terça-feira, 14 de setembro de 2010

Z galicyjskiego bagna emigracyjnego. Jan Pietka. Czesc 2.

Nigdy nie kładzie nacisku na dowód, że fakt zarzucony mu nie istniał, lub że sprawa jest błędnie przedstawiona. - bo zwykle bywa przy-chwytywany na gorącym uczynku, - ale ude­rza na osobę tego, który zarzuty podniósł. Stara się przypisać mu przymioty poniżające go w opinii publicznej, niskie pobudki, chęć zem­sty, zazdrość, własny zysk itp. - wogóle stara się odebrać wiarogodność słowom tej osoby, a nadto przez ustawiczne szkalowanie przeciw­nika, stara się go i innych steroryzować i od stawiania dalszych zarzutów odstraszyć. Tego rodzaju bandytyzm rzeczywiście odnosi skutek.
Albowieru opinia zostaje zbałamucona, a ten, który zarzuty podniósł, kładzie uszy po sobie i milknie, - bo komu się chce narażać swoje uczciwe imię na szarganie po gazetach?
Choćby był człowiek najuezciwszy, z najlep­szą opinią, zawsze coś z tego szkalowania przy­lgnie. Inni widząc to. nawet nie ośmielają się zarzutów publicznie podnieść, chociaż wiedzą, co się złego dzieje i w duszy oburzają się na to.
Przykładów tej metody Okolowicza możnaby przytoczyć bez liku, cytując ustępy z pism, które wydawał, jak ..Prawda' w Kurytybie, „Przegląd emigracyjny” i „Praca” w Krakowie, a także artykułów przez niego pisanych lub in­spirowanych   w  różnych   innych   gazetach. Przytoczę   tylko   trzy   przykłady.
Okołowicz szczególnie bardzo boi się p. Leona Bieleckiego, którego list na początku przytoczy­łem, a który wie o wiele więcej szczegółów z życia Okolowicza, niż w liście napisał. Kiedy Okołowicz w. r. 1908 był we Lwowie i wydawał

101
swój ,,Przegląd emigracyjny” w tym celu, aby po krachu parańskim wypłynąć w Galicyi na „działacza społecznego” - zależało mu oczywi­ście bardzo na tem, aby nikt nie podniósł przeciw niemu zarzutów co do jego życia w Paranie. Nagle zjawia się, przyjechawszy z Parany, p.Leon Bielecki. Okołowicz struchlał, ale natych­miast poradził sobie - po swojemu. Ogłosił w pismach, że p. Bielecki przyjechał do Europy jako agent jakiegoś strasznie oszukańczego przed­siębiorstwa i chce werbować wychodźców. A nad­to dodał, że p. Bielecki został przez rząd brazy­lijski Parany wydalony, skazany na banicyę! Pozostawił przytem wolność fantazyi czytelnika, aby sobie dosnuł za co ta rzekoma banicya p. Bieleckiego spotkała.
Cóż to szkodziło, że p. Bieklecki po krótkim pobycie wyjechał z Krakowa wprost do Parany, - a więc o żadnej „banicyi” nie mogło być mo­wy?   -   Okołowicz  zawczasu postarał się,  aby cokolwiek p.   Bielecki o nim złego powie, było przyjmowane z uprzedzeniem i niedowierzaniem -i niby już przez zemstę.
Drugi przykład :
P. Małgorzata Hoyerówna z Warszawy miała sposobność przychwycić Okołowieza na gorą­cym uczynku, gdy w nieludzki i ohydny sposób wysyłał wychodźców z Królestwa Polskiego do Brazylii na najgorszym okręcie niemieckim pod nazwą „Erlangen”. Piszę o tem w rozdziałach 13-tym i 14-tym. Otóż Okołowicz, nie mogąc za­przeczyć, że rzeczywiście wysłał tych około 900 wychodźców do Brazylii i że odbywali podróż na tak złym okręcie, jakim jest „Erlangen” - i więc, że p. Hoyerówna napisała prawdę, - na-

102
padł na jej osobę i napisał w swoim „Poi. przeglą­dzie emigracyjnym” jej „curriculum vitae” w spo­sób kłamliwy i złośliwy. Brutalnie wdarł się w jej prywatne osobiste stosunki, a nawet w jej wierzenia religijne, ubliżył jej czci niewieściej, i znowu w wielce charakterystyczny dla metody Okołowicza sposób, zostawił pole fantazyi czy­telnika, dodając, że „najdrastyczniejsze szcze­góły opuścił”. Jakby jeszcze bał się, że tego jest za mało, zrobił p. Hoyerównę, osobą chorą, nerwową, histeryczką itp. Ponadto dowiady­wał się o możliwie wszystkich jej znajomych i pisał, a raczej kazał pisać swoim zausznikom - oszczercze na nią listy.
0   p.   M.   Hoyerównie   (która  jest  kuzynką prof. uniw. dr. Hoyera z Krakowa) dało jak naj­lepsze   rekomendacja   wiele   poważnych   osób z  Król.  Polskiego,  między niemi Dr.  Rząd  b. poseł   m.  Łodzi,  lir.  Zyberk-Platerowa  i  w.  i stwierdzając, że wszystko, co Okołowiczop. H. napisał, jest przekręceniem faktów i kłamstwem.
Trzeci przykład jest ze mnie, jako autora tej książki.
Dowiedział się Okołowicz - szpiegów ma wszędzie - że piszę o jego działalności „bro­szurę”. Kiedy jeszcze rękopis nie był gotowy już Okołowicz ogłosił światu w swoim czerwcowym numerze „Przeglądu”, że niebawem ukaże się „pa­szkwil”  na P.T.E. i na niego,  mojego pióra.
zaczął swoją metodą bandycką terrory­zować   mię.  W  tymże   „Przeglądzie”  umieścił artykuł o mnie kłamliwy, tak zredagowany, że czytelnik ma pole robić o mnie ubliżające mi przypuszczenia. To była pierwsza pogróżka, aby mię odstraszyć od kontynuowania rękopisu.

103
Dowiedział się, że pomimo to piszę, - wtedy nowy atak na mnie wydrukował w, Pracy silniejszy od pierwszego. Gdy i to mię nie odstraszyło i rekopis już miałem oddać do drukarni, wpadł Okołowicz w szał wściekłości i napodł mię w swojem piśmidle „Praca” w sposób iście indycki. Mianowicie w nrze 29-tym „Pracy” wydrukował stek oszczerstw, kalumnij i wyzwisk, tak ohydnech, że artykuł ten spotkał się z ogólnym  oburzeniem
Oczywiście, że Okołowicza za napad zaskarżono  zaraz do sądu, i  kara go nie minie.  Ale jakiż inny cel tego napadu, jak nie terror abym książki nie wydał?
13.   Szczególniejsza   humanitarność   P. T. E.
l . Okołowicz ustawiicznie w sprawo­zdaniach rocznych i w swym  „Przeglądzie emi­gracyjnym” i w innych gazetach, że P.T.E jest instytucyą „nawskroś”humanitarną po­mimo, że według statut, jest stowarzyszeniem gospodaiczo-zarobkowem.
Na czem  ta humanitarność polega, w czem się objawia, trudno zrozumieć skoro jak to wykazują  sptawozdania   P.T.E.   (rozdz.   11-ty) i jak to stwierdzono w ankiecie ministeryalnej w Wiedniu (rzeczoznawza dr Piotr), P.T.E w r. l910 przy dochodach wynoszących 46.746’15 koron, wydało na cele  humantarne tylko 975’54 kor. (tj. 852’39 kor. na 123’15 kor. na cele społeczne i oświatowe), zaś w roku 1911 przy dochodach wynoszących 81.656’16 koron, wydało na takież cele tylko 1.263’42 koron, t.j, 1.144’57 koron na zapomogi i 118’85 koron na cele społeczno-oświatowe, gdy tymczasem na

104
same pensye dyrektorów i urzędników wydało w tych dwóch latach łączną sumę 56,857 koron.
Płatni chwalcy p. Okołowicza wskazują na urządzenie schroniska w Krakowie, na wydawa­nie pism i broszur, na odczyty rzekomo oświato­we i na łazienkę w schronisku, - ale przecież to wszystko służy tylko dla reklamy interesu i dla przynęcania klienteli, a nie świadczy o ża­dnej humanitarności. Zresztą dobre obchodzenie się z wychodźcami i świadczenie im różnych przy­sług, a nawet dawanie czasem drobnych zapo­móg, jeszcze nie stanowi tytułu do humanitar­nośei, boć każdy rozumny kupiec obchodzi się dobrze ze swoją klientelą i ubogim czasem daję jałmużnę, - ale w P.T.E. nawet niema ludz­kiego obchodzenia się z wychodźcami.
Gdy wychodźca przyjdzie do biura, pierwszą czynnością jest odebranie od niego pieniędzy za „szyfkartę”, lub podpisanie kontraktu i zło­żenie zadatku, aby już nie mógł odejść do innego biura, poczem staje się już ,,towarem'” i odpowie­dnio do tego pojęcia jest traktowany. Na wszel­kie słuszne żądania odpowiadają funkcyonaryusze biura gburowato, klątwami i gorszącemi bluźnierstwami, a nawet policzkowaniem. Znam wypadek pobicia robotnika za to, że się dopomi­nał o obiecane mu miejsce u pracodawcy. Znam inny wypadek, że kiedy przyjechał krewny po emigrantkę zbiegłą z domu rodziców, aby wróciła - krewnemu zrobiono awanturę, wyrzucono go za drzwi, a wreszcie podstępnie dziewczynę zaprowadzono na dworzec kolejowy i wysłano do Ameryki, zaś z krewnego się wyśmiano.

105
Ironią jest mówić o humanitarnośei wobec stosunków jakie panują wskutek opisanego już „magazynowania” wychodźców sezonowych.
Gromadzono naraz blisko do 100  ludzi, a łóżek jest tylko 100. zaś miejsca do spania na podłodze nie ma więcej jak dla 300 ludzi. Ale nawel wtedy, gdy przepełnienia niema i mogliby wszyscy dostać łóżka, nie używają ich wszyscy, lecz tylko niektórzy, a reszta poniewiera się na gołej podłodze. W sprawozdaniu czytamy na str.104-tej. że emigranci bywają rozdzielani na dwu gatunki: takich, na których na pierwszy raut oka widać ślady robactwa, i takich, na któ­rych odraził tych śladów nie widać. Otóż jest tam funkcyonaryusz o tak wprawnem oku, że z małymi wyjątkami. prawie wszystkich pasa­żerów zalicza do pierwszej kategoryi – a ci jak mówi sprawozdanie i jak wiemy, sypiają na gołej podłodze, roniąc sobie posłanie z tłumokoków, ubrań itp.
A cóż dopiero powiedzieć'' o wysyłaniu wy­chodźców do Brazylii!... „Głos Narodu” z d. 19 listopada 1911-r. pisze, że w taki sam sposób jak P.T.E. przewozili niegdyś handlarze nie­wolników biednych murzynów z Afryki do Ame­ryki Przypadek odkrył te szczególną „humani-tarność” P.T.E. Pani M. Hoyerówna z Warszawy jechała z Bremy do Antwerpii, na okęcie załadowanym kilkuset wychodźcami. Z Królestwa polskiego, których wysła Okołowicz  do Parany. Dopłynąwszy do Antwerpii  nie mogła dłu­żej znieść strasznych stosunków  panujących na statku i wysiadła na ląd, poczem przyjechała do Krakowa, jedynie w tym celu, aby tu wyrazić swoje najgłębsze oburzenie  Polskiemu towarzy stwu emigracyjnemu i jego dyrektorowi Oko-owiczow i.


106
Na okręcie było umieszczonych około 900 wychodźców we wspólnej wielkiej przestrzeni na spodzie okrętu, tak zbito i gęsto, że się ru­szać nie mogli. Brud, smród, zaduch, robactwo wszelkiego rodzaju, karaluchy, szczury, jedzenie obrzydliwe, choroby, oto obraz jaki się tej pani przedstawił.
Opis tego okrętu i strasznych cierpień wy­chodźców w czasie podróży, skreślony piórem p. M. Hoyerówny podaję w następnym rozdziale.
Czemuż „humanitarny” Okołowicz wysyła ludzi takimi okrętami? Czemu nie żąda, aby bo­daj na okręcie zaprowadzono jaki taki porządek, ludzkie pożywienie? Czemu dla obrony i opieki ludzi nie wysyła z tak wielką partyą wychodź­ców swego urzędnika, lecz puszcza wychodźców w świat na pastwę nieludzkich wyzyskiwaczy '
Pani M. H. z Warszawy opisała to co widziała, w gazetach w Krakowie i w Królestwie Polskiem, opowiedziała na zebraniu liczniejszem. umyślnie w tym celu zwołanem w ,,Straży polskiej” w Kra­kowie, była u dyrektora policyi, - i cóż to wszy­stko pomogło? Nic. Tysiące wychodźców wy­słał potem Okołowicz do Parany na takich samych okrętach, ludzie widzieli, jak przeciągali ci biedacy przez Kraków, a nikt się nie zapytał, jakim prawem taki bandytyzm uprawia Oko­łowicz — nikt go do surowej odpowiedzialności nie pociągnął,..
W „PoL. Tow. Emigr.” niema ani śladu ża­dnej humanitarności, przeciwnie panuje „peru­wiańska'” nieludzkość. Gdy z winy i namowy P.T.E. biedni ludzie wysprzedali swe mienie
107
i wyjechali do Parany, a potem jak ostatni nę­dzarze, wycieńczeni na siłach, chorzy, ledwo ży­wi, wracali przez Kraków do Ojczyzny, i wstą­piwszy do P.T.E. upominali się o swe ciężkie krzywdy, - to im suchego kawałka chleba nie dano wypędzono ich ze schroniska na bruk, tak. iż się tułali po mieście i u litościwych miesz­kańców o pożywienie żebrali (patrz rozdział 17-ty)
Z jednej strony sztuczna reklama, a z drugiej obojętność czynników do nadzoru powołanych sprawiają, iż doczekaliśmy się tego wstydu, że w Wiedniu na ankiecie ministeryalnej odbytej w br. w sprawach emigracyjnych, były konsul austriacki w Kurytybie*), znający dobrze „mo­ralistę Okołowicza. publicznie w obec zgroma­dzonych ekspertów przedstawił skandaliczne stosunki panujące w schronisku P.T.E. w Kra­kowie.
W Krakowie chodzą wieści, że to co się działo przy ul.  Pijarskiej u ks. Szpondra, jest tylko miniaturą tego, co się dzieje przy ulicy Radzi­wiłłowskiej w schronisku P.T.E. Nawet w prasie już była o tem wzmianka, że w schronisku P.T.E. odbywają się „wesela” młodych par jadących do Ameryki z pijatyką i nocnemi orgiami. Podobno policya wie o wszystkiem, co się tam dzieje, - lecz ma jakieś dziwne względy dla p. Okołowicza.
Trzeba dodać, że P.T.E. pobiera z fundu­szów krajowych subwencye specyalnie na schro­nisko dla wychodźców.
*) Dr. Leopold Peruz.
108
14. Opis naocznego świadka jakimi okrętami wy­syła   P. T. E. wychodźców.

