PAMIĘCI TADEUSZA CHROSTOWSKIEGO
„Podróżom moim do Parany tę tylko przypisuję wartość, iż ciągłość przyrodniczej pracy polskiej w Południowej Ameryce nie została przerwaną.
Mają one poniekąd znaczenie łącznika między tymi, co już odeszli, i tymi, co przyjść mają.”
Tadeusz Chrostowski – Parana.
3
Pamięci T. Chrostowskiego.
Rzadko kiedy trafiają się ludzie przeniknięci na wskroś prawdziwie twórczym, proletariackim duchem, wypełniający życie swe wyłącznie pracą dla postępu ludzkości, nie goniący za groszem, lecz widzący w nim tylko narzędzie do pracy, a dobrobyt osobisty mający za nic. Ludzie tacy budują przyszłość, a nie z groszorobów jest pożytek dla świata. Jednym z takich był Tadeusz Chrostowski.
Urodził się w roku 1878 w Warszawie. Od lat młodych czuł pociąg do badań przyrodniczych, to też po ukończeniu gimnazjum i odbyciu służby wojskowej wstąpił na wydział fizyko-matematyczny uniwersytetu moskiewskiego. Nie było mu jednak sądzonem długo tam pozostać. Z drugiego kursu został zesłany za udział w organizacjach socjalistyczno-rewolucyjnych na trzy lata na Syberję, nad dolny bieg rzeki Ob'. Gdy powrócił z tamtąd wybuchła wojna japońska. Jako oficer rezerwowy rosyjski, odbył ją całą na mandżurskim froncie, dowodząc kompanją piechoty. Podczas wojny, a następnie w czasie rewolucji 1905 roku pracował czynnie w rosyjskiej partji socjal-rewolucjouistów na Dalekim Wschodzie.
Dopiero w 1907 roku, po powrocie do kraju zwraca się Chrostowski znowu w kierunku swego powołania, rozpoczynając żmudną pracę samokształcenia się, przerywaną stałe pobocznemi zajęciami zarobkowemi. Nie było pod rosyjskim zaborem warunków bytu dla polskich pracowników naukowych, których sumienie godziło się z rolą rusyfikatorów we własnej ojczyźnie.
Czując od dawna pociąg do podróży, do pracy eksploracyjnej w dalekich, a mało jeszcze zbadanych krajach, postanowił wprowadzić w czyn swoje zamiary. Przyświecał mu przykład Konstantego Jelskiego, który niegdyś w podobnych warunkach po 1863 roku wyruszył do Guyany Francuskiej/Peru. Po odpowiednich przygotowaniach i uciułaniu bardzo skromnego grosiwa, wyjechał Chrostowski w roku 1910 do jako zwykły emigrant. Po przybyciu dostał się na tworzącą się podówczas kolonję federalną Vera Guarany, wziął
4
szakier nad samym brzegiem rzeki Iguassu i rozpoczął rozpoczął żywot kolonisty. Postawił jak zwykle ranszińję z dartych pinjorowych desek, robił rosy, grodził, zaczął zakładać pasiekę; w niedzielę tylko wychodził ze strzelbą do szumiącej tam wokół w owych czasach puszczy, polował i obserwował bogatą przyrodę brazylijską, ściągał skórki z zabitych biszków i ptaszków, zwracając szczególną uwagę na te ostatnie.
Jednakże po półtorarocznej gospodarce na szakrze zauważył, że pochłania go ona zanadto, że zbyt mało czasu poświęcać może na pracę przyrodniczą. Przytem doszedł-do wniosku, iż dla każdego kolonisty niezbędnym jest ożenek, który znowuż dla pracownika naukowego równa się postawieniu krzyża na całej dalszej działalności. Musiał więc zrobić wybór. Zlikwidował tedy gospodarstwo, wybrał się jeszcze na paromiesięczną wycieczkę nad rzekę Ivahy nad ujście Rio dos Indios, a po zakończeniu jej wyjechał z końcem 1911 roku z powrotem do Europy, zabierając, rzecz prosta, poczynione zbiory przyrodnicze.
Po przyjeździe do Warszawy wyszukał sobie znowu jakiś dorywczy zarobek, jakąś nic wspólnego z jego fachem nie mającą „kancelarszczynę” w jakiemś biurze, a w wolnych chwilach zaczął opracowywać przywiezione z Parany zbiory, które przekazał był prywatnemu, a tem samem jeszcze polskiemu podówczas muzeum im. Branickich. W wyniku tych prac ogłosił w wydawnictwach Warsz. Tow. Naukowego spis ptaków z okolic Vera Guarany. W taki sposób pierwsza praca ściśle przyrodnicza poświęcona Paranie, została napisana przez Polaka.
Chrostowski nie był z ludzi, którzy się zrażają chwilowemi niepowodzeniami, szedł twardo po raz obranej drodze, do wytkniętego celu. Wkrótce też zaczął przemyśliwać nad sposobami ponownego wyjazdu do Parany dla dalszego prowadzenia rozpoczętych badań. Starania o zapomogę pieniężną ze strony muzeum im. Branickich nie odniosły skutku. Spadkobiercy założyciela tej instytucji spędzali czas, jak przystało na prawdziwych arystokratów, na hulankach w Paryżu i mało się nią interesowali. Porozumiał się tedy Chrostowski z wybitnym przyrodnikiem niemieckim Hellmayrem, znawcą ptaków południowo-amerykańskich, któremu zobowiązał się wzamian za udzielenie subwencji nadsyłać do muzeum Monachijskiego dublikaty zebranych okazów. Uzyskawszy w ten sposób pewne środki materjalne, ruszył Chrostowski poraź drugi za ocean przy końcu 1913 roku.
5
Przybywszy do Parany, z zapałem wziął się do uzupełnienia poprzednich swoich studjów. Rozpoczął pracę pod Kurytybie na kolonji Affonso Penna, poczęm przeniósł się do Antonio Olyntho, gdzie był czas pewien nauczycielem, a nastawnię na Terra Vermelha, w widły między rzekami Iguassu i Rio Negro. Niestety i tym razem praca jego wkrótce miała się przerwać na długo.
Wybuchła wielka wojna. Przerwały się stosunki z Nieczmi rawy a temczasem ustało nadsyłanie przez Hellmayra zapomóg. Zresztą szły wielkie wypadki i w obliczu ich nie każdy mógł spokojnie zajmować się codzienną swoją pracą: Zlikwidował więc poraz drugi Chrostowski swoje sprawy parańskie i pojechał w początku 1915 roku do Europy. Nie dostał się już jednak do kraju gdyż zaraz na granicy szwedzko-rosyjskiej został jako porucznik rezerwy pociągnięty do mobilizacji i wcięty do armi.
Dopiero gdy przyszła w roku 1917 rewolucja rosyjska i nustąpiła żywiołowa i samowolna demobilizacja carskiej armij wyzwolił się Chrostowski z wojska i przyjechał do Petersburga. Tu przebył blizko rok, przeżył ową pamiętną pierwszą zimę; rządów bolszewickich. Wtedy to, przymierając głodem i ukrywając się jako były oficer, znajdywał jeszcze dosyć energij by w wolych chwilach opracowywać w Muzeum Zoologicznem Rosyjskiej Akademji Umiejętności zbiory ptaków brazylijskich, przywiezione niegdyś przez podróżników Langsdorfa ; Menetriesa z Rio de Janeiro i Minas Geraes.
