segunda-feira, 13 de setembro de 2010

Teodor Drapiewski SVD.


-145-

Stanisław Turbański SVD Alfons Labudda SVD
POLONIJNE ZAANGAŻOWANIE O. TEODORA DRAPIEWSKIEGO SVD
Teodor Drapiewski SVD (1880-1942). Chaplain to the Polish Migrants in Brazil
1.      Przygotowanie do przyszłej pracy
1.1.         Dom rodzinny (1880-898)
1.2.         Studia średnie (1898-1901)
1.3.         Dalsze studia i święcenia kapłańskie (1901 -1908)
2.     Polonijny duszpasterz w Brazylii (1909-1924)
2.1.          WKurytybie(1909-1911)
2.2.   W Cruz Machado (1912-1920)
2.3.          W Santa Barbara (sierpień 1920-maj 1922)
2.4.   W Kurytybie (maj 1922-maj 1924)
3.     Powrót do Europy
3.1.         W Polsce (lipiec 1924-maj 1940)
3.2.   W Dachau i Gusen (koniec maja 1940-31 sierpnia 1942)
Różnorodny jest wkład Polaków w rozwój społeczeństwa brazylijskiego. W sposób szczególnyprzyczyniali się do tego polscy księża, szczególnie pracujący wśród polonii w Brazylii. W latach 1870-1914 do Ameryki Łacińskiej wyemigrowało z ziem polskich ok. 200 tys. ludzi, natomiast w latach 1914 -1939 było ich ok. 162 tys. Do samej Brazylii w latach 1890 - 1912 wyjechało ok. 130 tys. Polaków1. W Brazylii werbiści podjęli pracę wśród polonii już w 1895 roku jako pierwsze zgromadzenie zakonne. Rozpoczęli działalność w stanie Espirito Santo. Do Parany przybyli na prośbę biskupa z Kurytyby - Jose de Camargo Barrosa. Pierwszą ich placówką była parafia Sao Jose dos Pinhais2. Była to pierwsza parafia w Brazylii, gdzie werbiści zetknęli się z Polakami.
1  Zob. Z. Kaczmarek, Duszpasterstwo polonijne, w: Brazylia, EK, t. 2, s. 1052.
2  M. Paradowska, Wkład Polaków w rozwój cywilizacyjno-kulturowy Ameryki Łacińskiej, Warszawa 1992, s. 215.
NURT   SVD   KWARTALNIK   MISJOLOGICZNO - RELIOIOZNAWCZY   38/4/2004
   Stanisław Turbański SVD, Alfons Labudda SVD
-146-
W latach 1900-1967 pracowało wśród polonii ponad 80 polskich werbistów. Wśród nich był o. Teodor Drapiewski.
1. Przygotowanie do przyszłej pracy
1.1. Dom rodzinny (1880 – 1898)
Teodor Hilary Drapiewski urodził się 13 stycznia 1880 roku w Gackach pod Drzycimem, powiat Świecie. Był siódmym spośród dziesięciorga dzieci Jana i Marianny, z domu Gawrych. Rodzina żyła z niewielkiego dzierżawionego gospodarstwa. Ojciec zmarł w 1889 roku. Matka-wdowa prowadziła gospodarstwo rolne do 1897 roku. Następnie przeprowadziła się do Pelplina z Teodorem i dwojgiem młodszych dzieci. W Pelplinie Teodor pobierał prywatne lekcje języka łacińskiego, bo chciał być misjonarzem. Matka i rodzeństwo nalegali, żeby został księdzem diecezjalnym, jak starszy brat Franciszek, który był wikarym w Gdańsku. Ostatecznie rodzina pogodziła się z zamiarami Teodora.
1.2. Studia średnie (1898-1901)
W styczniu 1898 roku Teodor Drapiewski skierował prośbę o przyjęcie do Niższego Seminarium Misyjnego Księży Werbistów w Nysie. Został przyj ęty przez Założyciela – św. Arnolda Janssena i 16 kwietnia znalazł się w Nysie. Zdał egzamin do czwartej klasy. Po trzech latach złożył z dobrym wynikiem egzamin końcowy. Wakacje spędzał u brata Franciszka, na probostwie w Swomegaciach pod Chojnicami. Stąd skierował prośbę o przyjęcie na dalsze studia w Wyższym Seminarium Księży Werbistów w Sankt Gabriel w Módling pod Wiedniem. W uzasadnieniu prośby pisał: „Po odprawieniu nowenny do Ducha Świętego z prośbą o oświecenie o poznanie woli Bożej, po rozważeniu motywów za i przeciw, po przezwyciężeniu niemałego oporu rodziny, która chciałaby mnie wysłać do gimnazjum (prawdopodobnie dlatego, żeby zdobyć państwową maturę – przyp. S. T.), przyszedłem do przekonania, że Bóg powołuje mnie do stanu misjonarskiego.
Wychowawcy z Nysy wystawili mu następujące świa­dectwo: uzdolniony więcej niż przeciętnie, pilny, zdrowie dobre. Zachowanie: może trochę polski (vielleicht etwas polnisch), poza tym dobry, wytrwały. Przyjął go znowu sam Założyciel pismem z 19 sierpnia 1901 roku.
-147-
1.3. Dalsze studia i święcenia kapłańskie (1901 - 1908)
Z początkiem września znalazł się w Domu Misyjnym św. Gabriela i rozpoczął dwuletnie liceum. Po ukończeniu szkoły bez trudności został przyjęty do nowicjatu. Uroczystość obłóczyn odbyła się 6 września 1903 roku. 24 października 1904 roku złożył pierwsze śluby zakonne, a 6 listopada otrzymał tonsurę. 23 grudnia 1905 roku przyjął niższe święcenia. Przed ślubami wieczystymi prefekt wystawił taką opinię: Bardzo gorliwy, skromny, skupiony, chętny, uprzejmy, dyskretny, sumienny, pilny, towarzyski, ale może nieco drażliwy, trochę roztargniony. Uzdolnienia i osąd więcej niż przeciętne. Jest najlepszym Polakiem w swoim kursie, rozumie też nieco po francusku i angielsku. Na jego kursie było 9 Polaków, poza nim wszyscy pochodzili ze Śląska.
1 listopada 1907 roku złożył śluby wieczyste, 17 tegoż miesiąca otrzymał święcenia subdiakonatu, a trzy dni później, 20 listopada - święcenia diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął 23 lutego 1908 roku.
Prowincjałowie z Argentyny i Brazylii prosili Założyciela o jak najszybsze przysłanie polskich ojców do pracy na istniejących już i ciągle powstających polskich koloniach. Założyciel zdawał jednak sobie sprawę, że Polacy, jakich miał w zgromadzeniu, mają braki w znajomości języka polskiego i kultury polskiej. Chciał więc przynajmniej niektórym (na pierwszym miejscu o. Drapiewskiemu, temu najlepszemu Polakowi, jakiego miał) umożliwić nieco lepsze poznanie literatury, historii i w ogóle kultury polskiej. Dosłownie kilka dni przed swą śmiertelną chorobą, pismem z 20 października 1908 roku zadecydował o wysłaniu o. Drapiewskiego i o. Rocha Szajcy na Uniwersytet Jagielloński. Nie myślał o pełnych studiach, lecz tylko o dwóch semestrach. Następca Założyciela na urzędzie przełożonego generalnego na skutek doraźnych potrzeb skrócił nawet ten okres. O. Szajce odwołał po zimowym semestrze. O. Drapiewski miał pozostać w Krakowie do maja. Korzystał z wykładów języka polskiego, historii Wolnego Miasta Krakowa, socjologii, ekonomii, teologii, homiletyki i historii Kościoła oraz języków ukraińskiego i francuskiego. Interesował się też katechezą i pilnie uczęszczał na kazania w różnych kościołach, chcąc wykorzystać jak najlepiej krótki czas przeznaczony na te nadzwyczajne studia.
-148-
Dwa razy w tym czasie spędzał krótkie wakacje u swego brata ks. Franciszka w parafii Swornegacie, poznając w ten sposób nieco polskie duszpasterstwo.
Tymczasem otrzymał polecenie, żeby 23 kwietnia 1909 roku być już w domu macierzystym zgromadzenia w Steylu (Holandia), bo 9 maja odbędzie się pożegnanie misjonarzy. 5 maja misjonarze (pięciu ojców, jeden brat zakonny i jedna siostra zakonna) pożegnali Steyl i wyruszyli kolejądo Antwerpii, skąd statkiem Aachen udali się do Brazylii. 8 czerwca wylądowali w Rio de Janeiro. Następne 15 lat o. Drapiewski spędzi jako duszpasterz polskich ośrodków w Brazylii.