Wyjechałam z Łodzi, zachęcona przez p. Wysłoucha z Warszawy, Rychlińskiego z Lublina, Szukiewicza i Warchałowskiego w Paranie, aby w nowe j Polse nieść pomoc i światło rodakom, którzy tam wyemigrowali.
Chciałam jechać III klasą w: tym celu.aby nieść biednym emigrantom w razie potrzeby pomoc le­karską.
Czytając nadesłane z aecncyi Misslera obja­śnienia co do podróży, nabyłam przekonania, ze będę. Miała  pomieszczenie wprawdzie bez komfortu, ale czyste, cieple z jaką obsługą i pożywienie, składające się z prostych, ale zdrwych potraw.
Przejechawszy granicę Polski, przybyłam do Ostrowa i odetchnęłam, że uwolniłam się z pod bata moskiewskiego. Lecz wnet doznałam rozczarowania. Stanął nademną jakiś gbur puski i kazał mi ostro iść za sobą do biura, oddalonego o parę kilometrów od dworcu, abym wykupiła „szyfkartę” i poddała się badaniom lekarza. Opierałam się temu. lecz zagrozili mi. że zwrócą mię do domu. Lekarz badał mi oczy w tak ordynarn aposób, że miałam wraże­nie, iż to jest weterynarz, który tylko z końmi i wo­łami ma do czynienia. Za „szyfkartę”  zaplaciłam 89 rubli, zamiast 83.
Przechodząc przez salę, emigrantów w której było brudno i wyziewy nie do zniesienia, zapytałam się,  czy na okręie w podobnych brudach będę jechać. Odpowiedzieli mi urzędnicy, ze dostanę oddzielną kajutę lll-ciej klasy, w której będzie mi bardzo bobrze.
Przyjechałam   dnia   3  listopada   do   Bremen.
Nazajutrz   wsiadłam    na    okręt „Erlangen”
.
109
Zaprowadzono mnie  do kajuty III klasy o 6 łóżkach. Była to raczej nora więzienna dla zbrodniarzy, brudna i cuchnąca, a kiedy mipowiedziano że w tym lochu będę podróżować 4 tygodnie chciałam się wycofać, ale zanim odszukałam „Zahlmesistra” okręt ruszył.
Wtedy napisałam list do kapitana, że, chcę przejść do drugiej klasy Przyszedł „zahlmeister” ale gdy mu powiedziałam, że chcę dopłacić 60 rubli i przejść do II klasy, nie chciał nawet ze mną rozmawiać i oiłszidł. Potem kiedy okręt stanął w Antwęrpii znowu prosiłam, aby mię przeniesiono do II klasy za dopłatą 60 rubli, ale nadaremnie, powiedziano mi,   że niema  miejsca
Po dłuższem staraniu o lepsze miejsce i czekaniu w Anterpii, kiedy już okręt  w dal­szą podróż odjechać zażadałam wydania mi pakunków i opuściłam okręt wiozący biedny lud do Brazylji – do Parany - a uczyniłam to dlatego aby wrócić do kraju, opowiedzieć, com wlasnemi oczyma przez te kilka dni widziała - i przestrzedz resztę obałamuconych. aby nie jechali więcej do nieszczęsnej Parany, w Brazylji. Uważałam to za pilniejszy obowiązek, niż jechac do Ameryki.
            Cóż z tego żebym tam pracowała, gdy tu w Polsce ludzie nieuczciwi, odarci ze wszystkich uczuć, jak szakale wysyłają na nędzę, głód i śmierć coraz nowe zastępy naszych włościan, jedynie celem napchania swych kieszeni brudnym zyskiem.
Trzeba pierwej  temu ohydnemu handlowi   ludźmi przeszkodzić – pomyślałam sobie i wróciłam do Anwerpii
Pożegnaniemoje z wychodźcami, którzy pozostali na okięcie na łasce nielitościwych ludzi  o gło­dzie,  w brudach   i zimnie, było nad wyraz  bolesne.

110
Cisnęli się z płaczem do mnie, zazdroszcząc mi, ze ja mam o czem wrócić do domu, a oni już nie mają... i mszą cierpieć.
Powróciwszy do Bremy do biura Misslera, opowiedziałam wszystko, domagałam, się gwaltownie, aby zaprowadzono na okrętach możliwe dla ludzi stosunki. Dyrektor mówił: „nie trzeba nigdy wpuszczać na okręt między emigrantów inteligen­tnej osoby”. Na co odpowiedziałam, że nawet w przebraniu chłopskiem będziemy się przekradać, aby kontrolować przewożenie naszych wychodź­ców.
Dodać jednak muszę, że zarówno jeneralny dy­rektor von Plattenberg, jak i dyrektor biura Winter, przyjęli moją skargę życzliwie i przyrzekli wie­lokrotnie, że złemu zaradzą.
Ofiarowano mi nawet bezpłatny przejazd II. klasą, do Brazylii na jednym z najlepszych okrętów ,,Lloyda”- ale nie przyjęłam tej propozycyi, gdyż spieszyłam do kraju, aby w miarę możności powstrzymać naszych ludzi od wychodźctwa do Brazylii.
Wspcnnniałem wyżej, że dano mi kajutę III. klasy, w której mieściło się 6 łóżek. W tym samym kurytarzu były jeszcze inne kajuty dla „lepszych” pasażerów, gdy chłopi z rodzinami jechali umiesz­czeni we wspólnej wielkiej przestrzeni, gdzie stały gęsto łóżka, a w środku pozostawało wąziutkie przejście. Było ich tam 800 - 900.
Kajuty brudne, ciemne nieogrzewane, na po­dłogach zawsze brudna woda. gdyż fala wpada czę­sto, jużto przez okno, już też nawet z pokładu. Wskutek tego chodzi się ciągle w przemoczonych trzewikach, bo nawet kalosze nie pomagają. Drzwi na wszystkie strony pootwierane,  przeciągi straszne: cóż latwiejszego, jak przeziębić się i dostać zapalenia płuc.
111
Niebezpieczeństivo to zachodzi zwłaszcza wtedy, ody z kajuty trzeba wyjść po stro­mych schodach na pokład na otwarte powietrze, do ustępu. Wśród takich strasznych stosunków zdrowotnych na okręcie niema lekarza, a jeżeli jest, to ani na moje żądanie, ani do chorych ko­biet na ogólnej sali wcale się nie pokazał.
Dla uzupełnienia obrazu dodać trzeba całą masę szczurów, które z kwikiem biegają wszędzie -  i wielką moc karaluchów.
Łóżka ustawione jedno nad drugiem, na nich brudne wory wypchane nierówno słomą, której nie można nawet poruszyć, bo są zaszyte. Łóżka są tak blisko jedno nad drugiem. że nie można usiąść, a leżąc - trzeba zaraz oczy zamykać, żeby się nie na prószyło. Do przykrycia służy kawałek brudnego barchanu. Za stół zwyczajna deska, taksamo i za stołki prosta ława. Umywalnie są osobno, ah jakie tam niechlujstwo i smród, to opi­sać trudno. W tych samych bowiem korytach myją(?) się ludzie, piorą bieliznę i pieluchy, a również czyszczą (?) naczynia kuchenne. Brudna woda niewy-puszczona stoi całymi dniami w tych kory­tach i rozlewa się wskutek kołysania się okrętu, na podlegę. Nie miałem odwagi iść tam się myć, taksamo moje towarzyszki podróży, więc maczałyś­my koniec ręcznika w garnuszku z wodą i ociera­łyśmy twarz i ręce. Wszędzic straszny smród i zaduch. gdyż choroba morska powoduje wymioty, a nie ma żadnych naczyń na ten cel, lecz wszyscy wymiotują na podłogę, która zaledwie raz na dzień jest czyszczona. Wyobrazić sobie teraz można jakie tam  musi być zabójcze powietrze w tych norach, gdy okręt przejdzie przez równik.
112

To też wiadomo, że ludzie a zwłaszcza dzieci mrą. na takim okręcie.
W innych kajutach ohok mieszkała służba i mężczyźni, wskutek czego byłam narażona na to, że w nocy jakiś mężczyzna zakradł się do mojej kajuty i zaczepił mnie w brutalny sposób. Pod tym względem panowały na okręcie straszne stosunki, gdyż nie było osobnej sali dla mężczyzn, a osobnej dla kobiet, lecz wszyscy razem w jednej sali byli bardzo ciasno pomieszczeni!
Jedzenie, gdy okręt jechał, przynosili wszaflach do ogólnej sali, a gdy okręt stał, to rozdawali na pokładzie.   Obserwowałam   jak  się   ludzie   cisnęli do tych szaf lików, aby dostać strawy, póki gorąca. My też z kajut musiałyśmy iść tam ze swoimi blaszanemi   naczyniami,   aby   nam   dano   jedzeniu jak żebrakom. Ponieważ nie umiałyśmy i nie chcia­łyśmy się tak cisnąć jak drudzy, dostawałyśmy pożywienie zimne.   Była to niby zupa grochowa, ale jaka?... Same łupiny z grochu z czarną wodą; zapewne groch dali do II klasy. Chodząc po po­kładzie, zauważyłam, że ludzie łamią jakiś suchy placek i co chwilę rzucają coś do morza.  Pytam się   co  robią,   a   oni  mi   pokazali   żywe   robaki. Wzięłam kawałek tego placka, aby pokazać w biu­rze administracyi okrętów i w Polskiem  Towa­rzystwie  Emigracyjnem   w  Krakowie. Al­bowiem nie kto inny tylko to towarzystwo nakłoniło  tych   ludzi  do   wyjazdu   do  Pa­rany i takim to pięknym okrętem   podróż im   urządziło. Wszyscy emigranci jechali na Kraków: gdy ich pytałam dlaczego obrali tak daleką drogę, od­powiedzieli mi;
113
 „Jakże,  kiedy z  Krakowa  listy szły do nas i do Krakowa nam kazali jechać, mówili nam, że od Krakowa już będzie wszystko darmo”.
A któż te listy pisał do was?
A szły listy i rożne pisma i książki od ,,pana Sokołowicza” z Krakowa.
Zapamiętałam sobie to nazwisko jak się później w Krakowie przekonałam, przekręcone z nazwiska : Okołowicz.
W Krakou:ie kazano im złożyć po 18 rubli od dorosłych, a po 9 rubli od dzieci.
- Czy tam w Krakowie nie przyszło do glowy, że to jest jakieś oszustwo?
- A przyszło nam a nawet nas tam jacyś pa.nowie ostrzegali, żebyśmy wrócili do domów, ale jakie było wrócić, do czego?  Wszysłkośmy posprzedawałi.
Tu opowiadali chłopi, że sprzedali chałupy i kawałeczki pola i krowę i sprzęty gospodarskie i ziemniaki, co mieli w dołku na zimę i opał, a ko­biety z płaczem dopowiadały i przyodziewy tyła i garnki i miski i to i tamto... A wszystko za półdarmn. Inny mówił: ,,ja byłem we dworze, choć­bym wrócił, pana przeprosił, to nie mam o czem wrócić, zresztą i wstyd,”...
I zaczął się płacz i lament, aż się serce krajało.
-   Niech to pani wszystko opowie tam, w kraju - mówili - jak my tu jedziemy i niech pani ka­żdego ostrzeże,  że lepiej suchego chleba kawałek raz na dzień zjeść, jak dobrów po świecie szukać.Bodaj ten na samem dnie pieklą siedział, co  nas   uwiódł!
O zaiste Polacy, którzy potrafią z nędzy ludu polskiego wyciągać krwią i łzami oblane zyski, są gorsi od Moskali, bo ci nie mienią się być na­szymi braćmi, ale są otwartymi wrogami.
114

Wprost nie mogę pojąć, jak w cywilizowanem państwie można w biały dzień, otwarcie, publicznie takie matowe zbrodnie popeł­niać.
Tysiące tych biedaków, poprostu na śmierć skazanych przeciągnęło przez Kraków, mieszkańcy Krakowa widzieli te tłumy, a nikt się nie zapytał- kto to robi  i  jakiem  prawem?
Przyjechawszy do Krakowi, udałam się im ulicę Radziwiłłowską do Polskiego Towarzystwa Emigracyjnego, aby p. Okołowiczowi do oczu powiedzieć, jak straszną zbrodnię popełnia wobec ludu polskiego. Lecz nie wyszedł do mnie powiedziano mi że wyjechał, dlatego przedstawiłam sprawę jego zastępcy, który nie chciał mię słuchać, lecz w brutalny sposób zadawał mi kłam, że on wie, jak jest na tej linii, bo na niej nie służył. Ten urzę­dnik (jak się potem dowiedziałam, nazwiskiem, (Veiz) swojem aroganckiem zachowaniem się utwier­dził mię w przekonaniu, że jego dyrektor zdolny jest do wszelkich krzywd na wychodźcach. To tez po­wiedziałam mu, że mniejszą byłoby zbrodnią nasypać, ludziom trucizny do jedzenia niż wysy­łać ich takimi okrętami na powolną mękę i zagładę.
 Małgorzata Hoyerówna.
15   Okołowicz dyrektor i ks. Anusz członek P.T.E. handlarze   wychodźcami   z  Chełmszczyzny   do Parany.
Z opisu działalności Około wieża w Paranie wynika jasno, że głównym celem, dla którego przybył do Europy ten „Parańczyk” jest werbo­wanie osadników, względnie robotników do Bra­zylii dla osobistego zysku. 
115

Świadczy o tem afera Z Hr. Le Hoonem, świadczą liczne artykuły w „Przeglądzie emigracyjnym” zachęcające do wyjazdu do Parany, jak niemniej i to, ze kiedy swego czasu Dr. Leopold Caro. wysoko ceniony znawca spraw emigracyjnych wystąpił w broszu­rze w wydanej dla ludu pt. „Wychodźctwo polskie” przeciw agitacyi za Parany niejakiego Pankiewicza przyjaciela Okolowicza i podobnego jak on naganiacza parańskiego. Okołowicz bronił za­ciekle Pankiewicza.
Tu należy  zaznaczyć, że wychodźctwo do Parany nie jest samo w sobie rzeczą złą, bo Parana rzeczywiście jest krajem w południo­wej Ameryce  najodpowiedniejszym dla wychodźctwa polskiego osadniczego, ze względu na zdro­wy klimat i dobrą ziemię, na to, że tam już Polaków tyle osiadło iż stanowią rdzeń ludności rolniczej tego kraju. Na ogół powodzi się tam chlopom polskim z dawna już osiadłym, lepiej, niż się im powodziło w ojczyźnie,
Ale p.p. Okołowiczom, Pankiewiczom, Anuszom, itp spekulantom emigracyjnym czyni się z tego zarzut, że wogóle są zwolennikami
osadnictwa w Parnie bo takim zwolennikiem pod pewnymi warunkami może być każdy ucz­ciwy człowiek z tego, że po pierwsze nietyle idzie im o Parane, ile o to, aby pod płasz­czykiem Parany ściągnąć i wyprawić  gdziebądź do Brazylji naj największe masy wychodxców, dla własnego brudnego zysku i po drugie z tego, że ci panowie wywołują zapomoocą gwałtownej agitacyi  gorącz­kę emigracyjną do Parany i powodują ma­sowe wychodźctwo do tego kraju wtedy,
kiedy przygotowanych działów  ziemi
niema – i z tego, że wyludniają Chełmszczyznę, co jest rusyfikatorom ziemi Chełmskiej na rękę.