Bolszewicy zawarli pokój w Brześciu i czasowo ustalił się pewien ruch repatrjacyjny polski. Skorzystał skwapliwie z tego i Chrostowski, któremu coraz ciaśniej zaczynało się robić pod okiem czerwonej milicji, i w jesieni 1918 roku powrócił do Warszawy jednym z ostatnich eszelonów. Niezadługo nastało wypędzanie Niemców i krwawy świt naszej Nlepodległości. Chrostowaki niezwłocznie zgłosił się do wojska, tym razem nareszcie polskiego.
Został zdemobiliaowany po odparciu bolszewików z pod Warszawy i objął wówczas posadę w Polskiem Państwowem Muzeom Przyrodniczem, zostając w niem kierownikiem działu ptaków południowoamerykańskich. W tych czasach spotkałem się z mm poraz pierwszy i wtedy to wkrótce zaproponował on mi udział w planowanej przez siebie nowej wyprawie do Parany.
6
Jakoż ze zwykłą aobie wytrwałością doprowadził w najcięższych warunkach finansowych swoje zamierzenia do wykonania i w dniu 4 grudnia 1921 roku opuściła Warszawę Polska Ekspedycja Zoologiczna, udając się do Brazylji.
Wyprawa ta miała być dla Chrostowskiego ostatnią. Przebywszy całą prawie uplanowaną marszrutę, przezwyciężywszy największe, jak się zdawało, jej trudności, zmarł już w drodze powrotnej 4 kwietnia 1923 roku; zwyczajna malarja zmogła organizm wycieńczony półtoraroczną włóczęgą po lasach. Sądzonem mu było znaleźć grób w pobliżu ujścia tej samej rzeki Iguassu nad której górnym biegiem stawiał przed trzynastu laty pierwszą swoją ranszińję.
Chrostowski pozostawił po sobie szereg ścisłych prac naukowych, opis dwóch pierwszych swoich podróży do Parany oraz liczne korespondencje w prasie krajowej i emigracyjnej.
Nie był bowiem li tylko wązkim specjalistą, interesował się żywo najrozmaitszemi zjawiskami życia, obserwował je z wyrobieniem właściwem naukowcowi i miał o nich własny, często oryginalny sąd.
Był pierwszym pionierem polskiej pracy przyrodniczej w Paranie. I jego to zasługą pozostanie, że polska przca kulturalna przyczyniła się do poznania tego kraju, w którym tyle trudów położył polski osadnik.
Zmarł w osobie Chrostowskiego wybitny pracownik naukowy, niezwykle sumienny i czynny, bezsprzecznie najlepszy znawca przyrody parańakiej. -Ale nietylko. Zmarł jeden z tych, którzy Polskę budują, z tych, którzy nie stawiają sobie żadnych granic ani terminów w pracy dla Niej. I wypełnił swą służbę wiernie do końca.
Samotna jego mogiła w dalekich lasach nadparańskich będzie niezłomnem świadectwem kulturalnej mocy naszego Narodu i stanie się drogowskazem dla tych, którzy przyjdą. Wierzył bowiem Chrostowski, że na posterunek opuszczony przyjdą inni i pójdą w tym kierunku, w którym on dążył - przez czyny i walkę do prawdy, do postępu.
7
POLSKA EKSPEDYCJA ZOOLOGICZNA
Podczas najcięższych nawet i najbardziej beznadziejnych okresów wielkiej wojny i rewolucji rosyjskiej, nie porzucił Cbrostowaki zamiaru ponownego podjęcia badań przyrodniczych w Paranie, które dwukrotnie był zmuszony przerywać. Z chwilą, gdy powstało Niepodległe Państwo Polskie, plany Chrostowskiego zaczęły przybierać coraz bardziej konkretne kształty, ulegając jednocześnie znacznej zmianie. To, co przed wojną było tylko wysiłkiem jednostki, starającej się za wszelką eeoc dać dowody kulturalnego życia Narodu, z map urzędowych wykreślonego, miało się stać obecnie jednym z objawów potężnego prądu odrodzeńczego, dążącego nietylko do powetowaniu togo, co było wstrzymane przez półtorawiekową niewolę, lecz także do wytknięcia nowych, własnych dróg do postępu i rozwoju.
Projektowany nowy swój wyjazd do Ameryki Południowej postanowił Chrostowski rozszerzyć do rozmiarów wyprawy naukowej. Umożliwiało to szersze zakreślenie programu prac, włączenie do niego niektórych trudniejszych, a przechodzących siły pojedynczego człowieka zadań, wreszcie przez zwiększenie liczby pracowników, nadawało samym badaniom większy zakres i poważniejsze znaczenie.
Do bezpośredniego zrealizowania swoich planów przystąpił Chrostowski zaraz po zakończeniu się wojny. Zorganizowanie wyprawy w warunkach powojennego przesilenia gospodarczego nie należało do zadań łatwych. Wyłoniły się odrazu trudności finansowe. Jasnem się stało od początku, że wyprawa będzie mogła rozporządzać tylko bardzo ograniczonymi środkami materjalnyrni i wobec tego wypadło ją zorganizować tak, by przy jaknajwiększej oszczędności osiągnąć jednak możliwie wielkie wyniki. Na to był tylko jeden sposób - osobisty wysiłek uczestników wyprawy i jaknajwyższa intensywność ich pracy.
Udział w wyprawie zaproponował Chrostowski p. Stanisławowi Boreckiemu i mnie. Zaczął się okres bezpośrednich przygotowań.
8
Żywo pamiętani owe długie wieczory, które spędzaliśmy z Chrostowskim na jego »górce«, omawiając różne szczegóły planu, przygotowując i wyprobowując broń, ekwipunek itp. Jednocześnie zaezęliśmy ze zdwojoną energją oszczędzać i wogóle zbierać grosze.
Jednak, niestety nie same tylko trudności finansowe mieliśmy do zwalczenia. Spotykaliśmy się naogół z niewielkiem zrozumieniem kierujących nami idei, i to nawet w środowisku przyrodników i innych pracowników naukowych. Mówili nam niektórzy, że nie powinno się urządzać wypraw gdzieś aż za morze, lecz zwrócić się przedewszystkiern ku badaniom własnego kraju. Nie mogliśmy się z tem pozornie słusznem twierdzeniem zgodzić, albowiem uważaliśmy za pomniejszanie naszego Narodu, za brak wiary w potęgę tego ducha, stawianie jakichkolwiek granic terytorjalnych czy innych, jego kulturalnej pracy i twórczości.
