do zebrania partyji na razie 360 ludzi (miało być dziesiątki tysięcy ludzi zbieranych), a następnie wyprawił ich przez Tryest do Brazylji, pod przewodnictwem niejakiego Szańkowskiego.
Lecz tu odrazu pierwe przedsiiębiorstwo Okołowicza zrobiło okropne fiasko,  gdyż ów hr. Le Hon okazał się jakimś oszustem  i  w drodze gdzieś znikł, a owych 360 ludzi pozostało w por­cie Rio Janeiro na bruku. Ludzi - ginących. głodu, rozbiegli śię w różne strony samopas za zarob­kiem i gdzieś przepadli w puszczach brazylij­skich, może wielu pomarło z głodu. Pewna część przy pomocy konsula austryackiego powróciła do kraju.
Z powodu stosunków Okołowicza z hr. Le Honem tak pisze „Gazeta polska w Brazylii”, redagowana wówczas przez p. Leona Bielerkiego. w nrze 30, z dnia 23 lipca 1908 r. :
„Ani słowa prawdy niema w tem, c« p Okołowicz w szeregu artykułów napisał (o pewnej Polce, nauczy­cielce w Paranie) i ubolewać należy, że kłamstwo podniósł do godności oręża godziwego w wałce z przeciwnikami. A jednak zasługa jego byłaby o wiele większą, gdyby za­miast oszczerstw - na które sam wydał sąd surowy i słuszny, objaśnił nas, dlaczego ataki jego na hr. Le
Hona, kiedy była mowa o 5 i 6 milr. dziennie, dla robotników werbowanych do Parany do robót kolejowych — umilkły w chwili, gdy hr.Le Hon zgodził się płacić tylko 3 milreisy? Jedna z osób we Lwowie, na wysokiem stanowisku zosta­jących, a znająca wszystkie w grę wchodzące indywidua, dała .mi następujące wyjaśnienie: „Hr.Le Hon nigdyby so­bie nie był z nimi dał rady, gdyby nie był wpadł na po­mysł płacenia opiekunom społecznym” od głowy każdego zwerbowanego robotnika” . Jedną z partyj robotników odwoził pono p. Okołowicz
57
osobiście do Tryestu, czyż nie dowiedział się,, że agenci brali od nich po 40 do 100 rubli od każdego?  Co p. J. O. uczynił w tej sprawie i jakie porobił kroki, aby tych nędzarzy od wyzysku uchronić niewiemy - to jednak pewne, że w sprawie emigracyi odegrał rolą rzezimieszka, który ścigany, sam krzyczał: łapajcie! - czem w błąd wprowadził przez ulicę  przechodzącą   publiczność”.
Tak  charakteryzuje  w   toj  sprawie   Józefa Okołowicza „Gazeta poUka w Brazylii".
4.  Przeniesienie P. T. E. do Krakowa - brzydka intryga przeciw posłowi Skołyszewskiemu
Wtedy po Le Honowskiem nieszczęściu. pow­itała w łonie młodego Towarzystwa konsternacya. Pomimo tłumaczeń się Okołowicza, że tu stało się przypadkiem nieszczęście, czyli działała „vis major” znaleźli się akcyonaryusze, którzy uczuli wstręt do dalszego hazardu i do dalszej z nim frymarki egzystencyą ludu wychodźczego  i usunęli się z Towarzystwa.
Jednak Okołowicz imponował swoim znaw­stwem spraw emigracyjnych i jako nadzwyczaj­nie sprytny człowiek, utrzymał się na powierzchni. Zwerbował nowych członków, zapełnił luki i dnia 20 czerwca 1908 r. odbyło się nowe Walne zgrpmadzenie i wybrano radę nadzorczą.
Lecz i w tym nowym składzie członków rady nadzorczej uczciwsze żywioły, zetknąwszy się bliżej z Okołowiczem, straciły do jego frazesów i jego osoby zaufanie i usunęły się. a mianowi­cie wystąpili wówczas z rady: P. Wład. Trenchoczy, p. Henryk Wielowiejski, hr. Kaz. Szeptycki, ks. Kaz. Lubomirski, Dr. A. Lisiewicz, Dr, Stan. Kłobukowski i inni.
58
Wtedy  Okołowicz   widząc,   że  we  Lwowie trochę poznali się na nim. przeniósł się do Krakowa i tu znowu kleił dalej wciąż rozpa­dające się Towarzystwo.
Nareszcie w Krakowie w dniu 20 grudnia 1908 r. wybrano „jeszcze nowszą” radę nadzor­czą i zapowiedziano na 10 stycznia 1909 r. ze­branie tejże, celem ukonstytuowania się. Miało to być tylko formalnością, gdyż było już posta­nowione, że dyrektorami będą: pp. Okołowicz, Skołyszewski i Lisowiecki. Dzienniki tę wiadowoać  zanotowały,  nazajutrz  po  posiedzeniu.
Jednym z najczynniejszych członków przy zakładaniu Polskiego Towarzystwa emigracyj­nego był poseł Wiktor Skołyszewski, który swoim wpływem zjednał wielu akcyonaryuszy, a nawet wystarał się o subwencyę Sejmu dla Towarzystwa. W tym czasie poseł Skołyszewski wspólnie z posłem Stapińskim zainicyował był ruch wychodactwa zarobkowego do Francyi i przy poparciu Wydziału krajowego ruch ten rzeczy­wiście stworzył. Okołowicz z początku przeszkadzał mu w tej działalności, a mianowicie w ten sposób, że przy pomocy studentów Polaków w Nancy podburzał robotników przeciw pracodawcom, tak, iż zrywali umowy i uciekali, a ci i inni pracodawcy zrazili się do przyjmowania polskich robotników. Aby tej szkodliwej robocie kres położyć, zawarł poseł Skołyszewski z Okołowiczem ugodę tego rodzaju, że poseł Skołyszewski zostanie jednym z trzech dyrektorów P.T.E. i będzie się zajmował emigracyą do Francyi w łonie Towarzystwa. Lecz Okołowicz nie chciał mieć obok siebie nikogo, ktoby znał się praktycznie na wychodźctwie, boby nie miał wolnej  ręki do krętactwa. 
59
Dlatego postanowił p. Skołyszewskiego usunąć, a uczynił to w spo­sób nikczemny.
„Głos Narodu” opisał swego czasu dokładnie całą tę historyę, a nawet ukazały się te arty­kuły w osobnej broszurze pt.: „Opiekunowie polskiego wychodźctwa”, wiec tutaj krótko po­daję, że Okołowicz polecił sam listem*) p. Skołyszewskiemu, aby wyjechał w „pilnej” sprawie do Francyi, a następnie w jego nieobecności na posiedzeniu Rady nadzorawj dnia 10 stycznia skłamał  bezczelnie  prazd  Radą i  oskarżył p.  Skołyszewskiego, że wyjechał bez jego wie­dzy, że działa poza plecami Rady na własną rękę i tem spowodował, że Rada wybrała do dyrekcyi Okołowicza,   Lisowieckiego   i   Ungara   (później w miejsce L. i U. weszli pp. Bardel i Raczyński), z pominięciem p. Skołyszewskiego.
5. Po utrokim gościńcu.
Teraz szło o uzyskanie potrzebnych koncesyj. Rzecz szła ciężko, ale wreszcie w marcu 1909 r. udało się uzyskać koncesyę na biuro pośredni­czenia pracy za granicę. Gorzej było z konce-syą na sprzedaż kart okrętowych i biletów ko­lejowych, ale i tej nareszcie udzieliło c. k.namiestnictwo w dniu 15 stycznia 1910 r. Tak więc . rok 1910 jest pierwszym, w którym rocpoczyna
*)    W liście tym tytołuje Okołowicz posła Skołyszewskiego  „kolegą"   (jako  dyrektora  P. T.E i  tak pisze:Francuzi cieszą się, że kolega niebawem zawita do nich  w charakterze  dyrektora i pełnomocnika P.T.E. Wzywają   do   natychimastowego  założenia agencyi, bo dłuższe zwlekanie,   zdaniem ich  poważnie zaszkodzić całej akcyi”.
60
srię pełna „patryotyczna” działalność P.T.E i dyrektora Okołowicza.
Jak się zabrał do roboty, świadczy ustęp ze sprawozdania działalności P.T.E. za r. 1910, str.  15, który przytaczani dosłownie:
„Rozporządzając bardzo małym kapitałem zakładowych miało kierownictwo P.T.E, przed   sobą do   wyboru   dwie drogi: albo przystosować do kapitałów tych swą działalność która w takim razie byłaby   prowadzona   w zakresie nader skromnym, albo nie oglądając się na swą   niezasobność  fi- nansową, dążyć wszystkimi siłami do nadania Towarzystwa, jak   największego rozmachu i ex pan zyi...Wybraliśmy  drugę, mniej wygodną i bezpieczną, (sic) ale   bardziej   odpowiadającą naszym aspiracyom drogę... Poprostu nie my­liśmy cierpliwości spokojnie czekać przez 15 czy 20 lat, aż naszemu towarzystwu wyrosną mocniejsze skrzydła do lotu Zamiast torow   wąską  ścieżynę,   jęliśmy   bu­dować szeroki gościniec”.
A więc z całą świadomością typowego aferzysty,   obrał   p.   Okołowicz   mniej   bezpieczna (i mniej uczciwą!), ale za to lepiej odpowiadającą jego „szerokiej” naturze, drogę „po szerokim gościńcu”. On już, widać, w młodości, a potem  w   Ameryce,   nauczył  się  chadzać  razem z bratem, nie po ważkich ścieżynach  żmudny i uczciwej pracy, ale z rozmachem i expanzyą budować szerokie gościńce, które zaprowadziły jednego do „utonięcia”, a drugiego do ucieczki z Parany.
Wiedział też Okołowicz, na jakiego konika trzeba u nas wsiąść, aby prędko po „szerokim gościńcu” galopować. Wsiadł na konika patryotycznej, filantropijnej działalności i rzeczywiscie jeździ już trzeci rok, jako zbawca kraju, jako teń, który stęsunki emigracyjne u nas „uzdrowił, upo­rządkował”, jak piszą oddane mu gazety.
61
Zobaczymy w dalszym ciągu, jak wygląda ten   okołowiczowski „porządek”.
Trzeba się temu tem pilniej przyglądnąć, że Okołowicz w ostatnich czasach powziął zamiar dobrać do pary drugiego konika do jazdy na -Szerokim gościńcu", mianowicie konika „dusz­pasterskiej” (tak!) działalności. To znaczy, że pragnie wciągnąć w koło swego „bussiness’u” także sfery duchowne, aby kosztem pracy i powagi tych sfer, P.T.E. nabrało większego rozchu.
Równocześnie organizuje „oddział opieki nad żydowskimi emigrantami”, a w ostatnim czasie „rzuca myśl” w swoim organie „Pra­cy”, aby założyć w Galicyi sektę anglikańską tzw. „Armię Zbawienia”.  Z tego widać, że 0kołowicz rzeczywiście nie przebiera w środkach, u niego wszystko dobre, coby mogło do interesu posłużyć.
6. Zwalczanie  konkurentów za pomocą denuncyj.
Ludzie mojego pokolenia — pisał ś. p. Bolesław Prus w jednej ze swoich cennych kronik tygodniowych - a przynajmniej ogromna ich większość, zapatrywała się na kwestyę donosi­cieli i donosicielstwa tak, że, istniało jakby nieświadome hasło w każdym z nas: wszystko - byle nie to!... Podpalić, ukraść, nawet zabić - były to zbrodnie, ale donosicielstwo uważaliśmy  za największą zbrodnię!”
Dzisiaj zmieniły się niestety czasy -szpiegostwo i donosicielstwo zaczęło być czemś w rodzaju  „środków,  uświęconych przez cel”.  Rak zaraził zaraził i przeżarł wiele polskich sumień w Rosyji, a przedostał się i do naszej Galicyi, dzięki różnym… Okolowiczom.