116

Okolowicz odkąd tylko założył swoja agencyę pod nazwą  „Polskie towarzystwo emigra­cyjne” myszkował przy pomocy swoich pła­tnych ludzi w gubernii siedleckiej - skąd jest rodem i zna dobrze stosunki - aby zrobić „paranski interes”, ale tak sprytnie i chytrze, aby odpowiedzialność spadła na kogo innego. W tym celu posłużył się Ks. Anuszem, probosz­czem z Arankaryi pod Kurytybą w Paranie, członkiem Polskiego towarzystwa emigracyjnego w Krakowie, i Pankiewiczem zamieszkałym także w Paranie. Również do pomocy zaangażował sobie niektórych redaktorów pism ludowych w Królestwie Polskiem. Oprócz Okołowicza agi­tował przez swoich naganiaczy Missler z Bremy, ale i to szło na korzyść Okołowicza. bo Okołowicz jest agentem Misslera i ekspedyował wychodźców z Krakowa właśnie dla Misslera.
Agitacyę za Paraną rozpoczął Okołowicz w po­rozumieniu z ks. Anuszem już w r. 1909. Miano­wicie ks. Anusz dyktował u siebie w Paranie swemu stolarzowi, niejakiemu Bychawskiemu z Rudnika, listy do różnych chłopów w gubernii Lubelskiej i Siedleckiej - rzekomo od osiadłych w Paranie znajomych pochodzące - z opisami raju Parańskiego i zachętą do przyjechania tam i osiedlenia się. Oprócz tego pisał sam do znajomych księży, aby ludzi do Parany zachęcali - i znaleźli się tacy, którzy w dobrej wierze jego podszeptów słuchali. Pankiewicz znów ze swej strony fabrykował listy z Parany - zachęcające do wychodźctwa i jednał sobie w Królestwie zwolenników i pomocników do agitacyi.
117
Z Krakowa zaś Okołowicz rozsyłał tysiącami swoje rzekome bezstronne broszurki o Paranie i o Brazylii z pięknenii obrazkami i mapą Parany. Szły też i specyalnie drukowane odezwy, prospektv i listy z P.T.E.
Warto zaznaczyć mianowicie fakt, że powiat Sokołowski. z którego Okołowicz pochodzi i w któ­rym oczywiście ma liczne stosunki, należy do naj­bardziej ogarniętych „gorączką emigracyjną” do Parany.
Schodzili się tedy ludzie po chatach i odczy­tywali listy, pisma i broszury. I jęli narzekać na ciężką biedę, która każdego z nich gniecie i wzdychać za lepszą dolą. Robił się nastrój za wychodźctwem, a z tego korzystali naganiacze i nuże rozpowiadać cuda o „wyspie kwiatów” - o bajecznym kraju, w którym niema zimy, ale grunta rodzą cały rok, a bydło bez ustanku się pasie. Opowiadali niestworzone bajki: że te cudną ziemię parańską „wygrał” od cesarza amerykańskiego Ojciec święty i dla miłości ludu polskiego rozdaje chłopom ziemię za darmo. Cie­mny lud bowiem nie mógł zrozumieć, jakby to można rozdawać takie dobro, jak grunta i lasy za darmo,  potrzebna więc była taka bajeczka.
Schodzili się szczególniej i zmawiali parobcy ze dworów i wszelka służba folwarczna, dla tych bowiem bezrolnych, kawał ziemi w Paranie za darmo, był największą przynętą.
I zaczęli się powoli śmielsi wyrywać z ojczy­stych progów i puszczać się za morze... do Pa­rany. Inni czekali na listy, co tamci napiszą, jak tam jest naprawdę w tej ziemi obiecanej. I przy­szły listy od tych ludzi ...niepiśmiennych.
118
Wia domo, że w Królestwie Połskiem chłopi są prawie wszyscy analfabetami. Jaki „pisarz” pisał, niewiadomo, ale w listach „stało”, że w Paranie do­brze, wybierajcie się w drogę! Były też listy, pi­sane przez samychże wychodźców, opisujące do­bre powodzenie, bo - ostatecznie niektórym z początku jakotako się powiodło, a zresztą - znam i takie wypadki - że ten kto tam pojechał, choć biedę    cierpiał,   nie   chciał   się    przyznać,   bo mu wstyd było, że zrobił głupstwo. Często też tęskno mu było za swoimi, rad by ich mieć przy sobie, więc sam wrócić nie mogąc, ich zachęcał, aby przyjechali. Więc już w r. 1910 wyjeżdżało coraz więcej rodzin do Parany, a w roku 1911 rozpaliła się „gorączka emigracyjna” na dobre. Wtedy już prawdziwy szał ogarnął biednych lu­dzi za Paraną, wtedy już listy przychodzące z Brazylii z przestrogami odnosiły wprost prze­ciwny skutek: mówili obałamuceni :  „przez za­zdrość tak piszą, żebyśmy nie jechali”. Agenci zresztą   nie   próżnowali;    rozpuszczali    wieści, że to panowie ze dworów, bojąc się. że im zabra­knie służby i robotników, umyślnie ganią Parane, nie chcą biednego ludu puścić za morze.
Agitacya za Paraną odbywała się także w Galicyi wschodniej, gdzie oświata jest mniejsza. Plan Okołowicza się udał. Według urzędowej statystyki przybyło w r. 1911 do Parany 9260 wychodźców, w tej liczbie 7572 Polaków z Kró­lestwa, 1502 Polaków i Rusinów z Galicyi. Re­szta 186 była z innych krajów.
Przez Kraków, przez biuro Okołowicza P.T.E. przejechało około 4000 wychodźców. Agenci w Królestwie mówili im, że od Krakowa będą mie­li podróż darmo, - i tutaj spotkało ich pierwsze rozczarowanie,   albowiem   w   biurze   P.T.E. zażądano   od   każdego   dorosłego   po   18 rubli, a   od   każdego    dziecka    po   9   rubli    za    po­dróż  do   Bremy.
119
   Niektórzy  nie  chcieli płacić, chodzili po mieście, szukali porady, co mają po­cząć. Rozmawiałem z kilkuset takimi obałamuconymi biedakami,  i starałem się nakłonić ich aby wrócili do domów.  Jedni mi nie wierzyli, że do Parany niema po co teraz jechać,   że jadą na biedę większą, niż mieli w kraju, - inni mó­wili : choćby i tak źle było, jak pan nam opowiada, w tej Paranie, to już się nie wrócimy do domu, bo nie mamy do czego, sprzedaliśmy wszystko, cośmy mieli:   i chałupę i sprzęty i żywność przygoto­waną   na   zimę,  wszystko  za  tanie  pieniądze, - i  teraz  musimy już jechać.   Kilkudziesięciu jednak udało mi się zawrócić do domu,   kilku znała zło   robotę w Galicyi,  przy regulacyi Wi­sły, kilku którzy mieli pieniądze, pojechało do Stanów Zjednoczonych na zarobek.
Pani M. H. z Warszawy, o której piszę na innem miejscu, zawróciła do domu partyę zło­żoną z kilkunastu rodzin.
Przyznaję się, że przeszkadzałem ile mogłem tu w Krakowie niecnej robocie Okołowicza i stąd ma on złość do mnie, nazywa mię w swo­ich piśmidlach „pokątnym agentem” i komponuje na mnie różne kłamstwa. Niech mię Bóg zachowa, aby mię chwalili tacy, jak Okołowicz! Wolę się im niepodobać.
Rząd Brazylijski został zaskoczony tak wiel­kim przypływem ludzi do Parany i pomimo, że życzy sobie kolonizacyi, widział się zmuszonym we wrześniu 1911 r. zabronić emigracyi polaków z Królestwa do Parany, o ileby przybywali z portów Hamburga i Bremy.
120
Zostawił tylko wolny przejazd dla Polaków z Galicyi i Królestwa do Parany na Triest. Do innych stanów Brazylijskich przejazd przez linje Bremeńskie i Hamburskie nie został zabroniony.
Zkaz ten spadł na Okolowieza, jak piorun z nieba. Setki rodzin były już w drodze, lub przy­gotowane do drogi, a tu w dniu 30 września 1911 przychodzi od Misslera do P.T.E. telegram zabraniający przyjmywania ludzi do Parany, z poleceniem, że od tego czasu pasażerowie brazylijscy tylko do Rio Grande do Sul, St. Catharina, Sao Paolo i Erechim jechać mogą. Po otrzymaniu tego telegramu wysłał Okołowicz, pod nazwiskiem swego zaufanego p. Roji. na­stępujący telegram do firmy A. Morawetz w Hamburgu :
„Reisebureau Morawetz Hamburg. Drathet ob auch nachste Woche Kolonistenfamilien zur freien Ueberfahrt nach Parana noch angenommen werden. Roją, Kolejowa 3, Kralcau”.
Gdy na ten telegram p. Roja nie otrzymał od Morawetza żadnej odpowiedzi, wysłał Około­wicz mimo to rodziny Pawliszaków, Seroków, Piskorzów, Plisikiewiczów. Wilgusów, Dubielów, Symonowiczów i Skowyrów, pochodzące z Króle­stwa Polskiego razem 27 osób, pobrawszy od ka­żdej osoby po Rs. 17.20, a to do Rio Grande do Sul, wiedząc o tem dokładnie, że w tej prowincji, gdzie panuje epidemicznie żółta febra, straszny los te rodziny czeka. I wysyłał Okołowicz w dal­szym ciągu bez ustanku do końca roku 1911, a także w r. 1912 wciąż wysyła partye wychodź­ców z Chełszczyzny do tych niezdrowych  febrycznych prowincyj Brazylii, gdzie ci biedacy giną i wymierają.



121
Również konsul rosyjski w Rio Janeiro z po­czątkiem roku 1911, ogłosił, że los wychodźców z Królestwa Polskiego w Brazylii jest niezmiernie smutny i przestrzegł przed dalszem wychodźctwem.
Niektóre dzienniki napiętnowały niesumienną robotę Okołowicza, względnie P.T. E., dziwiąc się, że coś podobnego może się dziać pod okiem władz. Okołowicz pisał wtedy „sprostowania” i ogłaszał w swoim „Przeglądzie”, że on nic temu nie jest winien, iż ludzie przyjeżdżają do Krako­wa i udają się do biura P.T.E. z żądaniem wy­słania ich do Parany - że on tylko z litości, aby nie wpadli w ręce niesumiennych agentów, zaj­muje się nimi w Krakowie i wysyła ich do Bra­zylii.
Co za bezczelność!
W kwietniu 1912 „Warszawskie towarzystwo opieki nad wychodźcami” ogłosiło w osobnej broszurce p.t. „Listy z Brazylii”, kilkanaście li­stów napisanych do Towarzystwa przez wychodź­ców, ze wzruszającymi do łez opisami strasznego losu tych biedaków, którzy się agentom do wy­jazdu namówić dali. Listy te w następnym ro­zdziale dosłownie przytaczam.
Ogłoszenie drukiem tych listów by­najmniej nie wzruszyło Okołowicza,  on wysyłał ciemnych ludzi dalej, choć wiedział, że wysyła ich na śmierć i za­tracenie!...
„Wychodźca polski” organ wspomnianego wyżej Tow. opieki nad wychodźcami, w zeszycie z maja 1912, tak pisze:
122
„Wprost niewiadomo czemu więcej się dziwić, czy bezmyślności ludu naszego, czy zbrodniczości naganiaczy. Wszak po tem wszystkiem, co piszą pisma, ogłaszają To­warzystwa emigracyjne, po tych niezliczonych powrotach, listach rozpaczliwych - ludzie jadą wciąż. Na razie (w maju) nastąpiła pewna przerwa; w kwietniu jednak ruch był olbrzymi, przypominający zeszłoroczny, a w czasie od 15-go stycznia do 15-go lutego wyjechało do samej Parany około 300 rodzin, jak wykazuje Parańska statystyka.
Tymczasem w Paranie, w danej chwili, wobec dużego napływu emigrantów, brak jest zupełnie wolnych działek gruntu. Z tej racyi w domu emigracyjnym w Rio przebywa obecnie około 2000 wychodźców, pragnących osiedlić się w Paranie. Z braku zarobku cierpią oni głód i nędzę. Około 300 rodzin, wyprawionych do Parany jeszcze w czer­wcu 'zeszłego roku, dotąd (11 miesięcy!) nie otrzymało działek i ci więc też cierpią nędzę.
Tomy całe zajęłoby spisanie wszystkich informacyj nie­pomyślnych; nie mamy ani jednej pomyślnej. Trzeba raz nareszcie zrozumieć, że emigracya obecna do Bra­zylii jest poprostu straszną klęską, niczem nie­zrównoważoną.
1 trzeba raz nareszcie bez ogródek napiętnować dzia­łalność wszelkich naganiaczy, czy to będą pokątni agenci, chodzący po wsiach, czy wielcy agenci, jawni lub ukryci, działający na odległość, czy niezrównoważeni „ideowcy”, czy wreszcie oszuści społeczni w rodzaju księdza Anusza (członka P.T.E.) i jego popleczników. Namawianie w tym roku ludzi do wyjazdu do Parany jest poptostu zwykłą zbrodnią, która winnaby podledz kompetencyi sądów krymi­nalnych”.
Tak pisze w swoim organie Warszawskie „To­warzystwo opieki”. Ja dodaję, że kompetencyi sądów kryminalnych powinien podledz także i ten, który tu w Krakowie tysią­ce ludzi do Brazylii wyekspedyował tj. Okołowicz. Wprawdzie wcelu zatarcia śladów swej agitacyi urządził cm się w ten sposób, że już to w Krakowie, już też w Bremie skonfisko­wał   wychodźcom   wszystkie   listy,   cyrkularże


123
i prospekty, którymi ich do wyjazdu nakłonił, lecz mnóstwo rodzin, które z Brazylii powróciły zaświadczy, że takie listy mieli i zostały im ode­brano. Zresztą gdyby nawet nie było innego do­wodu, to te trzy fakta wystarczają: lo członek P.T.E. ks. Anusz agitował za Paraną, 2o Oko­łowicz wysyłał, 3o wychodźcy powracający nie gdzieindziej tylko do biur P. T.E. z pretensyami i żalami się zwracają i wyraźnie P.T.E. jako sprawcę swego nieszczęścia wskazują.
Jaki brak kontroli panuje w Pol. Tow. emigraryjnem, jakim absolutnym panem jest tam Okołowicz, który lekceważy wszystkich i wszyst­ko, a robi swój „bussiness” w sposób wprost cyniczny, świadczy następujący fakt :
P.T.E. wysłało do Argentyny i do Brazylii p. Romana Jordana jako swego delegata, aby na miejscu zbadał, jakie są warunki pracy i zarobku w tych krajach dla naszych wychodźców - i czy można doradzać emigracyę do tych krajów. P.R. Jordan złożył ze swej misyi obszerne sprawozdanie, które zostało wydrukowane w ,,Polskim Przeglądzie emigracyjnym” w numerach 17 i 18 z r. 1911. a także w kilku dziennikach. Rezultat badań co do Argentyny, przedstawił p. R. Jordan bardzo dokładnie w „Pol. przeglądzie emigr.” z przytoczeniem mnóstwa dat i cyfr, i taką wyciągnął ostateczną konkluzyę:
„Jeżeli weźmiemy przeciętny zarobek dzienny przy ro­botach rolnych (po strąceniu utrzymania) jako 4 kor. dzien­nie, to w 23 dniach roboczych zarabia się na miesiąc 92 kor., przez 4 miesiące żniwne 368 kor., co nie wystarczy na drogę tam i nazad, ponieważ koszt jej wynosi około 500 kor”.
Jeżeli więc wysłało się zaufanego człowieka jako delegata i wydrukowało się ku przestrodze wychodźców jego orzeczenie, - to według logiki i uczciwości, wypadałoby ludzi do wychodźctwa do Argentyny nie namawiać i nie wysyłać.