Radzono nam też nieraz, byśmy czekali do jakiego takiego unormowania się stosunków gospodarczych, do czasu, gdy Rząd będzie mógł nam przyjść z wydatną materialną pomocą. Byli i tacy, którzy nazywali plan nasz niewykonalnym i przepowiadali nam zupełne i prędkie niepowodzenie. Rozumie się, że nie usłuchaliśmy głosów tych, wychodzących od karjerowiczów, przywykłych chodzić tylko po linjach najmniejszego oporu, wiecznie czegoś wyczekujących, nie mających odwagi na torowanie własnych dróg sobie i swoim ideom. Zabawnym był ten zabobonny strach, jaki ogarniał owych, przyzwyczajonych do deptania po ciasnem domowem podwórku ludzi na samą myśl, że ktoś jedzie za ocean, gdzieś w lasy brazylijskie, bez miljonowych zasobów pieniężnych.
Powoli czynności przygotowawcze dobiegły do końca. Rozmaitymi sposobami zaopatrzyliśmy się we wszystkie najniezbędniejsze przybory, instrumenty, broń i amunicję. Skromnem było nasze wyekwipowanie, lecz zawierało wszystko potrzebne do produkcyjnego prowadzenia zamierzonej pracy.
Wreszcie w dniu 4 grudnia 1921 roku wyruszyliśmy z Warszawy, udając się do Bordeaux, gdzie wsiedliśmy na okręt. Złożyło się tak szczęśliwie, iż jechaliśmy starem francuskiem pudłem, które zatrzymywało się po drodze w portach często i długo. Mogliśmy więc odrazu już podczas podróży morskiej rozpocząć robienie zbiorów na postojach; czyniliśmy to w Bordeaux, w Vigo; w Leixóes, w Lisbonie, w Dakarze i w Bahii.
9
4 stycznia 1922 roku przybyliśmy do Rio de Janeiro, skąd po krótkim pobycie udaliśmy się w połowie tegoż miesiąca do Marechal Mallet, wyjściowego punktu naszej marszruty. Po odwiedzeniu jeszcze Kurytyby i zakończeniu ostatnich przygotowań ruszyliśmy z początkiem lutego w głąb kraju.
Obraz dalszego przebiegu naszej wędrówki i prowadzonych przez nas prac przedstawiają najlepiej podane poniżej korespondencje, przesyłane przez kierownika wyprawy do prasy polskiej w Kurytybie.
I
Ekspedycja wyruszyła dnia 2 lutego z Marechal Mallet, przebywając góry Śerra da Esperanca oraz rzeki Putinga, Rio da Arreia, Rio Jordao i dnia 20 kwietnia przybyła do Guarapuawy. Przestrzeń powyższą (około 120 km .) członkowie Ekspedycji przebyli pieszo, kolekcjonując po drodze; transport bagażu i zbiorów odbywał się na mułach, wynajmowanych od okolicznych mieszkańców.
Pogoda była wysoce niesprzyjająca, gdyż z wyjątkiem pierwszej połowy kwietnia padały ustawiczne deszcze, ogromnie dające się odczuć Ekspedycji, zmuszonej mieszkać i pracować prawie wyłącznie w namiotach. Pomimo to jednak dotychczasowe rezultaty pracy Ekspedycji należą do pomyślnych. Zgromadzone zostały poważne i ciekawe pod względem naukowym zbiory, należące do następujących grup zoologicznych:
Ptuskwiaków, tęgopokrywych, wijów, płazów, oraz pasożytów, przeważnie ptasich.
Największe jednak zdobycze Ekspedycji należą do grupy ptaków. Zdobyto znaczną ilość form nader rzadkich i znanych światu naukowemu jedynie z pojedynczych okazów, znajdujących się w niektórych najbogatszych muzeach świata.
Do takich należą: Scytalopus speluncae, Grallaria ochroleuca, Chamaeza ruficauda, Picumnus iheringi. Najcenniejszą jednak zdobyczą jest słynna Leptasthenura striolata. Ten niezmiernie ciekawy gatunek ptaków, należących do rodziny garncarzy (Fu rnariidae), był odkryty przez słynnego podróżnika i eksploratora Brazylji J. Natterera w r. 1821 pod Kurytybą. Obecnie po upływie przeszło wieku, Polskiej Ekspedycji Zoologicznej przypadł zaszczyt,
10
nietylko ponownego zdobycia, lecz zebrania serji oraz poznania ciekawych danych z biologji tego słynnego gatunku.
Stosunek miejscowych władz do Ekspedycji jest zupełnie poprawny. Mieszkańcom zaś widocznie imponuje jak śmiałość zakreślonego planu podróży, tak i ekwipunek Ekspedycji.
Po tygodniu postoju na Rio Jordao Ekspedycja wyruszy dalej przez Mareccas i Apucarenę na Rio Ivahy.
(—) T. Chrosfowski.
Rio Jordao pod Guarapuawą, 21 kwietnia 1922.
II
W dalszej swej podróży po wyjeździe z Rio Jordao, Ekspedycja zatrzymała się na dłuższy lub krótszy przeciąg czasu w następujących miejscowcściach: Invernadinha, położona wśród kampów, otaczających Guarapuawę ze strony zachodniej i północno-zachodniej, Cara Pintada nad rzeką Rio dos Mareccas, Vermelho na szczytach gór Serra da Esperanca i w dniu 8 lipca przybyła do Thereziny. Rzekę, Jordão Ekspedycja zmuszona była opuścić z pośpiechem z powodu ustawicznych ulewnych deszczów, grożących zalaniem obozowiska. Później deszcze mniej dawały się we znaki, natomiast często dokuczało zimno, które szczególniej dało się odczuć na Vermelho, gdzie zanotowano najniższą temperaturę poranną (o 7-ej rano) — 3,4 C , zaś najniższa temperatura południowa wynosiła zaledwie 6,0 C . Na tej ostatniej stacji Ekspedycja zetknęła się po raz pierwszy z Indjanami z plemienia Kaingang, osiadłymi w pobliżu rzeki Mareccas.
Zbiory Ekspedycji powiększały się o wiele cennych i przeważnie rzadkich w muzeach okazów, np. z grupy ssaków Dydelf wodny (Chironectes), z ptaków: gorzyk Piprites pileatua, gajówka – Polioptila lactea, mrówkołów Grallaria imperator, brodacz - Nonnula hellmayri itd., zdobyto też dwa nowe tj. nieznane dotychczas w nauce gatunki ptaków z rodziny mrówkołowów (Fo r m i c a r i i d a e) i muchołówek amerykańskich (Tyrrannidae). Za najcenniejszą jednak zdobycz z tego okresu podróży Ekspedycja uważa ślimaki z nieznajdywanego dotychczas w Brazylji rodzaju Clausilia. Jednakże to ostatnie odkrycie musi być jeszcze stwierdzone przez jedynie kompetentnych w tej dziedzinie specjalistów - malakozoologów.
11
Co do stosunku miejscowej ludności, to po serdecznej gościnie na Invernadinha u p. Michała Ligmana, Ekspedycja spotkała się z objawem wręcz odwrotnym na Cara Pintada, gdzie właściciel wendy miejscowej, zgodziwszy się dostarczyć mułów po umówionej cenie, w chwili odjazdu zażądał podwójnej zapłaty. Ekspedycja zmuszona była przystać, gdyż groził deszcz, uniemożliwiający przeprawę przez rzekę Mareccas, a więc i dalszą podróż. Również nie miłym był stosunek do Ekspedycji mieszkańców Vermelho, do tego stopnia gnuśnych i biednych, te najprymitywniejsze środki spożywcze, jak: bataty, farinha de milho itd. dostać można było jedynie z wielkim trudem i to po ogromnie wygórowanych cenach. W chwili odjazdu z Vermelho do Thereziny okazało się, że miejscowi właściciele mułów zmówili się, ażeby wyzyskać sytuację, trzeba było zwrócić się do p. Pogorzelskiego, wpływowego kupca w Therezinie, by wyjść z przykrego położenia.