62
Uporządkowanie emigracyi,  według  pojęcia p. Okołowicza, zasadzało się na tem, aby o ile się da, usunąć wszystkich konkurentów „a cały ruch emigracyjny zmonopolizować w Pol. Tow emigr., czyli akcya w tym kierunku nazywa się; ..zwalczaniem   szkodników   emigracyjnych”   - i jest jej poświęcony osobny rozdział w  sprawo zdaniu P.T.E. za rok 1910, w którem na str. 112 czytamy :
„Zwalczanie wszelkiego rodzaju szkodników emigracyjnych stanowi jedno z najważniejszych żądań P.T.E. Nie uważamy za właściwe wyliczać tu wszystkich podań (czyt, denuncyacyj), jakie w tych sprawach wnieśliśmy do Namiestnictwa, wydziału krajowego starostw, i dyrekcyi policyi w Krakowie i we Lwowie, -„skrzętnie zbierając materryały, (czyt. szpiegując) fotografując dokumenty, spisując protokóły (sic!) i odsyłając to wszystko c. k. Namiestnictwu!”
Nie do uwierzenia - a jednak tak jest czarne na białem wydrukowane w sprawozdaniu P.T.E  A skądże to instytucya prywatna przychodzi do tego,  aby spełniać obowiązki  władzy w kraju gdzie     do  tego   powołane  organa  rządowe Okołowicz. tłumaczy to tem (str. 113), że
„Wobec niesłychanego zachwaszczenia stosunków emigracyjnych w naszym kraju, pozostawienie sanacyi tych stosunków wyłącznie władzom administracyjnym, nie prowadziłoby do celu, bo odnośne organy na prowincyi nie oryentują się należycie, a nawet tu i ówdzie ulegają korupcyi.”
Zatem musiał aż Okołowicz przyjechać z Parany, żeby władze galicyjakie wyręczyć i z korupcyi oczyścić!
W Paranie bowiem odbył praktykę szpiegg i donosiciela; nazywano go tam powszechnie „Okołowem”, z powoda jego pochodzenia od „pisarza gminnego” rosyjskiego i zajmowania się donosicielstwem.
63
Zapomocą denuncyacyj zdusił różne pomniejsze bjura emigracyjne w Krakowie, jak „Opatrz­ność” i prywatną agencyę ks. Szpondra. Z tymi poszło mu łatwo, a zwłaszcza z ks. Szpondrem, który w skandaliczny sposób, opiekuje się zwła­szcza emigrantkami.
Trudniejsza sprawa była z „Galicyjskiem Tow. św. Rafała”, założonym, a później wr. 1910, po upadku odnowionym przez śp. ks. Stojałowskiego. Tutaj najskrupulatniejwe npiegow&nie nie mogło znaleść żadnych nadużyć, bo ich nie było, a fałszy-we denuncyacye spełzły na niczem. Galic. Tow. św. Rafała po wykluczeniu zeń ks. Szpondra nie przekraczało w niczem przepisów swego statutu, kart okrętowych wcale nie sprze­dawało, żadnych najmniejszych opłat od wy­chodźców nie pobierało, a natomiast świadczyło wychodźcom w swem schronisku przy ul. Zacisze w Krakowie wiele pożytecznych usług.*)
*) Wyliczam niektóre   ze   sprawozdania teoo towarzy­stwa za rok 1911:
1)          Udzielono informacyj osobiście zgłaszającym sie,   786 osobom
2)                                                             listopadzie      650 osobom
3)      Wysiano listów polecających………………………..  250
4)     Dano miejsce w schronisku przez……………………1164 dni
5)         noclegów            …………………………… 672 nocy
6)   Zbadano przez lekarza zdrowie wychodźców……... 440-tu
7)   Zwróconymi z drogi zaopiekowano się……………      20-toma
8)   Okradzionymi w drodze zaopiekowano się ………………     390-u
9)   W kościele na nabożeństwie było ………………………..      349-u
10) W kościele i do spowiedzi ………………………………      140-u
11) Zwiedziło pamiątki Krakowa ……………………………       89-u
12) Korzystało z czyterlni w schronisku……………………..        32-óch
13) Rozdano gazetek pouczających ………………………….   1000
14) Zebrano książek polskich dla wychodźców ……………....     393
15) 
64
Chwycił  się przeto Okołowicz innego sposobu, mianowicie po śmierci ś.p. ks. Stojałowskiego,
gdy prezesem został urzędnik Tow. wzaj. ubez­pieczeń p. Antoni Doerman, zaangażował go na
czwartego dyrektora w P.T.E. z warunkiem „przyłączenia” GaliC. Tow. Św. Rafała do P.T.E., czyli poprostu, zwinięcia. I tak dopiął Okołowicz swego celu, bo p. Doerman za synekurę
w P.T.E. zniszczył dzieło swego poprzednikaś. p. ks. Stojałowskiego (bliżej o teni w rozdziale
18-tym.                             
Zapomocą intryg i denuncyacyj zburzył Okołowicz „Miejski urząd pośrednictwa pra­cy”, który był parę lat w Krakowie i pożytecznie działał, ale Okołowiczowi zawadzał. Mianowicie denuncyówał fałszywie kierownika tego „Urzędu” Dra Kumanieckiego do Wydziału krajowego, ja­koby tenże pobierał większe prowteye. niż się należało itp. Odbyło się długie śledztwo, które wykazało niewinność Dra Kumanieckiego, ale przez czas śledztwa rządził tem biurem niejaki Bolesław Roja w ten sposób, że biuro musiało upaść. A ten właśnie był cel Okołowicza. P. Roja znalazł się potem odrazu w P.T.E., jako spól-nik Okołowicza, o czem będzie jeszcze mowa w rozdziale 10-tym.
Z agencyami emigracyjnemi w Krakowie sil­nie stojącemi, jak z agencyą Goldlusta i biurem pośrednictwa Cybulskiej, pod zarządem Schiffmana, nie mógł odrazu rozpoczynać walki kon­kurencyjnej, dlatego z początku zawarł z nimi sojusz na zasadzie „ręka rękę myje”, a nawet Goldhista przypuścił do spółki w P.T.E
     Żyłkę denuncyatoreką wyniósł prawdopodo­bnie już z domu rodzicielskiego — i uprawia rzemioslo con amore, iż się go ani nie zapiera, ani nie wstydzi.
65
7. Filcyjne kontrakta – Prowadzenie kilku tysięcy wychodźców.
P. Ukołowicz od początku «ię instytucya humanitarna i patryotyczna w pierwszej linii ma celu przeprowadzenie bojkotu Prusaków na terenie wychodźctwa zarobkowego. Pisał w swoim „Pol. Przeglądzie emi­gracyjnym”, że zadaniem P.T.E. jest skiero­wać fale emigracyjne polskich  robotników do Czech i do Francyi. - tem brał ludzi za serce, tem  zyskał zaufanie i  poparcie spełeczeństwa Zresztą patryotycznych frazesów do dziś dnia pełen jest jego organ, pełne jego sprawozdanie jak niemniej szpalty oddanej mu prasy.
Cóż jednak robi p. Okotowicz? Nietylko nie usiłuje   przeprowadzać   bojkotu   Prusaków   ale przeciwnie,  sam pcha wycbodźców do Niemiec. Rozumiem dobrze, że przeprowadzić na tere­nie  wychodźctwa  bojkot Niemiec, jest rzeczą trudną, bodaj nawet czy możliwą. Lecz nie z tego  czynię P.T.E., względnie p. Okołowiczowi, zarzut, że bojkotu nie przeprowadził, ale z tego że po pierwsze przeszkadzał tym, którzy wychodźctwo usiłowali skierować do Francyi, a po drugie, że hasła bojkotu użył tylko za narzędzie do zwy­kłej spekulacyi, ze szkodą i robotników i pracodawców naszych.
     W jaki sposób Okołowicz intrygował, aby przeszkodzić w pracy inicyatorowi wychodźctwa
do Francyi p. Skołyszewskiemu, wyjaśniam na str 16, a nadto odsyłam czytelników broszury
p. Skołyszewskiego pt. „Opiekunowie polskiego wychodźctwa”.

