quinta-feira, 16 de setembro de 2010

Wychodzctwo Polskie. L. Caro.

WYCHODŹTWO POLSKIE
Napisał Dr. Leopold Caro
Adwokat krajowy w Krakowie.
KRAKOW NAKŁADEM OJCZYZNY
1911.

Spis rzeczy.
                                                                                                Strona
I.  Wstęp..................................................................... ……         5
II. Agenci.................................................................... ……         6
III. Smutny stan Galicyi sojusznikiem agentów…. 9
IV. Emigracya zamorska......................................... ……         11
1.  Bilety okrętowe............................................ ……         11
2.  Podróż........................................................... ……         11
3.  Los emigrantów naszych w Stanach Zjednoczonych .13
4.  Nasi w Kanadzie......................................... …….        16
5.  Brazylia.................................................... ……………...17
6.  Argentyna.................................................... …….         22
V. Robotnicy sezonowi....................................... ………………. 26
1.  Niemcy.......................................................... …….         26
2.  Francya......................................................... ……………34
3.  Szwajcarya................................................... …….         34
4.  Dania................................ ........................... …….         35
5.  Szwecya........................................................ ……          35
6.  Inne państwa............................................... …….         36
VI. Pomoc ze strony państwa i społeczeństwa .................36
VII. Sprawa narodowa.............................................. …….         38

Jest faktem, że co roku przeszło 100.000 ludzi wycho­dzi z trzech dzielnic Polski do Stanów Zjednoczonych Pół­nocnej Ameryki, kilkanaście tysięcy do Kanady, Brazylii i Argentyny, a około 600.000 na roboty sezonowe do Nie­miec. Oprócz tego większa ilość wychodzi do Francyi, Szwajcaryi, Danii i Rumunii. Ponadto wszystko próbuje Rosya skierować pewną ilość wychodźców naszych z Królestwa na wschód, na Syberyę. W ten sposób żywioł polski rozlewa się niemal po całym świecie, zmniejszając siłą i zasobność własnej ojczyzny. Ale mimo to w obecnych warunkach nic podobna wstrzymać tej wielkiej fali ludzi, skoro nie jeste­śmy w stanie dostarczyć wszystkim warunków egzystencyi. Nie mają racyi ludzie, którzy twierdzą, że Polska jest zbyt gęsto zaludniona i dlatego wychodźtwo jest koniecznent złem. W Niemczech w r. 1872 było wszystkiego 41 milio­nów ludzi, a wychodźtwo było 5 razy większe, aniżeli dzisiaj. W r. 1901 liczba ludności doszła tam do 60,000.000, a w tym samym czasie rozkwitł przemysł, podniosło się rol­nictwo, zastosowano nowe wynalazki, jeden komin fabry­czny stanął obok drugiego, drobny przemysł rozwinął się, wyroby niemieckie powędrowały do pięciu części świata, robiąc konkurencyę, a niejednokrotnie bijąc przemysł an­gielski. Skutkiem tego można było podwyższyć płace ro­botników, stworzyć dla nich ustawodawstwo ochronne i dzięki tym wszystkim okolicznościom zatrzymać ich w kraju, tak, źe tylko szczupła bardzo garstka wychodzi dziś w świat
Jeszcze w latach 1850 tych francuski ekonomista Say twierdził słusznie, że emigracya niemiecka podobna jest do armii stutysięcznej, która doskonale uzbrojona przekracza granice i tam ginie bez śladu. Dziś to powiedzenie ma za­stosowanie do polskiej emigracyi. Dziś my tak idziemy i gi­niemy i dlatego najwyższy czas zabrać się do dokładnego

przestudyowania tej sprawy, obmyślenia środków zaradczych i stworzenia takich warunków życia w kraju, któreby po największej części uczyniły zbędnem dla naszych wychodź­ców opuszczenie ojczyzny; tym zaś, którzy dziś byliby je­szcze zmuszeni do wychodźtwa, umożliwić, aby przebywa­jąc zagranicą bodaj utrzymywali nadal łączność z ojczyzną, nie zapominali o języku i wierze, o kulturze rodzimej, aby mimo wszelkich wpływów obczyzny nie przecięli ani jednej nici, ani jednego węzła, łączącego ich z ojczyzną. Zanim powiem, jak to sobie wyobrażam, wypada mi paroma sło­wami pomówić o obecnym  nader smutnym stanie rzeczy.
Agenci.
Po całym kraju pracują nad zachęcaniem do wychodźtwa agenci, pobierający po 18 K od głowy za sprzedanie biletu okrętowego, z czego udzielają subagentom 5 do 6 K. Agenci, którzy dostarczają robotników do Niemiec, do­stają wedle miesiąca wynagrodzenie od głowy od 4 do 10, a nawet 12 K. Otóż ci wszyscy ludzie, którzy na zachęca­niu do emigracyi opierają swoją materyalną egzystencyę, mają w tem przeważny interes, aby zastępy wychodźców zwiększać. O każdym więc, kto do wychodźtwa namawia, z wielkiem prawdopodobieństwem przypuszczać można, że jest on bodaj tajnym agentem i pobiera od głównych agen­tów jakieś wynagrodzenie.
W r. 1890 t. j. lat temu 20 w Oświęcimiu sławna była agencya prowadzona przez Jakuba Klausnera i Szymona  Herza oraz innych podobnych. Ci ludzie przekupili starostę, straż skarbową, urzędników kolejowych, konduktorów, żandarmerię, urzędników cłowych, jednym słowem wszystkich, w tym celu, by bezkarnie módz łupić emigrantów. Wszystkich skierowywano do agencyi oświęcimskiej, a tam za bilety okrętowe brano od każdego większe ceny, niż się należało. Obowiązani do służby wojskowej płacili często podwójnie za kartę; sprzedawano też niejednokrotnie bezwartościowe karty reklamowe niemiejącym czytać, jako bilety okrętowe; oszukiwano wychodźców przy zmianie pieniędzy na marki pruskie itd.; jeżeli się oto opierał, zamykano go do chlewu, albo policzkowano, a gdy ktoś mimoto absolutnie płacić nie chciał,
       7
usłużna żandarmerya odsyłała go napowrót do wsi rodzinnej. Ciekawe figle urządzał „dyre­ktor" Abraham Izaak Landerer. Aby wyciągnąć chłopu 4 do do 5 reńskich z kieszeni, nakręcał budzik twierdząc, że to telefon do Hamburga i w ten sposób zapytywał, czy jest miejsce na okręcie. W parę chwil później budzik dzwonił i odpowiedź nadchodziła, że jest jeszcze miejsca tyle a tyle. Potem znowu budzik nakręcano nibyto dla zapytania cesa­rza amerykańskiego, czy chce przyjąć nowych poddanych i za to znowu była znaczna opłata. Kiedy przebrany za do­ktora jeden z oszustów nie chciał asenterować po gruntownem zbadaniu wychodźcy, spólnicy po cichu szeptali chłopu, aby coś „lekarzowi” wcisnął w łapę. Wreszcie sukmanę trzeba było zostawić w domu, bo do Ameryki nikogo, jak twier­dzono, nie wpuszcza się w przebraniu chłopskiem. Na tem znowu zarabiał także do spółki należący, niejaki Ldwenberg, który miał skład gotowych ubrań.
Władze robiły na granicy trudności, zwłaszcza obowią­zanym do służby wojskowej, więc agenci w poufnych li­stach do subagentów oraz wychodźców samych, udzielali im różnych rad. Jeśli który chciał jechać na porty włoskie, to mu radzono, aby powiedział, że jedzie do Węgier, (bo tam można dostać się bez paszportu); póki zaś są w gra­nicach Austryi, żeby tłumaczył się, że jedzie do Rzymu, dla zobaczenia Ojca świętego, albo do brata, który jest tam księdzem, albo, że jedzie do Tryestu, gdzie brat służy przy 4 kompanii 97 pułku.
      Hamburski agent radził jazdę koleją transwersalną na­około i zalecał danie odpowiedzi, że się jedzie na robotę, do Czech. Naprawdę zaś radził  wysiąść  w  Opawie i tam kupić bilet do Raciborza  na stronę niemiecką. Dotąd najrozmaitsze są w toku podobne figielki.
Jeszcze w 1903 roku pewien Amerykanin, Mr. Brown twierdził w urzędowej relacyi. że w Galicyi i na Węgrzech a także w Królestwie polskiem szynkarze, pisarze gminni, wójtowie, a nawet nauczyciele trudnią się namawianiem do wychodżtwa i sprzedają bilety okrętowe. Aby ludzi namó­wić do wyjazdu, opowiadali agenci Rusinom we Wschod­niej Galicyi, że Brazylia jest prowincyą austryacką, w któ­rej panuje Arcyksiążę Rudolf,   nie żyjący już wówczas następca tronu.
8
Gdzieindziej znowu agenci przebierali się w mundur urzędniczy i zwoływali ludność wiejską przez bicie w bębny, a jeszcze w roku 1897 zdarzył się taki fakt w Zbarażu, gdzie oficyał Dyrekcyi Skarbowej, niejaki Finkelsteir. obiecywał ludności przewiezienie do Brazyłii za bardzo niską cenę. i Poseł Wielowiejski opowiadał w r. 1896 w parlamencie, iż wierzono nawet agentom, opowiadają­cym, te w Brazylii rosną drzewa mleczne, które wystarczy naciąć, aby z nich święte mleko wytryskało, a posługi do­mowe spełniają małpy, którym nic za to oczywiście płacić nie potrzeba.
Do niedawna istniejące w Krakowie Towarzystwo rze­komo filantropijne „Opatrzność” zachęcało ludzi da emigracyi do Sao Paolo, prowincyi brazylijskiej, bardzo istotnie rozległej i bogatej, w której atoli gorący a wilgotny kli­mat i uciążliwa nadzwyczajnie praca na plantacyach kawy powoduje ciężkie choroby tak, że dla naszych wychodźców pobyt w tym kraju zupełnie jest nie do zniesienia. Jeszcze lat 11 temu (w r. 1899) agent bremeński, osławiony Missler, wydiodźców. którzy mieli zamiar jechać do Kanady, namawiał, by się zgodzili na pracę przez 3 lata do Hawai (grupy wysp Dołożonych na Oceanie Spokojnym a należących teraz do Stanów Zjednoczonych). Naprawdę sprzedał tych ludzi w li­czbie 350 tam de niewoli, a wyzysk był tak wielki, że córki wychodźców, które chciały wydać się za mąż poza miej­scem roboty, do której były zgodzone, musiały płacić po 120 dolarów (czyli po 600 K) grzywny. Tak samo pastępował pewien agent hamburski, a wreszcie wyszło na jaw doskonałe porozumienie między agentami tych dwóch por­tów niemieckich, właścicielami plantacyi kawy w Hawai, służbą ogromnej kolei, łączącej Ocean Spokojny z Oceanem . Atlantyckim, a w końcu z towarzystwem okrętowem, przewozącem podróżnych z portu San Francisco do stolicy Hawaii, Honolulu. Dzięki temu porozumieniu, człowiek z chwilą przybycia na okręt w Hamburgu lub w Bremie był już tra­ktowany, jak jaki niewolnik i w drodze do Stanów Zjednoczonych i w ciągu pięciodniowej jazdy koleją w Ameryce i poraz drugi na okręcie, zdążając do miejsca przyszłej swej służby.
Co roku spływa do  naszego  kraju  milion   anonsów,