Po przybyciu do Thereziny Ekspedycja znalazła w osobie p, Jerzego Pogorzelskiego rzeczywistego przyjaciela, który nie szczędził czasu, zabiegów i kosztów, by jej przyjść z pomocą w trudnych dla Ekspedycji chwilach, to też okazana przez p. Pogorzelskiego pomoc będzie należycie przedstawiona w dziele poświęconem dziejom Ekspedycji.
Godnem zaznaczenia też jest, że właściciel zakładu ślusarskiego w Therezinie, p. Szymon Szymański, nie wziął zapłaty za drobne poprawki broni, mówiąc: „nie chcę zarabiać na ludziach, pracujących dla idei”.
Po kilkutygodniowym pobycie w Therezinie, malowniczo położonej osadzie nad rzeką Ivahy, Ekspedycja wyrusza nad ujście rzeki Ubasinho, nieco poniżej Salto de Uba, gdzie zajmie się przygotowaniami, związanemi z dalszą podróżą rzeką. Jak się już wyjaśniło, podróż w dół rzeki Ivahy przedstawiać będzie olbrzymie trudności, organizacja jednak tej wyprawy będzie już treścią następnej korespondencji.
(—) T. Chrostowski. Therezmft, 30 lipca 1922.
III
Dnia 2 sierpnia Ekspedycja wyruszyła i Thereziny do odległej o, 64 km . na północny zachód organizującej się drugiej sekcji kolonji Apucarana,
12
zwanej też Rio Ubasinho, gdyż rzeka ta tworzy jej granicę. Ekspedycji zależało na tem, ażeby z jednej strony posunąć się możliwie najdalej na zachód, z drugiej zaś by mieć dogodną komunikację z Thereziną. Jakoż wszystkie drogi bądź kołowe, bądź tak zwane tropy dla mułów kończą się tutaj, natomiast z Thereziną istnieje niezupełnie wykończone wprawdzie kołowe połączenie. Ekspedycja zatrzymała się nad samą rzeką Ubasinho w domku należącym do spółki handlowej Pogorzelski & Skowron i rozpoczęła organizację wyprawy rzeką. Praca ta pochłonęła wielo czasu. Łodzie tzw. »canoas«, tj. dłubane pirogi należało zamówić, a robota każdej z nich wymagała około miesiąca. Niemniejszą trudność sprawiło zrobienie zapasu żywności na drogę. Podróż rzeką Ivahy trwać będzie około 4 miesięcy, niezbędną więc jest żywność na ten przeciąg czasu, gdyż Ivahy przepływa przez prawdziwą puszczę, w której zdobycie czegoś poza produktami rybołówstwa i myśliwstwa nie jest możliwem. Wszystkie wzięte produkta należało zabezpieczyć przed wilgocią, pakując je do zalutowanych blaszanek, a blaszanki te z powodu ich braku na miejscu, wypadło sprowadzać z Ponta Grossy.
Najbardziej jednak trudnem okazało się zaangażowanie niezbędnych ludzi. Rzeka Irany jest jeszcze bardzo mało znaną. Istniejące mapy nie dają dokładnego wyobrażenia, gdyż rysowane są widocznie na podstawie opowiadań, a nie z pomiarów. Obecnie rzeką tą nikt się dalej nie puszcza, jest jednak kilku śmiałków, którzy dawniej, w mniej lub więcej odległym czasie, jeździli w dół rzeki bądź dla polowania, bądź z ładunkiem tytoniu do Matto Grosso. Pozatem wśród mieszkańców krążą głuche wieści o wyprawach francuskiej i angielskiej, które według jednych wróciły z drogi, według innych dojechały do końca lub zginęły w drodze. Dokładnych jednak danych co do tych wypraw, jak również co do samej rzeki Ivahy zebrać na miejscu od mieszkańców nie było możliwem, gdyż opowiadania icli były dość chwiejne, :i często i sprzeczne. Niewątpliwie jednak olbrzymia przestrzeń, rozciągająca się na zachód od Salto de Uba aż do ujścia rzeki Ivahy do Parany - to jedna, nieprzerwana puszcza, jedna z największych i najmniej znanych w świecie. Niewątpliwie, poza może tylko nielicznemi gromadkami błąkających się lndjan - Botokudów, niema tam żadnych mieszkańców. Na całej przestrzeni rzeki, począwszy od Salto da Ariranha, panuje malarja. Olbrzymia moc owadów: moskitów dużych, zwanych »borachudos, i drobnych mosquito polvora, komarów i bąków,
13
daje się już na Salto deUba mocno we znaki. Najbardziej jednak groźną jest sama rzeka ze swymi wodospadami, kataraktami i nagłemi powodziami. Nic więc dziwnego, że. świadomym tego wszystkiego ludziom, osiadłym nad brzegami Ivahy, w górnym jej biegu, brakuje odwagi do jazdy rzeką. Jeden z nich np. słysząc o zamiarach Ekspedycji, zawołał: »Todos vao morrer no rio«. Trudności przy zaangażowaniu niezbędnych do wyprawy na łodziach ludzi, powiększyły się jeszcze wskutek tego, iż p. Stanisław Boiecki w dniu 29 sierpnia opuścił Ekspedycję, przestając być jej członkiem. Wypadło więc starać się o większą niż zamierzano pierwotnie, ilość ludzi. Niejeden też zawód sprawiły Ekspedycji niesłowność i niesumiennosć uiektórych mieszkanców Ubasinho, którzy już po zawarciu umowy i solennem przyrzeczeniu jej nienaruszalności, umowę łamali i brali się do zajęcia, nie starając się nawet powiadomić o zaszłej zmianie. Tak postąpił np. p. Tomasz Pazio.
Pokonanie tych wszystkich trudności zajęło Ekspedycji ogromną ilość czasu, jednakże w chwili obecnej dwie duże łodzie, sumiennie i dokładnie wykonane przez miejscowego cieślę, p. Jose Alves, i zdolne podnieść przeszło 1.000 kg . ciężaru, oczekują na ładunek przy ujściu rzeki Ubasinho, nieco poniżej Salto de Uba, przeszło 40 zalutowanych blaszanek, zawierających produkta spożywcze, jak farinha de milho, fiżon, ryż, kawa, cukier, szmalec itd., gotowe są do ładowania na łodzie. Do obsługi łodzi zgodzono czterech wioślarzy. Dwóch z nich, mianowicie Joao Napoleao dos Santos i Eugenio Affonso de Oliveira znają już rzekę na pewnej niewielkiej zresztą przestrzeni. Z Indjan, najlepszych znawców rzeki Ivahy, nie udało się zwerbować nikogo z powodu strachu, jaki w nich wzbudza malarja. jak również i sama rzeka. „O rio e bravo demais” było wśród nich stale używanym argumentem. Należy tu zaznaczyć, że Indjanie Coroados wnkutek panującego wśród nadmiernego alkoholizmu są bardzo mało odporni na wszystkie horoby. Obecnie np. umiera na koklusz mnóstwo dzieci indyjskich.