66
Nadmieniam tylko, że sku­tek tych intryg był bardzo smutny: w roku 1909 przeszło 10.000 wychodźców sezonowych na­gromadziło się w Oświęcimie i Mysłowicach, gdzie przemocą wydzierali sobie żywność, a także z głodu rozbijali wózki, rozwożące od piekarzy chleb po mieście - albowiem zajęcia w Niemczech nie było, a do Francyi ten napływ zawczasu skierować Okołowicz przeszkodził. Większa część tych ludzi pieszo i o głodzie powracała wtedy do domu. nawet kilkadziesiąt mil.
W roku 1909 wysłało P.T.E. do Prus tylko 871 robotników i postępując zwykłą drogą, nie
o  wiele   więcej   byłoby   umieściło   w   Prusach w roku następnym: 1910. Ale szło o większe zy­ski.
W tym celu chwycił się Okołowicz następu­jącego sposobu: Wbrew zatwierdzonemu przez wydział krajowy cennikowi, zobowiązał się do­starczyć do Prus robotników na o wiele niższe płace i wskutek tego otrzymał zamówień o wiele więcej niż w r. 1909.
Równocześnie P.T.E. rozesłało odezwy z ostrzeżeniein, aby ludzie nie wybierali się z domu na robotę do Prus. tak jak w r. 1909 na oślep, lecz żeby wprzód zgłaszali się do P.T.E., a nad­to w r. 1910 w jesieni i przed wiosną w r. 1911 rozesłało chmarę naganiaczy po  całej  Galicyii i Królestwie   Polskiem,   jak   niemniej   tysiące odezw do księży, Kółek rolniczych, nauczycieli,
pisarzy gminnych itd. ofiarując miejsce w Cze­chach na korzystych warunkach.
     Rozesłano robotnikom oprócz prospektów, także i kontrakt a do Czech z wymienieniem pracodawcy i podpisem P.T.E. (takie kontrakta są w rękach sądu).

67
Wedle tych kontraktów fikcyjnych gdyż wymienieni w nich praco­dawcy wcale wówczas robotników nie zamówili, płaca w Czechach wynosić miała dla dorosłego mężczyzny od marca do^czerwca 120 K. dziennie, prócz wiktu. Czas pracy miał trwać od godziny 5 rano do 7 wieczór.
Nasi wychodźcy z wielu względów bardzo sobie chwalą robotę w Czechach i chętnie tam idą*). Toteż wnet zgłosiło się do P. T. E. tysią-oe robotników, ale gdy w oznaczonych w kon­traktach terminach przybyły do Polskiego Tow. Emigracyjnego partye robotników, zamówione lo Czech, spotkało ich gorzkie rozczarowanie, bo nie wysyłano ich zaraz do ugodzonej roboty, lecz pod rozmaitymi pozorami kazano im czekać po kilka, kilkanaście dni, a byli i tacy, którzy po miesiącu czekali. Rzecz naturalna, że wyszły im zapasy żywności i gotówki z domu przywiezionej i zjawiło się przed nimi widmo głodu, bo P. T. E. ani halerza im nie dało. Niektórzy sprzedawali ubranie, buty, laski, scyzoryki itd., aby mieć bodaj bułkę za 2hal. na dzień do zjedzenia.
Gdy dopominali się o zwrot dokumentów, nie chciano im takowych zwrócić. Ludne nie wiedzieli, gdzie się żatić, a nawet bali się, bo fuukcyonaryusze   P.T.E.   powiedzieli   im.   że to jest biuro „rządowe”.

*)   Mam, kilka listów od robotników np. Katarzyna Dziadowicz z Tuligłów pisze: „Obałamucili nas w  tem towarzystwie (P.T.E), że w Prusach większa płaca,  a to niech piorun trzaśnie taką płace. Doczekać się nie mogę, kiedy te miesiące zlecą, aby się dostać do Czech, bo z Czech pisali ludzie, że im dobrze”.
Wincenty Piś w Czechach, pisze: „Jesteśmy zdrowi, wikt dobry, robota jak zwykle we dwerze, robimy razem jak bracia. Ci co pojechali do Prus, to im źle i zbierają się, ze mną jechać do Czech”.

68
Na taką to chwile czekało P.T.E., by załatwić zamówienia   Prusaków,  na   nędzne,   krzywdzące robotników warunki.  Mianowicie powie­dziano   im   wtedy:   w   Czechach   miejsca  niema,   jedźcie   do   Prus. Wygłodzeni  ludzie zgodzili  się  na  cokolwiek.   Dano  im   kontrakty pruskie,  po  70 fenigów,  czyli   82  hal.  dziennie co wynosi za 25 dni roboczych czyli za miesiąc  20  kor.   50 hal.,   którego  to  wynagrodzenia   żaden  robotnik  w  Galicyi  by nie   przyjął.
Zatem robotnicy ściągnięci przez P.T.E. do Krakowa rzekomo dla Czech z płacą po 30 koron miesięcznie, a wysłani do Prus   zostali  pokrzy wdzeni  o   9   koron   50  hal. każdy, nie licząc te­go, że w Czechach mieli pracować od godz.  5-tej rano do 7-mej  wieczór,  a w Prusach od wscho­du   do  zachodu  słońca,   czyli   w   lecie   od   4-tej rano  do  8-mej  wieczór.
W    ten   sposób    powiodła    się    uplanowana manipulacya i P.T.E. wysłało w 1911  r. Prusakom kilka tysięcy robotników więcej, niż w po­przednim roku, a stało  się  to   z   krzywdą   bardzo wielu  z nich.
8. Magazynowanie wychodźców sezonowych, w celu handlowania nimi.
P.T.E. wskutek ogłoszeń, że. wysyła robo­tników do Czech, dostało nawet o parę tysięcy więcej ludzi, aniżeli miało w Prusach zamówień. Pozbywało się zatem emigrantów gdziebądź; zamiast do gospodarstwa wysyłano do fabryk, ko­palń itd.   i  to   najgorszych   (jak np.   Czerwonka i Kleofas),

69
z których co kilka dni uciekali, a P.T.E. inne ofiary wysyłało w to samo miejsce.
Towarzystwo, które ma ludzi ochraniać przed agentami, samo wychodźców agentom do­starczało, np. wysłano partyę ludzi pewnemu agentowi w Bieruniu w Prusach. Ludziom tym w biurze P.T.E. oświadczono, że jadą do praco­dawców, tymczasem oddano ich agentowi „na skład”, gdzie znowu ci biedacy dniami i tygo­dniami czekali o głodzie, dopóki ich agent nie przehandluje dalej, a wreszcie wielu z nich po­wróciło do domu.
Pewnemu agentowi z Wrocławia dostarczyło P.T.E. około 1000 ludzi. Agenci rozdzielili potem partye, które miały razem pracować, tak im było potrzeba, odłączając nieraz żony od mężów, dzieci od rodziców itp.
Do Mysłowic i Bierunia napchało P.T.E. tylu ludzi, że w marcu pod gołem niebem na polu nocowali. A mimo tego nagonka wciąż trwała, już to przez agentów po wsiach, już też w Kra­kowie na stacyi przez kilkunastu specyalnych na­ganiaczy, którzy mieli za zadanie, ani jednego wychodźcy nie przepuścić ze stacyi do żadnego innego biura.  Doszło do tego, że nawet już i pruscy agenci prywatni, konkurujący z rządową Centralą (Feldarbeitercentrale), pisali, aby im P.T.E. przestało ludzi „na skład” posyłać.
     Wielu ludzi wyczekawszy się w Krakowie, wracało pieszo w dalekie strony jak np. pod Piń­czów w gub. Kieleckiej, za Lwów itd., przynaj­mniej 1000 ludzi w ten sposób wróciło. Widzia­łem sam. jak 12 lipca 1911 r. szupasowano do do­mów 170 ruskich chłopów, ku ogólnemu oburze­niu  przypatrującej  się  publiczności.  
70

Niektórzy wychodźcy w końcu zrozumieli, że P.T.E. nie może być rządową instytucją, skoro ich tak zawiodło, więc nabrali odwagi i gdy im miejsca nie dano, a dokumentów zwrócić nie chciano, szli na policyę i dopiero za interwencyą tejże książki robotnicze odebrali.
Straty materialne wychodźców tak tych, którzy zmuszeni zostali pojechać do Prus na niższe płace, niż im P.T.E. kontraktami (fikcyjnemi) zapewniło w Czechach, - jakoteż tych, którzy ściągnięci do Krakowa tutaj czekali i stra­cili wiele dni roboczych, - a największe tych, którzy musieli wracać do domów, można liczyć na  kilkanaście tysięcy   koron.
Są to wszystko karygodne nadużycia, w spra­wie których toczy się przeciw P.T.E. śledztwo karno-sądowe w c.k. Krajowym Sądzie karnym w Krakowie.
9. Skargi na P. T. E. i listy wychodźców sezono­wych.
Do c.k. Prokuratoryi Państwa w Krakowie wpłynęło wiele doniesień od wychodźców w spra­wie nadużyć popełnionych w P.T.E w poprze­dnim rozdziale opisanych. Przytaczam wiadome mi tylko niektóre z tych doniesień.
1. Polskie Towarzystwo emigracyjne przysła­ło mnie i 29innym ludziom wspólny kontrakt od pracodawcy Fischera z Böhminch Trübau. z tem, że na 30 marca 1911 mamy się stawić w P.T.E. celem gremialnego wyjazdu. Dla zapewnienia umo­wy odebrało P.T.E. od wszystkich jeszcze w sty­czniu książki robotnicze. Gdy partya przybyła 30 marca miejsca ugodzonego nie dokoła. Czekaliśmy pięć dni, a gdy wyczerpały się nam zasoby
71
żywności, i niechciano nam wydać dokumentów, pod presyą pojechaliśmy do Prus, rozdzieleni na 2 partye. Partya, u której byłem, złożona z 18 ludzi, dostało się w bardzo złe miejsce, a w dodatku została przez P.T.E oszukana, bo mieliśmy w kon­trakcie groch i słoninę, a w drugim egzemplarzu kontraktu,  który P.T.E. posłało pracodawcy, tej żywności nie było. Nie dłużej dłużej wytrzymać, po 5 tygodnia opuściliśmy robotę,  i piechotą wróciliśmy z Prus do domów.
Józef Kośnik, Wola Węcławska, pow. Miechów.