2. Polonijny duszpasterz w Brazylii (1909 - 1924)
2.1.   W Kurytybie (1909 - 1911)
Nowo przybyli misjonarze pierwsze dni spędzili w ówczesnym centralnym domu werbistów w Juiz de Fora w stanie Minas Gerais. O. Drapiewski został skierowany 28 lipca 1909 roku do pomocy o. Stanisławowi Trzebiatowskiemu (1877 - 1945) w Kurytybie, stolicy stanu Parana, gdzie spędził dwa i pół roku. O. Trzebiatowski był zajęty głównie budową kościoła, wydawaniem Gazety Polskiej w Brazylii i szkolnictwem. Natomiast o. Drapiewski poświęcał się na pierwszym miejscu właściwemu duszpasterstwu i skupiał rozproszonych po całym mieście Polaków. Brał udział w tworzeniu Narodowego Związku Polaków w Brazylii, w którym - na wzór podobnego związku Polaków w Stanach Zjednoczonych - chciano skupić wszystkich rodaków w Brazylii. Młody o. Drapiewski pełnił w nim funkcję sekretarza. Na skutek bojkotu lewicy Związek, piętnowany jako związek werbistowski, po dwóch latach funkcjonowania (1911 - 1912) upadł. Pod koniec grudnia 1911 roku przeniesiono o. Drapiewskiego do Ponta Grossa, do pomocy w jedynej wówczas parafii, w tym drugim co do wielkości mieście w stanie Parana, powierzonej w 1903 roku werbistom. Polacy mieli już własny mały kościół w centrum miasta. Pierwszym polskim księdzem w Ponta Grossie był ksiądz diecezjalny Antoni Rymar (1895 -1905). To on zbudował ten pierwszy kościół i próbował skupić Polaków we własnej kapelanii. Jego następcą był ks. Jan Wołyncewicz, również ksiądz diecezjalny (1906).
-149-
Po nim duszpasterstwo przy tym kościele kontynuowali werbiści. Polscy werbiści byli wikarymi dla całej parafii, głównym jednak ich obowiązkiem była posługa Polakom. Werbiści pełnili tę posługę do 1966 roku. Jednym z nich był w latach 1922 - 1963 o. Robert Bonk (1888 - 1963), który zostawił po sobie wspaniały pomnik polskości - nowy okazały kościół neogotycki z artystycznie wykończonym wnętrzem, z ołtarzem M. B. Częstochowskiej, który stanowi do dziś ozdobę jednego z centralnych placów miasta3. Po werbistach duszpasterstwo objął ponownie ksiądz diecezjalny, Józef Kraiński (1967 - 1978). Od 1978 roku polski kościół stał się sanktu­arium Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu. Na skutek zanikających z czasem nabożeństw polskich, bp Geraldo Pellanda przekazał ten kościół zgromadzeniu zwanemu Sługami Eucharystii.
Pobyt o. Drapiewskiego w Ponta Grossa był przewidziany na dłuższy czas. Jednak już we wrześniu 1912 roku telegraficznie odwołano go z tej placówki na skutek epidemii tyfusu w powstającej kolonii Cruz Machado, której ofiarą padł między innymi, zaledwie po kilku miesiącach pobytu w tej kolonii, pierwszy jej duszpasterz - o. Paweł Tomala (1885 - 1958). Drapiewskiego wysłano bezzwłocznie na ratunek dziesiątkowanym przez śmierć, jeszcze nawet nieosiadłym na dobre, świeżo przybyłym rodakom.
2.2. W Cruz Machado (1912-1920)
Pierwsze mamy polskie przybyły do Cruz Machado w 1911 roku. Początki polskiej kolonii Cruz Machado były więcej niż trudne {...). Wprawdzie w latach 1907-1910 rząd przygotowywał loty (działki) na kolonią, lecz urząd kolonizacyjny źle pokierował akcją. Zaplanowano obsadzenie ponad 2000 rodzin, a nie przygotowano się do przyjęcia nawet 400. Koloniści miesiącami czekali na 'działki, stłoczeni w prymitywnych barakach, bez podstawowych wygód higienicznych. Bezczynność, demoralizacja, a wreszcie epidemia tyfusu, szerzyła spustoszenie*.
3 14 września 2001 r. Prefektura Municypalna Ponta Grossy uchwaliła dekret (dekret 6 779) o nadaniu jednej z ulic tego miasta imienia O. Roberta Bonka. W: List o Stanisława Turbańskiego. Ponta Grossa, 27 grudnia 2001. Archiwum Polskiej Prowincji Księży Werbistów. Pieniężne, teczka: O. Turbański, Korespondencja.
4 S. Wieloch, Cruz Machado w Paranie, Warszawa 1939, s. 7
-150-
Wojciech Breowicz, działacz społeczny i pisarz polski w Brazylii, tak opisuje tę tragiczną sytuację: Nie było prawie rodziny, która nie stawiałaby grubo ciosanego krzyżyka na mogiłę swego najbliższego. Nasilenie epidemii było tak duże, że nawet pomoc lekarska nie mogła sytuacji opanować (...). Ludzie umierali, szepcząc o nadwiślańskich polach i wiejskim kościółku (...). W tym fatalnym okresie zawitał w te strony prywatny aptekarz Antiocho Pereira, Brazylijczyk z Uniao da Fitória. Przyprowadziła go prosta, chociaż niecodzienna litość. Był altruistą. Własnym sumptem leczył chore famiłias polonesas. A był społecznikiem zawziętym. Sprzedał własny dom i aptekę w Uniao da Vitória, wszak potrzebował pieniędzy na ratowanie Polaków. Z pełnym wyrzeczeniem dniami i nocami chodził po puszczy, karmił, leczył, odziewał. A gdy epidemia minęła - Antiocho Pereira poszedł pieszo do rodzinnego miasta bez grosza w kieszeni. Chłopi polscy umieją jednak ocenić serce i zasługi przyjaciela. Po powrocie do normalnych warunków pobudowali w Uniao da Yitoria ładny domek. 1 całą delegacją wręczyli klucze Antiochowi - swemu dobroczyńcy5.
Ks. Daniel Niemiec TChr, obecny proboszcz Santa Ana, w manuskrypcie zatytułowanym Historia parafii Santa Ana de Cruz Machado, pisanym 1976 roku informuje: Dnia 3 lipca 1911 roku przybywa z Polski pierwsza grupa emigrantów, głównie z województwa lubelskiego, by na stale osiedlić się w Brazylii (...). Byli to przeważnie robotnicy z dawnych folwarków, pragnący zdobyć ziemię na własność. Przybyło ich około 700 rodzin. Zostali umieszczeni na wielkiej polanie leśnej w tzw. budkach, prowizorycznych domkach, skleconych z desek, każdy na dwie rodziny. Miało tu powstać miasteczko zwane Cruz Machado. Niestety zaraz w następnych miesiącach wskutek zagęszczenia ludności i braku higieny wybuchła epidemia tyfusu, która przerzedziła szeregi emigrantów. Co dopiero otwarty cmentarz, został napełniony. Do dziś starsi ludzie, którzy jako dzieci pamiętają te czasy, ze zgrozą wspominają te chwile. Umarło około 1000 osób, przeważnie młodych. Do obecnej chwili zachowały się jeszcze niektóre groby ze starymi krzyżami zrobionymi z desek. Z tego powodu w poszukiwaniu lepszej ziemi, rodziny, które
5 Przegląd Polski S. Paulol, 4/1960, s. 27-28. Cytuje: Tadeusz Dworecki SVD, Zmagania Polonijne w Brazylii, Warszawa 1980, t. 1, s. 491.

-151-

ocalały, rozproszyły się po lasach, karczując je i zakładając nowe kolonie (...). Tak powstały Santa Ana i obecne Cruz Machado, które się bardziej rozwinęło, jest dziś osiedlem liczącym około 140 rodzin i siedzibą powiatu6.
Teren, na którym powstawała kolonia Cruz Machado, należał do olbrzymiej parafii Guarapuava, obsługiwanej od 1906 roku przez werbistów. Już w 1911 roku werbiści wysłali do powstającego Cruz Machado młodziutkiego, wyświęconego w 1910 roku o. Pawła Tomalę. Trzeba było zaczynać dosłownie od zera. Nie było kaplicy, nie wspominając nawet o domu dla księdza. Jak wspomniano wyżej, o. Tomala zachorował na tyfus. Na jego miejsce wyznaczono o. Drapiewskiego. Przybyły w 1914 roku o. Piotr Hajda wspominał: Zjawili się dobrzy Polacy i wskazali: tu mieszkał ks. Teodor Drapiewski. Połowę baraku zajmował ksiądz, drugą pewna rodzina. Pokazali mi też inny barak, w którym odprawiał Mszę św. Kto zna życie wychodźców, ten zrozumie. Przez cały czas Wielkiego Postu odprawiałem Mszę św. w nędznym baraku, długim około 5 m. i 2,4 m. szerokim. Często niemal omdlewałem, zwłaszcza w niedzielę. Kazania głosiłem przed barakiem na pniu pinii. Miewałem różnych ludzi, wierzących i dobrych, jakimi są Polacy, oraz pijaków i innych1.
Tak było w 1914 roku. Tymczasem trzy lata wcześniej, o. Tomala, a po nim o. Drapiewski, nie miał nawet takiego specjalnego baraku na kaplicę. O. Tomala przeżył, ale stracił zdrowie. Bywał odtąd najczęściej kapelanem szpitalnym. Zmarł w szpitalu w Sao Jose dos Pinhais 18 września 1958 roku. Na własne życzenie pochowano go wpobliskiej polskiej kolonii Murici, obok o. Karola Dworaczka. Stało się tak prawdopodobnie z powodu miłych wspomnień po dobrych Polakach z Cruz Machado.
We wrześniu 1912 roku miejsce o. Tomali zajął o. Drapiewski. Stał się on pionierem i organizatorem duszpasterstwa w tej powstającej kolonii Do 1914 roku był sam. W miejsce prowizorycznych kapliczek
 Santa Ana, a drugi w obecnym centrum
6 T. Dworecki, j.w., s. 488.
  7 Erinnenmgen zum silbernen Priester-Jubilaum des WeMurses 1910. Herbst 1910 29 September 1935 Wspomnienia o. Piotra Hajdy. Maszynopis, strony menumerowane. Jeden egzemplarz znajduje się w archiwum w Ponta Grossie. w dziale Pro-Memoria. Prawdopodobnie w innych domach SVD także można znaleźć takie maszynopisy