9
reklam, opisów dobrobytu w Ameryce, małych prezentów, jak kalendarzyki, mapki, chusteczki, etui cygaretowe, to prezenty p. Maislera agenta bremeńskiego. Nie lepsi są inni: Morawetz, Karlsherg. Karesch i Stocki i tylu innych agentów, wyludniających Galicyę, choć obłudnie każdy z nich zapewnia, że nikogo do wyjazdu namawiać nie chce.
Fałszują listy wychodźców, którzy nibyto zachwyceni są powodzeniem swojem w Argentynie lub w stanie Geor­gii w Północnej Ameryce, a listy te faktycznie pisze urzę­dnik agenta przy swojem biurku. Takich przykładów mo-żnaby przytoczyć bez liku. Nigdzie nie dopuszczają się agenci tak strasznych nadużyć, jak na ziemiach polskich, bo tu niema nas kto bronić, więc musimy się bronić sami. Z żadnego też kraju nie porywają tak bezkarnie kobiet i dziewcząt, aby je sprzedać w dalekich krajach do domów nierządu, tylko u nas - tak, że w stolicy rzeczypospolitej Argentyńskiej, Buenos Ayres, panuje bolesne i krzywdzące dla nas mniemanie, jakoby nasze kobiety były tak niemo­ralne, podczas, gdy są tylko najnieszczęśliwsze, bo znikąd opieki i obrony nie mają przed handlarzami żywego to­waru.
Znam cały szereg strasznych historyi wyzysku i oszu­stwa i niepodobnaby nawet przypuścić, że tyle tragedyi rozgrywać się może w naszych oczach w XX wieku i w świe­cie cywilizowanym. Państwo i społeczeństwo nie zdaje so­bie sprawy z rozmiarów klęski, a nadto widocznie zupeł­nie nie pojmuje swoich obowiązków i dlatego zachowuje się biernie wobec tych wszystkich do nieba o pomstę wo­łających szalbierstw.
Smutny stan Galicji sojusznikiem agentów.
Podobne gwałty działy się lat temu kilkadziesiąt w Holandyi i Niemczech, dziś byłyby tam niemożliwe. Dla­czego? Dlatego, że u nas jest brak oświaty, że dotąd mamy przeszło 52% mężczyzn, a 60% kobiet nie umiejących czy­tać i pisać. Powtóre co roku za pijaństwo zasądza się 20 tys. ludzi w samej Galicyi. Skłonność do alkoholu i nieu­miejętność czytania i pisania wyradza łatwowierność na­szego ludu i czyni  go  szczególnie podatnym  materyałem