124

Ale u Okołowicza inaczej. Dostał ofertę na dostawę 40.000 robotników do Argentyny po 18 kor. prowizyi od sztuki. Śliczny interes! Więc zaraz w nrze 18-ym swego „Przeglądu” umiesz­cza artykuł: ,,Wojna oTrypolis. a wychodźctwo polskie”, w którym tak pisze:
„Obecnie sytuacya (w Argentynie) uległa raptownej zmianie.„Do żniw na 9 milionach hektarów potrzeba bę­dzie około 135.000 robotników i Argentyńczycy czynią obecnie wywiady, czyby w dostawie tej nasza Galicya nie zechciała partycypować z. udziałem przynajmniej 40.000 par chłopskich  rąk roboczych”.
Zaś  w  nrze   19-ym    „Przeglądu”  tak pisze:
„Polskie Towarzystwo emigracyjne zwraca uwagę wy­bierających się na zarobki za morze, na wyjątkowo korzy­stne widoki, jakie obecnie z powodu zbliżających się żniw, oraz zakazu wychodźctwa włoskiego, otwierają się dla na­szych wychodźców w Argentynie, dokąd lepiej opłaci się dzisiaj jechać, niz do  Ameryki północnej.
„P.T.E. wyda niebawem popularną broszurkę o Ar­gentynie (rzeczywiście wydało reklamową broszurkę) i nadto nosi się z zamiarem otwarcia swego biura filialnego w Buenos-Aires”. I któżby potrafił takiego koziołka zrobić, między wyjściem jednego numeru, a następne­go gazety tygodniowej?
Tenże sam delegat H, Jordan był wtody także w Brazylii, i takie złożył sprawozdanie (cytuję z  „Czasu”): „Wstąpiwszy do Brazylii w drodze powrotnej z Argen­tyny, miałem sposobność ponownego zbliżenia się do sto­sunków wychodźczych w Paranie, które nie były mi obce dzięki dłuższemu pobytowi w tym kraju przed kilkoma laty. Baraki wychodźców były przepełnione. Zewsząd dochodziły skargi niezadowolenia z powodu   bezterminowego   czekania
na obiecane działki gruntu.
125
Choroby, nędza demoralizacya, to znamienne czynniki, nurtujące mieszkańców próżniaczych, barakowych osad. Zarobki przy budowlach dróg, obiecy­wane przez rząd, lub towarzystwa kolejowe, okazały się zwodniczemi. Pracy było mało, a wyzysku przy wypłacie bardzo wiele. Niejeden z przybyszów zebrał co mógł gro­szy, by uciekać do kraju rodzinnego, a w braku pieniędzy płacił za przejazd ciężką robotą na statku. Wielu wsiąknęło w bezimienne rzesze robotnlczo-tułacze. Nawet ci, którzy działki ziemi dostali, porzucili je z powodu jakości ziemi, lub innych  nieznośnych warunków.
Orcjan Towarzystwa opieki nad wychodźcami w War­szawie, ukazujący się pod znakiem Wychodźca polski, pię­tnuje w opisach, dotyczących niewłaściwej propagandy, działalność księdza A n u s z a, proboszcza w parańskiej Araucaryi i niejakiego Pankiewicza. Uchodzą oni za przodowników w sprawie wyludniania Chełmszczyzny i innych części Królestwa na rzecz Parany. Takie same wieści dochodziły mnie podczas mego pobytu zeszłego roku w Paranie i później. Smutne to obja­wy, gdy na czoło kierownictwa wychodżetwem wysuwają się ludzie złej wiary i mają posłuch w zwabianiu rodaków w stosunki tak nieszczęsne, jak te, które przeważały w ze­szłorocznej i tegorocznej kampanii immigracyjnej w Brazylii”.
Pomimo to wychodźctwo „w stosunki tak nieszczęsne” odbywało się w roku 1910 i 1911 - a przez cały ten czas ks. Anusz jako członek P.T.E., działał z ramienia tego towarzystwa, a Pankiewicz, jako osobisty przyjaciel Okołowicza !
Słów brakuje dla napiętnowania tej perfidyi... Co innego się pisze (bo wychodźcy i tak „Prze­glądu” ani ,,Czasu” nie czytają), - a co innego się robi!
Stoimy więc wobec niewątpliwych faktów :
l° że członek Polskiego Towarzystwa emigracyjnego w Krakowie Ks. Anusz za wychodżetwem do Parany gwałto­wnie w Chełmszczyźnie agitował.
126
2° że dyrektor tegoż Polskiego towarzy­stwa emigracyjnego w Krakowie 0kołowicz do Parany, względnie do Brazylii kilka tysięcy Polaków z Chełm-szczyzny wysłał, wiedząc o tem, że tam marnieją i giną, - i dalej wy­syła.
3° że ks. Anusz dopiero z końcem roku 1911 został z P.T.E. wykluczony, kiedy już przez dwa lata agitował i „gorączkę emigracyjną” wywołał, tj. kiedy jego dalsza agitacya dla P.T.E. stała się zbyt kompromitująca tę   instytucyę.
16.  Krwią i łzami pisane listy z Brazylii.
,,Towarzystwo opieki nad wychodźcami” w Warszawie otrzymało od wychodźców z Bra­zylii wielką ilość rozpaczliwych listów, z których osiem ogłosiło drukiem.
Przytaczam tutaj te zaprawdę krwią i łzami pisane listy. Szkoda jednak, że Warszawskie Tow. opieki, wypuściło z tych listów (jak się samo na str. 8 w przypisku przyznaje) nazwiska tych, którzy do wyjazdu namawiali. Owszem należało te „hyeny emigracyjne” napiętnować, - dzi­wna wstrzemięźliwość.
List Stanisława   Kucharczyka do To­warzystwa Opieki nad Wychodźcami.
Miguel Calmon, 9 grudnia 1911 r. Kochani Panowie. Piszę do was o swojem po­wodzeniu w Brazylii, jakie mamy wszyscy emi­granci.
127
Najpierw opowiem od samej miejscowości europejskiej. Na przykład to jest tak. Służyłem ja we dworze, przykrzylem sobie,  że mi bieda; do­stałem ja kawałek chleba, to prawda, ale musiałem, ja robić, jak koń, lub jak wół, bo nawet taki pan w takim folwarku lub w jakim takim dworze, to jak   uprowadzi   jaką   maszyną   lub   żniwiarką albo jaki dryl, to tak go będzie zaoszczędzał, jak tylko może, żeby był w porządku, żeby się nie mar­nował; ale człowieka służącego to on nie żałuje, bo mówi, że jak zdechnie jeden, to będzie na jego miejsce dziesięciu. Więc jak se człowiek to wszystko rozważy, to tak sobie móioi: „żeby ten Pan Bóg dał jaką odmianę, na świecie, żeby tak człowiek nie warował w tem dworzysku”. Naraz wybuchła wia­domość o  Brazylii, jadą ludzie z radzyńskiego powiatu  powiadają, że tam bardzo dobrze w Pa­ranie.   Więc naraz  mamy i gazety i książeczki z   Warszawy..
Ale ja, jakem zamierzył emigrować do Parany, więc pojechałem za paszportem do Warszawy do Emigracyi, czyli do Opieki; to tam mi prawdę, po­wiedzieli w Opiece, że nie jedź, bo tam bieda, musisz długo czekać w barakach, w smrodzie, w nieporządku, w ciasnocie i choroby tam niebrak. i jeśli wyżyjesz w barakach, to na koloni, trzeba  ro­bić za niebie i za konia. Ale tak ja sobie mówię sam do siebie, że oni tylko tak mówią, żeby nie jechać, bo nie będzie miał kto pracować w kraju na wszyst­kich panów...
Przyjechałem, i w drodze było, jak to w po­dróży, ile i dobrze; to wszystko pominąwszy, ale to jest: że wyjechałem z domu 1 sierpnia i jeszcze jestem w baraku na Calmonie, i nie wiadomo kiej będę na kolonii, i pewno że nie pojadę, bo tak mi tam zginąć za 2 lub 3 tygodnie, to wszystko jedno i tu mi zginąć.
128
Więc powiadam wam, Panowie, żeby tu nasz brat zajrzał na tą noszą niedolę, jak lud cierpi wielką nędzę, to by sobie zapłakał nad tem, bo oto niewinnie ten lud cierpi różne choroby i wali się co dzień 4 i 5 osób do grobu i gryzie świętą ziemię. Coby pracował w kraju, to tu idzie ziemię gryźć, bo w kraju, to się człowiek napracował, ale był zdrów, a tu narodu się najechało moc wielka i padają, jak muchy od ukropu, a na Cruz Machado to dziennie mrze po 30 i więcej narodu. A odsyłają na 3 kolonie, na Cruz Machado, na lvahy i na Prudentopolis, i wszędzie, ludzi dosyć, a o pomiarze  borów to niema ani słychu, i wszyscy się mój Boże, i marnujemy co do imienia. Więc prosim was,kochani Panowie, przebaczcie nam, żeśmy się was nie chcieli usłuchać, jakeście nam mówili prawdę, a teraz to was prosim, żebyście się za nami upo­mnieli, żeby nas wyrwać z ciężkich rąk brazylij­skich.
Stanisław Kucharczyk.
List   żony    służącego   folwarcznego    ze wsi   Kurów,    parafii   Radzyń,   do   córki i zięcia.
Kurytyba, d. 20 grudnia 1911 r. W pierwszych słowach naszego listu niech bę­dzie pochwalony Jezus Chrystus. Donosim Ci, kochana córko, i ty zięciu, że myśmy byli na Kruz-maszadzie. Ale ludzie bardzo chorują i umierają, Hieronim chorował dwa tygodnie, a Jasio 3 tygo­dnie, i nie mogliśmy tam więcej wytrzymać i mu­sieliśmy uciekać do Kurytyby, bo po koloniach pisk, jęk, że nte mogliśmy wytrzymać tego. Je­chaliśmy z Kruzmaszady 3 dni furmanką. A w Pa­ranie to jest taka dobroć, że ludzie dzieci sprzedają, jeden chłop to sprzedał chłopca za kilkanaście rubli.
129


A to i poprostu wyrzekają się swoich żon i dzieci i uciekają w świat, gdzie ich oczy prowadzą, bo tam w Brazylii to jest straszna bieda, bo jednego rokii to zboże wytną mrówki, drugiego roku wyschnie, a jak  nie wyschnie - myszy zjedzą, jak nie myszy, to szarańcza wymarnuje.
List    Ksawerego    Sokoła    do    jego    do proboszcza,   pisany z   Iwai.
Parana, dnia 1 lutego. W pierwszych słowach mojego listu niech będzie pcxhunlony Jezus Chrystus. Ojcze duchowny, opi suję swoją podróż. Od Hamburga do Wyspy Kwiatów jechałem 26 doby. Na wyspie Kwiatów byli 3 dni. To  nas agenci namawiali do Rio Grande do Sul, to my się. upieramy do Parany. Co nam agenci mówili to jest prawda. Mówili nam, że się będziemy walać po barakach 6 miesięcy, to my im nie wierzymy Siedliśmy na drugi okręt, jechaliśmy dwie doby, tośmy żyli o chlebie i wodzie, dlatego, żeśmy je­chali do Parany. Mówili nam, że w Rio Grande do Sul są kolonie gotowe, parę morgów pola czystego,  reszta las, i dostanie konia i krowę. (To nieprawda, agenci mówili tak tylko po to, aby ludzi łatwiej namówić na wyjazd do Rio Grande do Sul. Przypisek Tow. Opieki). Nie chcieli temu wie­rzyć dlatego że była Parana osławiona. Przepra­szam Ojca duchownego, że piszę niedokładnie, bo się z żalu łzami zalewam.
W pierwszem mieście Parany wielkie zgromdzenie ludzi marnuje się w takich obrzydłych barakach i spotykamy ludzi, którzy wracają nazad do swej zumi Jeden nie miał pieniędzy, to sprzedał swego syna w Paranie.
130
 Byli oni razem z tymi, co jechali do Parany; przyszedł dyrektor kazał im wyjść z baraku. Wzięli swoje kochane dzieci i poszli oni, a deszcz padał zlewnie. Z tego miasta jechaliśmy 10 godzin do miasta Kurytyby. Jecha­liśmy 15 razy pod ziemią; góry ogromne, wysokie, a w dole nie można było dojrzeć ziemi, bo chmury zupełnie leżą na tych górach. Przyjechaliśmy do miasta Kurytyby, spotykamy swoich znajomych, mówi nam znajomy Józek Cieślak, że my giniemy i wyginiemy. Ojcze duchowny, ojcze wielkiego mi­łosierdzia, zmiłuj się nad nami!
Brazylia, to jest puszcza nieopowiedziana, góry i doły góry kamienne bez żadnego lasu,  w dalszym ciągu Brazylii lasy są ogromnie trudne. W tych to się znajduje rozmaita gadzina. Są takie muchy, co ukąsi człowieka, a za parę dni urośnie jakby wrzód; wydusi palcem kilka robaków. Drugie to się wpije, jakby czarna, pchła, za paznokcie, i trzeba nożem wyrzynać.
Ojcze duchowny, jakie wielkie zniszczenie na­rodu w tej puszcz. Na Kruz Maszado umierali po 10 osób na dobę. W Ponta Grossie tak samo. Miasto Kalmon jest dopiero obiecane na miasto, stoi do­piero 40 bud: dziennie znajduje się 5 do 6 umarłych dzieci; woda je niezdrowa, bo ziemia czerwona, z tej ziemi woda tłusta i gorzka, dzieci dostają bo­leści brzucha i przychodzi śmierć; doktora niema Ojcze duchowny, umarła żona jednemu, pochwał ją we czwartek, to w piątek bierze parę chłopów do karczmy pije wódkę, i bierze ślub rządowy, wiążą im ręce sznurkiem i mówi rząd brazylijski, że ważniejszy ślub rządowy, jak kościelny. Kościół mamy z desek, ale księdza niema, dzieci żyją nieochrzczone, i umierają bez żadnego poświęcenia, stare bez spowiedzi.
Padam do nóg, Ojcze duchowny, całuję w ręce i w nogi. Serdecznie żałuję, żem opuścił swoją wiarę, i kościół, i przenajświętszy Sakrament. Przepraszam Ojca duchownego. Amen.
Ksawer Sokół.
131
List tego samego do dawnego jego pana.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Pa­dam, do nóg jaśnie Państwu i proszę o zmiłowanie. Niech mnie jaśnie Pan ratuje, będę jaśnie Panu pracował całe swoje życie i moje dzieci. Przysięgnę w kościele przed wielkim ołtarzem, że będą praco­wał do śmierci u jaśnie Pana, nie pogardzę jaśnie Pana chlebem. Proszę o wysłanie szyfkarty, będzie jaśnie Pana kosztowała, pięćset rubli. Naj­wyższy Pan Bóg zapłaci jaśnie Panu niebem, a ja odrobię swoją pracą. Proszę o wielkie zmiło­wanie i o wyrwanie mnie z tej puszczy.
Ksawer Sokół.
List   Józefa   Gryglcwicza   i   Władysława Lao   do   Towarzystwa   Opieki.
Piszą oni z Kolonii Prudentopolis, uskarżając śię, że każą im odrabiać za życie w baraku (takie odrabianie jest przepisane przez rząd), że urzędnicy na kolonii robią, co chcą, i że do tej pory siedzą obaj w baraku. Wyjechali oni jeszcze w lipcu roku zeszłego, więc po siedmiu miesiącach jeszcze nie dostali kolonii.
List   Piotra   Jóżwika   do   Tow.   Opieki.
(Pisawy z Mławy, po powrocie z Rio Grande do Sul).
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. W listopadzie przeszłego roku, gdym ja był u Pań­stwa przed wyjazdem swoim do Brazylii, otóż właśnie byłem proszony od Państwa opisać miejsco­wości brazylijskie. Otóż ośmielam się Państwu opisać o tem. że w przeszłym roku 18 listopada odjechałem z rodziną swoją z Bremy na, morze z ośmiorgiem dzieci, to przyjechałem na miejsce trze­ciego dnia po Nowym Roku, i tyleśmy pływali po morzu, a koleją tylko 3 dni. Byliśmy w Rio Grande przy granicy argentyńskiej w koloniach (Capoere. Brn: i/lia wydaje książki i wysyła, że tum po trzy razy posiewy ludzie zbierali iv roku, a oni zupełnie nie znuju, co to posiewy chleba : przejechałem Bra­zylię w ciąg do samej granicy argentyńskiej i przez 14 dni jeździłem w poprzek, ale niema tam nijakich posiewów i miejscowości i obsiedlić się na mieszkanie naszemu bratu emigrantowi (Jóźwik nie widział dawnych kolonij tylko nowe zakła­dane w puszczy. Przypisek Towarzystwa) : tylko widzieliśmy stepy, które mają brazylijskie gra­fy na części pomierzone, na których wychowuje się inwentarz duży i mały; to tam naszym braciom emigrantom ziemi nie dadzą, tylko nas wiozą w góry i puszcze od początku świata, które oni sta­rają się zaludnić. Ale była puszcza od początku świata i będzie do sądu Pana Boga najwyższe­go. To tam nasz człowiek nie zatrzyma się ­nie zobaczy tam pługa, nie zobaczy tam woza. bo to góry skaliste po potopie świata. Panuje tam wielka wypadkowa chorość na ludzi, że i po pię­cioro, sześcioro dzieci do grobu niosą razem, a sta­rzy zaczynają puchnąć od nóg, i nie czuje i nie wie, żeby go co bolało, kładzie się i umiera. Chleba naszemi pieniądzmi 10 groszy funt, kartofli u nas worek, to jest rubel, a tam 25 milreisów (16 rubli): niema tam życia nijakiego.
133
 Ci ludzie biedni, którzy nie mają za co powrócić do kraju. Płaczą narzekają bieda tam taka. że nawet trafiało się i tak że, jedni rodzice nie mieli za co wyjechać to sprzedali swego syna. w 16 roku już był, czar­nym i dzikim tym ludziom, i za te pieniądze wyjechali do kraju swojego.A drugi, to jest nawet mój znajomy. Jan Ciesielski z Kocka, tylko on chyba w Paranie, nie miał za co zabrać dzieci, to wziął troje dzieci poprostu zostawił pod gołem nie­bem, i som z żoną swoją wyjechał do Kocka, a gdy przyjechał to powiedział, że ich zostawił w obowiązku.
Te góry pokryte drzemiącym  i ogromnym lasem, którym człowiek kroku dać nie może bez obcięcia nożem sobie ścieżki na przechód, w tych  lasach znajdują się drzewa imbuje i piniory w rodzaju europejskich sosen lub jodeł, tylko strasznie grube,  wysokie, tak ze czterech mężczyzn trzeba się, brać za ręce, żeby jedną sztukę objąć dokoła, dlatego to jest wszystkowieczne, i paproć wieczna ona w drzewo się obraca. Mało to wszystko te­go daliby sobie ludzie radę z tem, żeby była tam miejscowość dobra, ale tam ziemia żółta, prosto jak cegła, glina,  na której nic się nie rodzi po wydoby-kukurydza przez pięć lat, a potem nazad frzelą ją zapuszczać, bo i kukurydza później się  nie rodzi. Jeżdżą tam wszystko na mułach wierzchem.  Mięso i wódka, to jest tania, ale wszystko mieso z robakami, bo tam nieznośne gorąco i upał słońca. Popatrzałem ja tam, że wkrótce święta ziemia ma przyjąć mnie i moje dzieci, na które dwoje doktorzy przyznali, że już im nie odejdzie, a  febra ich ogarnęła: rzucały to się rozmaite wy­rzuty na ciało, na które z krwawemi łzami trzeba było patrzeć.
134