-152-
Cruz Machado. W 1913 roku sprowadził Siostry Rodziny Maryi, które otworzyły polskie szkoły w Santa Ana i na Sedach, czyli w obecnym mieście Cruz Machado.
W Gazecie Polskiej w Brazylii w 42. numerze z roku 1913 pisał ktoś o imieniu Janek: Pracuje tu od jakiegoś czasu niezmordowany ks. Teodor Drapiewski (werbista). Kolonia ta ciągnie się przeszło 10 mil drogi, posiada dwie siedziby, jedna od drugiej 24 km oddalona. W zeszłym roku uciekło z tej kolonii, co tylko mogło. Ale od czasu jak tam nastał ks. Teodor Drapiewski, inaczej się stało. Przytoczymy tu parę zdań kolonisty: (...) Kolonia nasza Cruz Machado oddalona jest od miasteczka Mallet 52 km. Otóż po uciążliwej podróży dotarłem wreszcie na miejsce obecnego pobytu (...). Nie bardzo mi się podobało. Myślałem porzucić kolonię - i znów dalej wędrować, ale życzliwi sąsiedzi (...) odradzili mi dalszej wędrówki (...) i myślę już tu pozostać.
Powód mych zniechęceń był następujący: w kraju byłem przyzwyczajony do kościoła, do szkoły - a tu na razie tego nie było. Jednak Bóg miłosierny, który o «ptakach niebieskich pamięta» i o nas nie zapomniał na tym wygnaniu. Otóż doczekaliśmy się tego szczęścia: ksiądz z Kurytyby, rodowity Polak, Przew. Ks. Teodor Drapiewski, do nas tu opuszczonych przyjechał i pozostał tu z nami. Ratował on nas w nędzy, którą to każdy z nas tu przechodził. Cośmy tu wycierpieli, niech to już Bogu będzie wiadomym. Z drugiej strony dal nam Bóg tę pociechę w osobie naszego kochanego ks. Teodora, który nigdy nie szczędzi sił i serca dła nas biedaków. Za jego to staraniem doczekaliśmy się kościółka, w którym od czasu do czasu odprawia Mszę św. z kazaniem na wskroś wzruszającym. Nie koniec na tym. Muszę wspomnieć, że o 24 km oddalona od nas jest także kolonia polska, która nosi nazwę św. Anny. 1 tam praca Werbisty i znów ks. Teodora Drapiewskiego. Podziwu godna ta skrzętność i gorliwość tego kapłana, bo zaledwie rok u nas przebywa, a już dwa kościółki wybudował. Praca to ogromna i trudna, a przy tym brak funduszów - ale lud widząc swego pasterza niezmordowanego, poczuwa się tym więcej do obowiązku. Bolesnym dla nas to trochę, ze nasz ksiądz nie ma własnego pomieszczenia na razie z braku funduszów i ogromnego ubóstwa; jednak nie dba o to, bo on widzi przed sobą ważność dusz, a lud mając tego Anioła za przewodnika,
-153-

przytula Go do swych «budek», gdyż tak nazywamy mieszkania nasze, boć inaczej tych domków nazwać nie można! Za prośbą kolonistów, a staraniem naszego «księżulka» - tak mu z wdzięczności mówimy - zawitały do nas WW. SS. R. Marii z Kurytyby, które rozpoczęły uczyć naszą dziatwę w szkołę naszej ubożuchnej z dniem 25. 08. br. Obecnie uczęszcza do tej szkoły przeszło 100 dzieci, za co Bogu niech będą dzięki! Już nasze dzieci nie będą dziczały w lasach Parany. A dzieci to nasza przyszłość.
Wspomniany już wyżej Wojciech Breowicz pisał między innymi: Na wdzięczne wspomnienie zasługują pierwsi księża polscy Paweł Tomala i Teodor Drapiewski, których wdzięcznie wspominają starsi osadnicy. Obydwaj nie schodzili prawie z konia, niosąc pomoc duchową i materialną chorym na tyfus*.
Ks. Jan Pitoń CM (były rektor Polskiej Misji Katolickiej w Brazylii) tak krótko scharakteryzował działalność o. Drapiewskiego w Cruz Machado: Pracował tu do 1920 roku prawie odizolowany od świata, pokonując tysiączne trudności przy organizowaniu parafii, walcząc z chorobami (tyfus), brakiem komunikacji oraz środków niezbędnych do życia. W tych warunkach niósł pomoc moralną dla setek rodzin różnej narodowości*. Praca księży, głównie o. Drapiewskiego, wydawała dobre owoce. O. Piotr Hajda we wspomnieniach z okazji 25-lecia swego kapłaństwa (1935 rok) pisał: Z początkiem 1914 roku skierowano mnie do pomocy o. Drapiewskiemu. Mieszkał w nędznym drewnianym domeczku około 300 metrów od kościoła, który wybudował (...). W św. Annie wybudował mały gotycki kościół i szkołę dła sióstr. Trudno sobie doprawdy wyobrazić, czego dokonał ten dobry o. Drapiewski (...). Tu właśnie w ciągu 5 lat działałem wśród największych ofiar i wyrzeczeń. Nie poszło to jednak na marne, mimo największych wysiłków niewiary i najnędzniejszego bytu materialnego. Nawet pewne rodziny żywiły się gotowanymi liśćmi z drzew, bez soli. W niedzielę nasze kościółki wypełniały się po brzegi. Wszyscy mężczyźni z nielicznymi wyjątkami uczęszczali do Sakramentów świętych, a niejeden częściej. Na majowe i październikowe nabożeństwa dzień w dzień chodzili ludzie tłumnie z odległości 7-8 km. Powracając
8 Przegląd Polski, j.w.
9  T. Dworecki, Zmagania Polonijne w Brazylii, Warszawa 1987, t. 4, s. 48.

-154-
zaś do domów śpiewali pieśni kościelne. Rozlegało się to daleko. Widok był imponujący. Nasze szkoły prowadzone przez siostry byty przepełnione^'.
Te wspaniale funkcjonujące szkoły sióstr spowodowały niemiły incydent i wywołały niechęć czy nawet wrogość do o. Drapiewskiego u niewielkiej wprawdzie i lewicującej grupy kolonistów. Władysław Wójcik, działacz lewicowy tak to przedstawia: / cóż ten ksiądz, panie Król?
-     To było tak. Była nad rzeką św. Anny parafia administrowana przez ks. Drapiewskiego, który dojeżdżał i do nas z nabożeństwami. Użyczyli my jemu sali szkolnej na odprawianie nabożeństw i po jakimś czasie zaczął nas namawiać do odstąpienia pod kościół połowy posiadłości Towarzystwa. My w dobrej wierze, jak to pan wie,
niechby tam wszystko, co nasze, było razem w kupie, szkoła i kościół. Dla   wygody  ludzi  -  odstąpilim   działkę  i pomogli  wszyscy z Towarzystwa przy budowie kościoła, że to będzie tak samo gromadzki, jak szkoła, ale wkrótce potem ksiądz zażądał przepisania
na mitrę brazylijską. Ale to jeszcze nic. Zachciało się księdzu sprowadzić tam zakonnice. Postawiłim dom dla zakonnic. No to on z tej samej ambony cośmy mu postawili, zaczął zwalczać naszą szkołę i namawiać rodziców do odbierania z niej dzieci, a zapisywania do zakonnej.   W kolonii była większość ludzi ciemnych,  bo któż
z folwarków lubelskich wyjeżdżał na emigrację w tamtych czasach,
jak nie analfabeci? Namowy księdza odniosły skutek taki, że szkółka zakonna pożarła świecką... Zostaliśmy znowu w malej grupce postępowych chłopów, borykali się jakiś czas z trudnościami – nawet przez jedną taką awanturę trafiłem pierwszy raz w życiu do kozy - (...) aż wreszcie szkoła upadłau.
Okazało się zatem, że większość kolonistów, prostych chłopów, wolała zaufać księdzu i szkole zakonnej. Choć i ówczesne siostry nie miały wielkiego przygotowania do prowadzenia szkoły, uczyły jednak systematycznie, w razie potrzeby dając więcej sióstr nauczycielek. W szkółkach towarzystw w tych czasach uczył z reguły jeden prosty kolonista.
Problemem stało się przepisywanie kościołów i kaplic na mitrę (czyli na własność diecezji). Wymagało tego prawo kościelne. Tymczasem
10 Erinnerungen.lv,.; T. Dworecki. Zmagania.... t.l, s. 31n.
 11 T. Dworecki J.w., s. 489.
-155-