            10
Dla  oszustw agentów. Dalszem nieszczęściem naszego ludu, doprowadzającem go do ruiny, jest lichwa i pieniactwo. Co do lichwy nastąpiło wprawdzie polepszenie stosunków, ale mimo to obecnie jest jeszcze około 3000 publicznych licytacyi gruntów włościańskich rocznie, a połowa tego nastę­puje za długi poniżej 200 K.
Jest i szalone u nas pieniactwo 4 do 5 razy jest wię­cej procesów różnych kategoryi niż w innych krajach Mo­narchii austryackiej. Nigdzie niema tylu pośredników, co w Galicyi przy kupnie i sprzedaży jakiegokolwiek towaru. Pośrednictwo podraża ceny, wciskając się zupełnie niepo­trzebnie między sprzedającego a kupującego. Gdyby w tym stanie rzeczy nie było wzmagającego się coraz ruchu oświaty, przeciwko wódce, jakoteż w kierunku zakładania kas Raiff-eisenowskich, tworzenia spółek spożywczych i Kółek rol­niczych, gdyby nie było pieniędzy z Ameryki i zarobku, przywożonego z Niemiec, a wreszcie zapoczątkowanych sta­rań około podniesienia przemysłu domowego, poprawienia losu rękodzieł i stworzenia przemysłu fabrycznego w Gali­cyi tobyśmy w tych wyjątkowo niekorzystnych warunkach szli ku ruinie.
Ponadto wielką odgrywa tu rolę okolicznność, że tu i ówdzie zaczyna się lepsza, intenzywniejsza, bardziej racyonalna uprawa ziemi. Nie należy robić eksperymentów, ale nie należy też gospodarować tak, jak za króla „Ćwie­czka”. Jeżeli nawet Rusin w Kanadzie umie posługiwać się najbardziej skomplikowanemi maszynami rolniczemi, a u nas Wydział krajowy przez zakładanie szkół rolniczych, wysy­łanie instruktorów najrozmaitszego rodzaju, dokłada wszel­kich starań, ażeby podnieść ogrodnictwo, sadownictwo, pszczelnictwo, wpłynąć na lepszą uprawę roli, to przede wszystkiem we własnym interesie należy wprowadzić te nowe gałęzie pracy, jakoteż lepszą hodowlę bydła, popra­wiać rasy trzody chlewnej, zakładać młyny spółkowe, sło­wem to wszystko, co jest dotąd w rękach nie polskich, nie rodzinnych wydobyć z nich, aby wzmódz się w siłę, w tęgość i uczynić zbędnymi agentów wszelkiego rodzaju, nie wdając się znimi i nie robiąc z nimi żądnych interesów. Wielką dla ras stratą jest ogromne podrożenie cen ziemi. W ten sposób ciężką, krwawą pacą zarobiony w Ameryce
11
w kopalniach lub fabrykach grosz idzie na rozmaitych pośredników, banki i właściciele majątków. Tak samo, jak sprawa emigracyjna, tak i parcelacya i jej uczciwe uregu­lowanie oczekuje akcyi społecznej na najszerszą skalę.
Emigracya zamorska.
Bilety okrętowe na Tryest, Bremę lub Rotterdam, a także na Hamburg lub Antwerpię kupić najlepiej w Polsktem Towarzystwie Emigracyjnem (Kraków, Radziwiłłowska 21), a kto zatrzy­muje się w Krakowie, może znaleźć w schronisku tego To­warzystwa i nocleg.
Towarzystwo to pośredniczy także w dostarczaniu ro­boty ludziom idącym na „Saksy” t. j. do różnych krajów Europy, jako to: do Niemiec, Francyi, Szwecyi, Danii i t. d.
Podróż.
Różnymi drogami dostać się można do Ameryki. Cztery są porty na morzu północnem, czyli niemieckiem: Hamburg, Brema, Rotterdam i Antwerpia, pierwsze dwa należą do Niemiec, Rotterdam leży w Holandyi, a Antwerpia w Bel­gii. Nadto jest Havre we Francyi, Liverpool w Anglii, Fiume (Rjeka) na Węgrzech i Tryest w Austryi. Są jeszcze porty włoskie: Genua, Neapol oraz francuskie i angielskie, przez które nasi nie jadą, dlatego je tu pomijam. Jechać najle­piej wielkimi okrętami, należącymi do wielkich towarzystw okrętowych, bo jedzenie i pomieszczenie lepsze i obcho­dzenie się z ludźmi grzeczniejsze, a w razie sporu jest się gdzie poskarżyć. Takiemi wielkiemi towarzystwami są wy­chodzące z Hamburga: Hamburg Amerika Linie, czyli Hapag (początkowe litery .Hamburg-Amerika-Packetfahrt-Actien-Gesellschaft"), z Bremy: Lloyd północno-Niemiecki (Nord-deutscher Lloyd), z Rotterdamu: Holland-Amerika-Linie, z Antwerpii: Red-Star-Line (Czerwona gwiazda). Kto chce jechać na Antwerpię lub Rotterdam, ten nie powinien jechać na Mysłowice, bo tam przepuszczają tylko tych, któ­rzy mają bilet okrętowy z Hamburga lub Bremy, innych wracają, więc szkoda czasu i pieniędzy, Trzeba więc kupując bilety na inne porty spytać się głównego agenta o kierunek jazdy.
12
Najkrócej jedzie się od nas do Stanów Zjednoczo­nych Północnej Ameryki lub Kanady z jendego z wymienionych czterech portów północnych, do południowej zaś Ame­ryki (Brazylii lub Argentyny) z Triestu (okrętami towwzy-stwa Auatro - Amerikan Im angielskiego Tow. Cunard. Z Fiumy i z Liverpoolu jadą okręty angielskie towarzystwa Cunard,
Zatrzymując się w Wiedniu zgłosić się można w razie potrzeby do lokalu austryackiego towarzystwa św. Rafata (adres; XIII/3 Kienmayergasse 11), lub do.członka wy­działu tego towarzystwa, Polaka, p. Wojciecha Stanlewskiego, I. Blutgasse 3.     
Kto jedzie na Tryest, znajdzie u Polała p. Aleksandra Piaseckiego (adres: Via Giacirtto Gallina 6,1.) bezinteresowną, życzliwą radę. — to samo w Hamburgu u p. Teodora Meyenberga (Grosse Reichentrasse 52,  u jego asystena Polaka p. Sławowskiego, tudzież u Polaka ks. Fiejny (przy małym kościółku św. Michała w Bremie u ks. Prachara (Fałkenstrasfe 49, kaplica św. Rafała), w Antwerpii, u ks. (Wynscha (SJ. 47 rue courte ueuve), w Rotterdamie u ks. Horsemana, Holendra, mówiącego po polsku, przy kościele św. Franciszka.  Wszyscy ci panowie pracują w austryackiem lub niemieckiem tewarzystwie św. Rafałą, jako delegaci lub mężowie zaufania i zasługują na zupełną wiarę. Kto zmuszony jest w przejeździe zatrzymać się w Berlinie, znajdzie rade i opiekę w redakcyi Dziennika Berlińskiego, (Berlin, Raustrasse 6) bardzo zacnego i dobrego  pisma, tudzież w Tow. Niemców katołiclckich (.Katholischer Charitasverband C.19. Seydelstrasse 14. Takie samo Towarzystwo istnieje w Frankfurcie nad Menem (Seilestrasse  20, we Fryburgu w W. Ks. Badeńskiem  (Belforsdtstrasse 20), w Monachium (Munchen, Odeonplatz 5) i w Strassburgu Finkmanstrasse 6). Gdy tedy z naszych robotników sezonowych, pracujących w Niemczech, jest blisko którego z tych miast, a nie ma żadnego Polaka, któryby ujął się za nim w razie potrzeby, niech śmiało pisze o opiekę do jednego z tych towarzystw.
13
W Paryżu działa bardzo pożytecznie biuro opieki i komitet kontroli nad robotnikami we Francyi (Comite d'etude et de controle de la main d'oeuvre etrangere, section polonaise.  Paryż Quai d'Orleans 6).
Los emigrantów naszych w Stanach Zjednoczonych.
I jakiż los oczekuje wychodźców naszych w Stanacn Zjednoczonych Ameryki północnej?
Skutkiem braku oświaty naszych ludzi jest faktem, ze robotnicy polscy spełniają w Ameryce najpośledniejsze i najgorzej płatne usługi, ale zarazem jest faktem, że Polacy i wogóle Słowianie najrzadziej popełniają zbrodnie, prowa­dzą się najmoralniej, że natomiast Irlandczykom, Niemcom, Francuzom i Anglikom służy pod tym względem smutne pierwszeństwo. Jeszcze 10 lat temu skonstatowała urzędowa publikacya Stanów, że dzielnice robotnicze, które dawniej były gniazdem nierządu i wszelkich zbrodni, obecnie zmie­niły zupełnie swoją fizyonomię od czasu przybycia „łago­dnych i religijnych Słowian".
Znoszą oni straszne gorąco w fabrykach cukru, brud i wyczerpującą pracę w fabrykach gazu, oliwy, kredy i kleju, szkodliwe dla zdrowia skutki przy robocie w fabrykach farb. Ponieważ jednak nie znają języka angielskiego i wogóle często nie umieją nawet po polsku czytać ani pisać, muszą poprzestawać na najpośledniejszych pracach, których robo­tnik amerykański wykonywać by nie chciał. Mimo to Amerykanie jeszcze się na nich gniewają, że odmawiając sobie wszystkiego, żyjąc wspólnie z ogromną oszczędnością, po dorobieniu się trochę grosza wracają do ojczyzny. Mimo to i mimo wszystkich trudności, które obecnie wywołane zostały najazdem Stanów przez rosyjskich, których tam nie chcą, trzeba przyznać, że w Stanach Zjednoczo­nych Ameryki północnej jest jeszcze stosunkowo największa sposobność do zarobku. Tam można się nauczyć poszano­wania dla pracy, przykład energii Jankiesów oddziaływać musi korzystnie, kraj ogromnie rozległy i bogaty przyznaje każdemu równouprawnienie, a przytem wobec licznych pry­watnych szkół i kościołów polskich i pobytu przeszło 2½ miliona rodaków, jest z kim pogadać i o kogo oprzeć w razie potrzeby.