 Miałam ja parę tysięcy rubli i kilka setek jeszcze do tego,  podumałem i popatrzałem haj te pieniądze stracić, albo dzieci na puszczach brazylijskich, i umyśliłem wrócić ze swoją familią. A gdyśmy wyjechali, Pan Bóg Najwyższy po­wrócił nam nazad najmilsze zdrowie, jako i przed­tem.
Przyjechałem do Mławy z całą stroją jamilią, ośmielam się. prosić Szanownego biura miłosierdzia bośmy teraz wszyscy zostali u bardzo ciężkiej nie­doli i smutku... jesteśmy bez grosza, tak że niema za co chleba kupić.
Piotr Jóżwiak
List   do   proboszcza parafii   Ułan od da­wnego   pa ra f i a n i n a .
Curiliba 12/IX 1911 r.
 ...Dziękujemy Wielmożnemu Pasterzowi ser­decznie za łaskawą pamięć o mnie. gdyż bardzo przykro jest tutaj i tęskno bez swoich zwyczajów i obyczajów. Gdyż inne tu wszystko. : kraj i ludzie, i rząd. i prawa i zwyczaje, i obyczaje:, i wiara i re­ligia i kościoły i księża, wogóle wszystko nie nasze, to nie jest polskie.
Otóż   ci,   którzy   przyjechali   razem ze mną otrzymali dopiero kolonie po czterech miesiącach, gdzie  musieli  rąbać  lasy  na   drogi,   na   miasto, które kiedyś ma być, i na place dla swoich bud, które stawiają z drzewa szczypanego   wszystko to robili  za   jedno   życie,   które   dostawali   od   rządu.    Miejscowość, na którą ich wywieźli, nazywa  się  Cruz Machado. Jest to bardzo górzysta. Porośnietra nie   wielkim,   ale gęstym lasem, przez  któngo  się trudno przedrzeć, góry są tak wysokie, że trzeba  wspinać na nogach i na rękach, takie są tu okropne  góry, i po większej części kamienne.
135
Ludzie umie­rają   strasznie   na   koloniach,   przeważnie   dzieci umiera dużo. i starych, i dorosłych, to też kto tylko ma trochę zasobu na drogę, ucieka do miasta i tu z pracy stara się wyżywić. Na koloniach już niektórzy pozasiewali żyto, zasadzili czarną fasolę i kukurydzę, lecz skarżą się, że chociaż i ładnie powschodzilo, to później jakieś robactwo z wierzchu wygryzło, tak że nie wiadomo, co może z tego być.
List    p.    Zygmunta    Malanowskiego   do Towarzystwa   Opieki.
Kolonia Iwai Terezina 1.3.1912 r.
Do Szanownego Zarządu Towarzystwa 0-pieki nad Wychodźcami w Warszawie.
 W pogoni za chlebem, a ściślej mówiąc „fiżonem”, przeniosłem, się na Terezinę. w samo ogni­sko obecnej kolonizacyi, gdzie jeszcze zastałem sto czterdzieści dziewięć rodzin polskich wyłącznie z gubernii Siedleckiej i Lubelskiej. Mówię ,,jeszcze zastałem”, gdyż już i ztąd uciekło kilka ro­dzin do Ponta Grossy, gdzie naturalnie zmarnieją, nie znając żadnego rzemiosła, języka i stosunków;przytem w Ponta-Grossie jest wielka podaż rąk roboczych. W Paranie wypływają na wierzch tylko ludzie dzielni, a przecież o naszych niezaradnych kmiotkach tego nie można powiedzieć. Lud. trzymany w tylo wiekowej niewoli, nie umie żyć samodzielnym, ani zdobyć się na żaden czyn,godny wolnych ludzi, to też nasz lud biedny tra­ktowany jest jak bydło.
Ale wracam do rzeczy. Przyszli koloniści zostali pomieszczeni w specyalnie na ten cel wzniesionym baraku, oraz „budkach". Ściany owego baraku są splecione, a właściwie zlepione, z gałęzi,  przez które widać świat boży. Właściwie jest to tylko schronienie przed słońcem, a pali ono nie miłosiernie.
136
 Upały w lutym dochodziły do 47 C. naturalnie na słońcu. Deszcze w Paranie padają dwojakie: pada deszcz drobny, prostopadle, cza­sami tydzień, naturalnie z pewnemi przerwami, albo burza, przeważnie z zachodu lub północnego za­chodu. Otóż w tym ostatnim wypadku całe potoki wody, gnane przemożnym wichrem, wpadają swo­bodnie do naszego baraku, który literalnie cały za­lany jest wodą. W budkach dzieje się nierównie gorzej: tam woda leci swobodnie z góry i z dołu. Psy w krajach cywilizowanych mają daleko przyzwoitsze pomieszczenie, niż tu ludzie. Pokrycie owych budek stanowi zielsko i różne chwasty. przytem są tak nizkie, iż człowiek wzrostu średnie­go, chcąc wejść do środka, musi się dobrze schylić: z wielką biedą może tam spać wprost na ziemi 5 do 6 osób, jednak mieszczą się tam rodziny, składające się i z 70 osób!
Dotąd niema na kolonii lekarza i apteki, to leż śmiertelność, zwłaszcza wśród dzieci, ogromna. Ludzie pozbawieni są wszelkiej pomocy i rady, co można, a czego nie wolno. W kraju macierzy­stym przynajmniej wiekowe doświadczenie i zna­jomość warunków miejscowych była dla nich le­karzem. W krajach umiarkowanych niestosowanie hygieny płaci się chorobą, tu zaś przeważnie śmiercią. Mięsa na kolonii, z małym wyjątkiem, dostać tylko można wieprzowego, którem odżywia­ją się także nasi włościanie, zaś pragnienie gaszą zepsutą wodą z rzeki lub z jakiegoś rowu,, - w całej Terezinie, jak dotąd, niema zdatnej wody do picia. Zarząd kolonizacyjny kopanie studni uważa wprost za zbyteczne. I w takich to rękach spoczywa życie setek rodzin naszych ziomków.
137
Na lotach pomiesz­czono dopiero kilka rodzin, gdzie im. postawiono takież nędzne budki; w przyszłości mają być postawione domki 6 metrów długie i 4 m. szerokie, fa bez podłóg i sufitów. Obecnie tylko dwóch inżynierów mierz loty {każdy miernik nazywa się szumnie inżynierem) czyli parcele dla kolo­nisto. Jeden miernik przecina dziennie linię około 1000 metrów, co jak na tutejsze warunki, jest już dużo, tyle tu przeszkód, naturalnych. Czasem jak  małpa chwytając się lian, trzeba się piąć po prawie że prostopadłej ścianie, to znów piąć się  w głębokie przepaści, gramolić się przez zwały itp. przeszkody.
Kolonizacya terenu byłej kolonii francuskiej a u Terezinie oraz terenów do niej przyległych była -zdecydowaną już z góry rok temu i do tej pory niedołężny i niedbały zarząd nie zdobył się na postawienie mostu lub budowę promu na rzece Iwaizinie. Ludzi, oraz ich bagaże przewożą wydrążoną kładą. która z biedą może unieść od 6 do 8 ludzi. Kolonia Terezina położoną jest w widłach rzeki Iwaizinio i Iwahy, na terenie nadzwyczaj górzystym, o racyonalnem rolnictwie, a co za tem idzie, zastosowaniu maszyn pomocniczych nie można tu nawet marzyć, chyba że te ziemie posiądą kiedyś północni amerykanie lub jaka inna dzielna rasa. Za rzeką Iwai w przyszłości ma być skierowana kolonizacya, gdze już mieszkają „bugros mansos”, to jest bugrosi oswojeni, którzy się prawie w niczem nie różnią od brazylianów, są leniwi i brudni; coprawda, i nasi włościanie zwłaszcza z gubernii Siedleckiej, na tym punkcie są do nich bardzo podobni. Ziemia jest tu bardzo urodzajna, są tu spore plantacye trzciny cukrowej, poolskie i rusińskie.
138
Polacy osiedlili się tu już od łat  kilkunastu dorobili się grosza, naturalnie ciężką i  znojną pracą. Główny  ich dochód stanowi wódka pędzona z trzciny: wyrabiają także pośledni gatunek cu­kru, inni hodują nierogaciznę.   w tym celu sadzą   duże   przestrzenie   kukurydzy.   Nierogacizna , całe dnie koczuje po lasach, a tylko z rana przychodzi do swego kukurydzodawcy. Gorzelnie i cukrownie w szerszym zakresie mają tu wielką
Przyszłość, trzeba tylko kapitałów i znajomości rzeczy, no i zna­jomości stosunków, bez czego ani rusz.. Jakaś kompania anglo-francuska prowadzi tu przedwstępne studya dla przyszłej kolei, która ma przeciąć te wielce ciekawą i bogatą, a prawie, że nieznaną ziemię. Projektowana kolej ma wyjść z Santa Grossy do Prudentopolis, Tereziny aż do ujścia Iwai do Parany, zkąd już parowcami komu ni kac ya z bezleśną Argentyną. W widłach rzek lwahy i Tibagy leży tajemnicze pasmo gór  Apucarana, gdzie podobno są nawet szlachetne, kruszce.
W naszej kolonii przed kilku dniami był inspe­ktor kolonizacyi z Kurytyby. Przyjazd takiego pana bywa bardzo uroczyście i szumnie obchodzony. Dekoruje się „domy” i „ulice” flagami, stawia się bramy tryumfalne, puszcza się masę ogni sztucznych oraz wypija się moc wina itp. Kosztuje to bardzo dużo, - za kilka takich wizyt byłby most na Iwai i Iwaizimie. Na reperacyę dróg i mostów pieniędzy w Brazylii niema, lecz na „festyny” zawsze się znajdą.
Przed kilku tygodniami miała miejsce ogromna awantura w „miasteczku” Miguel Calmon. Po­szło o niejakiego Sokołowskiego, którego usunięcia domagali się koloniści z racyi, iż ów Sokołowski miał przy sobie żonę i kochankę.
139
Ów zatarg chciał załagodzić przyjezdny ksiądz polski, za co omal nie został zastrzelony jeszczez urzędnika kolonizasyi w domu miejscowego rzeżnika p. Czerwennego. Polaka z Galicyi. Wspomniani urzędnicy wtargnęli do mieszkania, gidzie dali kilka strzałów do księdza, na szczęście bez skutku. Podziurawili tylko ściany kulami. Żona p. Czerwennego z przestrachu zaniemówiła Urzędnikom uszło to zupełnie bezkarnie. Kończę moje bazgrały; piszę w nocy, bez stołu i krzesła - tych zbytków jeszcze niema w naszej kolonii, a w dzień pisać nie mam czasu.
Z poważaniem Zygmunt Malanowski.



Wszystkie te  listy i wiele innych podobnych każdy  obejrzeć  i sprawdzić w Towarzystwie Opieki  nad wychodźcami. Tak piszą ludzie z Parany i Rio Grande do Sul. to jest z tych dwóch stanów brazylijskich, które są słusznie uważane za najlepsze dla naszych kolonistów. Jeżeli zaś tam w obecnym czasie tak źle się dzieje, to cóż tu mówić o innych stanach, o Santa Catharina. gdzie kolonistom naszym dają góry piaszczyste i straszne choroby panują, o Minas Geraes gdzie klimat nie do wytrzymania dla naszych lub o San Paolo. Na szczęście, do tych stanów w. roku zeszłym niewielu ludzi od nas pojechało. Ale słyszymy, że w tym roku cho­ddzą agenci i namawiają ludzi do San Paolo na zarobki obiecują przewieźć na swój koszt do Ameryki i dać robotę, a to naprawdę znaczy, że zawiozą  na koszt rządowy do San Paolo i tam w pańszczyznę zaprzedadzą plantatorom kawy, lub innym.
140
Bo trzeba wiedzieć, że w San Paolo, kto się nająć do roboty, ten do końca terminu zostać musi i pracować, choćby umierał : ucieknie, to go policja złapie i sprowadzi, i kara go spotka. A że klimat tam bardzo gorący więc nikt z na­szych ludzi pracy takiej przetrzymać nie może, i po miesiącu lub dwóch, a czasem prędzej, kła­dzie się, aby już więcej nie powstać. Kto więc skusić się daje obietnicą ulgowego przejazdu i wy­sokich zarobków lub ziemi, i pojedzie do którego z tych stanów, jak Santa Catharina, Minas Geraes, a zwłaszcza San Paolo, ten jedzie albo na śmierć, albo na chorobę, nędzę, poniewierkę, tułactwo.
17. Zamiast badania zarzutów, ślepa adoracya Okołowicza ze strony rady nadzorczej.
Jak już wspomniałem na innem miejscu, pra­sa galicyjska zachowuje się względem P.T.E. i Okołowicza zgoła bezkrytycznie. Niektóre or­gany (nie chcę wymieniać) są płatnymi chwalcami Okołowicza. W ogóle w kwestyach emigracyjnych panuje w prasie takie zamieszanie, iż możnaby na pierwszym lepszym dzienniku wykazać jakie sprzeczne wygłasza raz po raz zdania o ttch samych kwestyach. Najwięcej do tego przyczy­niają się pisma i komunikaty Okołowicza re­dagowane w stylu Pytyi dełfijskiej sprytnie, bałamutnie, i wykrętnie. Do dzienników które nie poszły ślepo na lep frazesów Okołowicza, umiejących odróżnić ziar­no od plewy, należy „Głos Narodu” w Krakowie. Od początku zajął względem młodej instytucyi, pod kierunkiem nieznanego bliżej człowieka zostającej, stanowisko jedynie wskazane: obserwacyi i uzasadnionej krytyki. W licznych arty­kułach wskazywał „Głos Narodu” to na niebez pieczną propagandę socyalizmu. jaka się upra­wia w P.T.K. to na krzywdzenie wychodźców to na wywoływanie „gorączki emigracyjnej”, to na popieranie niemców i żydów.
141
Gdy stal się skandal Parański. pierwszy „Głos Narodu” w jesieni 1911 r. zwrócił uwagę, że P.T.E. popełnia w Chełmszczyźnie zbrodnię narodówą a w lipcu b r. pierwszy podniósł okrzyk oburzenia   na widok wracających z Parany oszukanych biedaków...
W październiku i listopadzie 1911 r. zamie­ścił „Głos Narodu” krytyczną ocenę działalno­ści P.T.E. na podstawie ogłoszonego przez tę instytucyę sprawozdania za rok 1910. Podniesio­no w tych siedmiu artykułach pt. „Bagnoemigracyjne”  szereg   ciężkich   zarzutów   na P.T.E.
Jakież to były zarzuty podniesione prze­szłego roku. a teraz w tej książce powtórzone i uzasadnione?
1) P.T.E. ma kierownika który nie jest  czło­wiekiem zaufania godnym i odpowiednim na
to  stanowisko.
2)        P.T.E. nie jest instytucyą humanitarną, za jak się  podaje, ale tylko zarobkowo-spekulacyjną
3)        P.T.E. połączyło się z agencyą Austro-Ame­rykany pod firmą Goldlusta   i Ski  w  sposób niewłaściwy, dla wychodźctwa szkodliwy, a do popierania niemieckich linij zdążający.
4)        P.T.E. werbuje robotników na fikcyjne kon­trakty i prospekty do Czech, a popierając interesa   pruskich   pracodawców,   wysyła   ich do Prus.
142
5)   P.   T.   E.   podsyca   ..gorączkę   emigracyjną" w Galicyi.
6) P. T. E. wywołało u Królestwie Polskiem „go­rączkę emigracyjną” do Parany.
7)  W biurze i schronisku P.T.E. obejście z lu­dźmi bywa gburowate, a często brutalne.
8)  Sprawozdanie kasowe P.T.E. nie daje pra­wdziwego   obrazu   przychodów   i   rozchodów Towarz yst w a.
wszystkie zarzuty były uzasadnione przyto­czeniem dat i faktów.
Na te zarzuty reagował Okołowicz w ten spo­sób, że z siedmiu artykułów tylko dwa sprosto­wał na podstawie paragrafu 19 u. p. (na podstawie tego $. można „sprostować” że np. Kraków nie ist­nieje), a nadto użył sobie w swoim „Przeglądzie” na członkach redakcyi „Głosu Narodu”, wydrwiwając ich i posądzając o pogardliwe przy­mioty. Napisał też obrzydliwą napaść na mece­nasa Dra Caro, z posądzeniem, że Dr. „C” jest au­torem tych artykułów, co nie było prawdą, gdyż artykuły ja sam napisałem, nie znając wtedy Dra Caro nawet  z widzenia. Był  w tej sprawie sąd honorowy, który postępowanie Okolowicza po­tępił i nakazał mu przeprosić Dra Caro pisem­nie. Sąd honorowy składał się z bardzo powa­żnych osób jak: Józef Męciński prezes Tow. Wzaj. Ubezp. i poseł sejmowy. Edward Janczewski, profesor uniwersytetu i radca dworu, Fryderyk Zoll, profesor i rektor uniwersytetu.
A cóż rada nadzorcza P.T.E. odpowiedziała na zarzuty?
Wydała „oświadczenie”, że zbadała zarzuty i znalazła, że w P.T.E. jest wszystko w porządku.
143