imigranci, budując ofiarnie kościoły, chcieli mieć pewność, że będą one gromadzkie. Nie tylko w Cruz Machado. W Kurytybie za o. Trzebiatowskiego zdołali zapisać teren kościelny na Capellania Polaca, dlatego do dziś Polacy mają tam glos decydujący. Inaczej stało się w Ponta Grossie za o. Roberta Bonka. Kościół jest tu własnością mitry. Jak wspomniano wyżej, bp Pellanda uznał w 1978 roku, że może już zadecydować i oddał kościół niepolskiemu zgromadzeniu Sług Eucharystii. U wiernych polskiego pochodzenia wywołało to żal i ból. Do ewentualnych nabożeństw polskich biskup zaproponował kaplicę cmentarną. Głęboko religijna rodzina ze łzami w oczach powiedziała: Jedyną naszą pociechą jest teraz fakt, że Pan Bóg jest nad biskupami i widzi naszą krzywdę. Polski ksiądz w takich wypadkach znajdował się w bardzo trudnej sytuacji. Nie wiadomo, czy o. Drapiewski, przepisując teren na mitrę, przewidywał ewentualne trudności w przyszłości. W Santa Ana na szczęście do dziś szanuje się polską fundację i polskie uczucia. Po werbistach pracowali tu polscy lazaryści, po nich księża diecezjalni. Biskup posyłał jednak tu zawsze księży polskiego pochodzenia, a ostatnio oddano parafie Cruz Machado i Santa Ana chrystusowcom, gdzie od lat wspaniale pracuje ks. Daniel
Niemiec. Mimo tego niemiłego incydentu, o. Drapiewski zostawił po sobie dobre wrażenie. Wspomina się go j ako gorliwego, świątobliwego kapłana. Piękne świadectwo wystawiła o. Drapiewskiemu s. Wacława (Stanisława Orzechowska) - Franciszkanka Rodziny Maryi. Do Cruz Machado przywieźli jąrodzice jako jednoroczne dziecko. Wychowywała się w kolonii Santa Ana. W rozmowie ze mną 16 grudnia 1977 roku tak wspominała o. Drapiewskiego: Kiedy o. Drapiewski żegnał się z parafią, o Boże, co za płacz był! Miałam wtedy 10 łat. W 1919 roku zrobiłam I Komunię św, jeszcze u ks. Drapiewskiego. Był taki wymagający. Mawiał: hm, hm, nao, nao... Wiem, że nie chciał, żebym do Komunii szła, bo byłam za młoda. Regułą było 12 łat do I Komunii św. Ja wypłakałam, że mnie przyjął. Przygotowywał bardzo głęboko. Nie wiem, ile to czasu trwało, ale wiem, że mieliśmy lekcje religii co dzień. Lekcje religii dawały siostry. Ałe ksiądz też dawał. Ks. Drapiewski bardzo dobry! Ja byłam dzieckiem. Wiem, że był wymagający, ale był taki serdeczny, był dobry. My jako dzieci ogromnie go lubiliśmy. Dzieci się go nie bały. Nie miał jeszcze plebanii. Mieszkał w domku niedaleko sióstr. Nie miał żadnej gosposi. Siostry mu tam wszystko robiły. Pamiętam, że jak wychodził od sióstr

-156-

po obiedzie, to myśmy - dziewczynki czekały. Jak wychodził, to robiłyśmy koło i zamykały go w nim. Wtedy była radość nasza, żeśmy go nie chciały puścić. On się wymykał nam między rączkami i wtedy wygrywał nam na migi. Nie dotykał dzieci, broń Boże! Ks. Hajda pozwalał wziąć się za rękę, ale ks. Drapiewski nigdy12. Niedotykanie (nie tylko dzieci) to stara reguła noli me tangere. Moje wspomnienia z bruczkowskich czasów (1929-1931), gdzie o. Drapiewski był rektorem i prefektem, potwierdzają to, co mówi s. Wacława odnośnie zasady noli me tangere (łac. nie dotykaj mnie). Mam nawet odwagę posądzać go o skrupuły w tej dziedzinie.
Nie z własnej woli musiał o. Drapiewski rozstać się z Cruz Machado, w które włożył tyle poświęcenia i trudu oraz gdzie zdobył serce tego ciężko doświadczonego ludu. O. Piotr Hajda w przytaczanych już w Wspomnieniach pisze: Rok po mnie odszedł również o. Drapiewski. Z krwawiącym sercem misjonarza opuścił, jak bohater, silnie rozbudowane okopy. Rozkaz wydał ówczesny prowincjał o. Leo­pold Pfad na prośbę polskiego konsula, by kolonię przekazać lazarystom. Była to tylko intryga. Pod naciskiem konsula Głuchowskiego i ministra Orłowskiego, bp Braga przekazał Cruz Machado i Terezynę krakowskim misjonarzom, którzy się o to ubiegali.
O. Drapiewski opuścił Cruz Machado w końcu lipca 1920 roku. Jego następca, ks. Anicet Weiss CM (1883-1946), objął parafię 1 sierpnia 1920 roku.
2.3. W Santa Barbara (sierpień 1920 - maj 1922)
Z Cruz Machado przeniesiono o. Drapiewskiego do parafii Palmeira. Do tej parafii i do sąsiedniej - Triunfo należały m. in. miejscowości (kaplice) z wielkim procentem Polaków: Santa Barbara, Rio dos Patos, Papagaios Novos, Cantagalo, Pinheral de Cima i kilka innych. Nie były to więc czysto polskie kolonie, jaką była początkowo Cruz Machado. W tych dwóch parafiach wśród około 3 tys. dusz było mniej więcej 400 rodzin
12 Wywiad z s. Wacława Orzechowską przeprowadzony został w Kurytybie 16.12.1977. Moje prywatne archiwum, T 67/8-9 S. T.J.
13. List ks. Chylaszka CM do wizytatora pisany z Orleans 12.07.1920. Archiwum Księży Misjonarzy w Krakowie, t. 25, k. 73; cyt. też T. Dworecki. Zmagania..., t. 1, s. 487.

-157-

polskich. Pierwsze rodziny przybyły w te okolice w 1890 roku. Wcześniej osiedli tu nadwołżańscy Niemcy i Włosi. Polacy stanowili wtórną emigrację, to znaczy - nie pochodzili bezpośrednio z Polski, lecz ze starszych polskich kolonii. W okolice Palmeiry przybyli oni głównie z Araucarii. Nie było tu już takiego prymitywizmu jak w Cruz Machado.
Werbiści przejęli parafię Palmeira w 1900 roku. Język polski był w pracy duszpasterskiej niezbędny. Przez 20 lat od przybycia Polaków nie było tu polskiego kapłana. Werbiści, nie mając w pierwszych latach w swych szeregach Polaka, prosili księży lazarystów o pomoc w posłudze duszpasterskiej. W czerwcu 1908 roku przybył do Palmeiry o. Paweł Dziwisz (1879-1952; pochodził z Ligoty Czamborowej w Opolskiem). Odtąd przez cały czas pobytu werbistów w Palmeirze (do 1957) było najwyżej dwóch księży rozumiejących po polsku. Jeden z nich rezydował od 1921 roku w Santa Barbara, skąd obsługiwał również inne kolonie. Takie warunki, znacznie lepsze niż w Cruz Machado, zastał tu o. Drapiewski w 1920 roku. W następnym roku osiadł w Santa Barbara. Istniały tu dwie szkoły, jedna Sióstr Rodziny Maryi, sprowadzonych przez werbistów w 1910 roku, druga świecka. W 1913 roku do pierwszej uczęszczało 80 - 90 dzieci, do drugiej 15-20. Szkoła sióstr znalazła naturalnie pełne poparcie nowego duszpasterza.
Dobre wspomnienia zostawił po sobie Drapiewski jako budowniczy nowego murowanego kościoła. Stary drewniany kościółek był bardzo zniszczony. Nową budowę zaczęto 24 marca 1923 roku przy współpracy 60 polskich rodzin. W tym dniu o. Drapiewski poświęcił kamień węgielny. Po przeniesieniu duszpasterza do Kurytyby, budowę kontynuował o. Stanisław Cebula. Na poświęcenie kościoła 10 grudnia zaproszono o. Drapiewskiego jako inicjatora budowy.
W Santa Barbara pozostawił jak najlepsze wspomnienia, podobnie jak wcześniej w Cruz Machado. Dowodzą tego usilne nalegania, żeby przyjechał do Santa Barbara pożegnanać się przed wyjazdem do Polski w 1924 roku. Zaproszenie przyjął, choć nie mógł spełnić podobnej prośby mieszkańców Cruz Machado. W samej kolonii pożegnanie odbyło się 18 czerwca w uroczystość Bożego Ciała. Było ono wzruszające do łez. W Gazecie Polskiej w Brazylii ukazał się artykuł, w którym pisano: Na usilne nasze naleganie przyjechał Czcigodny Ks. Teodor Drapiewski, dawniejszy gorliwy Pasterz tutejszej kolonii na pożegnanie. Była to dla nas wszystkich wielka radość, połączona
-158-