14

Należy jednak pilnować się, aby agenci nie wysyłali naszych do Stanów południowych lub zachodnich, bo tam paca przynosi co najwyżej dolara dziennie, a klimat jest bardzo niezdrowy. W gorących okolicach Florydy lab Alabamy chłop nasz stanąć musi do konkurencyi z o wiele silniejszym i przyzwyczajonym do tamtego klimatu Murzy­nem, a jeżeli który nie wytrzyma ciężkiej pracy, ma obo­wiązek zwrócić zaliczkę na podróż, udzieloną mu przez pra­codawcę. Ponieważ zaś zaliczka ta wynosi przy ogromnych odległościach dużą sumę, więc tylko w. bardzo rzadkich wypad­kach robotnik posiada tak znaczną gotówkę. Zmusza się go więc do robót przymusowych przy budowie dróg it d., co w rezultacie wychodzi na jedno z pańszczyzną. Nazywają to tam peonage (wym. pionedż).
Ponadto w Stanach życie ludzkie jest lekceważone. W trzech latach zginęło tam skutkiem wypadków kolejo­wych blisko 22.000 ludzi, a więc tylu, co Anglików w woj­nie z Boerami, już wraz z tymi, którzy zginęli po szpita­lach skutkiem ran odniesionych. W samym roku 1903 zgi­nęło ludzi na kolejach amerykańskich 11 tysięcy, w Austryi w tym samym roku 173, a więc 60 razy mniej. Uwzglę­dniając nawet większą sieć kolejową w Stanach, zawsze je­szcze okaże się, że 20 razy mniej jest wypadków w Au­stryi, aniżeli w Stanach. W ciągu lat 16 między r. 1890 a 1906 w kopalniach Stanów zginęło 22 840 ludzi, a w je­dnym roku 1906 2.061 ludzi zginęło, a 4.800 było warnych. Niema tam publicznych Kas chorych, ani też ubezpieczenia od wypadków. Jeden Caroegie, sławny milioner, założył dla swoich robotników fundusz ubezpieczeniowy. Ostrzeżenia we fabrykach umieszczone są po większej części po angiel­sku (po polsku są najrzadziej), ale gdyby nawet były i w in­nych jezykach, to i tak na nic by się to naszym nie przy­dało, skoro niestety czytać tak często w własnym języku nie umieją. O stosunkach panujących w rzeźniach w Chi­cago wydał pewien amerykański pisarz, Sinclair straszną książkę pt .”Trzęsawisko” która we wszystkich szczegó­łach jest prawdziwy. Wdowom i sierotom podbitych w Sta­nach robotnikach w niektórych Stanach nie udziela się żadnego odszkodowania,
15
jeżeli pozostali w starej ojczyźnie. W bankach są częste deficyty, adwokaci często są nieucz­ciwi i bardzo kosztowni; wyczerpująca praca powoduje su­choty, z którymi ludzie wracają do kraju, stając się w ten sposób rozsadnikami tej strasznej choroby.
Pókiś tam zdrów i silny, płacą i dobrze płacą. Jeżeliś mądry, umiesz po angielsku, masz fach jaki w ręku, to na­wet płacą doskonale. Ale jeżeliś chory, w takim razie ame­rykański pracodawca już o ciebie nie dba, bo ma na za­wołanie masę ludzi, a już najzupełniej nie dba wtedy, gdy jesteś sam. bez oparcia. Dlatego przede wszystkiem trzeba należeć do jakiegoś związku. Polakowi najlepiej należeć do Polskiego zwią­zku narodowego (Polish National Alliance) albo do Rzymsko­katolickiego Zjednoczenia (Roman-catholic Federation). Pier­wszy jest najpotężniejszem polskiem stowarzyszeniem w ca­łej Ameryce. Ono urządziło pierwszy wiec polski w Washingtonie (stolicy Stanów Zjednoczonych; w maju 1910r. Towarzystwa te mają fundusze ubezpieczeniowe, z których w razie choroby lub wypadku czerpać można doraźną po­moc, a na ich czele stoją uczciwi i zacni patryoci polscy. Mamy w Stanach Zjednoczonych i polskiego biskupa ks.Rodego, a niektóre miasta jak Chicago, Milwaukee i inne mają po parękroć tysięcy ludności polskiej.
Wychodźców, którzy przybywają do Stanów Zjedno­czonych a w szczególności do portu Nowojorskiego w międzypokładzie (Zwischendeck), prowadzi się przedewszystkiem do surowej kontroli w Ellis Island (wymawia się Ajland). Podobna kontrola odbywa się także dla wychodźców, lądu­jących w innych portach jakoto w Filadelfii, Baltimore, i Gualweston. Po wylądowaniu w Ellis Island trzeba się spytać o dom polski dla wychodźców St. Josefs Home (117 Broat Street), prowadzony obecnie przez zasłużonego kapłana pa-tryotę ks. Cynalewskiego, który zna całą Amerykę i życie swoje sprawie wychodźców poświęcił.
Kontrola w portach jest bardzo surowa. Jeżeli emi­grant jest chory na oczy, np. cierpi na tak zw. trachomę, co u nas niestety jest bardzo rozpowszechnione, to nie po­zwalają mu lądować. Dlatego już w domu należy poddać • się badaniu ze strony dobrego a sumiennego doktora, aby być zupełnie pewnym, że się jest zdrowym.
16
Dalej urzędnicypytają każdego wychodźcy, czy ma już robotę jaką w Stanach Zjednoczonych. Jeśli już ktoś miał robotę zgodzoną, to go nie wpuszczą. Prawo to uzyskali tamtejsi robotnicy, którzy się boją, by im nowo przybyli z Europy wychodźcy nie robili konkurencji i nie obniżyli płac.Nie jeden mówi w najlepszej wierze, że ma zgodzoną robotę choć jej niema, bo się boi, aby nie obawiano się, że stanie się ciężarem dobroczynno­ści publicznej. A właśnie taka odpowiedź powoduje nie-przyjęcie go. Dobrze jest mieć z sobą adresy dokładne kre­wnych lub znajomych, którzy przebywają już w Stanach, a na których w razie potrzeby powołać się można. Urzę­dnicy żądają teraz okazania przynajmniej 25 dol., to jest 125 K na dowód, że przez pierwszy czas, zanim się przy­bysz w nowych stosunkach zoryentuje, będzie miał z czego żyć.  Wogóle zdrowych i silnych, albo mających fach w ręku zawszę wpuszczają. Co się tyczy słabych i wątłych, to Ame­rykanie robią znaczne trudności, raz dlatego, że wszystko, co przybywa, chce mieszkać w wielkich miastach północnego wschodu, w takim Nowym Jorku, Chicago i t.d,, a po wtóre, ponieważ pragnęliby się w ten sposób uchronić przed Żydami rosyjskimi, których mieć tam nie chcą, podobnie jak i Anglia, a znowu wyraźnie przeciwko nim ustawy stworzyć nie mogą, żeby nie było Krzyku po gazetach i żeby żydowscy bankierzy nie mścili się za to odmówieniem po­życzek państwowych, lub większym od, nich procentem.
Nasi w Kanadzie.
Osadnikamii naszymi w Kanadzie, zarówno Polakami, jak i Rusinami zachwycają się władze kanadyjskie; twierdzą, że Galicyanie nadzwyczajnie nadają się do warunków klimatycznych tamtejszych i doskonale im się powodzi. Rze­czywiście dwie prowincye kanadyjskie, Alberta i Saskaczewan, zawdzięczają w wielkiej części swój rozkwit usilnek pracy naszyć kolonistów. Z drugiej strony pożycie zupeł­nie samotne na ogromnych przestrzeniach, i straszne burze śnieżne, zabijające czasem ogromne trzody bydła, wogóle surowy klimat i długotrwała zima oraz wielkie różnice tem­peratury stanowią poważną przeszkodę dla naszych w osie-dlaniu się tamże.
17
Jeszcze smutniejszy jest los tych emigrantów, którzy w Kanadzie pracują w kopalniach lub przy budowie kolei. Dostarczaniem robotników do tych kopalń i fabryk zajmują się jako faktorzy ludzie niesumienni, przybyli z kraju, zna­jący wskutek tego język polski, do nich przeto z konie­czności zwraca sit; wychodźca i bywa przez nich wyzyski­wany i oszukiwany.
W Kanadzie lat temu 10 było około 60.000 Polaków i Rusinów. Dziś ta liczba w dwójnasób się wzmogła. W prowincyi Manitoba istnieje prawo, wedle którego rodzicom wolno żądać mianowania nauczycieli tej samej narodowości, do której przynajmniej dziesięcioro dzieci uczęszczających do szkoły należy, a wówczas nauka odbywa się w dwóch językach: angielskim i języku uczniów. Celem zamianowa­nia podobnych sił nauczycielskich obecnie kształci się 30 Rusinów i nieznana mi liczba Polaków w seminaryum nauczycielskiem w Winipeg, stolicy Manitoby. Jest to dowód wielkiej kultury a zarazem wielkiego zrozumienia swego interesu ze   strony rządu kanadyjskiego.
Brazylia.
Zupełnie inaczej postępują z Polakami prowincye po­łudniowoamerykańskie : Brazylia i Argentyna. Brazylia jest ogromnem państwem, położonem w strefie bądź tropikalnej (gorącej), bądź półtropikalnej, bądź umiarkowanej. Jest to repu­blika, na której czele stoi prezydent; państwo składa się z szeregu stanów, mających bardzo szeroką autonomię tak­że w sprawach emigracyjnych. Dla nas możliwe byłoby tylko osiedlenie się w klimacie umiarkowanym i z tego po­wodu może być mowa już z góry o osiedleniu się naszych tylko w jednym z trzech Stanów, położonych bardzo daleko od równika. Tymi Stanami są: Santa Catharina, Rio Grande da Sul i Parana.
Pierwotnie Brazylia sprowadzała robotników niemiec­kich. Ponieważ atoli rząd niemiecki bardzo energicznie opie­kował się swoimi robotnikami, zwrócono uwagę na wło­skich i słowiańskich. Niewolnictwo w Brazylii zniesiono do­piero w roku 1888, nic dziwnego przeto, że dawne tradycye każą  tym  południowcom  traktować  wychodźców naszych podobnie jak niewolników. Przewozi się ich wprawdzie darmo przez morze, a nadto jeszcze agentom poszczególnych Stanów Lub państwa. Z drugiej strony jednak po przybyciu, osadnik na miejscu czekać musi na pomiar przeznaczonego dla niego gruntu, a tymczasem zaś przebywać w drewnianych barakach – dawniej i lata całe, obecnie kilka miesięcy, tymczasem jednak pracować przy budowie dróg i rąbaniu drzewa. Płace dawniej uskuteczniał rząd nie w gotówce, ale w przekazach do sklepów spożywczych, a kupcy realizowali te przekazy po 50% wartości, wiedzieli bowiem jak trudno im będzie od rządu dostać gotówkę, a zresztą wydani im byli na łaskę i nie łaskę koloniści, więc robili z nimi co chcieli.