2. wpłynęło drugie doniesienie do policyi i do c.k. Prokuratoryi zawierające przeszło dwadzieścia faktów rozmaitych nadużyć. Przytaczam dwa:
a) Partya 35 robotników z Norany pow. Miechów złożyła w styczniu 1911 swoje dotumenta w P.T.E. i otrzymała kontrakt do Czech, na koniec marca. W oznaczonym, terminie przybyła, ale miejsca nie dostała. Proponowano im miejsce w Prusach i w końcu ulegli namowom, pod warunkiem i kontrakt będzie takisam, jak do Czech. Gdy już  1O- ciu kontrakt podpisało, funkcyonaryusz P.T.E. (nazwisko mi wiadome) został w trakcie roboty do drugiego pokoju zawołany, a wtedy jeden z robotników nazwiskiem Bryła odwrócił kartką i zobaczył, że mleko i słonina były w kontrakcie wykreśłone. Ludzie spostrzegłszy to oszustwo zabrali się z Towarzystwa i musiano im. wydać dokumenta  co tak rozgniewało funkcyonariuszy P.T.E że grozili im pięściami, klęli i lżyli ich ordynarnymi wyzwiskami.
b) Z powiatu pinczowskiego sprowadziło Towarzystwo z niejakierm Błaszczycem na czele partyę 178 ludzi, którzy mieli otrzymać pracę w jednym dworze w Czechach. W lutym odebrano od nich dokumenta i dano im kontrakt (nie prospekt!), wedle którego mieli w dniu 30 marca do Towarzystwa przybyć i odjechać do Czech. Ludzie czekali 10 dni, a wyczerpawszy wszystkie środki w gotówce i wiktuałach i sprzedawszy zbędną odzież, wrócić musieli pieszo do domów, aż do Pinczowa w Królestwie. Czterdzieści osób z tej partyi wysłało P.T.E. agencyji pruskiej w Mysłowicach na chybił trafił, gdzie znowu ci ludzie tydzień na darmo czekali i również musieli pieszo wrócić do kraju. Jakaś część z tej wielkiej partyji poniewierała się długi czas po Krakowie i okolicy żebrząc chleba.

Przytoczone teraz (z oryginałów przepisanych) kilkanaście listów robotników z opisem co ich w P.T.E. spotkało. Listy te i wiele innych, znajdują się w c.k. sądzie karnym w Krakowie u sędziego śledczego.

1)                 Butuchowice dnia 23.07.1911r.
Najpierw muszę opisać swą podróż. Franciszek Grzeszczak otrzymał kontrakt z polskiego towarzystwa emigracyjnego i chodził po wsiach z tym kontraktem i zmawiał ludzi i tak zabrał nas, 26 ludzi i mówił nam, żeby każden na 14 marca wybierał się w podróż, a na 15-tego żebyśmy byli w Krakowie, ale aż otrzyma drugą kartę z towarzystwa polskiego, czy na pewne mamy przyjechać na 15-tego do Krakowa.
73
Otóż, pan Franciszek Grzeszczak otrzymał kartkę i list, żeby na piętnastego był w Krakowie, i tak zebraliśmy się wszyscy i przyjechaliśmy do Krakowa.wielka to treść i boleść serca na który się mógł o tem spodziewać, że polskie towarzystwa emigracyjne to jeszcze gorsze jak złodzieje i zaborcy, bo zabójca mnie zabije od razu a nie męczę się, a polskie towarzystwo emigracyjne to tak zabija ludzi, że po tygodniu i więcej się męczą.
My byli tylko przez trzy dni, a dalej już nie mogłem wytrzymać, bo przypatrzyłem się dobrze, jakie ono nadużycia robią z biednym narodem. Posprowadzali ludzi z dalekich stron, a tacy, którzy byli nieumiejący ani czytać ani pisa, a tacy którzy byli poubierani w guminiakach, to byli wyśmiewani i szydzili z nich jak z nie ludzi, tylko jak z jakiś zwierząt.Niedosyc tego, że męczyli ich głodem, to nie dali im na żywność ani centa. To dobrze, kto miał pieniadze to mógł sobie kupić za dwa centy rogalik na dzień i tak się męczył, żeby w Krakowie nie umarł z głodu, a kto nie miał pieniędzy, to musiał tam jechać gdzie odesłali. Odsyłali najwięcej ludzi w takie miejsca na Prusy, do kopalń wgla, co niejednego tam zabiłoi okaleczył, a niektórzybyli  po dwa miesiące i podarowano im pieniądze, za które znowu wracali do Krakowa, często na piechotę.  Stefan Horodecki z Krasiejowa pow. Buszcztakże tam był dwa miesiące w Prusach i widział tam wielkie niebezpieczeństwa, i prosił, żeby mu książkę wydali. Książkę mu na policyi wydali, a za robotę dwumisięczną to mu biedakowi ani centa nie dali. Stefan Horodecki także się żali na Polskie towarzystwo Emigracyjne, żeby oni nie doczekali więcej kogo odsyłać. Co ja miał z nimi, com chodził na zażalenie na nich, żeby mi wydali książki!...
74
Teraz Danyło Jankowski takie miał kontrakt z towarzystwa polskiego. Była ich wielka partya, było 28 ludzi w partyi a cały tydzień to wielebne towarzystwo polskie emigracyjne ich uwodziło, ani centa na żywność, im nic dali, jak im brakło pieniędzy, to każden powracał w swoją stronę. Parę tych ludzi to polskie towarzystwo rozsiało po jednemu do Prus do kopalni węglu. Kontrakt mieli wypisany: marca połowa i kwiecień po 15 złote, a potem dalej po 16. we żniwa to mieli mieć po 18 złote, a po żniwach po 15, aż do końca. {Na te warunki obiecano wysłać do gospodarstwa a rozesłano do kopalń na lichą płacę, bo po 2 m. 40 fen. za dzień roboczy bez wiktu).
Danyło Jankowski z Krasiejowa pow. Bucaąc także pozdrawia to towarzystwo polskie i mówi, że ono nie jest towarzystwo polskie lecz cygań­skie. To com napisał, tom widział na swoje oczy i  mogę   ustnie  poświadczyć.
Franciszek Rogus  m.p. z Rudołowic pow. Jarosław.
                            2) Ciżków. dn.  23  lipca  1911.
Emigracyjne biuro przysłało nam kontrakt: pierwszy miesiąc 28 koron, drugi po 32, a trzeci po 36 i czwarty po 28 koron i my na to przystali i Henryk Wasyłyk dostał ten kontrakt i ze­brał 68 ludzi i przyprowadził do Krakowa i tak my czekali tam przez 2 dni w głodzie i żadne życie nam nie dawali, ani miejsca do roboty. Książeczki od nas zabrali i mówili : czekajcie, bo niema miejsca dla was. A jak my się  upominali, żeby nam dali miej­sca, to mówili nam: jest miejsce po 18 koron na miesiąc.
75
A ja powiedział: na co posłał ten kontrakt gdzie to miejsce i na co przyprowadził tylu ludzi. A oni mówili: jedź do Pru, a ja  odpowiedział,   że ja jechał na ten kontrakt, co on   przysłał.  A  on (funkcjonariusz biura )   mów,to ty jesteś głupi, a ja jenu   móme : to oddaj kasiążki robotnicze. to on sam   pooddawał 14 książek. A drudzy mu mówili, to on nie chciał oddać. aż poszli na policyę. przyszedł pulicyat i tak im oddał.
Ilko Szczebełiuk m p. Soroki  pow.   Buczacz
3)      Nowe Dwory 24 lipca 1911.
My wszyscy byli w tem biurze polskiem emigracyjnem. czekaliśmy 6 dni, nam nic nie dali na życie. Sam nie chcieli dobrowolnie oddać książki, była polkya. My mieli kontrakt na Czechy do pracy,  biuro obiecało do robót polnych po 30 kor. miesięcznie i wikt. Do Krakowa nas przybyło 78 ludzi  z jednej wsi i miejsca nam nie dali.
Wasyl Stadnicki m. p. z Leszczaniec pow. Buczacz.
                                    4) Kosolub 17 lipca 1911.
Było nas 12. My wszyscy czekali w biurze emigracyjnem i porozbijali nas z partyi, a my z Kró lestwa czekali my 10 dni o niczem, nie dali nam ani halerza na życie, książki nam zabrali i nie chcieli nam oddać, powiedzieliśmy, że pójdziemy na policye i nam oddali.
Jan Sobczyk m. p. z Kamyczowa p. Pińczów.
76
 5)   25 lipca 1911.
Co się tyczy biura emigracyjnego w Krakowie,to w tem biurze siedzieliśmy dwa tygodnie i obiecali nas wysłać do Francyji i z dnia na dzień nas tak zwodzili, a roboty nam nie dawali, aż nareszcie nie mogliśmy się doczekać , nie mieliśmy za co sobie chleba kupić i do tego jeszcze spać nie było gdzie, tak udaliśmy się do Pana o zlitowanie się nad naszą niedolą, za co teraz bardzo dziękujemy, a listu ani kontraktu ( z P.T.E.) nie mamy, bośmy jeszcze na kolei potargali.
Jan Liszka z Jurgowic, pow. Karaków.

6)      Witanowice, 17 lipca 1911.
Polskie biuro emigracyjneżeby szlak trafił. Ja tam był dwa dni i oni nie mieli dla mnie roboty i odesłali mnie do Mysłowic do biura, i ja z Mysłowic uciekł przez paierów, bo mi nie dali, tom miał kolegę w Mysłowicach, to ten mnie trzymał przez tydzień aż mi przyszły nowe papiery z domu i jeszczem dostał wszy w emigracyjnym biurze, takie jest to biuro, w tem biourze są cygany.

7) Cejkowce 20 lipca 1911.

W polskiem emigracyjnem towarzystwie obiecywali nam raz to posadę do Czech, a zaraz potem do Prus, a będą mieli po 40 marek na miesiąc i byli ludzie po miesiącu i po 13 dni i po półtora miesiąca, a potem nie mieli o czem  jechać i na frajera, bez grosza w kieszeni, i z głodu trzeba było umierać, a jak się upominali o pieniądze, o chleb, to im nie dali i jeszcze ich wyzywali.
Piotr Grochal m.p. z Byczyc pow. Wieliczka.

-77-
8) Wojków, dnia 20 lipca 1911.
Gasińskim nie chcieli oddać książek, dopiero ja się odezwałem, że idę na policyę, tak im oddali. List co mi Karnia pisał, tom go odesłał do domu, bo się Karnia chwalił, że będą mieli po 36 koron na miesiąc, a w tym liście było że takie chłopaki po 17, 18 lat, co w przyszłym roku byli na 24 koron, to tam dostali po 16 koron, a ci więksi niby kosiarze, to mają również po 28 koron, więcej było obiecane a mniej dostają. Takem posłał ten list do domu, aby Karni nie wierzyli, a do biura emigracyjnego, więcej się nie zachodzili.Biuro co innego pisze a co innego z ludźmi wyrabia.
Antoni Mojwał z Węzerowa, pow. Miechów.