ze smutkiem bolesnej chwili pożegnania (...). Szczęśliwa matka, która ma takiego syn! Szczęśliwa Ojczyzna, która ma takiego Kapłana i szczerego Patriotę. Miała okazję poznać go lepiej w ciągu 15 lat, bądź to w pracach kapłańskich, bądź redaktorskich, w których odczuć się dało Jego gorącą miłość dla Polaków i powstałej z martwych Ojczyzny! Dwa lata tylko mieliśmy szczęście posiadać tego nieocenionego Kapłana Polaka i poczuliśmy Jego szlachetną duszę, to też nie możemy Go odżałować, a widząc, że Polska godniejsza, aby uzyskała z powrotem swego Syna. Życzymy Ci więc, dzielny Kapłanie, wszelkich pomyślności w Twych pracach nad wychowaniem młodzieży polskiej na takich kapłanów, jakim sam jesteś (...)14.
Warto tu może dodać informację o reakcji różnych instancji na wieść o ostatecznym wycofaniu się werbistów z parafii Palmeira. Wiadomość taka rozeszła się w 1956 roku. Polacy zwrócili się wtedy do gubernatora stanu, aby temu zapobiec. Gubernator napisał nawet do arcybiskupa w Kurytybie, ale bez skutku. Werbiści wycofali się w marcu 1957 roku. Parafię przejęli włoscy księża stygmatyści (CPS). Byli oni bardzo gorliwi. Jednak znowu zabrakło polskiego kapłana. Ludzie polskiego pochodzenia pogodzili się z zaistniałą rzeczywistością. Ci, którzy jeszcze potrzebowali języka polskiego w konfesjonale, zawarli z księdzem rozbrajające porozumienie. Powiedzieli mu, że oni będą spowiadać się po polsku, a on może mówić do nich po portugalsku. Werbiści przekazali Palmeirę stygmatystom 17 marca 1957 roku. Ostatni proboszcz werbistowski, o. Józef Poliga (1899 - 1972), odczuł to boleśnie, jak przed laty o. Drapiewski w Cruz Machado. Obok wspomnianej interwencji polskiej u gubernatora, ten stan rzeczy reklamowała miejscowa prefektura i ogół parafian15. W zgromadzeniu międzynarodowym nierzadko grupy mniejszościowe nie znajdują zrozumienia.
      
       14 Gazeta Polska w Brazylii (skrót: GPB) 33/1924 nr 49, s. 2; T. Dworecki. Zmagania..., t. 1, s. 210.
15. List gubernatora i parafian do prowincjała werbistów, w: Prowincjalat werbistów w Santo Amaro, Sao Paulo.

-159-

2.4. W Kurytybie (maj 1922 - maj 1924)
W maju 1922 roku przeniesiono o. Drapiewskiego do Kurytyby na miejsce o. Trzebiatowskiego. Kurytyba liczyła w tym czasie około 10 tys. Polaków (w całej Paranie było ich około 120 tys.). Przybył tu po raz drugi i znowu pozostał tu tylko dwa lata jak za pierwszym razem. Wtedy był pomocnikiem i wikarym, teraz - rektorem kościoła. Był to kościół rektoralny, ale potocznie mówiło się o polskiej parafii, a księdza nazywano polskim proboszczem. Pozostawił po sobie znowu dobre wrażenie. Jedną z zasług było doprowadzenie do kościoła elektryczności i zorganizowanie w 1923 roku bractwa Apostolstwa Modlitwy. Było to już trzecie bractwo obok dwóch wcześniejszych bractw z okresu o. Trzebiatowskiego: Żywego Różańca i Sodalicji Mariańskiej. Pod jego wpływem dokonano intronizacji obrazu Serca Jezusowego w wielu rodzinach i rozpowszechniono nabożeństwo do Serca Jezusowego. W pierwsze piątki miesiąca odprawiana była specjalna msza św., a po niej wystawienie i adoracja Najświętszego Sakramentu - zwyczaj, który w większości parafii brazylijskich już zanikł.
O. Drapiewski brał też żywy udział w życiu polonii kurytybskiej. Kontynuował wydawanie Gazety Polskiej w Brazylii, którą o. Trzebiatowski przejął w październiku 1912 roku. Był nie tylko jej właścicielem i redaktorem, ale sam pisywał znacznie częściej niż o. Trzebiatowski. W latach pierwszego pobytu w Kurytybie współpracował przy próbie założenia wspomnianego wyżej Narodowego Związku Polskiego w Brazylii, pełniąc funkcję sekretarza. Przystąpił do istniejącego od 1920 roku Związku Towarzystw Polskich w Kurytybie, zwanego krótko Związkiem Polskim. 28 stycznia 1923 roku został
wybrany do komisji rewizyjnej.
Największą zasługą kulturalno-społeczną o. Drapiewskiego tym
razem stało się zorganizowanie szkoły średniej. Marzono o takiej szkole od ostatnich lat XIX wieku. Podejmowano kilka prób realizacji. Wszystkie jednak kończyły się niepowodzeniem. Nowy proboszcz polski zdołał zaangażować do współpracy kościelne Towarzystwo sw. Stanisława, Oświatę Księży Misjonarzy, a przede wszystkim Związek Polski i szereg wybitnych obywateli kurytybskich. Formalna decyzja o otwarciu szkoły zapadła 28 stycznia 1923 roku na walnym zebraniu Związku Polskiego. Naukę rozpoczęto 1 marca tegoż roku. Pomieszczeń udzieliła polska parafia,