 W każdej kolonii jest dyrektor kolonizacyjny, który do niedawna był w porozumieniu z właścicielem sklepu, nieograniczonym władcą kolonii. Wszystkie przepisy prawne, konstytucyjne i wolnościowe, są tam na papierze. Faktycznie nie ma oświaty nie ma opinii i kontroli publicznej, więc też zorganizowane oszustwo, wyzysk, przekupstwo kwitnie bez przeszkody. Nieznającym języka portugalskiego kolo­nistom wydawano przekazy na mniejsze kwoty niż się należały, skutkiem tego otrzymywali jeszcze mniej wiktuału kupca, a potem książeczki, wykazujące ich zarobki odbierano, rządowi zaś przedkładano zapełnie inne rachunki. Kolonista otrzymawszy wydzieloną sobie przestrzeń gruntu, za którą ceny kupna rząd mu dyktował, ma obowiązek przede wszystkiem przystąpić do trzebienia lasów dziewiczych i wy­dobycia z ziemi korzeni olbrzymich drzew. Jak wiadomo robota ta należy do najcięższych i najuciążliwszych. Osa­dnikom dawano jakiś czas utrzymanie, które jednak przy- właszczał tobie kupiec w porozumieniu z urzędnikami. Ga­licyjskie kolonie wyzyskiwał niemiłosiernie na Rio Claro dyrektor Maravalhos. Kolonia Lucena ucierpiała wiele sku­tkiem bezpośredniego sąsiedztwa ze szczepem Indyan, zwa­nych Botokudami. W kolonii Castelhano w górach Serra do Mar żołnierze wyzyskiwali  i krzywdzili osadników.
Przy sprzedały gruntów jest tam stały dodatek: nie przysądzając  prawom osób  trzecich   przedtem  nabytym", skutkiem tego potomkowie  tych osobistości, którym kiedyś dawno rząd brazylijski nadał był owe grunta mogą kiedykolwiek wystąpić z pretensjami do własności i wyrzucić nabywców w dobrej wierzę będących,
      19
na rzecz których żadne prawo zasiedzenia nie przemawia i którzy nie mają nawet prawa żądać zwrotu ceny kupna od sprze­dawców, gdyż i ci z tem samem zastrzeżeniem grunta owe sprzedali.
Dwa lata temu jakiś hr. le Hon przyjechał do Galicyi dla zwerbowania do budowy Kolei w Rio Grande da Sul robotników. Ci atoli bardzo źle na tem wyszli i narzekali po powrocie na wyzysk. O kolonizacyi gruntów wzdłuż plantu kolejowego nie może być mowy, ponieważ grunta te od dawna są własnością prywatną. W Paranie urzędnicy nie pracują nic. Taryfy na kolejach i okrętach są bardzo wysokie, drogi złe, o eksporcie wytworów krajowych z ko­lonii niema mowy ze względu na drogość kosztów trans­portu wozem lub mułami tak, że osadnicy ograniczeni są do handlu zamiennego.
Szarańcza w latach 1906 i 1908 zniszczyła żniwa całej kolonii, rozwojowi ogrodnictwa stoi na przeszkodzie olbrzymia moc mrówek których żadną miarą wytępić nie można. Kierunek szowinistyczny wzmaga się znowu w ostatnich latach.  W r. 1906   uchwalono  ustawę,  mocą której w  szkołach  prywatnych  językiem   wykładowym musi być język portugalski. Wprawdzie ustawa ta nie zyskała sankcji u prezydenta, jednakowoż w kwietniu 1909 r. ponownie została, uchwaloną. Każdy ksiądz składać musi egzamin także z języka portugalskiego, a katechizmu udziela się z dwujęzycznych  podręczników,  polsko-portugalskich.  Polskie   śpiewy w kościołach są zabronione. Być może, że odnośna ustawa nie jest przestrzegana, jak wogóle ustawy  w  Paranie, ale charakterystycznym jest fakt wogóle, że  taka ustawa mogła przyjść do skutku.   Klimat jest dobry, kraj na wyżynie i bardzo urodzajny, ale emigracya do Parany zależy od zmiany postępowania   rządu i od poprzedniego wymiaru i przygo­towania gruntów, przeznaczonych dla nowo przybyłych Ko­lonistów, więc gromadną być nie powinna.
Równie urodzajnym jest stan południowy Rio Grande da Sul, ale i tu niepewność stosunków własności i szowi­nizm partyi, zwanej Jakobinami,  wyrządził  wielką szkodę Krajowi.
20
Osiedlenie zresztą w Rio Grandę do Sul, jakoteż Santa Katharina, ze względu na przewagę ekonomiczną Niem­ców w obu tych Stanach, nie jest dla. nas zalecenia godne. W stanie Sao Paulo. do smutnej sławy doszły zawierane w środku XIX wieku umowy z kolonistami, zwane parceria. Były to umowy, zapewniające kolonistom połowę czy­stego dochodu z ziemi z pozostawieniem drugiej połowy na rzecz właścicieli gruntu. Niestety a tej pierwszej potrą­cano zaliczki na koszta-podróży, procenta.lichwiarskie itd., czyniono dzieci solidarnie odpowiedzialnemi za długi ro­dziców, przed zupełnem pokryciem długu nie wolno było opuścić kolonii tak, te faktycznie istniała pańszczyzna, ku­pcy używali fałszywych miar i wag, umów co do dawania mie­szkań nie dotrzymywano i traktowano ludzi jak niewolników. Z powodu licznych nadużyć, popełnianych na emigrantach rzą­dy włoski, angielski i niemiecki zabroniły emigracyi do tego stanu, podczas, gdy rząd austryacki ograniczył się do ostrze­żeń. Zaledwie połowę tego stanu badano, reszta nie jest do­tąd odkrytą, mimo to rządowi nie chodzi wcale o to, ażeby te przestrzenie oddać kolonistom na własność, ale żeby je­dynie rozwiązać przy pomocy przybyszów kwestyę plantacyi kawy, najdonioślejszą dla tego stanu i głównego źródła jego bogactwa.
Praca na tych płantacyach jest ciężka. wynagrodze­nie wynosi za 14 godzin 3 milreisy dziennie, (milrejs po 1 K 40 hal.), co atoli przy wielkiej drożyźnie nie wystar­cza nawet na czynsz najmu za mieszkanie oraz za wikt.
Nędza między polskimi robotnikami w r. 1900 była tak wielka, że rodzice opuszczali dzieci, a małżonkowie rozchodzili się dla szukania źródeł utrzymania życia. Wówczas chłopców przygarniali właściciele plantacyi celem wycho­wania na najemników, dziewczęta zmuszano do prostytucyi. Plantatprowie na dalekich i trudno dostępnych plantacyach zatrzymywali robotnikom place i w drodze sztucznego zadłużenia starali się  przykuć do siebie robotników. W tym celu zakładał  właściciel plantacyi sklep, w którym robotnik otrzymywał wszystkie towary, jakich potrzebował, na kredyt, po szalonych cenach. Doszło do tego, że szeregiem ustaw musiano  zapewnić zaległym płacom robotniczym pierwszeństwo przed innymi długamii plantatorów. Obecnie Sao Paulo
21
Paulo znajduje się w sytuacyi bardzo ciężkiej pod względem materyalnym ze względu na  ogromne  długi, zaciągane na zastaw olbrzymich   składów kawy,   wyprodukowanej znacznie ponad zapotrzebowanie. Tej kawy dzisiaj jest tyle, że na szereg lat  wystarczy,   a  urodzaj   mimo to jest wielki, ceny ciągle spadają, plantatorowie nie są więc w stanie pła­cić długów i oczywiście   to   wszystko  odbija się w pierw­szym rzędzie na robotnikach. Osadnicy, którzy kupują tam grunta również znajdują   się  w  fatalnem  położeniu,   ceny bowiem ziemi są tam ogromnie drogie. Pod względem hygienicznym wprawdzie żółta febra już jest stłumiona w wię­kszych   koloniach,   mimo   to klimat jest dotąd trudny do zniesienia dla robotników na plantacyach przyzwyczajonych do naszego klimatu. Nadzwyczajna i uciążliwa praca ogro­mnie wyczerpuje,   a   płaca  nie  wystarcza   na  utrzymanie. W całej Brazylii nadto żalą się na niepewność prawną, przekupstwo urzędników, nieuregulowane  stosunki   własności łamanie słowa, niemoralność;   winę   tego smutnego  stanu rzeczy przypisuje się, oprócz klimatu, zmieszaniu rozmaitych ras, ogromnie tu  rozpowszechnionemu: białych, Murzynów i Indyan. Klimat  dla   Europejczyka, a w szczególności dla mieszkańców środkowej Europy,  jak   Słowian,  jest bardzo trudny do zniesienia, o wiele mniej korzystny, aniżeli w połnocno-zachodnich terytoryach Kanady lub w rolniczych. Sta­nach  północnej  Ameryki: Michigan,  Wisconsin,   Minesota i Washington.
Naturalnie, że dzisiaj, wobec wyższego stopnia kultury ludności naszej w stosunku do Murzynów i mieszań­ców brazylijskich, łatwiej o zachowanie odrębnej swej na­rodowości w Brazylii, aniżeli w Stanach z przygniatającą kulturą północno-amerykańską. Z drugiej strony i ta doda­tnia cecha kolonizacyi brazylijskiej niebawem ustanie, gdyż w razie liczniejszej immigracyi wzmoże się jeszcze bardziej szowinizm brazylijski i dotąd bardzo potężny.
Ponadto zaś dalszy rozwój   nasz   kulturalny  musi tu  odbywać się w o wiele powolniejszem tempie, aniżeli w Sta­nach Zjednoczonych. W końcu wspomnieć należy o dziwnych i prawach brazylijskich odnośnie do nabycia tamtejszego oby­watelstwa. Oto wystarczy urodzić się na ziemi brazylijskiej, spłodzić dziecko, które tam na świat przyszło, albo wreszcie ożenić się z kobietą tam urodzoną,