W obozowisku Ekspedycji nad Salto de Uba rozpoczął się dziś od wczesnego ranka ruch gorączkowy. Wioślarze rozpoczęli ładowanie łodzi i za parę godzin nastąpi uroczysta dla Ekspedycji chwila odjazdu rzeką w głąb nieznanej puszczy.
Co do zdobyczy naukowych, to na zaznaczenie zasługuje ogaty zbiór małż z rzeki Ubaginho i kilkanaście gatunków ptaków, nie zdobywanych dotychczas
14
w Paranie, a znanych przeważnie ze stanu Sao Paulo i miejscowości położonych dalej na północ, jak pełzacz - Philidor lichtensteini, muchołówka - Myiopagis viridicata, gorzyk - Hemipipo chloris itd.
(—) T. Chros/owski,
Rio Ivahy, Salto de Uba, 21 listopada 1922.
IV.
W dniu 15 stycznia Ekspedycja dotarła do rzeki Parana kończąc w ten sposób swą podróż rzeką Ivahy. Ponieważ ludzie z Ubasinho, przyjęci do obsługi łodzi, powracają drogą lądową do miejsca swego zamieszkania, korzystam z tej sposobności, by przesłać niniejszą korespondencję.
Podróż rzeką Ivahy odbyła się naogół szczęśliwie, wprawdzie wodospadów, katarakt, bystrzyn, mielizn i tyra podobnych przeszkód na rzece, okazało się znacznie więcej, niż można było przypuszczać, jednakże wielkich deszczów, powodzi, nieszczęśliwych wypadków, lub poważniejszej choroby nie było. Już w pół godziny po odjeździe z Salto de Uba wypadło zeskoczyć z łodzi do wody. by przebyłć pierwszą korredejrę Acoita Cavallo, znajdującą się w pobliżu ujścia rzeki Ubasinho; na pokonanie tej pierwszej trudności zużyto przeszło 3 godziny czasu. Następnie jednak aż do samego prawie Salto da Ariranha, posuwano się rzeką, wolną od naturalnych zapór. Wodospad Salto da Ariranha, bodaj największy i najgroźniejszy na rzece Ivahy, przebyto przy pomory osiadłych tam ludzi, mianowicie pp. Armando Nogueira da Silva i Deolindo Brassil Ortis. Cały ładunek łodzi wypadło przenieść brzegiem na przestrzeni przeszło kilometra. Posuwając się dalej w pewnej już odległości poniżej tego wodospadu, natrafiono na coraz gęściej rozsiane korredejry i to coraz trudniejsze do przebycia;
mijały dnie a nawet tygodnie, w których prawie bez przerwy
należało brnąć po wodach bądź przeciągając łodzie przez mielizny, bądż powstrzymywać by silny prąd nie porwał ich i nie rozbił o sterczące głazy. Najtrudniejszą do przebycia częścią rzeki okazała się przestrzeń między Salto da Pindaliyba i Villa Rica, tu niektóre korredejry dochodziły do 5 - 6km. Długosci, na przebycie takiego np. Baixio da Cegonha zużyto dzień cały i była to ogromnie ciężka praca -- przeciąganie z najwyższem natęże niem łodzi przerz mielizny pod palącymi prostopadle promieniami słońca.
mijały dnie a nawet tygodnie, w których prawie bez przerwy
należało brnąć po wodach bądź przeciągając łodzie przez mielizny, bądż powstrzymywać by silny prąd nie porwał ich i nie rozbił o sterczące głazy. Najtrudniejszą do przebycia częścią rzeki okazała się przestrzeń między Salto da Pindaliyba i Villa Rica, tu niektóre korredejry dochodziły do 5 - 6km. Długosci, na przebycie takiego np. Baixio da Cegonha zużyto dzień cały i była to ogromnie ciężka praca -- przeciąganie z najwyższem natęże niem łodzi przerz mielizny pod palącymi prostopadle promieniami słońca.
15
(temperatura w cieniu wynosiła przeszło 35° C). Do Villa Rica Ekspedycja przybyła w 1-ym dniu świąt Bożego Narodzenia. Zamierzano tu dni kilka poświęcić na odpoczynek świąteczny. Na przeszkodzie stanęły jednak owady: Olbrzymia ilość pszczółek, przeważnie z rodziny Meliponidae rzuciła się z zaciętością na ludzi, włażąc do uszu, oczu, nosa i trzymając tak w nerwowem naprężeniu do zmroku, a wtedy na zmianę ich wystąpiły roje moskitów. W takich warunkach o odpoczynku nie mogło być mowy, zaczęto wyruszać dalej, gdyż najspokojuiejszem. najwolniejszem od owadów miejscem okazał się środek rzeki, a najlepszym na nie sposobem posuwanie się naprzód. Na Salto das Bananeiras wysokość spadku uniemożliwiła spuszczenie łodzi wodą, należało przeciągnąć je lądem.Było to jednak jedyne takie miejsce, natomiast niejednokrotnie przenoszono ładunek lądem, zaś próżne łodzierodzie spuszczano na sznurach wodą. W taki sposób przebyto Salto da Ariranha, Salto do Rio de Peixe, Salto da Ilha Grande., Salto da Bulha itd.
Częstokroć przewożono ładunek częściowo, tj. przez miejsca zbyt płytkie, lub niebezpieczne, przewożono tylko kilka skrzynek, pozostawiano je na brzegu i z pustą łodzią powracano po następny transport; wymagało to naturalnie wiele czasu i pracy. Poniżej Salto das Bananeiras korredejry stawały się coraz rzadsze i coraz łatwiejsze do przebycia; zniknęły prawie skały i pojedyncze głazy na rzece, zmienił się też charakter roślinności: w lasach nadbrzeżnych w ołbrzymich ilościach wystąpił taquarassu (Barabusia spinosa lub inny pokrewny tej roślinie gatunek). Poniżej Corredeira de Ferro nieliczne korredeiry miały już charakter bystrzyn, miejscami silny prąd wody znakomicie ułatwia posuwanie się naprzód; wreszcie poniżej ujścia rzeczki Rio Fundo korredejry znikły w zupełności. W odległości 10 mil od Rio Fundo znajduje się wielka, przeszło 3 km . długości wyspa Ilha do Motum, dalej jeszcze o jakie półtorej mili poniżej, wody Ivahy zlewają się z szerokiemi wodami rzeki Parany.