-160-
w skromnym budynku na zapleczu kościoła św. Stanisława. Kierownikiem został o. Teodor Drapiewski, a dyrektorem nauczania - znany i ceniony profesor Nicefor Falarz. Główną odpowiedzialność za utrzymanie szkoły przyjął na siebie Związek Polski. Szkołę nazwano Szkołą Średnią Związku Polskiego, potocznie mówiono szkoła średnia. Pod koniec 1924 roku przemianowano ją na Kolegium im. Henryka Sienkiewicza. Stało się to z okazji przeniesienia prochów Sienkiewicza ze Szwajcarii do Polski (27 października 1924 roku). Nazwę zmieniono staraniem poprzednika i następcy o. Drapiewskiego - o. Stanisława Trzebiatowskiego i profesorów szkoły. W lokalu kościelnym szkoła funkcjonowała przez cztery lata, do końca 1926 roku, kiedy przeniesiono ją do nieco większego budynku w siedzibie Towarzystwa im. Tadeusza Kościuszki16.
O. Drapiewski, będąc dobrym Polakiem i werbistą, rozumiał i odczuwał problemy, jakie mieli współcześni mu polscy werbiści w Brazylii. Współbraćmi byli niemal wyłącznie Ślązacy. W tamtych latach świadomość polskości dopiero budziła się na Śląsku. Werbiści z poprzedniego okresu znali język polski tylko z domu rodzinnego. Był to język ludowy, gwarowy, nieuczony. Historii, literatury, kultury polskiej niemal nie znali. Kiedy werbiści w Argentynie i w Brazylii spotkali się z osadnikami polskimi, zgromadzenie miało do dyspozycji niemal tylko tych śląskich współbraci, którzy całe wykształcenie otrzymali w szkołach niemieckich. Nic dziwnego, że przy zetknięciu z Polakami oni sami, a zwłaszcza wierni, odczuwali braki w ich polskiej edukacji. Polski lud na ogół umiał docenić pracę i opiekę duszpasterską nawet zupełnie obcych księży, tym bardziej tych rozwodnionych (Wasserpolen - jak mówili Niemcy) Polaków. Jednak nawet dobry lud prosty wolałby pełnych Polaków. Braki edukacyjne u werbistów wykorzystywali lewicowi antyklerykałowie, którzy po roku 1905 byli w Brazylii bardzo aktywni. Na ogół mieli lepsze wykształcenie niż szerokie masy naszej emigracji. Pojawiło się piętnowanie werbistów jako germanofilów czy wprost Niemców, Prusaków, Szwabów. Propagandę antywerbistowską tym łatwiej można było uprawiać, że nie wszyscy ówcześni werbiści deklarowali się Polakami. Niektórzy, mimo polskich nazwisk i mimo pracy
16 Por. Ks. Stanisław Turbański SVD. Kolegium im. Henryka Sienkiewicza w Kurytybie, w: Tadeusz Dworecki SVD (red.), Zmagania Polonijne w Brazylii, Warszawa 1987, s. 187-362.
-161-
wśród Polaków, uważali się za Niemców. Po latach biskup Teodor F. Kubina (Ślązak), wizytując w 1934 roku polskie ośrodki w Brazylii, stwierdził w swojej książce, że o. Robert Bonk [Bąk] SVD, gorliwy i świątobliwy kapłan w Ponta Grossie, który nigdy nie miał okazji poznać bliżej polskiej kultury, nie mógł wczuć się w polską mentalność i zaspokoić w pełni oczekiwań swoich wiernych.
Problem ten odczuwał boleśnie o. Drapiewski, dlatego już 1913 roku przedstawił tę trudną sprawę wizytatorowi generalnemu o. Janowi Bodemsowi. Tłumaczył mu, że śląscy współbracia nie mają predyspozycji do tego, żeby pracować wśród Polaków -' mówią niepoprawnym językiem, nie znają polskiej tradycji domowej ani kościelnej. Werbiści nie są zdolni dać Polakom tego, czego oni od Kościoła oczekują i co im faktycznie dają polscy lazaryści. Rozwiązaniem tej sytuacji powinno być otwarcie w przyszłości domu zakonnego zgromadzenia na rdzennie polskich ziemiach. W 1920 roku Drapiewski zwrócił się pisemnie w tej sprawie do nowo wybranego przełożonego generalnego o. Wilhelma Giera. Przypomniał te same trudności, dodając, że nowe polskie placówki dyplomatyczne są wrogo nastawione do werbistów. Wywierają nacisk, żeby ich usunąć z polskich kolonii i przekazać je lazarystom. Sami lazaryści też nie chcą widzieć werbistów w polskich ośrodkach. Drapiewski zauważył, że lazaryści nie mają nic przeciw Niemcom w zgromadzeniu werbistowskim. Odnoszą się do nich z respektem. Są za to dość wrodzy wobec werbistów w polskich ośrodkach.
Po powstaniu wolnej Polski o. Drapiewski nalegał na pilne otwarcie domów zakonnych w Polsce. Mówił o domach w liczbie mnogiej, mając na uwadze ewentualne powstanie polskiej prowincji werbistów. Na koniec prosił o. Generała o własne przeniesienie do Polski, bo chciał współdziałać w tworzeniu zgromadzenia w ojczyźnie. W odpowiedzi Generał przyrzekł rozpatrzyć jak najżyczliwiej podsuwane sugestie, ale - przynajmniej na razie - nie mógł zgodzić się na powrót o. Drapiewskiego do kraju m. in. dlatego, że nie potrafił dochować tajemnicy. Jego chęć powrotu do kraju była znana współbraciom i nie wywołała dobrego wrażenia. Generał kazał poczekać Drapiewskiemu kilka lat. Zapropo­nował, by ten ponowił swoją prośbę, kiedy ta pogłoska ucichnie.
O. Drapiewski upominał się o sprawy polskie w zgromadzeniu, ale umiał też udzielić Polakom odpowiedniej lekcji. Antyklerykalnych
-162-
świtowców17 zapewniał: Jeżeli zajdzie potrzeba, to potrafię również oddać życie za Ojczyznę}18. Na przyjęciu zorganizowanym na cześć posła z Polski - Czesława hr. Pruszyńskiego w Związku Polskim w Kurytybie 5 listopada 1922 roku powiedział: W skutek rozbiorów naród polski nie mógł wyrabiać u siebie jednolitych poglądów, dążności i obyczajów. Jeden pojmował patriotyzm tak, a drugi inaczej (...) Ta różnica pojęć dała powód do rozdwojenia wielokrotnego. Co gorsza, ci, którzy dzięki łaskawszemu losowi byli bliżej serca Macierzy, którzy więc pod wpływem jej zabiegów, narodowo lepiej zostali wychowani i lepszą od innych posiadali ogładę narodową, pogardzali nieraz tymi, których warunki otoczenia i życia potraktowały po macoszemu. Tacy, kiedy siłą pochodzenia i polskiej krwi i mocą nieskalanej ku Ojczyźnie miłości, garnęli się do łona Ojczyzny, gotowi dla niej poświęcić pracę swą i życie, bywali wie­lokrotnie od spraw polskich i od pracy społecznej dla Ojczyzny odpychani przez tych, którzy mniemali, że są uprzywilejowanymi synami Polski, traktując pierwszych zaledwie jako renegatów albo zdrajców sprawy narodowej (...). Należy zerwać z przesądami (...). Owszem, mniej uświadomionych uświadamiajmy narodowo, braki uświadamiajmy, lecz nikogo nie odpychajmy19.
W czasie I wojny światowej również w Brazylii zbierano fundusze na pomoc Polakom w kraju. Werbiści szczerze współpracowali z komitetami tej akcji, nawet ci rozwodnieni. Dużą aktywność przejawiał także o. Drapiewski - gorący patriota, stuprocentowy Polak, uznawany za takiego przez wszystkich, nawet tych niechętnych czy wprost wrogich werbistom. Polska parafia w Kurytybie otrzymała nawet podziękowanie od samego Sienkiewicza ze Szwajcarii. Pismem z Vevey, datowanym 4 stycznia 1916 roku, Sienkiewicz potwierdzał odbiór 846 milrejsów, w przeliczeniu czterdzieści jeden funtów szterlingów siedemnaście szylingów i dwa pensy. Duszpasterzował wtedy w Kurytybie Kaszub o. Trzebiatowski. O. Drapiewski wówczas jeszcze w skrajnie biednym Cruz Machado zbierał skromne datki na polskie dzieci w kraju.
17    „Świt” tygodnik polityczno-postępowy, lewicowy, wojująco antyreligijny wychodził w Kurytybie w latach 1918-1928. 18GPB, 17 marca 1924, s. 3. 19 GPB 31:1922, nr 47, s. 1; T. Dworecki, Zmagania..., t. 1, s. 413.
-163-
W Kurytybie kontynuował tę akcję, pomagał również werbistom w Polsce przy otwieraniu pierwszych domów zakonnych w Rybniku (1922) i w Górnej Grupie (1923). Na adres swojego brata słał zapomogi głodującym w rewolucyjnej Rosji.
Od czasu odzyskania niepodległości Polski, wszystkie oficjalne nabożeństwa polskie z udziałem polskich i brazylijskich władz odbywają się do dziś w werbistowskim kościele św. Stanisława.
Wzruszającym przeżyciem patriotycznym dla całej polonii w stanie Parana było przybycie do portu w Paranagua w pierwszych dniach października 1923 roku polskiego statku handlowego Lwów. 12 października, w pamiętny dzień odkrycia Ameryki, Kurytyba gościła polskich marynarzy. Byli to: kapitan Mamert Stankiewicz, oficer Stefan Ancuta i siedmiu uczniów - praktykantów Szkoły Morskiej. W ciągu dnia goście zwiedzali polskie redakcje, szkoły, kościół polski i okoliczne kolonie, a wieczorem odbyła się uroczystość powitalna.
14 listopada polonia z Parany zorganizowała wycieczkę na statek. Pociągiem z Kurytyby do portu w Paranagua wybrało się 700 osób. Wydarzenie to opisuje o. Drapiewski: Po przybyciu do Paranagua utworzono pochód z muzyką i dziećmi szkolnemi na czele i udano się ku okrętowi polskiemu, gdzie już oczekiwała go załoga i oficerowie «Lwowa». Po ulokowaniu wszystkich przybyłych na pokładzie statku, w środku którego urządzono pięknie przybrany ołtarz, przemówił do załogi «Lwowa» prezes Komitetu przyjęcia Dr. Szeligowski (...). W krótkich, zwięzłych słowach odpowiedział komendant «Lwowa» kapitan Tadeusz Ziółkowski (...) Mszę św. śpiewaną odprawił ówczesny proboszcz polskiej parafji w Kurytybie ks. T. Drapiewski, w czasie której śpiewały pieśni nabożne uczennice szkoły S.S. Rodziny Marji. Do Mszy św. służyli dwaj marynarze - aspiranci. Po ewangelji św. ks. Drapiewski wygłosił patrjotyczne kazanie, podnosząc doniosłość przybycia pierwszego polskiego statku do Brazylji. Oto niektóre wyjątki z kazania: «Obecna chwila jest historyczna. Dziś Polska, ta daleka, morzami od nas oddalona, przyszła do nas, a my do niej przyszliśmy (...). Na tę chwilę musieliśmy czekać całe wieki (...). Ten pierwszy okręt polski, to oczywisty znak i dowód, że nasza Ojczyzna jest wolna i niepodległa, że panuje aż do Morza Polskiego. Tę więc cząstkę drogiej Ojczyzny przyszliśmy powitać i ucałować jakoby świętą relikwię (…) Winszuję Wam dzielni
-164-
nasi marynarze, że Opatrzność Boska Was wybrała, abyście się stali bohaterami tej chwili. Winszuję Warn Rodacy, którzyście przybyli z Kurytyby i z dalekich okolic, że tej chwili historycznej jesteście świadkami. Winszuję i sobie tego szczęścia, że mnie Opatrzność wybrała, abym na pierwszym okręcie polskim, który żegluje pod gwiazdokrzyżem południowego nieba, odprawił dziękczynną ofiarę. O, jak szczęśliwy jestem, że mogę się modlić na pierwszym okręcie polskim, że na ten okręt mogę we Mszy św. z nieba przywołać tego samego Chrystusa, który wszedł do łodzi Piotrowej, który, gdy bałwany w łódź biły i groziły rozbiciem, rozkazał wiatrom i morzom i stało się wielkie uciszenie (...). Tego Chrystusa prosić będę, aby Was i przyszłą flotę polską błogosławił, aby na okrętach polskich Bóg zawsze byl uznawany i czczony, aby ten Bóg dal Warn szczęśliwy do Ojczyzny powrót (...)».20
3. Powrót do Europy
Pod koniec 1923 roku austriacki prowincjał o. Franciszek Vor-mann, któremu wtedy podlegali polscy werbiści, nalegał w generalacie na powrót o. Drapiewskiego do Polski. Pilnie potrzebny byl redaktor polskich czasopism. Formalnie prosił o. Vormann, ale za jego plecami stał z pewnością o. Tomasz Puchała, superior w Polsce. Pozwolenie przyszło na początku 1924 roku. Czas do maja minął na załatwianiu formalności oraz przekazaniu parafii, GPB i Kolegium Sienkiewicza powracającemu do Kurytyby o. Trzebiatowskiemu. W tym samym czasie rozeszła się wieść o wyjeździe cenionego kapłana. O pożegnaniu w Santa Barbara już wspomnieliśmy. W Kurytybie żal był nie mniejszy. GPB 25 czerwca 1924 roku pisała: W środę dnia 18 b. m. po przeszło 15 latach pobytu w Paranie, wyjechał z Kurytyby z powrotem do kraju powszechnie ceniony i szanowany kapłan misjonarz, ks. Teodor Drapiewski, dotychczasowy proboszcz kurytybskiej parafji polskiej i wydawca «Gazety Polskiej» (...). Z wyjazdem ks. Drapiewskiego do kraju, kolonia  polska   w  Paranie   traci jednego   z  najgorliwszych
²º X. T. D. [Ks. Teodor Drapiewski], Lwów i jego podróż do Brazylji, w: Kalendarz Słowa Bożego na rok 1927, Nakładem Towarzystwa Słowa Bożego w Górnej Grupie (Pomorze) i w Rybniku (Górny Śląsk), s. 79-91.
-165-
i najprzykładniej szych kapłanów, prawdziwego sługę bożego, pracującego jedynie dla chwały Boga - traci również całem sercem swą Ojczyznę kochającego Polaka, który tu na wychodźstwie przez cały czas swego pobytu pracował bez wytchnienia i owocnie dla dobra wychodźstwa polskiego. Toteż żegnamy go z żalem serdecznym, życząc Mu z całego serca błogosławieństwa Bożego, pomyślności i powodzenia w kraju dla dalszej Jego pracy dla dobra naszej św. Wiary i ukochanej Ojczyzny.
W dniu wyjazdu, 18 czerwca, na dworcu w Kurytybie cenionego kapłana żegnali nie tylko liczni kurytybscy parafianie, ale delegacje z Cruz Machado i Santa Barbara.
3.1. W Polsce (lipiec 1924 - maj 1940)
Podróż koleją z Kurytyby do Rio de Janeiro trwała w 1924 roku 2-3 dni (obecnie można tę odległość pokonać autobusem w ciągu 16 godzin). O. Drapiewski zatrzymywał się po drodze w Ponta Grossie, Sao Paulo i Juiz de Fora, gdzie były większe domy werbistów. Pociąg z Ponta Grossy do Sao Paulo odjechał z sześciogodzinnym opóźnieniem i przybył do celu 21 czerwca. Była to sobota. Następnego dnia, w niedzielę, Drapiewski odprawił mszę św. dla Polaków w jezuickim kościele Sao Gonsalo, a po południu spotkał się z tamtejszą polonią w Domu Polskim Towarzystwa Polskiego. Pozostawił tu dobre wspomnienie i wyjeżdżał podniesiony na duchu życzliwością, religijnością i patriotyzmem ludzi.
W Juiz de Fora zatrzymał się na trzy dni, skąd odbył ostatni odcinek podróży po ziemi brazylijskiej do Rio de Janeiro. W ówczesnej stolicy znalazł się rano 26 czerwca. Po południu o godz. 15.00 musiał już być na statku, który wyruszał w podróż do Europy o godz. 17.00. Był to jeden z dwóch większych statków francuskiej kompanii Sud-Atlantique. Statek nazywał się Marsilia. Miał 4 klasy: I, II, pośrednią (intermediaire) i III. O. Drapiewski jechał klasą pośrednią, dzieląc kabinę z dwoma cywilami portugalskimi. Wśród pasażerów byli księża i kilka sióstr zakonnych. Jechali oni klasą II, uważając, że klasa pośrednia ubliżałaby godności duchownego. O. Drapiewski był jedynym duchownym podróżującym w klasie pośredniej.
Na powrót do Europy o. Drapiewski wybrał statek francuski, bo chciał skorzystać z okazji i odwiedzić Lourdes. 11 lipca wylądował
-166-