22
lub uchodzącą z jakie­gokolwiek powodu za Brazyliankę, będąc samemu właścicie-­
lem nieruchomości, aby utracić przynależność i opiekę pań­
stwa, z którego się wyszło i zyskać mimo swej woli oby­watelstwo brazylijskie. Prawo to może być wedle okoliczno­ści bardzo przykrem, bo pozbawia państwo, z którego wy­chodźca pochodzi, możności udzielenia mu swej opieki w razie potrzeby.                                                          ,
Argentyna.
 Rzeczpospolita Argentyńska odznacza się nadzwyczaj­nym klimatem i wielką żyznością gruntu, podobnie jak zre­sztą południowe Stany brazylijskie. Ale i tu są bardzo po­ważne strony ujemne. Właśnie w tych najurodzajniejszych Stanach nie podobna od rządu otrzymywać już gruntów: wszystko jest w rękach prywatnych. Grunta państwowe na­byte być mogą jedynie w Stanach na pół dzikich, lub bar­dzo wysuniętych na południe, jak np. Ziemia Ognista, albo Santa Cruz, albo wreszcie w Stanach, nie nadających się do gospodarki rolnej, lecz przeważnie do chowu bydła. Ko­lonistów polskich osiedlano, z wyjątkiem 3 kolonii, wśród cudzoziemców, ażeby w ten sposób nauczyli się jak najry­chlej języka hiszpańskiego, będącego tam językiem państwowym. Tylko na terytoryum Missiones żyje około 7.000 Polaków.
Ministerstwo bardzo narzekało na upór Polaków prze­ciw umieszczaniu  ich   oddzielnie, na ich „język  niezrozu­miały w Argentynie”  i na „zły wpływ" tych immigrantów, którzy chcieliby koniecznie razem ze swoimi rodakami mie­szkać. Do Argentyny,  a w szczególności  do kolonii Apostoles, położonej na terytoryum Missiones, werbował w Galicyi osławiony agent  Missler. Jeżeli  który kolonista, za­wiódłszy się na tej kolonii, chciał wysłać stamtąd list z na­rzekaniem na swój los, list taki nigdy nie dochodził miejsca swego przeznaczenia, natomiast przychodziły listy przed­stawiające sytuacyę w nowej ojczyźnie w najkorzystniejszem świetle.  Urzędnik pocztowy w Apostoles był bowiem ró­wnocześnie sekretarzem nie umiejących pisać kolonistów. Oni żądali, aby wysyłał zażalenia, on te zażalenia starannie wysłuchiwał, notował
23
ale ponieważ pobierał graryfikacye od Misslera, wysyłał listy zupełnie inne. Gazeta niemiecka, „Argentinisches Tagblatt", szczegółowo opisywała te manipulacye w gabinecie urzędnika pocztowego. Byłoby to natural­nie niemożliwe, gdyby ci ludzie umieli sami czytać i pisać. Klimat w tych koloniach polskich jest tego rodzaju, że między 11-stą a 3-cią jest tak gorąco, jak w piecu piekarskim. Rośliny i ziemia pokryte są delikatnym pyłkiem, draż­niącym .płuca i powodującym często gwałtowny ból piersi. Wszelki ruch w tym czasie jest niemożliwy. Upalne gorąco niszczy większą część plonów rolniczych, pozostałych po okresie deszczowym. Resztę zaś niszczą miliony mrówek i żarłocznych gąsienic, gospodarujących gorzej niż szarań­cza i tem szkodliwszych, że regularnie pojawiają się co roku. Dobry grunt dla uprawy pszenicy znajduje się obec­nie w rękach spekulantów gruntowych, którzy tak podbi­jają ceny, że obecnie dla emigranta grunt jest wprost nie do nabycia. Trzeba by więc zacząć od roboty dziennej, na­jemnej, przyczem płace te można otrzymać gotówką, albo też w udziale w żniwie. Ostatnie wynagrodzenie zrzuca na robotnika część ryzyka w razie suszy, szarańczy lub szronu i dlatego nie jest zalecenia godne. Robotnik włoski o wiele łatwiej otrzyma miejsce dlatego, że Argentynę zamieszkuje przeszło milion Włochów, skutkiem, tego język włoski jest bardzo rozpowszechniony, choćby więc nawet nie mógł ro­botnik dostać miejsca u swego rodaka, to w każdym razie z Argentyńczykiem i Hiszpanem łatwiej się po włosku po­rozumie. Dla naszego robotnika rzecz jest o wiele trud­niejsza.
W czasie żniw, od połowy grudnia do końca marca, (bo w Argentynie, jako leżącej na drugiej półkuli wtedy jest lato, kiedy u nas zima) robotnik zarobić może 3 do 5 pezos dziennie, a pezo znaczy tyle, co 1 mar. 85 fen., czyli 2 K 18 hal., zarobek więc dzienny wynosić ma 6 K 54 h. do 10 K 90 h.
Ile atoli wyda na mieszkanie i utrzymanie, a ile, po pokryciu kosztów podróży dalekiej tam i z powrotem, przy­wiezie do domu, powiedzieć trudno. Włosi i Hiszpanie oszczędzają 200 do 300 pezos przeciętnie, tj. 436 do 654 K. Byłoby więc dobrze, gdyby  nasi wobec zwiększonych