Ostatnich ludzi pożegnano na Salto da Ariranha i dopiero po przebyciu całej rzeki Ivahy już na Paranie ujrzano ludzi - Indjan Cayuas, łowiących ryby na wędkę u ujścia rzeczki Rio do Veado. W ciągu więc przeszło 7 tygodni podróży nie widziano żadnych śladów ludzkiego istnienia. Tylko przy ujściu rzczek Rio de Peixe i Rio Bom zauważono ransze, które służą jako
16
miejsce postoju ich właścicielowi p. Cecilio Caetano dos Santos z Fachinal de Sao Sebastiao, podczas jego rybacko-myśliwskich wycieczek; w dole zaś rzeki, mianowicie, przy ujściu Rio Fundo, napotkany starą kapuerę i banany, jedyne pozostałe ślady po istniejącej tu przed laty siedzibie ludzkiej.
Z produktów żywnościowych, zabrakło jedynie kawy, natomiast mięsa podczas podróży w obfitości dostarczały kapiwary (H y d r o c h o e r u s c a p y b a r a), żakutiugi (P i p i l e j a c u tinga), których zdobycie na rzece nie było trudne; pozatem w lasach, okalających rzekę, szczególniej w pobliżu Villa Rica, w olbrzymich ilościach występowały pomarańcze i kwaśne ich owoce były używane stale do przyrządzania napoju zastępującego kawę.
Przejazd rzeką Ivahy najbardziej utrudniała okoliczność, że żadnych dokładnych informacji co do wodospadów, korredejr itd. nie można było zebrać. Jedynie zamieszkały na Salto da Ariranha p. Sebastiao da Cunha podał nieco danych, które zapamiętał ze swej podróży, odbytej przed 10 przeszło laty.
Chcąc, aby nabyty obecnie zasób wiadomości nie zginął-lecz mógł służyć jako źródło informacji dla następnych podróży, dołączani do niniejszej korespondencji mapkę rzeki Ivahy*) z oznaczeniem przebytych wodospadów, korredejr itd.Za podstawę przyjęto rysunek rzeki, podany w mapie stanu Parana, wydanej przez p. Manoel Francisco Ferreira Correia w r. 1920 i to nie dla tego, żeby bieg rzeki podany był dokładnie, raczej przeciwnie, niejednokrotnie przekonano się, że mapa nie odpowiada rzeczywistości; np. Salto do Cobre nie znajduje się w pobliżu ujścia rzeki Corumbatahy, jeno pomiędzy ujściem rzek Rio Adonzo (Rio de Peixe) i Rio Bom, natomiast wodospad Salto da Bulha jest położony najbliżej ujścia Corumbatahy o 10 - 15 km . w górę rzeki. Jako miarę do odległości między korredejrami przyjęto czas zużyty na przejazd, nazwy zaś podano według mieszkańców górnego biegu Ivahy, którzy, przejeżdżając rzekę, nazwy te w ten lub inny sposób ustalali.
Sumarycznie da się tu powiedzieć, że ilość wodospadów i korredejr, dotychczas podawana w mapach, jest o wiele za małą.
*) Mapka ta będzie opublikowana w przyszkm szczegółowem sprawozdaniu z Ekspedycji.
T. J.
17
Miejsc takich, w których należało zeskakiwać do wody dla przeprowadzenia łodzi, przebyto mianowicie 84, w tej liczbie 84 dospadów.
Pomimo wszystkiego uważam, iż rzeka Ivahy jest i pozostanie wspaniałą arterją komunikacyjną, łączącą centrum Parany z jej zachodnimi krańcami. Obecnie z powodu nadmiernych trudności przejazdu, druga ta jest całkowicie zaniedbaną i narazie niezbędną jest opieka miarodajnych czynników. Pierwszem stadjum planowej pracy, przywracającej rzece Ivahy jej znaczenie, byłoby rozsiedlenie pewnej ilości osób wzdłuż rzeki w punktach najładniejszych do przebycia. Podróżnicy znaleźliby u nich, naturalnie za pewna odpłatą nietylko pomoc w przebyciu tych punktów, lecz i potrzebne im środki spożywcze. W drugiem studjum należałoby poszerzyć i ochraniać tworzone przez rzekę naturalne kanały do przejazdu łodzią. Wreszcie w trzeciem stadjum, gdy już potrzeby komunikacyjne mieszkańców należycie wzrosną, rzeka magłaby być doprowadzoną do stanu, nadającego się do nawegacyji tych parowców rzecznych. Niewątpliwie inicjatywą i energja jednostek i prywatnych towazystw mogą poprowadzić do tego z czasem, właściwa jednak opieka rządu, mogłaby proces ten przyspieszyć i ułatwić.
Rozstając się z towarzyszami podróży po rzece Ivahy, pragnąłbym powiedzieć kilka słów o ich pracy na rzece, gdyż członkowie Ekspedycji, przyjmując udział we wszelkich pracach na rzece, znosząc wszelkie trudy, niewygody i niebezpieczeństwa są w stanie należycie ocenić te pracę. Wszyscy ci ludzie pochodzą z okolic Ubasinho, tak Joao Napolea dos Santos mieszka na Campina, Eugenio Affonso de Oliveira i Thomas Dias Baptista na rzece Jacare, wreszcie Lino Leopoldo de Mattos na Pinheiro Seco. W ciągu całego czasu podróży rzeką byli oni na wysokości zadania. Tylko ich odwadze, przytomności umysłu i biegłości w kierowaniu łodzią, należy przypisać szczęśliwy przebieg podróży. Chwil wysoce krytycznych było niemało: niejednokrotnie silny prąd wody pomimo wszelkich wysiłków porywał łodzie wraz z ludźmi i niósł je w kierunku ster-czących głazów. W takich chwilach tylko niezwykła przytomność umysłu i zręczność ratowały lodzie od niechybnej katastrofy. I czy to w takich chwilach, czy pracując z najwyższem poświęceniem na rzece nad przeciąganiem łodzi, czy też wreszcie gnębieni przez miljardy owadów na brzegu, ludzie ci potrafili zachować spokój, równowagę, a nawet dobry humor.
18
Żadnych skarg, utyskiwań, ubolewań nie słychać było w obozowiskach Ekspedycji, natomiast rozlegały ąig. często śmiech, wesoły śpiew, lab oaywfrine rozmowy.
Kierownik Polskiej Ekspedycji Zoologicznej do Brazylji.
(—) T. Chrostowski.
Porto Xavier da Silva, 16 stycznia 1923.
V
Ostatnie sprawozdanie o pracy Eksprdycyji było datowane z Porto Xavier da Silva, myliłby się jednak ten, ktoby przypuszczał, że port ten jest jakimś punktem pozostającym w łączności ze światem, punktem, skąd można przesyłać listy.
Zacznijmy jednak od początku. Dnia 15 stycznta wyjechaliśmy na Parane i wkrótce spotkaliśmy dwóch indjan Cayuas, łowiących ryby w ujściu rzeczki Rio do Veado. zapytani o port, odpowiedzieli łamanym hiszpańskim jezykiem, że port jest lecz ludzi w nim niema. Rzeczywiście, wylądowawszy nieco poniżej znaleźliśmy obraz zupełnego opuszczania: przy brzegu uwiązana drutem, nąwpół zatopiona »lancha«, z zabudowań - dom pełen wielkich, czerwonych os, parę rozwalających się ransz z taquarassu, zachwaszczona potrera, ogrodzona jeszcze drutem kolczastym, a wśród tego trochę starych gratów i rupieci. Z kalendarza znalezionego w domu okazało się, że port został opuszczony dopiero w 1921 roku.