Bordeaux. Przenocował w klasztorze franciszkanów i nazajutrz wybrał się koleją do Lourdes. Przeżywał ze wzruszeniem tę pielgrzymkę. W górnej bazylice w kaplicy Matki Boskiej Zwycięskiej znalazł wotum polskie, które go szczególnie wzruszyło. Poświęcił mu po czterech latach szczegółowy opis w Naszym Misjonarzu w październikowym numerze 1926 roku. Oto mały cytat z tego opisu: To, co widziałem, wywarło na mnie głębokie i radosne wrażenie. Długo nie mogłem oderwać ócz moich. To nasza Matka Boska Częstochowska, wyhaftowana w pośrodku chorągwi, a wokoło niej 5 innych znanych mi po większej części cudownych obrazów Matki Boskiej. Czytam: M.B. Ostrobramska, M.B. Piekarska, Górska, Poczajowska, Leżajska i - nie mogę dobrze przeczytać, bo chorągiew wisi dosyć wysoko, a napis już trochę niewyraźny - ale zdaje mi się: M.B. Szydłowska. Czytam następnie napis widniejący u góry chorągwi: «LA POLOGNE EN LOURDES», co znaczy: Polska w Lourdes. Na dole zaś pod obrazami w rogach chorągwi, wyhaftowany jest herb polski i rok 1874. Wzruszony o. Drapiewski stawia pytania: Czy Polska jeszcze o tem pamięta? Czy polscy pielgrzymi odnaleźli zawsze ten dowód polskiej i czci, i miłości do M.B. w Lourdes? To wotum z 1874 roku pojmował jako prośbę Pol­ski do Matki Boskiej z Lourdes o odzyskanie niepodległości. Pytał: Czyżby nie było wskazane pomyśleć o wdzięczności? (...). Mogłaby ona znaleźć wyraz bądź w ofierze nowej chorągwi, bądź w innej rzeczy godnej Najświętszej Panny i godnej naszej wdzięcznej miłości.
Drapiewski powracał do kraju przez Paryż i Sankt Augustin koło Bonn, gdzie znajduje się najważniejszy ośrodek werbistowski w Niemczech. Pod koniec lipca znalazł się w Polsce. Wrócił do wolnego kraju. W domu rodzinnym zastał jeszcze matkę - staruszkę, która żegnała go przed 15 laty, sądząc, że jest to rozstanie na zawsze. Można sobie wyobrazić wzruszenie i syna, i matki. Powrócił na Pomorze, skąd pochodził. Osiadł w Górnej Grupie. Zgodnie z planem przejął redakcję czasopism. Obok już istniejącego Skarbu Rodzinnego zaczął wydawać nowy miesięcznik Nasz Misjonarz. Pierwszy numer ukazał się w kwietniu 1925 roku. W następnych miesiącach aż do początku 1927 roku opisywał między innymi swoją podróż powrotną do kraju. Obok obowiązków redaktorskich był spirytuałem, czyli ojcem duchownym braci zakonnych i radcą domowym. W sierpniu 1928 roku odprawił w Sankt Augustin 30-dniowe rekolekcje. Była to pierwsza próba realizacji ówczesnej Konstytucji 174
-167-
z 1922 roku, przewidującej w kilka lat po ślubach wieczystych większe odnowienie ducha - dzisiejszy tercjat (czas odnowy duchowej) w Nemi pod Rzymem. We wrześniu 1928 roku został wiceregionałem polskiej regii księży werbistów. Rok później otrzymał nominację na rektora nowego domu misyjnego w Bruczkowie koło Borku Wielkopolskiego, gdzie erygowano niższe seminarium duchowne dla starszych powołań. Nową wspólnotę tworzyło trzech ojców (o. Drapiewski, o. Joachimczyk i o. Kściuczyk) oraz 27 wychowanków (uczniów). Rektor przejął lekcje z języka polskiego, historii, rysunków i kaligrafii. Po dwóch latach wysłano pierwszy rocznik (w liczbie 21 wychowanków) na dalszą edukację do klasycznego gimnazjum księży werbistów w Górnej Grupie. Kiedy odesłano siedmiu spośród nich do domu a kilku zdecydowało odejść, rektor bruczkowski odczuł to boleśnie. Poczynił wtedy starania, żeby w Bruczkowie uczniowie kończyli nauki gimnazjalne bez przenoszenia się do Górnej Grupy. Inną bolączką, którą odczuwał o. Drapiewski, był fakt, że nowi ojcowie, kierowani do Polski przez przełożonego generalnego, niemal nie umieli mówić po polsku.
W 1931 roku Drapiewski zachorował na gruźlicę. Wysłano go wtedy na kilkumiesięczną kurację do Blatten w Szwajcarii. W 1933 roku został rektorem w Górnej Grupie. Wszyscy współbracia doceniali jego pobożność, sumienność i szczere chęci, ale zarzucali mu małostkowość. Uważali, że brak mu giętkości i zaufania do innych oraz że przecenia godność rektora i twierdzi, że jest niedoceniany. W takiej sytuacji nie został wybrany na następną kadencję w Górnej Grupie, lecz 19 maja 1936 roku otrzymał powtórnie nominację na rektora w Bruczkowie. Było tu teraz już 70 uczniów. Rektor przejął znowu sporo lekcji. Bardzo dobrze współpracowało mu się z ekonomem domowym - o. Józefem Huwerem. Prawdopodobnie to tu o. Drapiewski opracował i wydał w Górnej Grupie w 1938 roku życiorys o. Karola Dworaczka21.
Wiosną 1939 roku werbiści przejęli na kresach wschodnich dwie parafie: Baranowicze i Wiczówkę. O. Drapiewski poszedł do Wiczówki, ale już 24 lipca został mianowany rektorem w Rybniku, gdzie było 120 uczniów, 8 ojców i 9 braci. Zaledwie przejął urząd, wybuchła wojna. Wkroczyli Niemcy. Dom zajęło wojsko. Uczniowie już nie wrócili z wakacji.
21 O. T. Drapiewski T.S.B., Ojciec Karol Dworaczek Towarzystwa Słowa Bożego Misjonarz w Brazylii. Górna Grupa, 1938.
-168-
Współbracia się rozpierzchli po parafiach czy krewnych. Rektor jednak pozostał, znalazł schronienie u franciszkanów. W maju 1940 roku naraził się okupantom przez głoszenie polskich kazań. Nie przyjął volkslisty, deklarując się Polakiem. 20 maja został aresztowany. O. Karol Janoszka, pełniący obowiązki rektora, robił starania o jego uwolnienie względnie o wywiezienie do Generalnej Guberni ze względu na zaawansowany wiek - 60 lat życia. Starania nie odniosły skutku. W ostatnich dniach maja, kilka dni później niż klerycy werbistowscy z domu nowicjackiego w Chludowie koło Poznania, o. Drapiewski został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau.
3.2. W Dachau i Gusen (koniec maja 1940 - 31 sierpnia 1942)
Przez cztery tygodnie Drapiewski nie mógł w Dachau nawiązać żadnego kontaktu z werbistami, zwłaszcza z klerykami przybywającymi w obozie. Musiał najpierw przejść tak zwaną kwarantannę. Obowiązywał wtedy najsurowszy zakaz opuszczenia bloku. Od rana do wieczora musiał z towarzyszami niedoli maszerować tam i z powrotem wewnątrz obozu. Kiedy go klerycy ujrzeli po raz pierwszy, miał mocno opuchniętą twarz, był prawie nie do poznania. Po miesiącu w obozie fizycznie był złamany, ale duchowo silny. Obóz jest dla was pierwszą zaprawą misyjną - powiedział przy spotkaniu z klerykami (zwanymi wówczas w zgromadzenie werbistów fratrami). Znali go z Górnej Grupy, kiedy był ich rektorem. Darzyli go tu pełnym zaufaniem. Stał się dla nich kapłanem - przyjacielem. Nazywali go przyjacielem kleryków. Raz po raz modlili się razem i żyli nadzieją na lepsze czasy. Transportem z 2 sierpnia 1940 wywieziono go do Gusen. Cały dzień musiał z nami - wspomina o. Brunon Kozieł pobyt w Gusen - dźwigać ciężkie kamienie na budowę krematorium. Nie słyszeliśmy nigdy słowa skargi z jego ust. W dniu 8 września - opowiada dalej o. Kozieł - zdołaliśmy zebrać się na odnowienie ślubów. Zebraliśmy się na fundamentach budującego się krematorium. 8 fratrów w drelichach więziennych odnawiało drugie śluby czasowe. W zastępstwie przełożonego generalnego przyjmował je o. Drapiewski. Mimo całej naszej nędzy' i osłabionego zdrowia panował uroczysty nastrój. W przemówieniu do nas o. Drapiewski mówił: «Wszyscy jesteśmy równymi synami naszego kochanego Zgromadzenia: ci którzy pracują w misjach: ci którzy w różnych naszych domach działają:
-169-
i ci, którzy - jak my - za kolczastymi drutami, muszą odrabiać ciężką pańszczyznę, wszyscy żywi i umarli. Wszyscy jesteśmy wielką rodziną i w tej łączności z tą naszą Matką Zgromadzeniem jesteśmy nie do pokonania». Ktoś z nas zapytał: «Co teraz o. Arnold myśli o nas?» Zapadła chwila milczenia, po czym o. Drapiewski powiedział: «O. Arnold cieszy się z nas. On wie, czegośmy teraz dokonali i błogosławi nam z nieba». Nam wszystkim stanęły łzy w oczach. W tym poniżeniu i opuszczeniu, w tym beznadziejnym położeniu wiedzieliśmy, że nie jesteśmy opuszczeni, byi z nami dobry o. Drapiewski, błogosławił nam z nieba o. Arnold.
Część fratrów z o. Drapiewskim powróciła 8 grudnia 1940 roku do Dachau. Przez cały rok 1941 wiodło się o. Drapiewskiemu względnie dobrze. Był zdrowy. Ciężkie życie obozowe znosił w milczeniu i jako rzecz oczywistą. W okresie pewnego luzu w obozie nauczał chętnych języków portugalskiego i hiszpańskiego. Nieoczekiwanie w 1942 roku przyszło zaostrzenie drylu w polskiej części obozu. Razem z innymi musiał dźwigać ciężkie kotły zjedzeniem, roznosząc je po blokach. Wraz z innymi polskimi księżmi podczas Wielkiego Tygodnia i świąt Wielkanocnych od wczesnego ranka aż do wieczornego apelu maszerował bez przerwy tam i z powrotem, mimo ulewnego deszczu i silnych wiatrów. Po tych dniach udręki przyszła praca na plantacjach, bez względu na deszcz i niepogodę, bez dodatkowego jedzenia, jakie inni na plantacjach otrzymywali. Siły o. Drapiewskiego były na wyczerpaniu. Kiedy poprosił o lżejszą pracę, przydzielono go do najcięższego komando w Liebhof odległego o 3 km, do ciężkiej pracy na roli. Drogę więźniowie odbywali pieszo. Było to ponad siły o. Drapiewskiego. Pewnego dnia załamał się podczas apelu. Odstawiono go do rewiru, do tak zwanego bloku inwalidów w szpitalu obozowym. Był to punkt zborny kandydatów na śmierć. Kiedy zebrano odpowiednią liczbę, organizowano transport i wywożono - prawdopodobnie do Mauthausen - do komory gazowej. Jako dzień śmierci o. Drapiewskiego podaje się 31 sierpnia 1942 roku22.
22 Informacje o życiu o. Drapiewskiego przed wyjazdem do Brazylii i po powrocie do Polski pochodzą z archiwum Północnej Prowincji SVD w Brazylii z siedzibą w Juiz de Fora oraz z publikacji: Verbum - Supplementum 26. Beitrage zur Geschichte der Provincia Polonica Societatis Verbi Divini zusammengestellt von Bruno Kozieł und Fritz Bornemann, Romae apud Collegium Verbi Divini 1972, s. 246-252, 287-293.