9) Durowiszt, 29 lipca 1911
Te dwie kobiety, które przez dwa dni nic nie jadły będąc w biurze emigracyjnem to są Marya Sowaryn i Marya Swertyk, pochodzą ze Sorok. Nie tylko te dwie kobiety nie miały co jeść, ale większa polowa partyi (przeszło 80 ludzi) cierpiała głód. Gdy jeden z nich Mikołaj Wasyłyk upominał się o robotę, tak zaraz dostał policzek od niejakiego agenta w biurze emigracyjnym, ale nazwiska jego nie wiem. Wyzywali ich jak najgorszemi słowami.
Stanisław Sroka, p.p.

10) Dworiszt, 7 lipca 1911.
Jeszcze dopisuje, że z biura emigracyjnego pisali do wsi Sorok do niejakiego Wasyłyka, a zarazem posyłali im kontrakt na 78 ludzi. Kontrakt był do Czech. Mieli mieć po 36 koron miesięcznie.

78
a wszyscy mieli być razem w jednym dworze. Wasyłyk po otrzymaniu tego kontraktu zebrał 70 ludzi i zaraz z nimi jechał do Krakowa Po przybyciu ich do Krakowa zaraz zgłosili stę w biu-
rze emiaracyjnem i przedstawili im ten kontrakt, który im biuro przysłało. W biurze im powiedzieli,
że ten kontrakt jest fałszywy i nie pochodzi od nich. A jak chcą jakie miejsce, to muszą poczekać.
'                                           Stanisław Sroka
m. p.
                                          11) Strakowice, 19 czerwca.
  Myśmy byli w emigracyjnym biurze dni sie­dem od księdza z Królestwa (na list do księdza z P.T.E.że miejsca są), przysłani do Krakowa z Pinczowskiego powiatu gm. Kaźmierza Wielka. To jest ośmiu ludzi z Kaźmierzy Wielkiej, a Nowak i ja z gm. Topola i kobieta z gm. Czarkowy, razem 11 ludzi. Miejsca nam nie dali.
Wincenty Sobira)  m. p. z  Gzakowy,  pow.   Pińczów.
 12) Weitersfeld, 21 lipca 1911.
W lutym dostaliśmy kontrakt na Czeczchy i przybyć mieliśmy czwartego kwietnia. Na ten
dzień przyjechaliśmy do biura emigracyjnego, tak mnie się pytali, gdzie chcę jechać, a ja im pokazie
ten kontrakt na Czechy i mówię, że do Czech, a oni mi na to odpowiedzieli, że tam miejsca niema,
tylko mi mówili, żebym jechał do Prus, albo do Francyi, i kazali nam czekać, ale myśmy odeszli.
            Jan Godzik m. p. ze Sułówa pow. Wieliczka.
79
13.
Pisali po nas ludzie, żebyśmy przyjechali, a ludzie nasi czekali w polskiem towarzystwie emigracyjnem cały tydzień i miejsca nie dostali.
Michał Chrzanowski m.p. z Kurzan, pow. Brzeżany.
                                   14. Podole, d. 18 lipca 1911.
W polskiem towarzystwie emigracyjnem byli ludzie z Ruskiej Polski i dwa tygodnie czekali o głodzie i nie mogli nigdzie iść, bo im książek nie chciano wydać.
Marceli Kapłon m. p.z Boratyna.
W, powyższych listach wymienionych jest 618 oszukanych w P.T.E. robotników sezono­wych w jednym tylko roku 1911. Oprócz tego w kilku listach liczba oszukanych nie jest podana cyfrowo, - a to wszystko, co podaję, jest tylko małą cząstką tego, co się w P.T.E. w wymienio­nym roku i w następnych latach działo. Słysza­łem wprawdzie zapewnienia z pewnej strony, że „to co było w r. 1910 i 1911 już ustało”, ale mam powody temu nie wierzyć i bez przesady mogę twierdzić, że nadużycia dzieją się sy­stematycznie i masowo, liczba pokrzywdzonych wynosi kilka tysięcy.
10. P. T. E. jest oddziałem biura Mitslera i Bremy.
Inne ciekawe stosunki.
P. Okołowicz pisze i tumani opinię, że P.T.E. ma bezpośrednie stosunki z towarzystwami przewozowemi: z Północno-niemieckim Lloydem, z Holland-Ameryka linią i z Austro-Amerykana, że mając zastępstwa tych „linii gkrętowych” ochra­nia polskich wychodźców od żdzierstwa i niesumiennych zagranicznych pośredników i agentów.

80
Twierdzi też ciągle, że P.T.E. wysyła wychodźców tylko koncesyonowanemi w Austryi liniami okrętowemi, a z niekoncesyonowanemi niema nigdy nic do czynienia. I nie można nawet ogółowi, nie znającemu się na arkanach przewozowo-emigracyjnych, dziwić się. że tym „śmia­łym” twierdzeniom p. Okołowicza daje wiarę. Ale przecież Rada nadzorcza musi znać istotny stan rzeczy. A ten jest wprost oburzający.
P.T.E. otrzymawszy koncesyę na prowadze­nie biura sprzedaży kart okrętowych w Krako­wie na wszystkie linie okrętowe mające pozwo­lenie swoje karty na sprzedaż w Austryi oddawać. nie miało wprawdzie możności wziąść bezpośre­dniego t. zw. generalnego zastępstwa jakiejś linii, bo żadne takie zastępstwo nie było wakują­ce ale miało wolną rękę sprzedawać karty na różne linie, bez wiązania się w spółkę, czy je­szcze   gorzej,   z   jednym   generalnym   agentem.
Pozostając P.T.E. na stanowisku wolnej ręki wobec wszystkich generalnych zastępców linij. mogło było ich trzymać w pewnej zależ­ności od siebie: byliby się wszyscy ubiegali o względy P.T.E. a przez te można bylu od nich uzyskiwać jakieś korzyści dla wychodźców. - n. p. w postaci lepszego obchodzenia się z nimi, lepszego pożywienia na okręcie, lepszych urzą­dzeń okrętowych itp. (o wyjednanie zniżki cen kart okrętowych nie może być mowy, bo niemi reguluje kartel czyli „pool”).
Jednak P.T.E. zaprzedało się. poszło poprost u w służbę jednego agenta, i to najgorszego Pru­saka, który oddawna tuczy się na polskiem wychodźctwie,

81
- Misslera z Bremy, zastępcy Północno-niemieckiego Lloydu”. Okołowicz zrobił z nim kontrakt dla P.T.E. niekorzystny i wprost ubliżający godności polskiej instytucyi. mocą którego Missler dał Okołowiczowi grubszą za­liczkę a konto przyszłych prowizyj, a „ustano­wił w biurze P.T.E. w Krakowie swego urzę­dnika p. Weiza dla sprzedaży swoich kart okrę­towych i kontroli Okołowicza. Opowiadał mi pewien bardzo poważny człowiek, że gdy jechał przez Bremę i był w biurze Misslera, napotkał tam na urzędnika Polaka, z którym wdał się w rozmowę. Ten oznajmił mu - mówiąc naj­spokojniej, jako o rzeczy całkiem naturalnej, że Missler ma w Krakowie swoje biuro, którem kieruje p. dyrektor Weiz”. A gdzież to biu­ro, przy której ulicy? -spytał się mój informator. - Przy ul. Radziwilłowskiej w tym samym domu, co P.T.E. - ? ? ? --
Zanim jeszcze wiedziałem o tym stosunku p. Weiza z Bremy do P.T.E. zwróciło moją uwa­gę jego zachowanie się w biurach, butne i rozkazu jące wobec urzędników, co jednak położyłem na karb jego pruskiej arogancyi. jak również i jego grubiańskic i brutalne obchodzenie się z wy­chodźcami. Gdy słysząc liczne narzekania wy­chodźców na p. Weiza. za jego złe obejście, klątwy, złorzeczenia, a nawet czynne zniewagi - napiętnowałem te stosunki w jednym z moich artykułów w „Glosie Narodu”, wtedy w odpowie­dzi Rada nadzorcza w ten sposób się usprawiedli­wiała, że ”jest wprawdzie jeden urzędnik nerwowy. Okazujący zniecierpliwienie i szorstkość. - ale zostal upomniany  i obiecał poprawić się”.  Zaś jeden z dyrektorów p. Bardel na zebraniu w „Straży polskiej'”, gdy p. Hoyerówna również
82
zwróciła uwagę na grubiańskie obejście się p. Weiza z nią, - powiedział,, że na p. Weiza już było dużo skarg i wskutek tego będzie wydalony z P.T.E. - Nie wiem czy p. Bardel jestnic niewiedzącym dyrektorem, czy też już nauczył się od Okołowicza obłudy, bo p. Weiz nie może być z P.T.E. wydalony, bez zerwania kontraktu z Misslerem.
A więc czy to nie skandal, że Missler ma w Kra kowie w biurach P.T.E. pod swoim zarządem sprzedaż swoich kart okrętowych i utrzymuje tu swego urzędnika „dyrektora” dla kontroli Okołowicza i w ogóle czynności P.T.E. ?!
Zamiast więc, żeby P.T.E. miało w Bremie u Misslera (i w innych portach) swoich mężów za­ufania, którzyby mieli kontrolę nad .Misslerem i innymi zastępcami linij, aby ci z wychodźcami dobrze się obchodzili dobrą podróż okretami im zabezpieczali itd. - to przeciwnie, tam wszę­dzie wychodźcy są bez opieki. P.T.E. - a tu w Krakowie Missler kont ro1uje polską instytucyę i jeszcze w dodatku maltre­tuje   tutaj   naszych   wychodźców.
Coś podobnego, to tylko taki... ananas jak Okołowiez.   mógł  urządzić.
Ciekawy także stosunek jest  P.T.E. do firmy Goldlust i Ska zastępcy generalnego na Galicyę Austro-Amerykany, jedynego austryackiego to­warzystwa   przewozowego   z   portu   w   Tryeście.
Ponieważ na tryesteński port mało kto z Galicyi chciał jechać, bo okręty były liche, podróż
trwała od 18 do 23 dni, więc, agenci Goldlusta przez szereg lat sprzedawali karły na Bremę
i Hamburg.  Doszło do takiego stosunku, że na
17.000 sprzedanych  wszystkich   kart   w   jednym roku, było tylko 2000 na Tryest a 15000 na porty niemieckie.