24
kosztów podróży, wskutek  większego  oddalenia oraz wyższych cen, jakie im tara z pewnością, jako nieznającym sto­sunków policzą, mogli przywieźć 200 do 250 K.
W miastach ceny żywności są bardzo drogie; za sam nocleg i to razem z innymi w jednym pokoju, płaci się po 21 pezos miesięcznie w Buenos Ayres w tzw. Conventillo. Ponieważ robotnik w stolicy zarabiać może 2 do 3½ pezos dziennie, więc łatwo zrozumieć, że przy takich ce­nach nie tylko nic nie oszczędzi, ale nawet chodzi głodny i obdarty. Tylko rzemieślnicy i fachowcy są lepiej płatni, ale tym w Stanach Zjednoczonych jeszcze o wiele lepiej się powodzi. Pozostałby więc tylko zarobek robotników rolnych. Za Argentyną odbywa się obecnie ogromna agitacya. Mają w tem interes – nie tylko towarzystwa okrętowe, a w szcze­gólności Austro-Amerykana, której okręty wychodzą z Tryestu, ale także rząd argentyński, który na ogromnych swoich przestrzeniach ma jeszcze niesłychanie mało łudzi i bogaci właściciele majątków, tak zwani estancieros, pragnący mieć ludzi, którzyby za nich robili, albo od nich grunta dzier­żawili. Nadto pracuje w Austryi niemiecko-argentyńskie to-
warzystwo kolonizacyjne, które założyło już kilka kolonii i na tych kopaniach grunta ludziom sprzedaje. Trzeba się mieć jednak na baczności, aby w tych warunkach, od tego towarzystwa lub od Misslera gruntów nie kupować, gdyż nawet, jeśli już kto musi opuścić ojczyznę na zawsze, to przecież lepiej mu być z rodakami, niż wśród Niemców. Posłowie argentyńscy w Paryżu i Wiedniu mają od swoich rządów, podobnie jak i poseł brazylijski w tych miastach, wyznaczone duże sumy na agitacyę i funduszami tymi opłacają rozmaitych przyjaciół tych krajów, nibyto zupełnie bez­interesownych. Jeden z nich agituje w Wiedniu bardzo zawzięcir za Argentyną.
Wspominałem już o haniebnym handlu dziewczętami prowadzonym do Buenos Ayres. Otóż jest hańbą i wsty­dem   dla  rządu argentyńskiego,  że na  ten handel przez palce patrzy się.   Naród nasz nie powinien stracić ani jednego ze swoich członków, dlatego, ogólnie biorąc, emigracya zarobkowa lodzi wychodzących za granicę tylko na pewien okres czasu i wracających z pieniędzmi dokraju, jest bardziej pożądana
25
i mniej szkodliwa niż emigracya celem osiedlenia się na stałe. Dlatego powinnibyśmy się uczyć rzemiosł lub w ogóle jakiejś fachowej pracy oraz czytania i pisania, ażeby jak najwięcej zarobić zagranicą, a potem z groszem gotowym wrócić do ojczyzny. Ameryka południowa, tj. Rzeczpospo­lita Argentyńska i Brazylijska pragnęłyby mieć jak najwię­cej ludzi i ich u siebie zatrzymywać i przerobić na dobrych obywateli swoich państw. Pierwej czy później ludzi tych więc stracimy w o wiele większym stopniu aniżeli Polaków w Stanach Zjednoczonych Ameryki północnej. W Argenty­nie naszych jest garstka kilku tysięcy, o których nie ma co i mówić. W Paranie jest może 40 do 50 tysięcy Pola­ków i kilkanaście tysięcy Rusinów, ale z nich pożytek dla ojczyzny nie może być wielki. Do kraju nie wrócą, bo tam mają ziemię i gospodarstwo, do których się już przywią­zali. Ogromna praca tak ich w całości pochłania, że nie ma czasu na kształcenie się, a o ile ich synowie zechcą wziąć udział w polityce lub zająć jakieś stanowisko w ży­ciu publicznem, muszą się posługiwać językiem portugal­skim. Gdybyśmy mogli mieć tam taką swobodę językową, żeby nam pozwolili utworzyć własny stan i zaprowadzić tam urzędowanie w języku polskim w szkole i w urzędzie tak, jak to mamy w Galicyi, toby była nadzieja, że tam wytworzy się polska kolonia, która o Polsce nie zapomni. Ale o tem niema co i mówić, a przy tem niemoralność i bezrząd, panujący w tych dwóch państwach są tego ro­dzaju, że obawiać się musimy o upadek moralny naszych, którzy się tam osiedlili i na przyszłość osiedlić się pragną. Jeżeli rządzący naród jest zwyrodniały, to zawsze zachodzi obawa o inny, lepszy, który zmuszony jest do pożycia wspólnie z tym pierwszym, a jeśli jeszcze ten zwyrodniały panujący naród nas wynaradawia, zasady swobody języko­wej nie uznaje, nie chce zrozumieć, jakie to błogosławień­stwo dla niego byłoby, gdyby tam Polacy w większej ilo­ści się osiedlili, a sympatyę swoją okazuje nam tylko ta­nim bardzo sposobem, bo jakąś mówką, deklamacyą, obec­nością na naszych uroczystościach narodowych itp., to oczywiście nam to wystarczyć nie może. Nie zapoznając więc dodatnich stron, a mianowicie pięknego klimatu Pa­rany i niektórych   Stanów Argentyny, trzeba jednak  podtrzymuje kontakty,
            36
których tłumaczenie polskie o wiele wię­cej obiecuje, niż oryginał. Biedni ludzie nawet nie wiedzą, źe idą do Szwecyi, bo się im mówi, że to Niemcy. Ponie­waż agenci każą sobie płacić za tych robotników wysoką prowizyę, więc też pracodawcy szwedzcy, pragnąc sobie odbić ten wydatek, dają im złe mieszkanie, niezdrowe pożywie­nie i odmawiają opieki w rasie choroby. Kaucye robotni­kom często przepadają. Czasem agenci pełnią rolę dozor­ców i sami wypłacają zarobek tygodniowy, oszukując przy tej sposobności dozorowanych przez siebie robotników. W ten sposób pewien agent pobierał za nich po 60 K mie­sięcznie, a wypłacał im tylko po 21, względnie młodszym po 20, a dziewczętom po 17 K, dać im nadto wikt war­tości 15 do 20 K. Resztę chował sobie, co w ciągu 8 mie­sięcy i na 156 robotników dawało mu dochód 25.000 ma­rek pruskich, czyli 29.250 K-
Inne państwa
Idą nasi także do robót na plantacyach buraczanych w Rosyi południowej, na plantacyach kukurydzianych i do kopalń naftowych rumuńskich, jako też na roboty rolne i fa­bryczne do Węgier. Dotąd jednak dokładnie nie wiadomo, ilu ich idzie, jak im się tam powodzi, jakie mają płace, bo się w ogóle dotąd nikt tymi ludźmi nie zajmował i ani pań­stwo ani społeczeństwo nasze żadnych w tym kierunku ba­dań nie przedsiębrało.
Pomoc ze strony państwa i społeczeństwa.
Już w ciągu tej książeczki powiedzieliśmy, że gdyby ludzie dokładnie wiedzieli, gdzie i w jakich warunkach znaleźć mogą w domu robotę, toby o wiele mniej ich wycho­dziło zagranicę. Dlatego potrzeba stworzenie w każdym ką­ciku kraju publicznych urzędów pośrednictwa pracy, któreby zbierały i zgłoszenia pracodawców i robotników, trzeba, żeby te poszczególne urzędy o sobie wiedziały i odnośne wiadomości przesyłały do-urzędu krajowego. W ten sposób przede wszystkiem moglibyśmy zaspokoić własną potrzebę w domu i dopiero nadwyżkę zbędnych u nas sił wysłać poza Galicyę lub Królestwo Polskie, dając pierwszeństwo pra­codawcom, zamieszkałym w obrębie Monarchii austryackiej,
37
którzy by w tym celu również do nas zgłosić się musieli. Nadto ludzie bardzo często idą do obcych krajów, nie wie­dząc, czy im tam będzie dobrze czy nie. Agenci informują kłamliwie, bo im chodzi o to, aby bilet okrętowy sprzedać, a czy i jak tam człowiekowi biednemu będzie się powo­dzić, to ich nic nie obchodzi i o to zresztą nawet się nie dowiadują. Dokładne wiadomości o każdym kącie świata, o jego warunkach klimatycznych, o płacach, o kosztach utrzymania może mieć tylko państwo, bo tylko rząd ma swoich zastępców wykształconych i uczciwych w różnych krajach świata, tak zwanych konsulów, którzy mają obowiązek co pewien czas szczegółowe pisać o tych wszystkich rzeczach sprawozdania. Otóż gdyby istniał naczelny urząd emigra­cyjny, toby mógł te wiadomości wszystkie gromadzić, nadto zaś patrzyłby agentom na palce, kontrolował ich, aby nie oszukiwali ludności i nie wyludniali kraju, pilnował towa­rzystw okrętowych, aby urządzały okręty, jak się należy, da­wały dobrze jeść, grzecznie obchodziły się z ludźmi, miały na okrętach ludzi umiejących po polsku, z którym niby się porozumieć można i przed którymi użalić by się można w razie potrzeby i mógłby wreszcie zebrane przez rząd wiadomości o położeniu wychodźców w innych krajach zużytkować w ten sposób, by — jak się to dzieje we Wło­szech drukować te sprawozdania i rozsyłać bezpłatnie do każdej gminy w państwie, lub — jak się to dzieje w Niem­czech oddać je głównemu biuru wywiadowczemu dla udzielenia informacyi zgłaszającym się wychodźcom. Wów­czas dopiero stosunki uległyby zmianie i ludzie nie szli by na zgubę do krajów takich, jak Sao Paolo, Espirito Santo lub Minas Geraes *) w Brazylii, gdzie jest bardzo gorący klimat, lub z Królestwa Polskiego na Sybir, gdzie jest znowu straszne zimno. Trzebaby jeszcze zaprowadzić radę emigracyjną, złożoną z obywateli w państwie, którzyby pil­nowali tego państwowego urzędu i wypowiadali swoje uwagi o całem urzędowaniu. Do takiej rady należeć by winni również obywatele uczeni, a majętni, żeby być nie­zależnymi od  tych  różnych  towarzystw okrętowych,  żeby
) O strasznych przejściach naszych wychodźców w rym Sta­nie opowiada wielka nasza poetka, Marya Konopnicka w poemacie: Pan Balcer w Brazylii".