-170-

W 1923 roku o. Teodor Drapiewski zapewniał świtowców Brazylii: Jeśli zajdzie potrzeba, to potrafię również życie oddać za Ojczyznę. 19 lat później dał dowód, że brał te słowa na serio.
Resumen
Es inmensa la labor de los sacerdotes polacos que han trabajado entre los inmigrantes polacos en Brasil. Los verbitas es la primera congregación religiosa que empezó trabajo entre los dichos inmigrantes. Entre otros miembros de esta congregación se distingue Rev. Padre Teodoro (Teodor) Drapiewski SVD (1880-1942). Su proveniencia etnica son Kaszuby - la region nortena de Polonia. Su hermano fue sacerdote de la diócesis de Pelplin. Teodoro entro en el seminario menor de la S VD en Nysa el ano 1898. Su estudio superior continuaba en el seminario mayor de Sankt Gabrien (cerca de Viena, Austria). Despues de la ordenación sacerdotal estudio durante dos semestres la lengua polaca en Cracovia. El ano 1909 se fue a Brasil por 15 afios. Trabajaba entre inmigrantes polacos en: Curitiba (dos veces: 1909-1911 y 1922-1924), Cruz Machado (1912-1920) y Santa Barbara (1920-1922). En cada lugar ha dejado una impresión positiva y fue muy bien recordado por sus feligreses. Se declaro a los superiores mayores de que estaba dispuesto a comprometerse en la construcción de las estructuras de la surgente provincia de la Congre­gación en Polonia. Por esta razón fue trasladado el ano 1924 a su recien independizada patria. Alli trabajó de redactor de las revistas misioneras en la editorial de Górna Grupa. Despues fue superior de las nuevas casas de la Congregación en Bruczków, Górna Grupa y Rybnik. El ano 1940 al cumplir 60 afios de edad, en los tiempos de la ocupación alemana nazi de Polonia, fue arrestado por el regimen ocupante bajo el cargo de predicar los sermones en polaco. Despues fue internado en los campos de concentración de Gussen y luego de Dachau en donde fue matado en una camara de gas el dia 31 de septiembre de 1942. Su proceso de beatificación esta en curso.

Nenhum comentário:

Postar um comentário