O ile wiem., badanie polegało na tem, że rada wy­słuchała w skupieniu ducha, wytlomaczenia się Okołowicza i to wytlomaczenie.się, zredago­wane przez Okołowicza, ogłosiła drukiem w nrze 20 z d. 30 październiku 1911 r. „Polskiego Prze­glądu emigracyjnego” jako swoje „oświadczenie”. Zaś jeden z członków pomieścił od siebie w dzien­nikach artykuł pełen zachwytów nad działalno­ścią P.T.K. i nad osobą Okołowicza i zawyroko­wał goło- słownie, że wszystkie zarzuty są „osz­czerstwami”, bo P.T.E. jest bardzo pożyteczną instytucyą.
Przyjrzyjmy się więc  „oświadczeniu”  Rady nadzorczej.
Ad I). Na zarzut że Okołowicz nie jest czło­wiekiem zaufania godnym i odpowiednim do kie­rowania mstytticyą, rada nadzorcza odpowiedzia­ła,  że ma zawsze i we wszystkiem pełne uzna­nie dla Okołowicza. Słyszałem jednakże wielo­krotnie, że niektórzy członkowie rady nadzor­czej nieoficyalnie mówili, iż tego co robił dawniej Okołowicz. nie można wprawdzie pochwalić, że są na jego przeszłości rzeczywiście grubsze mankumenta. ale że ”teraz Okołowicz się popra­wił” Gdyby to nawet prawdą było, że się popra­wił, to człowiek z przeszłością mocno zamazaną, powinien gdzieś na uboczu cicho pracować i po­kutować za przeszłe grzechy, ale w żaden spo­sób na czoło instytucyi o wielkiem znaczeniu s|połecznem nie powinien być wysunięty.
Ad 2). Na zarzut, że P.T.E. nie jest instytu­cyą humanitarną, ale zarobkową, odpowiada Rada nadzorcza, że P.T.E. różni się od typu in­nych agencyj zarobkowych tem, iż swoim udzia­łowcom wypłaca tylko 4% dywidendy i że ma
144
liczne wydatki w programie, które żadnych ko­rzyści materyalnyeh przynieść nie mogą jak, udzielanie zapomóg i bezpłatnych noclegów, wydawnictwa ludowe i ogłaszanie ostrzeżeń dla wychodźców, bezpłatne wypożyczanie książek, bezpłatne udzielanie porady prawnej itd.
Należy wyjaśnić, że nigdy nikt nie twierdził, iż wszyscy udziałowcy robią interes materyalny, a co do różnych „bezpłatnych” świadczeń, to wszystkie one, albo są nadzwyczajnie drobne (jak to w rozdziałach 11-tym i 13-ym wykazałem), alboteż dadzą się podciągnąć pod dobrze po­jętą reklamę, aby przynęcić ,,klientelę” i po­mnożyć dochody, alboteż nie są w gruncie rze­czy bezpłatne, jak np. udzielanie porady pra­wnej przez adwokata, który jest płatnym dyre­ktorem w P.T.E.. a więc ciągnie dochody (oprócz 4%) z wychodźctwa. Sześciu grubo płatnych dy­rektorów i trzech zastępców w instytucyi niby humanitarnej,  daje wiele do   myślenia.
Ad 3). Na zarzut, że P.T.E. połączyło się z agencyą Austro-Amerykany Gołdlusta, w spo­sób niewłaściwy, odpowiada rada nadzorcza, że było koniecznem zawrzeć „ z Goldlustem specyalny” układ, aby módz popierać jedyną austryacką linię okrętową, cieszącą się poparciem rządu. Otóż wykazałem w rozdziale 10-tym, że tu wła­śnie nie idzie o popieranie austryackiej żeglugi, ale o coś wprost przeciwnego, mianowicie, o to aby Goldlustowyeh Austro-Amerykańskich prze­szło 400 agentów, mogło ludzi wysyłać na Bre­mę do Misslera. za pośrednictwem P.T.E., gdyż wprost im tego czynić nie wolno. To jest taka typowa sprytna sztuczka emigracyjno-handlowa, że lepszej nie znajdzie.


145
Ad 4). Na zarzut werbowania wychodźców na fikcyjne kontrakta do Czech, a wysyłanie ich do Prus i popieranie niemieckich pracodawców, odpowiada rada nadzorcza zaprzeczeniem, że fikcyjnych kontraktów P.T.E. nie używało. Z tego wynika, że rada nadzorcza najmniejszej fatygi sobie nie zadała, aby rzecz zbadać. Prze­cież takie fikcyjne kontrakta dołączył do swego doniesienia do sądu Józef Kośnik w imieniu partyi 30 ludzi, a nadto partya 35 ludzi z Naramy pow. Miechów, partya Błaszczyca 178 ludzi z po­wiatu Pinczowskiego, partya 60 ludzi Wincentego Nędzy i wiele innych partyj, razem 2000 ludzi, takie kontrakta otrzymało i w błąd zostało wpro­wadzonych.
Kontrakty   te znajdują  się częścią w c.k. Sądzie, częścią w innem dobrem przechowaniu. Dalej rada nadzorcza pod dyktandem Okołowicza. Zaprzecza jakoby P.T.E. popierało pru­skich pracodawców. Fakta mówią co innego.
Miałem w rękach 3 kontrakty P.T.E. i porów­nałem ofiarowane robotnikom wynagrodzenia za pracę : Otóż wynagrodzenie było w Czechach 35 kor. w Galicyi 29 kor., w Prusach 20.50 kor. mie­sięcznie. P.T.E. nie rozsyłało kontraktów pru­skich. Bo na tak niską płacę niktby się nie był zgłosił, ale wysyłało na przynętę kontrakta czeskie (chociaż do Czech miejsca nie miało), a postawiwszy ludzi w Krakowie w położeniu bez wyjścia, głodem i presyą do Prus ich wysy­łało. I to nie  były sporadyczne pojedyncze wy­padki, ale to był system, jak świadczą Krasne Li­sty wychodźców.
Tendencya   popierania   pruskich   pracodaw­ców objawia się także w tem, że P. T. E. do Prus wysyła „gross” najlepszych robotników, a do  Czech i do Galicyji rróżnego rodzaju nicponiów i zbieraninę.
146

Z tego powodu liczba zapośredniczeń do czech z P.T.E. zmniejszyła się na ten rok bardzo znacznie. (Okołowicz ukrywał starannie ten objaw, bo nie podaje statystyki osobno do Czech, ale sumarycznie: do „Czech, Moraw i Śląska i krajów austryackich”, ale i ta ogólna liczba wyjawia ubytek, bo to tych krajów wysłało P.T.E. w 1911 roku 2.363 robotników, zaś w 1912 roku tylko tylko 2.265).
Z powodu wysyłania przez P.T.E. do kraju „wysortowanego materiału, wynikają bardzo liczne ucieczki robotników od pracodawców galicyjskich. I tak z Podschorzec koło Stryja, ucieklo od hr. Brinickiego 38 ludzi, podobnie pouciekali z Żurawna, Bierzanowa, Kóż, Prądnika, Chodorowa, Brzozdowiec i wielu innych dworów. Takich uciekinierów, których dokumenta swoje pozostawili na miejscu, wysyła P.T.E. bez dokumentów , do innych dworów, co jest ustawą zakazane i demoralizuje robotników a pracodawcom szkodę przynosi. Lecz Okołowicvz zwala winę na pracodawców galicyjskich i no. Hr. Branickiego zbeształ w „wieku Nowem”. W ten sposób liczba zapośredniczeń rośnie w księgach P.T.E. bo jednych i tych samych robotników zapośrednicza się kilkakrotnie – a za każdym razem bierze się prowizyję od pracodawcy. Ładny interes? Tak samo robi P.T.E. i w Prusach, gdzie znów z powodu złych warunków ludzie nawet pracowici uciekają, a P.T.E. tych samych dwa i trzy razy wysyła.
147
Ad 6) Rada nadzorcza oświadfczyła, że zarzut podsycania gorączki emigracyjnej jest najszupełniej nieuzasadnniony i powołuje się na komunikaty ostrzegające przed „lekkomyślnem” lub „masowem” wychodźctwem. Owszem czytałem wszystkie komunikaty - obłudnie a chytrze zredagowane, w których się przedstawia różne ujemne strony i trudności, ale nie omieszkuje się dodać, że człowiek pracowi­ty i wytrwały wszystko pokona. Któż zaś z czytających uważa sfebie za próżniaka i niedołęgę? Zresztą co znaczą komunikaty drukowane n. p. w Polskim przeglądzie emigracyjnym których nikt z mających emigrować nie czyta, wobec zgrai kilkutysięcy naganiaczy Misslerowych, Goldlustowych i własnych P.T.E., którym się nigdy polecenia dać nie może, aby do „lekkomyślnej” emigracyi nikogo nie namawiali. Oni są płatni od sztuki, oni z tego żyją, ich żadne komunikaty nic nie obchodzą.
Komunikaty nie obowiązują nawet samego P.T.E. - one służą „pro foro externo” dla my­dlenia oczu ludziom wpływowym, zaś robota idzie swoja drogą (Np. sprawozdanie delegata Jordana. a wysyłka do Argentyny - komunikaty o Paranie, że nie ina działów ziemi, a ustawiczne wysyłanie nowych partyj). Faktem jest, że P.T.E. pomnożyło liczbę tajnych agentów i nagania­czy w Galicyi i przez to nie wątpliwie przyczy­niło się do zwiększenia „gorączki emigracyjnej”.
Ad 6) Rada nadzorcza twierdzi dalej za „panią matką” Okołowiczem, że P.T.E. nie agito­wał, w Królestwie Polskiem za Paraną. Czy to żarty? Przecież wtedy, kiedy rada naczelna to oświadczenie składała i dwa miesiące potem, Ks. Anusz był jeszcze członkiem P.T.E.
148
i jako członek agitował i „gorączkę emigra­cyjną” wzbudzał! Przecież  P.T.E.  przez  swój  organ   „Pol. przegląd emigr.”  zawsze za Paraną agitowało. Przecież P.T. E. wydało i rozsyła broszury i cyrkularze o Paranie, zachwalające ten kraj. Prze­cież P.T.E. wysyłało listy  do   ludzi   wprost z poleceniem : wyjeżdżajcie do Parany. A któż tych ludzi tu z Krakowa do Parany ekspedyował, jak nie P.T.E.   A skądże ci wychodźcy mieli z domów przy sobie adresy do P.T.E.. jak nie od agentów naganiaczy Okołowicza? - Że się tu Okołowicz kryje, który w imieniu P.T.E. a we własnym materyalnym interesie  działa, to tylko naiwny może tego niewidzieć.
Zresztą niechże zaświadczą sami wychodźcy, kto ich do Parany namówił i wysiał. Od początku b. r. przeciągają przez Kraków setki   Wychodźców    powracających    z    Parany w ostatniej nędzy, wyglądających   jak   upiory. Są to w przeważnej części „uszczęśliwieni przez zacnego patryotę Okołowicza rodacy”. Rozma­wiałem wielokrotnie z tymi biedakami, których mowa jest jękiem skargi i rozpaczy. Cała publicz­ność na dworcu kolei w Krakowie i w pobliżu tegoż tych powracających wychodźców widziała, ale Rada nadzorcza nie pofatygowała się, aby ich zobaczyć i z nimi się rozmówić.
Obecnie w czasie pisania tej książki, znowu, będąc na dworcu, widziałem dwie takie partye, a.mianowicie w dniach 25 i 26 lipca. Zanotowałem sobie kilka nazwisk i adresów, które podaję: Gwiazdowski (recte Piazdo)  Józef   ze   wsi Dzisławice  pow.   Biłgorajskiego  gub.  lubelskiej, z zawodu gajowy, służył 14 lat u p. Adama Ban-kraby w Ruskich Piaskach pow. Zamojski, opowie­dział mi, co następuje :
149
Prowadziłem dłuższe korespondenćye z P.T.E. zanim dałem się, namówić do wyjazdu. Z sześciu listów z P. T.E. otrzymanych, ostatni dotyczył in-jornuicyi, że żona może wziąść ze sobą maszynę do szycia. W biurze P. T.E. w Krakowie zapłaciłem 117 rubli, które mi kazali złożyć rzekomo za bilety kolejowe z Krakowa do  Bremy dla  6 dorosłych ludzi (troje dzieci mających 2, 3 i 5 lat nie jniało biletów), co wypadło po 19 rubli 30 kop. od osoby. Wracając z  Parany zapłaciłem z Hamburga do Krakowa  (dłuższa droga niż z  Bremy) tylko po 11 rubli  10 kop. od osoby; z czego się okazuje, „że o 8 rubli 20 kop. na każdym bilecie kolejowym. wzięto odemnie w P.T.E. więcej, niż należało. Taksamo brano od innych, od 6 - 8 rubli więcej*). Wsiadłem na okręt w Bremie 19 września 1911 i przybyłem do brzegów Brazylii po 22 dniach jazdy okrętem. Było nas razem 170 rodzin, wszyscy jechaliśmy do  Parany,  ponaklejano  nam nawet na pakunkach adresy ,,Parana”.   W Rio Janeiro wziął nas „pod opiekę” agent Michał Kamiński, pochodzący z lubelskiego i wsadził nas na okręt jak mówił jadący do Parany. Tymczasem, gdy wy­siedliśmy w jakiemś większem mieście, ci którzy umieli czytać, zauważyli, że to miasto nazywa się Santa Catharina    -   i   z przerażeniem prze­konaliśmy się, że nas agent nie do Parany zawiózł. Okazało się, że Kamiński był dostawcą robotników
*) Te „naddatki”, to prawdopodobnie prowizya, jaką pobierało sobie P.T.E. samo od ludzi, bo przy bezpła­tnym przewozie emigrantów na kolonizacyę do Brazylii, kompanie okrętowe prowizyi nie płacą.
150
(raczej niewolników) dla „fazenderów” tj. właścicieli większych obszarów, i że nas wcale na nowe kolonie nie miał zamiaru zawieść. Ludzie, nie chcieli jechać i żądali, aby nas Kamiński odstawił do Parany. Przyjechała po nas wielka ilość furmanek. aby nas zabrać i zawieść do „fazendera” aleśmy wsiadać nie chcieli i tak tydzień czekaliśmy w barakach, wyglądając zmiłowania Bożego. Dawali nam masę wódki, aby nas po pijanemu wywieść, ale my, wiedząc o tym zamiarze, wódki nie tknęli­śmy.
Przyjechał potem polski ksiądz, jak się oka­zało zaproszony przez Kamiń.skiego, aby nas na­kłonił do uległości jemu. Lecz ksiądz pouczył nas jak mamy postąpić aby się do Parany dostać. W czasie pobytu księdza przy ludziach. Kamiński się ukrył, a gdy ksiądz odjechał, sprowadził na nas wojsko złożone z murzynów, które nas otoczyło i złożywszy do strzału karabiny, starało się nas przymusić, byśmy wsiedli na furmanki. Wielu z chłopów zmierzyło się ze strzelbami do wojska, - i jedna sekunda  - aby byłoby przyszło do rozlewu krwi. Wtedy Kamiński widząc, że nie po­radzi, wsadził nas na okręt, który nas zawiózł do Paranagua, stąd dojechaliśmy do Kurytyby, i dalej do Ponta-Grossy i wreszcie, do Cruz-Machado,  gdzie były przygotowane działy „ziemi” i małe bud­ki sklecone z patyków na mieszkanie. W tych bud­kach nie można było oczywiście palić ognia, ale paliło się, na dworze, jak pogoda. a jak był deszcz, i co się często zdarzało, nie było można strawy ugotować. Działy ,,ziemi”, to był las pierwotny, w którym były imbuje i piniory były takiej grubości, że sze­ściu Indzi przez dwa dni jedno drzewo ścinać mu­sieli.
151
Siedzieliśmy tak przez 3 miesiące, dawali nam, „fiżon” (czarną fasolę) i słoninę z rolnikami do jedzenia, ale nie za darmo, tylko musieliśmy to odrabiać przy budowie dróg. Ludzi trapiły jakieś owady, które wpijały się w ciało i za skórą się „szczeniły” (tj. rozmnażały) tworzyty się bąble podobne, jak od gzów bydlęcych. Wody dobrej do picia nie było, ludzie marli po 5 - 6 dziennie zwłaszcza dzieci.
Żona moja sprzedała maszynę do szycia i za te pieniądze postanowiliśmy uciec z kolonii. Naprzód „za urlopem'” wyjechałem sam do Male, wyrą­bywałem las u niejakiego Sopańskiego z Austryi, który ma tam 3 szakry lasu. Przyjechała potem do mnie żona z dziećmi, a gdy się robota w łesie skończyła, pracowaliśmy potem w cegielni, a wreszcie wyjechaliśmy do Porta-Mazone, gdzie otrzymaliśy robotę przy budowie kolei, prowadzo­nej przez angielską kompanię. Tutaj zarobiliśmy 240 „milów”pracując siarczyście bez żadnego świętowania przez 4 miesiące. Przyjechał ksiądz polski misyonarz, ten nauczył nas jakimi kolejami i dokąd mamy jechać, aby się dostać do portu i na okręt. Według tych wskazówek dojechaliśmy do Santos i zapłaciliśmy po 40 milów za kartę okrętową od dorosłej osoby, zaś dzieci przewieziono za darmo.
Przyjechałem z żoną i dziećmi, do Krakowa mając tylko pół rubla całego majątku - ze schro­niska P.T.E. wypędzono nas. Teraz chodzę po mieście i szukam jakiej roboty, abym mógł zaro­bić na wyżywienie i na podróż do rodzinnej wioski. Obiady wraz z innymi dostaję w Klasztorze (SS. Felicyanek).
Oto jest odyssea polskiego chłopa, uwiedzio­nego i do nędzy doprowadzonego przez P.T.E.
152
„ Humanitarne” stowarzyszenie P.T.E. posiadające krociowe dochody, nie poczuło się do żadnego obowiązku względem biedaka...
Podobne dzieje opowiadali mi inni wychodź­cy, którzy równocześnie z Parany wrócili, mia­nowicie;
Tomasz Wilczyński z Mokrego pow. Zamoj­skiego: wyjechałem z żoną we wrześniu z. r. wskutek listów P.T.E. z którego i do innych ludzi listy przychodziły, aby do Parany   wyjeżdżali.
Stanisław Duda z Budaczowa (Król. Pol.) wyjechałem w sierpniu z. r. - jechałem przez P.T. E., a przyszła mi „szyfkarta” od  Morowetza.
Seweryn Kosiński z Mikołowa gm. Suchawola, z zawodu  kowal:   Wyjechałem   w   majn r. z. wskutek listów  z   P.T.E. otrzymanych. Byłem razem z innymi u ks. Anusza w Araukaryi   koło   Kurytyby,   aby się  upomnieć  o wynagrodzenie za krzywdę przez jego na­mowy wyrządzoną.    Oburzenie     na     ks.  Anusza było tak wielkie, że go o jedna dzie­wczyna  pobiła parasolem, a  pewien  robo­tnik   strzelił   do   niego   z   rewolweru,   ale chybił.
Było tam dużo osieroconych dzieci, które rodzice porzucili i gdzieś przepadli, z tych dwoje wziąłem na swoją opieką i przywiozłem do  Europy.
Józef Dudek: wyjechałem z Zółkiewki pow. krasnostawski. Przyjechałem do P.T.E. a ponieważ wszędzie była wiadomość, że od Krakowa będzie już podróż bezpłatna, zaś w Krakowie w P.T.E. kazali wszystkim płacić po 17 rubli od osoby, więc poszedłem do Tow. im. Rafała przy ul. Zacisze i tam się radziłem co robić.
153
Odradzano mi tam i innym bardzo gorąco, aby do Parany nie jechali. Ludzie w Pa­ranie takiemi masami umierali, że na pe­wnym tartaku 6 stolarzy wciąż robiło trumny, a 6  grabarzy   kopało   groby.
Wszyscy powracający wychodźcy przedsta­wiali obraz ostatniej nędzy i wycieńczenia.
Z dworca kolei udali się do biura P. T. E., aby się upomnieć o wynagrodzenie za wyrzą­dzony im straszny zawód i szkodę. Lecz tutaj znaleźli ,,opiekunów” o wytartych czołach i ka­miennych sercach, którzy patrzeli tylko, aby się ich najprędzej pozbyć. Na podniesieniu, za sto­łem zasiadł ,,opiekun” Okołowicz, otoczony kilku urzędnikami, i kazał wzywać przed swe oblicze, pojedynczo wychodźców, jakby przed sąd. Gro­źnym głosem indagował, ile który ma  pieniędzy, a gdy się „nie przyznawał”, kazał rewidować kie­szenie. Naigrawano się przytem i wyśmiewano z biedaków. Za odebraną wychodźcom w ten sposób gotówkę, kazał Okołowicz zakupić bi­lety kolejowe do Bełżca, względnie do Tomaszo­wa, i dnia 27 lipca o godzinie 9-tej wieczór, wy-.wieziono tych ludzi i porzucono w stacyi grani­cznej, nie troszcząc się o to, co dalej poczną, jak się dostaną ze swoim drobiazgiem do po­wiatu Zamojskiego.
Kto nie miał pieniędzy, tego wyrzucono ze schroniska P.T.E. na ulicę. Ten los spotkał Stanisława  Dudę, który był ż żoną i dwój giem dzieci, lecz pieniędzy miał za mało.
154
Przeto dano bilety kolejowe tylko jego żonie i młodsze­mu dziecku i porwano tych dwoje na kolej, a zaś ojciec ze starszem dzieckiem został na uli­cy... Pozostał również na ulicy Marcin Banach, który przywiózł dwoje dzieci chorych na szkar­latynę, i wzięto mu je do szpitala. Po czterech dniach jedno z tych dzieci zmarło. Także pozo­stał Józef Gwiazdowski z żoną i czworgiem dzieci, którego opowiadania powyżej spisałem. Lecz ponieważ był to chłop trochę inteligent­niejszy, od innych śmielszy, oraz wymowniej­szy, przeto po kilku dniach uprzątnęło go P.T.E. z Krakowa, dając mu pieniądze na drogę do To­maszowa.
Stanisław Duda i Marcin Banach. wystarali się o robotę w Krakowie przy budowie tramwaju, aby zarobić na utrzymanie i oszczędzić na koszta podróży do domu. Ci dwaj udali się ze skargą na P.T.E. do dyrekcyi kolejowej w Krakowie, spisano z nimi dnia 11 września br. protokówł.  Spodzie­wać się należy, że protokół ten doszedł do c. k. Namiestnictwa we Lwowie, a także do c. k. Prokuratoryi Państwa w Krakowie, aby się i te władze z działalnością p. Okołowicza zaintereso­wały.
Dnia 28 sierpnia br. wróciło także przez Kraków kilkunastu wychodźców, którzy opo­wiadali, że namówił ich do wyjazdu listami Ks. Anusz, a „szyfkarty” nabyli w biurze P.T.E. w Krakowie i stąd zostali wyekspedyowani. Między nimi byli: Mich Jan z Majdanu, poczta Chomęciska, powiat Zamojski, Książek Jan, Podskarbi Antoni i syn jego Józef, wszyscy trzej z Wierzby, poczta Chomęciska.
155
Dnia 12 września b. r. wracało z Parany rów­nież kilka rodzin, rozmawiałem z nimi. Józef Żernicki opowiadał, że gruntów nie dostali, ale zarabiali na robotach przy kolei. Jednak tylko ci mieli powodzenie u dozorców, którzy mieli ła­dne żony i córki - i znosili brutalne obchodzenie się z niemi...
Słyszałem z bardzo pewnego źródła, że w księ­gach P.T.E. nie zapisuje się do którego kraju w Ameryce udaje się wychodźca, przeto nie można skonstatować, ilu wychodźców wysłało P.T.E. do Brazylii; nie podaje też Okołowicz tej statystyki w swoich sprawozdaniach a tłu­maczy to tem, że personelowi biur zabrakło cza­su na prowadzenie dokładnych dat statysty­cznych (Przegląd emigracyjny nr. 6, z dnia 30 kwietnia 1911 r. str. 8).
Ad 7). Rada nadzorcza twierdzi, że w biu­rach i schronisku nie było nigdy złego obej­ścia się z ludźmi, i że zarzut podobny jest czczym „wymysłem (tak podyktował Radzie Okołowicz), ale podaje, że u jednego nieco nerwowego urzę­dnika w biurze podróży (u „dyrektora” Weiza) były pewne objawy zniecierpliwienia lub szor­stkości. Jakie to były objawy, wskazują listy, które w rozdziale 9-tym przytoczyłem, a o innych objawach napisałem w rozdziale 13-tym.
Ad 8). Rada nadzorcza twierdzi, że P. T. E. ma tylko takie dochody, jakie wykazują księgi i że rachunkowość podlega bardzo ścisłej kon-truli, a zarzuty podlegają na kruchych podsta­wach.
Ośmielą się twierdzić, ale bynajmniej przez to nie chcę ubliżyć Szanownej Radzie nadzorczej. że zbadanie, czy w księgach niema pomyłek w su mowaniu cyfr itp. albo czy kasyer jest uczciwy, jeszcze niczego nie dowodzi, a do zbadania jakie naprawdę ma, może mieć i powinno mieć P. T. E. przychody i rozchody.
156
Szan. Rada nadzorcza, ani komisya kontrolująca, ani władze przemysło­we, nie są kompetentne. Tutaj tylko fachowi emi­gracyjni eksperci, po dłuższych i ścisłych bada­niach, mogliby końce powikłanych nitek roz­platać i coś wykryć. Nie miałem przystępu do wielu tajników emigracyjnych, lecz przez pół­tora roku zajmowania się sprawami emigracyj-neini wpadło mi w ręce tyle dokumentów i do-'wodów, że mam podstawę wcale nie kruchą - księgom P.T.E. nie wierzyć.
Od przeszłego roku wyszły na jaw jeszcze nowe fakta, wskutek których podnoszę dalsze zarzuty, a mianowicie :
Zarzut 9-ty, że Józef Okołowicz, pracował w Paranie na spółkę z bratem swoim Mieczysła-wem-Arturem, który popełnił kilka kradzieży, o czem musiał przecież Jó/.ef wiedzieć:
Zarzut 10-ty. że Józef Okołowicz na spółkę z tymże bratem urządził „sztuczkę asekuracyj ną" w Kurytybie, celem wyłudzenia od Towa rzystwa asekuracyjnego  pieniędzy;
Zarzut 11-ty, że przyprowadził do upadku lekkomyślnem szafowaniem pieniądzmi Towa rzystwo   handlowo-geograficzne   we   Lwowie;
Zarzut 12-ty, że w Paranie zarwał swoich wierzycieli, bo nie popłaciwszy długów, cichaczem wyjechał do  Europy;
Zarzut 13-ty, że usiłował oszukać i narazii na szkodę p. Leona Bieleckiego, przy sposobno ści zwinięcia wydawnictwa  „Prawdy” ;
Zarzut 14-ty, że zawarł z Misslerem układ dla P. T. E. ubliżający i niekorzystny, mocą któ­rego nie P. T. E. Misslera (jakby w interesie wy­chodźców należało), ale Missler jego i P.T.E. kontroluje;