Okoliczność ta pokrzyżowała nam nieco plany: niektóre z naszych zapasów, jak np. cukier i szmalec, dobiegały do końca, niezbędnemi więc było dotarcie do jakiejś zaludnionej nie-tylko przez indjan miejscowości. Pozatem chcieliśmy odprawić trzech z naszych wioślarzy, którzy po przebyciu rzeki Ivahy nie byli nam już więcej potrzebni. W Porto Xavier da Silva nie można było tego uczynić, gdyż pikada, która wychodziła stąd na Campo do Mourao, zdążyła już zarosnąć zupełnie. Od indjan dowiedzieliśmy się, że najbliższą miejscowością zaludnioną na brzegu parańskim jest port Guayra, położony tuż powyżej słynnego Salto das Sete Quedas.
Rzeka Parana w tych okolicach, aż do owego wodospadu, nie płynie pojedyńczem korytem, lecz jest rozdzieloną na liczne odnogi, tworzące dużą ilość wysp. Największą z tych ostatnich jest znana Ilha Grande das Sete Quedas, mająca około 20 legw długości i do kilku legw szerokości.
19
Górny koniec tej wyspy znajduje się prawie nawprost portu X. da Silva, podczas gdy dolny dochodzi do portu Guayra, tj. prawie do samych wodospadów. Parowce kursują prawą odnogą Parany, tj. wzdłuż wybrzeża Matto Grosso, lewa odnoga i wybrzeże stanu Parana są zupełnie niezamieszkałe aż do ujścia rzeki Pequiry. Szerokość odnóg Parany jest bardzo rozmaita, w wiele miejscach dochodzi do kilku kilometrów. Wybrzeża przeważnie niskie, pokryte banjadami, w niektórych jednak miejscach, gdzie dochodzą do rzeki pasma wyniosłości, występują wysokie często skaliste urwiska. Wyspy, nie wyłączając i Ilha Grande są niskie, pokryte moczarami, zwykle z obwódką lasu, lub zarośli nad samą wodą.
Wyruszywszy 2 portu X. da Silva, jechaliśmy ostro, robiąc około 8-iu legw dziennie, gdyż znakomicie pomagał nam rwący prąd wielkiej rzeki, w owym czasie dość znacznie wezbranej. Wystraszaliśmy się tylko licznych tam wirów i drzew zatopionych i trzymaliśmy się stale brzegu lewego, a to ze względu na niebezpieczeństwo zabłądzenia wśród wysp i wyjechania następnie jakąś niewłaściwą odnogą w pobliżu groźnych wodospadów. Prócz tego istnieje na Paranie jeszcze jedna przeszkoda przy jeździe w dłubanych »canoach», jest nią mniej lub więcej falowanie. Na szerokich kilkukilometrowych odnogach, ma on taki charakter, jak na jeziorach, prawie codziennie rozpoczyna się koło południa i trwa parę godzin; wieczorem rzeka jest spokojna, wygładzona, Gdy nadchodzi »a mare«, trzeba łodzie uwiązywać w jakiemś miejscu zasłoniętem i przeczekiwać.
Już na pierwszym noclegu po oponczeniu portu X. da Silva usłyszeliśmy daleki grzmot wodospadów Sete Quedas. Na trzeci dzień rano minęliśmy ujście Pequiry i wkrótce dotarli do leżącego o legwę poniżej portu Guayra.
Uderzającym jest kontrast tej miejscowości w porównaniu z niezaludnioną puszczą, która ją otacza i którą dopiero co przebyliśmy. Port jest jednem z siedlisk potężnego przedsiebiorstwa herwowego, zwącego się „Empreza Matte Laranjeira S.A. i niema tam nic, coby nie należało do owej imprezy, ani jednego postronnego mieszkańca, z wyjątkiem jedynych dwóch przedstawicieli władz brazylijskich: fiskala parańskiego i mattogroskiego.
Porto Guayra przedstawia dość rozległą osadę i posiada wiele udogodnień technicznych. Główne budynki są murowane: dom administracji, kasa, skład towarów na potrzeby pracowników,
20
hotel dla turystów argentyńskich, przyjeżdżających zwiedzać wodospady, a co najważniejsze - szpital, prowadzony przez fachowego lekarza, apteka, czysto utrzymana rzeźnia i piekarnia; do tego oświetlenie elektryczne i wodociąg. Na brzegu rzeki stoją wielkie składy na herwę, kryte blachą falistą i warsztaty mechaniczne. Za to domki robotników drewniane i ciasne, ale trzeba przyznać, że wiele z nich ma przeprowadzone światło elektryczne.
Dokoła osady jest las w promienia kilku kilometrów doszczętnie wycięty i sztucznie utworzony step, na którym pasą się tropy roboczych mułów i długonogie bydło z Matto Grosso, przeznaczone na spożycie. Z Porto Guayra wychodzi linja wązkotorowej kolejki, długości 60 km ., kończąca się w Mendes, położonym również nad rzeką Paraną, lecz już znacznie poniżej Salto das Sete Quedas: oba porty sa ponadto połączone telefonem. Ludność Porto Guayra wynosi przeszło 1000 mieszkańców, dla dzieci istnieje szkółka początkowa. Pracownikami imprezy są prawie wyłącznie argentyńczycy i paragwajczycy, tak że w użyciu jest tylko język hiszpanski, jak tam mówią »castellano«, oraz guarany. Monetą obligową jest również argentyńska. Wszystko to sprawia, iż w tym odiegłym. pogranicznym zakątku już tylko formalnie jest się na brazylijskiej ziemi.
Empreza Matte Laranjeiras posiada swoje herwale w południowej części Matto Grosso, głównie nad rzeką Amambay. Ztamtąd herwa zostaje przewożona wodą, na wielkich galarach, tzw. „chatas”, aż do Porto Guayra. Tu dalszy transport wodny jest przecięty przez wodospady, herwa zostaje pzzeładowana na pociąg i przewieziona do Porto Mendes skąd już parowce zabierają ją do Argentyny.
O pół legły poniżej Porto Guayra znajdują się Saltos das Sete Quedas. Już zdaleka, gdy się podjeżdża zgóry rzeki, widać wielki tuman pyłu wodnego nad wodospadami. Parana, na wysokości portu Guayra, gdzie odnogi jej zlewają się, ma około 8 -kilometrów szerokości, wpada z wielką szybkością w labirynt skalistych wysepek i tu właśnie, w poszczególnych kanałach znajdują się spadki wody; jest ich wbrew nazwie znacznie więcej, niż siedem, przeszło osiemnaście; największy jest ukryty między wysepkami, zupełnie niewidzialny; niedostępny, i tylko huk i tuman wodny pozwalają domyalać sie jego potęgi. Poniżej spadków wszystkie odnogi rzeki łączą się z nowu w jedno wąskie koryto, zamknięte między wysokiemi skalnemi ścianami:
21
Parana niema w tem miejscu więcej jak 80 m . szerokości i prawie trudno uwierzyć, że jest to ta sama rzeka, która się powyżej wodospadów tak szeroko rozlewa. Wskutek tak silnego zwężenia koryta, szybkość wody jest ogromna i rzeka przedstawia jedną wielką spienioną korredejrę; taki charakter ma ona jeszcze na przestrzeni 10-ciu legw wdół, aż prawie do Porto Mendes, gdzie dopiero staje się spławną. Ogólna wysokość wodospadów Sete Quedas wynosi koło 40 - 50 m .; ich energja wodna zupełnie jeszcze nie jest wyzyskiwaną. Wskutek przyboru Parany, okazała się niemożliwą praca na zalewanej Ilha Grande i wypadło nam osiedlić się w miejscowości Capivary, o 16 km . od Porto Guayra, na linji kolejki, w domku należącym do imprezy. Pracowaliśmy tam blisko półtora miesiąca, portem przenieśliśmy się do Porto Mendes, gdzie byliśmy przeszło dwa tygodnie na akampamencie w lesie. W tym czasie bardzo dawały się we znaki silne upały i roje owadów, a i zdrowie nasze zaczynało się już nadwerężać.