83
Tego już nawet  bardzo wyro­zumiałym   władzom   galicyjskim   było zwiele, więc wydały  ostrzeżenie  Goldlustowi.   że w ten sposób będzie koncesyi używał, to mu takowa  zostanie   odebrana.
Właściciel  firmy   Goldlust  Ska p.  Zygmunt Kesch starał się wprawdzie od roku 1904 o kon-cesyę na sprzedaż kart okrętowych na wszelkie linie okrętowe, lecz takowej nie mógł otrzymać Kiedy więc wniosło podanie P.T.E. o taką koncesyę.  nie  chciano  dla  różnych   względów  da­wać pierwszeństwa tej instytucyi przed  p. Resehem i polecono p. Okołowiiczowi. aby mc z nim porozumiał. W styczniu 1910 r. w hotelu   „Austria” -    we   Lwowie zrobili kontrakt,    że   firma Goldlust weźmie 70 akcyj P.T.E.. Austro Amery­kana, da na kupno domu dla PT.E. 10.000 koron, a w zamian za to Okołowiez będzie w P.T.E sprzedawał pasażerom zwerbowanym przez agen­tów Goldlusta  „szyfkarty” na Bremę,   czyli bedzie wyręczał firmę Goldlusta w tem co jej czynić nie wolno, a za top. Resch cofnie swoje podanie z Namiestnictwa.  Od  każdego pasażera zapłaci Goldlust do  Kasy P.T.E.  po 4 kor. prowizyi. Trzeba   wiedzieć,   że   Goldlust   ma   przeszło   400 agencyi w Galicyi. które są w rękach najgorszych „hyen emigracyjnych”. Ładna spółka!
Inny kwiatek, uszczknięty za kulisami P.T.E jest taki :
Okołowicz pisze ciągle, że P.T.E. nie może popierać linij w Austryi niekoncesyjnowanvch, choćby najlepszych np. niektórych angielskich, bo ono pracuje tylko legalnie, tj. wysyła wychodźców tylko tymi linjami, które w Austryi są koncesyonowane.

84
Otóż to jest nieprawda, albowiem do Kanady wysyła P.T.E. wszystkich swoich pasażerów wcale niekoncesyonowaną w Austryi linią „Canada  Linie”.
Linia ta składa się z trzech okrętów Willehad, Pallanza i Frankfurt. Czytamy w ogło­szeniach P.T.E. w „Pracy” i w innych terminy odjazdów tych okrętów z Hamburga i ceny kart III. klasy z uwagą, że tesame parowce odjeżdża­ją o jeden dzień później z Bremy, zaś o trzy dni pozmej z Rotterdamu.
Te okręty są to stare małe pudła, które da wniej należały do Hamburg-Amerika linii jako frach­towe okręty, używane były do małych podróży lub  do odnajmywania innym   kompaniom    Od przeszło roku jakaś spółka kupiła te trzy okręty nazwała je „Canada linią”, i niemi to przewożą hamburscy , bremeńsey agenci, a także i z Fiolland Ameryka linii w Rotterdamie swych  pasażerów do  Kanady.  Czytałem  w gazetach,   ze dnia   13 sierpnia br. okręt tej linii „Frankfurt” przy wy­jeździe z portu   Hook van  Holland  najechał na jakiś okręt, uszkodził się i zaczął tonąć, ale ludzi wyratowano.  W zimie,  kiedy porty kanadyjskie są zamarznięte, używa s tych okrętów do prze­wozu frachtów, a tylko w fecie wozi się na nich wychodźców.    Okręty   to   nie   mają   oczywiście kajut  I i II klasy, lecz tylko jedną klasę, bardzo prymitywnie   urządzoną,  której   inaczej   nazwać me można, jak miedzypokładem.   Maszyny mają liche,  jadą  przez  ocean  okropnie   długo, a   już przy brzegach   Europy  bawią  kilka dni, bo wy­jechawszy    z    Hamburga    zabierają    pasażerów z Eremy i z Rotterdamu i wtedy dopiero skiero­wują   się  do   Kanady.

85
Ponieważ ta linia jest niekoncesyonowana i nie wolno na nią w Austryi kart okrętowych sprzedawać, przeto P.T.E. wysyła pasażerów kanadyjskich do Hamburg-Ameryka linii. Półudnie. LIoydtulub do Holland-Ameryka linii, a te na podstawie cichej umowy z Okołowiezem oddają ich „Canada linii”, oczywiście nie bezinte­resownie. Taki to więc, te trzy pruskie linie upra­wiają w Austryi szwindel pod pokrywką koncesyj, a pośrednikiem w tym interesu jest Okołowicz. dyrektor humanitarnej i rzekomo zawsze legalnie pracującej   instytucyi.
Przytem wszystkiem popełnia P.T.E. jeszcze to   nadużycie,    że   podajtą   wychodźcom   mylne informacye   co   do   ceny   jazdy   do   Montrealu. albowiem  nie   uwzględnia   tej okoliczności, że w   zimie   dojeżdżają   okręty  tylko do   Quebeck  a stąd muszą wyclhodźcy płacić kolej do Montrealu. W sprawie tej byli  19 kwietnia br.   interpelacya w parlamencie austr. do ministra handlu, niewiem o ile skuteczna.
Jest jeszcze inna ciekawa rzecz w  P.T.E.   mianowicie   w    biurze   posrednittwa   pracy. Na  zewnątrz   wygląda   tak,   że   jest   tam   urzędnik P.T.E. p. Bolesław Roja, który załatwia czynności jemu  przydzielono.  Jest  on też na  etacie P.T.E. płatny, jako „sekretarz”.  Lecz  p. Bolesław Roja nie jest naprawdę urzędnikiem podwładnym dyrektora Okolowicza, lecz jest jego spólnikiem. A było tak: Bolesław Roja był urzędnikiem a nawet jakiś czas kierownikiem „Miejskiego urzędu pracy” w Krakowie przy placu Jabłonowskich do roku 1910 istniejącego.

86

P. Okołowicz intrygami swenii (patrz str. 64) spowodował upadek tego biura, a p. B. Roja przeszedł stam­tąd wprost do Okołowicza i zawiązał z nim cichą spółkę. Okołowicz znał się praktycznie tylko na emigracyi zamorskiej, zaś p. Roja również pra­ktycznie, tylko na emigracyi sezonowej i posiada z „Miejskiego urzędu pracy” wszystkie adresy pra­codawców, przewodników, robotników itd.. sło­wem, cały „warsztat” gotowy, a nawet razem z głównym naganiaczem, niejaki m Antonim Żytkiewiczem. Zatem stanął układ, że każdy z nich bę­dzie samodzielnie „w swojej emigracyi robił” - a zyskami będą się w ten sposób dzielić: Roja ze swoich prowizyj pobieranych od pracodawców za „głowę” robotnika (około 8 koron) da połowę do kasy P.T.E.. zaś Okołowicz. względnie kasa P.T.E. będzie Roi płacić taką a taką roczną pensyę, jako kierownikowi oddziału pośrednic­twa pracy, quasi urzędnikowi P.T.E.
Dowodem, że taki jest stosunek Goldlusta, Misslera i Roji do P.T.E., jak opisałem, są ksią­żki Towarzystwa i sprawozdania roczne z ra­chunków. Będzie o tem bliżej mowa w nastę­pnym  rozdziale.
11. Dlaczego P.T.E. ma deficyty i potrzebuje subwencyj.
Notorycznie wiadomo, że każda agencya emigracyjna mająca sprzedaż kart okrętowych, nawet bez żadnego wyzysku emigrantów pracu­jąca, jest znakomitym interesem finansowym. Nie mówię tu nawet o głównych (generalnych) zastępcach kompanij okrętowych, - wielu z nich już dawno jest milionerami - ale o zastępcach tych zastępców, czyli o tzw. biurach podróży i agencyach emigracyjnych.

87
 Wszystkim się do­skonale powodzi, żadne z tych biur (oprócz P.T.E.) nie ma deficytów, nie pobiera, ani nawet nie prosi o subwencye. Nie potrzeba mieć nawet żadnego biura po­dróży, wystarczy napisać list do Misslera. Falka, Karlsberga, Morawetza czy jakiego innego agen­ta w Hamburgu lub w Bremie, albo też do ja­kiejś agencyi w kraju, aby otrzymać „pouczenie” i wszelkie potrzebne druki i formularze celem zmawiania pasażerów, odbierania od nich zadat­ków i zaliczania sobie „ładnych” prowizyj od 12 -16 koron za głowę.
O taką ofertę głównego agenta z Bremy lub Hamburga nie trudno, dla przykładu przytaczam kilka :
Bremen   2. 10. 1911.
Für Znweisung von Passagieren vergüte ich ihnen als Prowsion 12 Kronen für jede erwachsene Person, 0 Kronen für Kinder von 1 bis 12 Jahren. Die Provision kann bei Einsendung des Handgeldes   in  Abzug  gebracht   werden.
Ed. Ich.on
Antwerpia,   Belgia.
Za każdą przez Pana sprzedaną szyjkartę bonifikujemy Panu Koron 12. - Jeśliby Pan nie miał czasu tym się zająć, prosimy o oddanie ni­niejsze pismo (sic) takiemu, któryby się gorliwie zajął, przez co może sobie uczciwie i łatwo ładny <jrosz zarobić.
Union Ticket Office.
Lwów, 1 czerwca 1911. Znając cele Szan. Towarzystwa i przekonani,

88
Że, linia nasza jest dobrze zapinana u W.P. żywimy nadzieję, że Szan. Towarzystwo poprze naszą linię. Gotowi jesteśmy wynagrodzić po 14 kor. od każdego pasażera wyżej  12 lat liczącego.
Linia Holland - A meryka.
Znam kilkunastu wójtów, pisarzy gminnych i żydów karczmarzy, którzy „pracują” dla Misslera w Bremie; biorą oni po 20 kor. „zadatków” od ludzi i chowają z tych pieniędzy po 15 kor. do „kieszeni” jako prowizye.
Nie mówię tu o takich oszukańczych zakaza­nych agencyaeh jak nieistniejąca już od stycznia 1912 r. żydowska Atlantik Express, które dają „zarabiać” od 50 do 100 kor. na jednej „szyf-karcie”. Był u mnie pewnego razu rabin z Czortkowa Abraham Rosenberg. który ofiarował mi po 50 kor. prowizyi od każdego pasażera skie rowanego do biura Atlantik-Expres.
Chcąc się dowiedzieć jaka jest normalna prowizya, ustanowiona przez kartę! (pool) kom-panij okrętowych dla agentów poprosiłem je­dnego znajomego mieszkańca Londynu, aby się zapytało to w sekretaryacie kartelu w Liwerpoolu. Posiadam następujący oryginalny  dokument :
North Atlantic Passenger Conference.
 18 James Street Liverpool August  30th  1911.
Dear Sir.
In reply to your inguiry ot the 28 th instant, the commission payable mi, II'estbound third class trafjic front the Continent is 16 Marks maximum and this applies to all Lines.
Yours truły O. S. Smyth. Secretary.