38

społeczeństwo wiedziało, że od nikogo łapówek nie przyjmą i ująć się niemi nie dadzą. Członkowie takiej rądy powinniby urzędować całkiem bezpłatnie. Tak samo dzieje się w innych krajach, jak np. w Niemczech i na Węgrzech. Każdy wychodźca powinien być z chwilą udania się na okręt ubezpieczony na życie, a rzeczy, które ze sobą wiezie, również asekurowane. Jeżeli się człowiekowi zdarzy jaka krzywda na okręcie, to powinien za to odpowiadać swoją kaucją także ten agent, który mu sprzedał bilet okrętowy, bo inaczej trudno by było czasami oskarżać zagranicą towarzystwa okrętowe, agent zaś już sobie ten wydatek od swego towarzystwa odbierze. Tak samo za nieuczciwość lub wyzysk agenta odpowiadać winna także kompania okrętowa. Bez takiego prawa dzieje się tak, że między nimi siekierka zginie, a biedny człowiek nie wie, kogo się czepiać.  Co się tyczy robotników sezonowych, to najlepiej byłoby, by nikt nie opuszczał kraju, nie mając doręczonego sobie i podpisanego przez zagranicznego pracodawcę kontraktu. Póki nie wszyscy ludzie umieją czytać i pisać, trzeba, żeby byli na granicy urzędnicy, którzyby, kontrakty takie przeczytali ludziom, ich o treści objaśnili, wskazywali im, jakie mają prawa i o co upomnieć się mogą w razie krzywdy. Jeżeli już ktoś jedzie za granicę, bo w ojczyźnie lub państwie całem chleba nie znalazł, to niechaj nie idzie jak tuman, tylko jako obywatel, który wie, co mu się należy i co ma prawo się upominać.
Sprawa narodowa.
„Nie samym chlebem żyje człowiek, ale i słowem Bożym”. Wyjdzie w świat dla miłego grosza, którego w ojczyźnie niestety nie mógł znaleźć, ale nie wychodzi przecie, aby o ojczyźnie zapomnieć, tylko po to, aby z zarobionymi pieniędzmi do kraju wrócić. Więc pamiętać o tem winien, aby narodowości swojej i religii pod żadnym warunkiem nie zatracał. Ale, że to pożycie między obcymi, mimo naszej woli, osłabia przywiązanie do kraju, więc trzeba zawczasu pilnować się, aby to poczucie łączności z ojczyzną w nas nie zgasło. Otóż jak to zrobić? Przede wszystkiem udawać się należy do tych państw, gdzie jest już
            39
wielu naszych rodaków, w tych państwach do tych stanów, gdzie są nasi w tych stanach, czyli prowincyach, iść do tych miast czy wsi, w których się swoich zastanie. Tak samo dowiadywać się trzeba, czy w tych stronach jest kościół katolicki i czy są księża Polacy, bo i modlić się i spowiadać w obcym ję­zyku ciężko, a kto się do tego przyzwyczai, ten z pewno­ścią łatwo zapomni o tem, że jest Polakiem i dzieci swoje na obcych, może wrogów swojej ojczyzny, wychowa. Wszę­dzie trzeba zakładać polskie towarzystwa lub do istnieją­cych przystępować, sprowadzać polskie książki i gazety, których nie tylko w starej ojczyźnie, ale w Niemczech i Ame­ryce dużo wychodzi, a wtedy, da Bóg, nauczymy się od obcych tego, co u nich jest dobre, a nie wyrzekniemy się najdroższego skarbu naszej duszy, miłości Polski, i w naj­dalszym kraju, do którego nas los zaniesie, nie przesta­niemy być tem, do czego nas Opatrzność Boża powołała, to jest — Polakami.

Nenhum comentário:

Postar um comentário