Administracja imprezy Matte-Laranjera i miejscowy fiskal Rządu Parańskiego czynili Ekspedycji pewne ułatwienia podczas pobytu w Capivary i Porto Mendes, jednak naogół stosunek ich był dość obojętny. Jedynym człowiekiem rozumiejącym pracę naszą i żywo się nią interesującym, był tam tylko lekarz szpitala Dr. Francisco I. Varela. Za życzliwy stosunek, jak również za udzieloną kilkakrotna bezinteresownie pomoc lekarską, należy mu się serdeczne podziękowanie.
Z Porto Mendes przejechaliśmy parowcem do Foz do Iguassu. Przejazd ten trwa blisko dobę, w zależności od długości postojów w rozmaitych portach na biazylijskim i paragwajskim brzegu. Parana na tej przestrzeni jest wciąż jeszcze dość wąską i bardzo bystrą, płynąc ścieśnionem między wysokiemi brzegami korytem.
Foz do Iguassu, stolica municypjum, jeet niewielką osadą, pełną wskutek pogranicznego swego położenia, rozmaitych urzędów. Stąd zrobiliśmy wycieczkę do leżącego nieco poniżej, na brzegu paragwajskim Puerto Bertoni, rezydencji wybitnego przyrodnika Dr. M. S. Bertoni. Dr. Bertoni pochodzi ze Szwajcarji, przed 40-tu z górą laty wyemigrował do Paragwaju i zamieszkawszy wśród puszczy, poświęcił się badaniom przyrody tego kraju, w czem mu pomaga kilku jego synów. Wyniki tej niestrudzonej pracy, zawarte są w licznych publikacjach, które mieliśmy zaszczyt otrzymać od autora dla naszych instytucji naukowych w Warszawie.
22
Po obejrzeniu bogatych zbiorów przyrodniczych i bardzo pięknego ogrodu botanicznego powróciliśmy do Faz do Iguassu.
W końcu marca wyruszyliśmy wozem, drogą na Guarapuawę do odległej o. 72 km . od, Foz do Iguassu miejscowości Pinhieirinhos. Mieliśmy zamiar zatrzymać się tam czas pewien, dla kolekcjonowania, a następąje w ten sam, sposób posuwać się etapami dalej. Niestety, stało się inaczej. Zaraz po przybyciu do Pinneirinhos, zachorowaliśmy wszyscy na malarję którą zaraziliśmy się przypuszczalnie jeszcze gdzieś w okolicach Porto Mendes.
I tu dnia 4 kwietnia zmarł Tadeusz Chrostowski, nie docczekawszy się wezwanej telegraficznie z Foz do Iguassu pomocy. Kierowuikowi pierwszej wyprany naukowej, która wyruszyła z Niepodległej Polski, nie sądzonem było wrócić do kraju. Pochowany został na przydrożnym cmentarzyku, jak to jest we zwyczaju po lasach, parańskich.
Dzięki zabiegom przybyłych z Foz do Iguassu pp. Michała Prevot i Harry Schine, miejscowego pracownika służby profilaktycznej, zarówno ja, jak i nasz »camarada« brązyljanin szybko powróciliśmy do względoego zdrowia. Obu tym panom, jak również i p. JorgeSchimmelpfengowi, prefektowi municypalnemu, uważam za swój obowiązek złożyć na tem miejscu podziękowanie za okazaną życzliwość i, pomoc.
Wszystkie te nieprzewidziane wypadki zmusiły nas do zmiany pierwotnego, plnuj. Pokolekcjonowawszy jeszcze nieco w Pinheirinhos ruszyłem wozem bez zatrzymywania się po drodze, przez Catanduvas i Laranjeiras wproat do Amolafaca. Jakoteż w dniu 5 maja, po 13-to.dniowej podróży przybyłem wraz ze wszystkimi zbiorami i innym bagążem Ekspedycji na tę kolonję, gdzie zostałem niezwykle serdecznie przyjęty przez. p. D-ra J. Czakiego i p. Inżyniera W. Millera.
(—) T. Jaczewski.
Amolafaca, 20 maja 1923.
23
Na zakończenie pozostaje dodać, że po dwumiesięcznym bfisko pobyeie na kolonji Amolafaca, najdalej na zachód wysuniętem skupieniu polskiem, udałem się już w ostateczną, powrotną droge, przez Guarapuawę i Ponta Grossę do Kurytyby, gdzie stanąłem dnia 11 lipca 1928.
W obecnej chwili wszystkie poczynione przez wyprawę zbiory znajdują się w Konsulacie Rzeczypospolitej Polskiej w Kurytybie i oczekują na przybycie naszego okrętu szkolnego »Lwów«, który ma je zabrać do kraju.
Taki przebieg miała pierwsza polska wyprawa naukowa do Parany Inicjatorowi i kierownikowi jej śądzonem widać było pozostać w dalekich lasach na zawsze i tak zakonczyć pracę, w której widział cel swego życia.
Wysoce błędnem jednak byłoby uważanie z tego powodu wyprawy za nieudaną; bowiem zamierzony plan został całkowicie wypełniony i doprowadzony do końca, a zebrane zbiory przedstawiają poważny materjał naukowy, który psłuży do niejednej pracy polskim przyrodnikom.
Śmierć Chroatowskiego nie może być w żadnym razie uważaną za nieprzewidzianą katastrofę; jest ona raczej dowodem, że nie oszczędził on sił swoich, by wyprawę doprowadzić do jak najlepiszych wyników. Możliwość śmierci któregokolwiek z uczestników, wyprawy była przez jej zmarłego kierownika we wszelkich obliczeniach zawsze braną pod uwagę, a z drugiej strony każdy z uczestników miał pełną świadomość mogących grozić niebezpieczeństw.
Muszę wreszcie podkreślić, że do powodzenia naszej pracy przyczynił się w ogromnej mierze życzliwy stosunek do wyprawy pp. Konsulów Rzeczypospolitej Polskiej w Kurytybie, Kazimierza Głuchowskifego i Zbigniewa Miszke, oraz Kolonji Polskiej w Paranie.
Kurytyba, 27 września 1923.
Nenhum comentário:
Postar um comentário