89

W liście tym jest powiedziane, że kartel (pool) linij okrętowych dozwala agentom pobierać od każdego pasażera, przy sprzedaży karty okrę­towej. maximalną prowizye 15 marek. Oczy­wistą jest rzeczą, że żaden agent mniejszej pro­wizyi me pobiera, a czy po za tą oficyalna prowizya. generalni agenci nie mają specyalnych umów, to inna rzecz. Dowiadywałem się jeszcze, gdzieindziej i wszędzie mię zapewniano, że niższej prowizji, niż 15 Mk. = 18 kor. niema dla biur podróży. Ciekawość moja pochodziła stąd, iż w sprawozdaniu P.T.E. za rok 1910 wyczytałem, że ta agencya wykazała w rachun­kach przeciętną prowizye 4.50 kor. od sprzeda­nych kart okrętowych i chciałem się dowiedzieć. jaka jest naprawdę normalna prowizya. Całkowita cena za kartę okrętową, którą robi'- generalny agent, składa się z kilku pozycyj:
1.  karta okrętowa,
2    taksa   przy wsiadaniu na okręt,
3.        legityinacya lub karta policyjna.
4.        utrzymanie   pasażera   w   hotelu,      do odjazdu okrętu.
5.        prowizya przez kartel ustanowiona.
6.        Wydatki administracyjne itp.
Z powyższego wynika, że generalny agent, np. Missler ma inne dochody, niż owe 15 Mk.. nie licząc tego, że najprawdopodobniej ma z li­nią okrętowa osobną umowę, co do wynagro­dzenia za zastępstwo. Te 15 marek oddaje ge­neralny agent biurom podróży, które są jego subagencyami, jak np, P.T.E., a te znów z tej kwoty opłacają swoich naganiaczy. Jak wiadomo, ci ostatni otrzymują od 12-14 koron „prowizyi”. a nawet wiecej.

90
Również dowiedziałem się i mam na to do­wody, że prowizya za pośrednictwo pracy dla robotników sezonowych nigdy nie jest niższą od 6 koron, a dochodzi czanern do 20 koron i wy­żej. Po tych wstępnych uwagach przypatrzmy się sprawozdaniu P.T.E. za dwa ubiegłe lata:
PRZYCHÓD
W roku 1910
W roku 1911
Biuro podróży
31.033,79
57.808,46
Oddział pośrednictwa pracy
10.981,80
22.160,25
Oddzial asekuracyjny
613,37
94,68
Czynsze z domu
4.111,24
250,00
Różne
5,95
1.342,72
Pokryte straty z funduszu gwarancyjnego
36.614,22
11.212,00
SUMA
78.360,37
92.868,16
ROZCHÓD
W roku 1910
W roku 1911
Pensye dyrektorów i urzędników i marki prez.czł. rady nadzorczej
27.339,72
29.518,37
Koszta administracyi, podatki, procenta od pożyczek i różne
21.775,01
25.850,71
Wydawnictwa i reklama
7.082,60
4.293,44
Zapomogi dane wychodźcom
852,39
1.144,57
Cele społeczne i oświatowe
123,15
118,85
Należności przepadłe
-
328,00
Saldo strat
21.187,50
31.614,22
Suma
78.360,37
92.868,16
Czynności zarobkowe
W r. 1910
W r. 1911
Pierwsze półrocze 1912 r.
Sprzedano kart okretowych
5.598
8072
5764
Wysłanie propaid’ów
1250
799
712
Dokum. Pośrednictwa sezonow.
3803
7256
8947
91
W sprawozdaniu tem uderza przedewszystkiem ten zdumiewający wkład, że towarzystwo, które głosi całemu światu, że tylko w braku innej formy posiada statut zarobkowy, a jest w rze­czywistości towarzystwem humanitarneni, tak uieproporcyonalnie mało wyłożyło na cele hu­manitarne!
Mianowicie przez dwa lata wyłożyło P.T.E. na cele humanitarne śmiesznie małą kwotą 2,238 koron, a natomiast w tym zasie wydało na same pensye dyrekto­rów   i   urzędników 56,857  koron!
Drugi zdumiewający fakt jest ten, że towa­rzystwo nie zastosowuje rozchodów do przychodów, ale robi stosunkowo ogromne deficyty: w r. 1910-tym 31.614. kor., w r. 1911-tym 11, 212 kor., a to z powodz zbyt kosztownej administracyi nie zaś z powodu humanitarności, jak śmie twierdzić w sprawozdaniu p. Okołowicz.
Nie widzę też w sprawozdaniu wcale rubryki zwrotu pieniędzy żadnemu emigrantowi, gdy tenże - co się często zdarza - został przez Ame­rykańską komisyę emigracyjną od wylądowania wykluczony i do domu zawrócony. Można sobie wyobrazić, jaka to jest ruina dla niejednego biedaka. który co tylko miał wysprzedał, aby zdobyć potrzebną kwotę na podróż, a potem wszystko utracił i wrócił do domu nędzarzem... straciwssy nawet tę nadzieję, że sobie w Ameryce lepsze jutro w pocie czoła wypracuje! Choćby P.T.E. najmniejszej winy nie miało nasumieniu, że ten wychodźca został zwrócony to przecież uczucie prostej litości nakazywałoby mu,- gdyby było choć odrobinę humanitarne - chociaż nie­którym biedakom pieniądze sa kartę okrętową zwrócić!
92
To się nigdy w P.T.E. - jak świadczy sprawozdanie -  nie stało, a wiem, że takie rzeczy praktykują  inne  biura,  wcale   za   humanitarne się nie podające, jak np. biuro podróży Zofii Biesiadeckiej w Oświęcimiu, które w jednym roku wypłaciło   wychodźcom    kilka tysięcy     koron zwrotów za karty okrętowe,  chociaż wszystko możliwe uczyniło, aby wychodźcy byli dokładnie zbadani, czy mają warunki wylądowania w Ame­ryce.   Ale tam jest przynajmniej   prosta   kupie­cka uczciwość, której w P.T.E. wcale nic widać. Lecz   Okołowicz   ustawicznie   bałamuci   opi­nię, że P.T.E. jest , nawskroś humanitarne, bo wszystkie inne usługi (oprócz sprzedaży kart i   pośredniczenia   pracy)   świadczy wychodźcom bezpłatnie.   Cóż   takiego  świadczy?   Że   pewna część wychodźców otrzymuje noclegi    zadarmo -  czemuż nie wszyscy? Że tam jakieś kalenda­rze wychodźcom rozdawano, że się wychodźcom udziela bezpłatnie informacyj.  A któraż  agencya, nawet najgorszego gatunku każe sobie pła­cić za odpowiedź w liście lub ustnie udzieloną: Na 17.497 wychodźców, którzy byli w roku 1911 w schronisku P.T.E., korzystało z bezpłatnej biblioteki aż 28-u (dwudziestu ośmiu) wychodźców! A tyle wszędzie chwalby z tą „akcyą oświa­tową”.   Czy   do  bezpłatnych   „humanitarnych” usług zalicza Okołowicz chwytanie, gdzie się da wychodźców, odbijanie pasażerów wszelkim in­nym  koncesyonowanym  biurom,  aby  te  biura zniszczyć,   a  sobie  kieszenie  napchać?   Czy  do tych „humanitarnych”  usług zaliczymy pedzenie biednej ludności z Chełmszczyzny do Parany nawet wtedy, kiedy wiadomo, że tam z głodu giną?
93
Czy wreszcie i to będziemy uważać za dowód poświęcenia się dla „biednego ludu wychodź­czego”, że prawie połowa wszystkich do­chodów idzie na pensye aż dziewięciu dyrektorów, a to czterech dyrektorów głów­nych (Okołowicz, Bardel, Raczyński, Doerman), trzech dyrektorów zastępców (Dzianott, Ungar, Wąsowicz), dwóch dyrektorów oddziałów (Roja, Weiz) i kilku urzędników?
Toż to tak wygląda, jakby P.T.E. dla tej chmary dyrektorów istniało, a nie dla czego innego. Czy to nie są brzydkie żarty ze społeczeństwa wmawiać humanitarność, gdzie jej wcale niema, bo niema nawet zwyczajnie ludzkiego obcho­dzenia się z biednymi ludźmi?
Cisną mi się pod pióro określenia tej roboty takie,  że nie chcę ich tu użyć...
W ostatnich czasach dowiedziałem się o je­dnej jeszcze „humanitarności” P.T.E., i o rze­komej chęci świadczenia wychodźcom bezpłat­nych usług. Mianowicie każdy wychodźca do Ameryki składa w P.T.E. 1 koronę za oględzi­ny lekarskie, celem zbadania w szczególności, czy nie ma zaraźliwej choroby oczu. P.T.E. płaci lekarzowi miesięcznie honoraryum 300 kor. a ponieważ np. w roku 1912 od stycznia do 1 lipca było badanych 6476 wychodźców, któ­rzy złożyli tyleż koron, zaś lekarz kosztował tylko 1800 koron„ przeto na tej usłudze zarobiło P.T.E. 4676 koron.
Inny ciekawy fakt rzuca się w oczy, P. T. E. ogłasza zawsze ceny kart okrętowych tylko za jazdę w II-giej i w III-ciej klasie, a ni­gdy nie ogłasza ile kosztuje jazda w międzypo-kładzie   (Zwischendeek).  