157
Zarzut 15-ty, że wysyła wychodźców do Pa­rany na najgorszych okrętach, a z partyami li­czące mi blisko 1000 ludzi nie wysyła nikogo dla opieki i ochrony wychodźców przed nieludzkiem traktowaniem.
Zarzut 16-ty, że trudni się z wielkiem ama-torstwem denuncyacyami.
To wszysto starczy już aż nadto za dowód, że P.T.E. nie jest instytucyą pożyteczną, ale wręcz szkodliwą, lecz dla ścisłości rozpatrzmy je­szcze te wszystkie często przytaczane, a przez p. Witolda Lewickiego skrupulatnie zebrane i w „Ga­zecie narodowej" w nrach z dn. 20 i 21 września 1911 ogłoszone „fakta”, że P.T.E. „potrafiło w ciągu swego istnienia wykazać bardzo poważne rezultaty”.
Mianowicie czytamy bardzo długi szereg „faktów”, skonstruowanych w ten sposób, że każda czynność P.T.E. rozdrobniona jest na szczegóły, aby „faktów” i „zasług” wydawało się więcej. Tak n. p. jeden fakt, że P.T.E. ma biuro informacyjne dla wychodźców, jest rozdzie­lony na trzy „zasługi”: 1° Odbieranie tyle a tyle listów z zapytaniami, 2° zbieranie informacyj, 3° udzielanie informacyj. Dalej zawarcie umowy z każdym agentem kompanii okrętowej jest osobnym dowodem pożyteczności P. T. E. Wszystkie pisma, broszurki i kalendarze agitacyjno-reklamowe są szczegółowo wyliczone, gdyż każde takie wydawnictwo jest „faktem” ogro­mnej  doniosłości.   Do  zasług  zaliczono   także:
158
sprzedaż tyle a tyle tysięcy kart okrętowych (w 3/4 dla Misslera), - otrzymanie 16.000 subwencyi jednorazowo i po kilka tysięcy corocznie, kupno domu przy ul. Radziwiłowskiej (z długiem na hipotece 141.000 kor.) - pobieranie od ,,zamożniejszych” wychodźców po 50 hal. za no­clegi, - a wreszcie korona wszystkiego, najwię­ksza zasługa: propaganda za wychodźctwem do Parany. Przytaczam dosłownie ten ciekawy ustęp z „Gazety narodowej”:
„Odpowiedzi P.T.E. starają się być jak najbardziej objektywnemi, podają obok dodatnich także ujemne strony stosunków w kraju, do którego pytający zamierza się skie­rować. Tem się. tłumaczy fakt, że w pewnych kołach utwier­dziło się mniemanie, jakoby P.T.E. bojkotowało Paranę. Tak nie jest; przeciwnie Polski przegląd emi­gracyjny propaguje skierowanie naszego w y chodźctwa do   Parany”.
A więc mamy autentyczne od członka Rady nadzorczej p. Lewickiego świadectwo, że P.T.E. propaguje zawsze wychodźctwo do Parany.
Rzeczywiście zaszedł taki zabawny  epizod, że p. Iza Moszczeńska. Po przeczytanym  „Przeglądzie emigr.” odniosła wrażenie, że Okołowicz  odradza wychodźctwo do Parany, i napisała o tem arty­kuł w „Kuryerze porannym”.
Ale wszystko, co Okołowicz pisze, jest tak „mistrzowsko” zredagowane, że co kto chce, może wyczytać. Wychodźca zawsze wyczyta (o ile nie jest analfabetą) że należy jechać, bo się pisze, że wprawdzie są trudności, ale pracowity i energiczny człowiek może je pokonać.
Sposób pisania Okołowicza przypomina mi obraz, który gdzieś widziałem namalowany, zamiast na płaszczyźnie, na wypukłych listew­kach drewnianych równolegle koło siebie z góry
na dół ułożonych.
159
Otóż patrząc na ten obraz z boku od prawej strony widziałem krajobraz zimowy, patrząc z boku od lewej strony, widzia­łem krajobraz letni.
Takimi sztuczkami są artykuły Okołowicza.
O jego osobie w ten sposób wyraża się Rada nadzorcza:
„Uznanie dla talentu organizacyjnego p. Okołowicza, jego pracy i zapału oraz wzorowego (sic!) prowadzenia agend Towarzystwa, jest między członkami rady nadzorczej P.T.E. powszechem”.
Mogę do tego dodać ze swojej strony, z naj­głębszego przekonania mego płynące, uznanie dla Okołowicza za nadzwyczajny jego talent zawra­cania ludziom uczciwym głowy, a nadto nie od­mawiam Józefowi Okołowiczowi żadnego z tych przymiotów, które cenią w nim członkowie dyrekcyi i Rady nadzorczej i chwalą go za nie, jak: nadzwyczajnego sprytu, zdolności organi­zacyjnych, wielkiej pracowitości, energii, wy­trwałości, zdolności mówienia i pisania pięknych frazesów, władarilfc kilku językami, znajomości spraw emigracyjnych i t. d. i t. d. - ja tylko, ośmielam się dodać skromną uwagę, że brak mu tylko jednego przymiotu : uczciwości i pra­wości charakteru, - i twierdzę, że przez ten brak wszystkie tamte przymioty czynią go czło­wiekiem  bardzo niebezpiecznym.
Na to właśnie chciałem zwróoie uwagę ado­ratorów Okołowioza, wydając tę książkę.
18. Plany na jeszcze większy humbug.
Jeżeli spółkę zarobkową, która wmawia w spo­łeczeństwo, że jest stowarzyszeniem, pomimo swej formy (i co najważniejsza pomimo swej spe kulacyjnej działalności) ,,na wskroś humaniłarnem stowarzyszeniem, wypada nazwać hura-bugiem, to „przemianę” tej spółki zarobkowej na to, co planuje Okołowicz. musimy nazwać jeszcze większym humbugiem.
160
Jest mianowicie w planie przemiana P.T.E. ze spółki zarobkowo-gospodarczej, na stowarzy­szenie humanitarne. Są już poczynione w tym kierunku  przygotowania.
Jeżeli ta przemiana ma być rzeczywista, nie pozorna, tj. ma się odnosić nie do samej formy statutu, lecz do istotnej działalności i ducha stowarzyszenia, to powinna się odbyć w ten sposób :
Należy opracować statut szczerze w duchu stowarzyszenia humanitarnego, bez zostawiania w nim furtek do przemycania jakiejkolwiek zarobkowośći.
Należy ze względu na ustawę z r. 1867, która nie dopuszcza w stowarzyszeniach na pod­stawie tej ustawy założonych, trudnił się czyn­nościami zarobkowemi i że „humbugiem”  na „przemia­nę” (które ma być istotną) zrzec się wszelkich koncesyj zarobkowych, a więc koncesyi na sprze­daż kart okrętowych, biletów kolejowych, wy­mianę pieniędzy, pośrednictwa pracy itd.
Należy do dyrekcyi, do zarządu i biur po­wołać ludzi, ideowych, prawdziwych filantropów o nieposzlakowanej uczciwości - a zdaleka omi­nąć spekulantów emigracyjnych, bussinessmennów, ludzi o wątłych podstawach etycznych i mo­ralnych i tym podobne osobniki, które tak się nadają do „opieki” wychodźców, jak wilki do strzeżenia owiec.
161
Należy odpędzić precz wszystkich agentów emigracyjnych, naganiaczy i hyeny emigracyjne, zerwać z niemi wszelkie stosunki.
Należy zająć się tylko organizacyą pomocy i opieki dla wychodźców, pod względem reli­gijnym i moralnym, narodowym i oświatowy m, wreszcie materyalnym w tym kierunku, aby usuwać przyczyny wychodźctwa, a będących już w podróży i na wychódźctwie chronić przed szkodami i wyzyskiem. Aby to ostatnie zadanie módz należycie spełnić, należy w stosunku do wszyst­kich biur podróży i towarzystw
przewozowych zachować wolną rękę i niezależność, a więc nie za­wierać z nimi. urno wy o dostawę żywego towaru i o wynagrodzenie.
Tak,  ale cóżby w takim razie z dzisiejszego P.T.E. zostało?
Bardzo mało, a może nic zgoła, - ale tak ja sobie wyobrażam prawdziwą, nie pozorną, prze­mianę P.T. E. na towarzystwo humanitarne.
A jakże sobie „przemianę” wyobraża Okołowicz i prezes Rady nadzorczej p. Hupka? Czytamy w „Pol. przeglądzie emigr.” w nrze 3 - 4 z r. 1912 na str. 81 taki ustęp z mowy p. prezesa Hupki zagajającej w dniu 15 kwietnia  b. r. walne zgromadzenie członków :
„Rada nadzorcza przedkłada dzisiaj walnemu zgroma­dzeniu wniosek o upoważnienie zarządu do opracowania statutu stowarzyszenia, opartego na ustawy z r. 1867. W ten sposób najbliższe walne zgromadzenie P.T.E. by­łoby już powotanem do uchwalenia lilcwidacyi obecnej spółki zarobkowo-gospodarczej i przekazania majątku, oraz - za upriedniem zezwoleniem władz - wszystkich koncesyj posiadanych, nowemu towarzystwu, któreby oparte na tyra samym programie działalności i mając tych samych członków, jako założycieli, pod tym samym zarzą­dem, rozpocząć mogło swą działalność, będącą kontynuacyą  dotychczasowej, jui z początkiem przyszłego (1913) roku.
162
A więc wszystko ma zostać jak jest teraz, tylko jedna jedyna ma rzecz się zmienić t.j. statut.
Ciekawa jest ta pretensya, że władze mają zrobić dla pięknych oczu p. Hupkł i Okołowicza wyłom w ustawie z r. 1867 i pozwolić ich stowa­rzyszeniu „humanitarnemu” wyjątkowym sposo­bem na zatrzymanie wszystkich koncesyj tj. na zarobkowanie.
 Jest to poprostu nieuczciwość mówić, że się robi przemianę stowarzyszenia zarobkowego na humanitarne, - gdy wszystko ma zostać po da­wnemu!
Chyba, że utworzenie w łonie tego samego stowarzyszenia sekcyi dla opieki wychodźców żydowskich i równocześnie sekcja dla „duszpa­sterstwa” (tak!) wychodźców chrześcijańskich, będzie tą humanitarną nowością... bo taki „do­datek” do dotychezasowej działalności znajduje się w planie.
W jakimże tedy celu ma się oprzeć P.T.E. na innym statucie?
Wyjaśnia to Okołowicz na str. 166 „Prze­glądu” tem, że obecny statut zarobkowy daje przeciwnikom wygodną broń do zwalczania P.T.E.
To trochę za mały powód. Ja podam inny, prawdopodobniejszy:
Ma być wkrótce przedłożona parlamentowi do uchwały nowa ustawa emigracyjna. Z dotych­czasowych ankiet i usposobienia rządu zdaje się być pewnem, że ustawa wykluczy wszelkich po­średników przy sprzedaży kart okrętowych, i dozwoli sprzedawać te karty tylko samym to­warzystwom  przewozowym we  własnych  biurach, na własny rachunek.