94

Tymczasem   wiadomo i sam Okolowicz stwierdza to w swoich pismach, że emigranci jadą prawie wyłącznie w międzypokładzie, który jest o wiele tańszy od miejsc w kajutach Ill-ciej klasy. Czemu się nie ogłasza cen jazdy w międzypokładzie, dla poinformowa­nia wychodźców, ile mają w biurze P.T.E. płacić za tę jazdę?
Pewne biuro przewozowe otrzymało list od pewnego agenta P.T.E. z podpisem i stampilą Towarzystwa, że P.T.E. oszukuje pasażerów na cenach jazdy do Ameryki. Mam ten list u sie­bie, i chciałbym, aby Rada nadzorcza zechciała przesłuchać w tej sprawie nie p. Okołowicza ale tych emigrantów, którzy w biurze P.T.E. za „szyfkarty” płacili i w międzypokładzie do Ameryki  jechali.
Pierwsza tedy przyczyna deficytów w P.T.E. jest zbyt kosztowna administracya, która po­chłania więcej niż wszystkie dochody wynoszą, a z tego na same pensye dyrektorów i urzędni­ków aż połowę dochodów.
Druga przyczyna leży w specyalnych (bardzo specyalnych!) układach, jakie Okołowicz pozawierał z głównymi zastępcami kompani j okrętowych co do wypłaty prowizyj od sprzedanych kart okrętowych i również specylnej umowy z kiero­wnikiem biura pośrednictwa pracy p. Roją.
Gdyby P.T.E. (tj. raczej Okołowicz. bo on robi wszystko, a inni go tylko chwalą i zachwy­cają się nim) nie zawierał byt żadnych „specyalnych” umów z Goldlustem, Misslerem. Beckerem i Roją, lecz tylko pozostawało w stosunku zwyczajnym do nich, miałoby następujące do­chody :
95
W roku 1910:


Prowizya za karty okretowe
5.598 x 18
= 100.764 - K
Prowizya za prepaid’ów
1.250 x 2
= 2.500 - K
Prowizyja za pośrednictwo pracy
3.803 x 7
= 23.421 - K

Razem
126.681 - K
P.T.E miało dochodu

42.015 - K

różnica
84.666 - K
W roku 1911


Prowizya na karty okrętowe
8.072 x 18
 =145.296 - K
Prowizya za karty preparaid’ów
799 x 2
= 1.598 - K
Prowizya za pośrednictwo pracy
7.256 x 7
= 50.792 - K

Razem
197.686 - K
P.T.E miało dochodu tylko

79.968 - K

Różnica
117.718 - K
W pierwszem półroczu 1912 r:


Prowizya za karty okretowe
5.764 x 18
103.752 - K
Prowizya za preparaid’ów
712 x 2
1.424 - K
Prowizya za pośrednictwo pracy
8.947 x 7
62.629 - K

Razem
167.805 - K
rachunku za rok  1912 nie ogłoszono,
według  powyższego stosunkowa różnica            104.483 K
Zatem   różnica   między   tymi   dochodami, które  w  przeciągu półtrzecia roku mogły były do kasy P.T.E. wpłynąć, a tymi, które na pod­stawie „specyalnych umów” wpłynęły, wynosi 307.189.- koron. Słowami:  trzysta siedem tysięcy sto osiemdziesiąt koron.
Stąd pochodzą deficyty i konieczność wyciąga­nia ręki po subwencye, a także uciekanie się do podpisywania przez członków deklaracyj gwaran­cyjnych, celem uniknięcia zgłoszenia  upadłości.
Jakież tedy prowizye zapisuje P.T.E. do ksiąg na podstawie specyalnych umów? Nie mam danych, aby te prowizye odnośnie do każdego głównego  agenta osobno wyliczyć.
96
Lecz ze sprawozdania można wylioeyó.pireecię-t ną pro wiz y ę.
Tak np. w roku 1912:
    dochód z biura podróży jest                              57.808’46 - K
z tego należy odliczyć dochody:
za 799 prepaidów         1.598-  K
z kantoru wymiany     5.397’20 - K
z noclegów około         2.024’-  K
z oględzin lekarskich około      6 400’ -K  
2 ½ % prowizyi od sprzedaży
biletów na koleje ameryk,  tj. około 1 K każdym pasażerze
do półn. Amery 4.150 -   K
odlicza się                                                   195. 569’20 - K
przeto dochód ze sprzedaży kart okręt, jest      38.239’26 – K.
Podzieliwszy tę kwotę przez ilość sprzedanych kart okrętowych tj. przez 8072 wypada prze­ciętnie prowizya około 4.50 kor. (cztery i pół kor.)
Kto chce niech wierzy, żetaka, a nie cztery razy wyższa prowizya należała się Pol. to­warzystwu emigracyjnemu. - ja na podstawie dowodów i notorycznych faktów wiary temu dać nie mogę - i tak  samo każdy, kto chociaż trochę obeznany jest ze sprawami emigracyjnemi.
Podobnie rzecz się ma z prowizyami za po­średnictwo pracy dla robotników sezonowych. Z rachunków P.T.E. wypada w roku 1910: 10.981 : 3803 = 2 ‘88 K prowizyi
A w roku 1911: 22160:7256=3’05 K prowizyi, przeciętna prowizya okrągło    3’- K. Również kto ma chęć,  niech  temu  wierzy, ja  to  jednakże  między  bajki  włożę,     taka, a nie przynajmniej dwa   razy   wyższa prowi­zya się należała.

97
Wyjaśnienie tych zjawisk znajduje się w ro­zdziale 10-tym, gdzie jest mowa o specyalnych układach P.T.E.
Na czyją korzyść traci P.T.E. corocznie po przeszło sto tysięcy koron, niech zechcą zbadać powołane czynniki, ja tylko to wiem, że utrata ¾ prowizyj od kart okrętowych i ½ prowizyj za pośrednictwo pracy nie idzie na korzyść wychodź­ców, gdyż P.T.E. zadawalniając się, zamiast 18-ma, tylko 4% koronami prowizyi, nie daro­wuje różnicy wychodźcom. Nigdy i nigdzie coś podobnego się nie praktykuje, bo ceny pool'-owe (kartelowe) nie mogą być dowolnie obniżane.
Nie uzyskało też P.T.E. od głównych agen­tów Misslera, Goldlusta i Beckera w zamian za tę wstrzemięźliwość w pobieraniu całej należnej prowizyi, ani lepszego przewozu, ani lepszej opie­ki wychodźców. Ktoś zatem inny musi korzystać z tych „specyalnych” umów, skoro jest wyklu­czone, aby korzystali wychodźcy.
Jeżeli korzystają Goldlust w Krakowie, Missler w Bremie i Becker w Rotterdamie, to w takim razie subwencye dawane dla P. T. E. idą pośrednio na wspieranie kieszeni tych trzech żydów. Jeżeli korzysta Okołowicz. lub ktoś inny z członków P.T.E., w takim razie działają te osoby na szkodę Towarzystwa i na szkodę kraju, bo P.T.E. pobiera niepotrzebnie sufiróencye. Jeżeli wszyscy razem korzystają, tam gorzej, że się taka spółka zawiązała. Nie mam możności dochodzić tych szczegółów, ja tylko stwierdzam fakt, że ktoś (tylko nie wychodźcy), » większej części prowizyi korzyść odnosi.
Nie mogę także rostrzygnąć pytania, czy Okołowicz   z   Ks.   Anuszem   i   Pankiewiczem

98
i może jeszcze z innymi spólnikami, całkiem bez­interesownie, jedynie tylko dla uszczęśliwienia biednego ludu, agitują zaciekle i wysyłają wy­chodźców do Parany, względnie do innych sta­nów Brazylii, - czy też robią to dla własnej ko­rzyści materyalnej. Czytelnicy na podstawie przy­toczonych przezemnie faktów i charakteru Oko­łowicza zechcą wyrobić sobie o tem własną opinię.
Społeczeństwo i trzeźwo a uczciwie myślący ludzie powinni przynaglić Radę nadzorczą, aby nie zadawalniała się sprytnem tłumaczeniem się Okołowicza, ale żeby raz nareszcie wzięła się do zbadania sumiennego i dokładnego tyoh rzeczy, a to przybrawszy sobie do pomocy znaw­ców z poza grona członków i jeżeli okażą się nie­prawidłowości i nadużycia, ażeby natychmiast kres im położyła.
Władza także powinna rozciągnąć kontrolę, skoro P.T.E. pobrało dotychczas z funduszów publicznych:
przez 3 lata corocznie na podróże po 5000 K = 15.000 K
                „na Przegl. emiyr. „       1000 K = 3.000 K
 jednorazowo na założenie schroniska                       6.000 K
corocznie od 1912 r. na utrzymanie schroniska po 3.000 K
 jednorazowo z ministeryum spraw wewnętrznych 10.000 K
                                                Razem subwencyj    37.000 K
Należy koniecznie zbadać, czy te subwencye są potrzebne, na co są zużywane i z jakiego po­wodu Okołowicz i jego przyjaciele starają się, by je otrzymać.
12. Płatni chwalcy P. T. E. - Metoda Okołowi­cza bronienia się przed zarzutami.
99
Wszelka,   choćby   najbardziej    uzasadniona przytoczeniem faktów krytyka „Polskiego Towarzystwa emigracyjnego:, jest zawsze przez Okołowicza i interesowanych w tem towarzystwie nazwana „napaścią” – „oszczerstwem – „paszkwilem”, pochodzącym z zawiści tych, którzy emigracyą się zajmowali lub zajmują. Wszczególności prezes rady naczelnej p. Hupka stoi uparcie na stano­wisku ,,noli me tangere”. A przecież instytucya społeczna, mająca na celu dobro publiczne, subwencyonowana z pieniędzy podatkowych, musi podlegać kontroli opinii publicznej.
Nie można każdego głosu krytyki podejrzy-wać o zawiść konkurencyjną. A zresztą nie jest wykluczone, że i konkurent może podnieść za­rzuty faktyczne i słuszne. Wreszcie nie można nawet przypuścić, aby w Galicyi nie było innej opinii, jak tylko te dwie : interesowanych w P.T.E. - i zawistnych konkurentów, agentów emigra­cyjnych. Istnieje jeszcze ogromna większość ludzi w spekulacyach emigracyjnych nie biorą­cych żadnego udziału, a w sprawach emigracyj­nych biegłych i ci mogą wydać opinię bezstronną.
Lecz nie mam na myśli jedynie opinii prasy, która wprawdzie powinna być obeznana ze spra­wami emigracyjnemi, ale często tak nie jest, gdyż pomieszcza najbardziej sprzeczne, mylne i bałamutne opinie. - Okołowicz, będąc sam na­der utalentowanym i sprytnym redaktorem, należycie ocenia pomoc prasy w urabianiu dla siebie korzystnej opinii, i dlatego tak zręcznie manewruje, że tę pomoc od bardzo wielu orga­nów prasy posiada.
Nadto posiada Okołowicz swoją właściwą oddawna przez siebie wypróbowaną metodę bro­nienia  się  przed   najsłuszniejszymi   zarzutami.
100

Nenhum comentário:

Postar um comentário