163   
Stowarzyszeniom za­robkowym nie będą nowe koncesye na sprzedaż kart okrętowych udzielane, a nawet może da­wne będą odebrane.
Niepohamowana ambicya p.Okołowicza i jego adherentów, aby zrobić w Galicyi z emigracyi „kolosalny” interes, pcha go do „wytępienia wszelkich szkodników emigracyjnych” tj. zgła­dzenie wszelkich konkurentów i zmonopolizo­wania emigracyi w swoich rękach. Okołowicz zwykł wykonywać swoje plany z rozmachem i ekspanzyą, możliwie szybko. Do tego celu po­trzeba mu mieć w całej Galicyi jak najgęstszą sieć swoich filij, czy agencyj, tak, iżby ani je­den wychodźca nie  wymknął się mu z rąk. Obecnie P.T.E. posiada koncesye tylko na mia­sto Kraków, tj. że tylko w Krakowie wolno mu działać, tu mieć agentów naganiaczy, a nie wolno mieć takowych na prowincyi. Że ma taj­nych agentów, to inna rzecz. O ile P.T.E. chce otworzyć filię poza Krakowem, musi starać się długo i mozolnie przez- wpływowych posłów o specyalną koncesye na otwarcie takiej filii. W ten sposób powstały filie P.T. E. we Lwowie, w Rzeszowie i w Przemyślu.
To zdaniem Okołowicza za powolna droga do pokrycia całego kraju siecią filij, - droga zresztą, która przez nową ustawę emigracyjną, najprawdobodobniej będzie całkiem zamknięta. Trzeba się więc oglądnąć za innymi   drogami.
Jedną z takich dróg miało być „Galicyjskie Tow. Sw. Rafała” przez ś. p. Ks. Stojałowskiego z upadku po ks. Szpondrze podźwignięte i grun­townie zreorganizowane. Byłem wtedy zamianowany kierownikiem biura i schroniska dla wy­chodźców tego Towarzystwa , abym wychodźców, czy chcą, czy nie chcą, oddawać do biur P.T.E., by ich do ameryki Expedyowano.
164
Wydział towarzystwa  stanowiący z prezesem na czele zarząd, był złożony z 10-ciu członków, z których wszyscy, oprócz ks. Stojałowskiego i mnie, należeli do stronnictwa narodowego demokracyi.Po śmierci ks. Stojałowskiego (23 października 1911 r.) powstał plan, aby „Gal. Tow. św. Rafała , - dotąd namiętnie przez Okołowicza zwalczane, jako „szkodnik emigracyjny” - zjednoczyć czyli zbratać z Polakiem towarzys­twem emigracyjnem, w ten sposób, iżby ono po­otwierawszy w całym kraju liczne filie opiekuń­cze (co mu wolno, jako towarzystwu humani­tarnemu), stało się wielkim aparatem do wyławiania wszystkich wychodźców i zapędzanie ich do biura P.T.E. w Krakowie. Wiadomym zna­kiem i zarazem gwarancyą zbratania się dwóch towarzystw do jednego celu, miało być zamiano­wanie prezesa T. Św. Rafała (wybranego po śmierci ks.    Stojałowskiego)    p.Antoniego Doermanna, równocześnie czwartym dyrektorem w P.T.E. – i wstąpienie kilku osób z obozu   narodowej demokracyi do Rady nadzorczej P.T.E. Jakoś rzeczywiście w grudniu 1911 utworzono ad hoc specyalnie posadę czwartego dyrektora w P.T.E. i zamianowano na nią p. Antoniego Doermana, a równocześnie zamianowaao człon­kami Rady nadzorczej czterech innych wszech-polaków: pp. Rymara, Rowińnkwgo, Ptasia i Rozwadowskiego. Od 1 stycznia 1912 r. roz­począł p. Doerman urzędowanie w P.T.E a równocześnie, jako prezes T. Św. Rafała, roz­począł przeobrażanie tego humanitarnego sto­warzyszenia na narzędzie dla P. T. E. Między innemi wydał mi polecenie, abym wychodźców, czy chcą nie chcą, oddawał do biur P. T. E. by ich do Ameryki ekspedyowało
165
Gdym takiemu brutalnemu traktowaniu wychodźców się oparł, P.T.E. wyłapywało na dworcu kolei wychodź­ców  zdążających  z porady ewych znajomych do Tow. św. Rafała, - i parforce zaciągało ich do siebie. Polecił mi dalej, abym w sprawozdaniu
rocznem Tow. Sw. Rafała, mającem się druko­wać, umieścił uetęp z komplementami dla P.T.E. donoszący o wspólnej  „humanitarnej” działal­ności. Nie uczyniłem tego, jak i nie spełniłem kilku innych tego rodzaju poleceń. Rozpoczęła się   przeto   między   mną,   jako   kierownikiem biura,  a  p.   Doermanem jako prezesem Towa­rzystwa, kontrowersya, która doszła do szczytu na walnem zgromadzeniu członków T. Sw. Ra­fała w dniu 15 marca 1912, na którem p. Doerman przeprowadził uchwałę o „współdziała­
niu” Tow. św. Rafała z Pol. tow. emigracyjnem, a to wobec równości głosów (sztucznym sposobem zrobionej) za  pomocą dyrymowania na swoją stronę..
        Po tem zgromadzeniu rozpoczęło się usu: wanie mię z Tow. św. Rafała, najpierw za po­mocą ofiarowania mi „dobrej posady” w banku - a potem za pomocą złośliwych szykan i zarzutów. Ostatecznie, gdy plan zrobienia ze stowarzy­szenia humanitarnego, narzędzia dla materyalnych celów P.T.E. udaremniłem, p. Doerman zwinął i rozwiązał Tow. św. Rafała, na pociechę ks. Szpondra i zapewne w porozumieniu z nim, aby tenże do swej znanej działalności jako tajny agent emigracyjny bez przeszkody mógł powró­cić.

166


Gdy tedy dzięki moim zabiegom, nie udała tsię spółka z ,,Rafałem” i z jego właścicielami wszechpolakami, ułożył Okołowicz w P.T.E. plan założenia osobnego, do celów agitacyjnych służącego, stowarzyszenia humanitarnego.
Okołowicz na ankiecie ministeryalnej w Wie­dniu przemawiał gorąco za tem, aby nowa usta­wa emigracyjna „pozostawiała szerokie po­le dla działalności instytucyj obywatel­skich filantropijnych i zapewniła dla nich wydatne poparcie rządu”. W tym duchu pisze również broszurę po niemiecku, dla nakłonienia do swoich zapatrywań miaro­dajnych   sfer wiedeńskich.
Większość zaproszonych do wypowiedzenia swego zdania ekspertów (do tych i ja należałem), była tego zdania, że należy pośredników przy sprzedaży kart okrętowych usunąć, - i żadnej osobie prywatnej, ani żadnemu stowarzyszeniu, choćby ono się najpiękniej filantropijnie nazywa­ło, koncesyi na sprzedaż kart okrętowych, ani na pośrednictwu pracy nie udzielać. Sprze­daż kart ma się odbywać we własnym zarządzie linij okrętowych, pod kontrolą rządowych inspe­ktorów emigracyjnych, zaś pośrednictwo pracy mają sprawować publiczne biura krajowe.
Ponieważ nadzieja, iż przemienione na hu­manitarny statut, P.T.E. otrzyma koncesye zarobkowe, może się okazać zwodniczą, przeto na ten wypadek, jest już gotowy taki plan.
Koncesye zarobkowe tj. na sprzedaż kart okrętowych i na pośrednictwo pracy dla robotni­ków, zostaną przeniesione z P.T.E. na jednego z członków Rady nadzorczej (wymieniono mi nazwisko),   który otworzy w  Krakowie   biuro podróży i biuro pośrednictwa pracy, angażując do siebie tychsamych dyrektorów i urzędników (Okołowicza, Ddoermana i Roję i t. d.).
167
Odzielnie i rzekomo niezależnie zostanie utwo­rzone stowarzyszenie humanitarne na podstawie ustawy z r. 1867, pod nazwą: „Krajowe towa­rzystwo emigracyjne”, do którego wpiszą się na członków dawni akcyonaryusze P.T.E.
Humanitarne „Kraj. tow. Emigracyjne”, po­zakłada w całym kraju gęstą sieć swoich filij, pod nazwami domów schronienia, biur bezpłat­nej porady, mężów zaufania, opiekunów, dele­gatów itp. Cały ten aparat będzie się opieko­wał każdym wychodźcą z Galicyi w ten sposób, że go odeśle do wyżej opisanego biura podróży w Krakowie i przypilnuje go, aby do żadnego in­nego biura nie poszedł.
Najprawdopodobniej kierownikami tych filij, mężami zaufania itd. będą dotychczasowi agenci i naganiacze P.T.E. - czyli t. zw. ,,hyeny emigracyjne” - boć przecie trzeba będzie ludzi z praktyką.
W ten sposób to nowe rzekomo „humanitar­ne” stowarzyszenie było by tą instytucyą niby obywatelską, o której mówił na ankiecie w Wie­dniu p. Okołowicz, żądając, aby miała „szerokie” pole działalności i  „wydatne” poparcie rządu.
Naprawdę, byłaby to tylko zorgani­zowana armia naganiaczy dła jednego biura emigracyjnego. Ale wtedy według poj­mowania p. Okołowicza, byłaby emigraeya w Ga­licyi „uregulowana”.
168
Zamiast bowiem kilkunastu czy kilkudziesięciu różnych agencyj emigracyj­nych konkurujących ze sobą, a więc chociażby dla konkurencyi jakotako obchodzących  się z wychodźcami,  mielibyśmy jedną wielką ogólną, uprzywilejowaną agencyę emigracyjną, któraby jak sturamienna hydra swemi ramionami objęła cały kraj, i nie licząc się już z żaduemi „szkod­nikami” tj. konkurentami, mogłaby zupełnie dowoli zdzierać skórę z naszego ludu emigrują­cego. Wtedy nawet największe nadużycia nie prędko wyszłyby na jaw, bo jedna klika pokry­wałaby wszystko.
Ot, do czego dąży p. Okołowicz, lecz z dwojga złego, lepszy już stan dzisiejszy, w którym konku­renci wzajemnie się kontrolują i przez to czasem jakieś nadużycia wychodzą na jaw i mogą być ukarane.
Milionowy  „bussiness”  uśmiecha się Okołowiczowi i innym spekulantom, lecz zdrowa i ucz ciwa część społeczeństwa nie powinna być ślepa i póki czas. musi przywołać Brazylijskiego afe­rzystę do porządku.   - zaś dla ochrony wychodź ców musi postarać się o dobrą ustawę emigracyjną i o prawdziwie opiekuńcze humanitarne instytucye.
19.   Zakończenie
Rzuciwszy okiem na cały szereg przytoczo­nych przezemnie dowodów nieuczciwej i szkodliwej działalności Okołowicza, czytelnik zadziwi się, iż coś podobnego, przez blisko trzy lata mogło się dziać zupełnie bezkarnie. Przyczyna tego leży, popierwsze w niesłychanem zabagnieniu stosunków emigracyjnych i po drugie w nadzwyczajnym sprycie Okołowicza, który potrafił zyskać poparcie wpływowyah osób i uśpić czujność władz. Ale do czasu dzban wodę nosi, a przeciąg trzyletni,  w danych sto sunkach, nie jest jeszcze zbyt długi. Oby tylko już się zakończył.
169

Za wszystkie zarzuty gotów jestem, gdzie, należy, przyjąć odpowiedzialność, lecz zazna­czam, że jeżeliby pan Okołowicz chciał publi­cznie w prasie prowokować mię, jemu odpo­wiadać nie będę. Uważam go bowiem za jed­nostkę moralnie zdyskwalifikowaną, niehonorową. która na odpowiedź nie zasługuje.
Wszystkim, którzy mi nadesłali informacye, listy, dowody i dokumenty, składam serdeczne podziękowanie. Zaś Szanownych Czytelników proszę, aby dalsze materyały dotyczące kwestyi emigracyjnej, nadsyłali mi łaskawie pod moim adresem : Kraków. (Jagiellońska 7.



Um comentário: